− Wierzę, że kolejne pokolenie zapamięta nas tak: lewica wprowadziła Polskę do UE, dała Polsce konstytucję, której wszystkie siły demokratyczne potem broniły, a w końcu rozwiązała też problem mieszkaniowy − mówi w rozmowie z Michałem Sutowskim poseł Włodzimierz Czarzasty, przewodniczący SLD.
Michał Sutowski: W poprzedniej kadencji parlamentu większość stojąca za Zjednoczoną Prawicą przepychała ustawy kolanem nieraz w mniej niż 24 godziny. Teraz opozycja ma większość w Senacie. Czy jako wicemarszałek Sejmu ma pan wrażenie, że ta druga izba w rękach opozycji faktycznie wpływa na tworzenie prawa? Czy dzięki niej będzie można w Sejmie pracować normalnie?
Włodzimierz Czarzasty: Na pewno układ sił w Senacie cywilizuje proces legislacyjny, jest możliwość prowadzenia konsultacji, debaty, ale nie miejmy złudzeń: PiS już się nauczył, że ma dodatkowy miesiąc, który po prostu musi uwzględnić, pisząc ustawy. Co nie znaczy, że ten miesiąc jest bez znaczenia − to przecież Senat sprawił, że nie było wyborów w maju i Andrzej Duda nie wygrał w pierwszej turze.
A nie opór frakcji Jarosława Gowina?
Tu się różnię w interpretacji z Platformą Obywatelską. Kiedy tylko się dowiedzieliśmy, że ustawa idzie do Senatu i ustalono po stronie demokratycznej, że ona z niego wyjdzie w najpóźniejszym możliwym terminie, byliśmy pewni, że wyborów 10 maja nie będzie. Niezależnie od tego, kiedy by pan Sasin wydrukował karty.
Duda wygrał dopiero w drugiej turze, ale czy PiS nie przeciągnie teraz na swoją stronę kilku senatorów?
Sądzę, że tak, że PiS odwojuje Senat.
A kiedy już to zrobi, parlament straci na znaczeniu i wrócimy do trybu „dobowego” uchwalania prawa, jeśli prezesowi Kaczyńskiemu akurat na tym będzie zależało. Co będzie można wtedy zrobić?
Nie wyważajmy drzwi, które są dawno otwarte – to już było. Będzie można robić to samo co w poprzedniej kadencji. Wtedy też Kaczyński miał większość.
Ale jakie tu będzie pole do działania dla opozycji? Dotąd przynajmniej mogła przez miesiąc spokojnie o czymś mówić, przepytać premiera w Senacie… A tak wrócimy do stanu zupełnej niemocy.
Sejm jest dziś inaczej skonstruowany – jesienią wróciła do niego lewica, doszła Konfederacja, która ma 11 posłów, ale też poglądy w sprawach gospodarczych i światopoglądowych, które wielu obywateli podziela. Także tych głosujących dotąd na PiS. PSL też już nie wisi na jednym czy dwóch posłach, by utrzymać klub, nie musi być tak ostrożne. Z kolei PO straciła 32 posłów. A w Zjednoczonej Prawicy ma pan aż trzy partie z ambitnymi liderami. A zatem ja Sejm będę traktował jako miejsce, gdzie poszczególne ugrupowania będą przedstawiały wyborcom swoje wizje Polski i pokazywały, co by się stało, gdyby współrządziły.
Ale jak przedstawiać wizje, kiedy marszałkini z PiS wyłącza opozycji mikrofon?
Głosowania, to prawda, prowadzi tylko marszałkini Witek lub wicemarszałek Terlecki, ale już dyskusje nad ustawami niekoniecznie. Kiedy ja kieruję obradami, pozwalam na szerokie wypowiadanie opinii. Jasne, że nie jest dobrze, bo PiS rządzi i radykalnej zmiany na lepsze nie będzie. A po przejęciu Senatu będzie jeszcze bardziej arogancki. Ale rządy aroganckie zawsze kończą się upadkiem. To jest ich druga kadencja, a przypomnę, że PO też wydawała się teflonowa i też nie miała z kim przegrać. Według mnie strona PiS-owska już dziś traci moc, nawet jeśli dostała ostatnio w wyborach zastrzyk emocji…
Prezydent Robert Biedroń – co poszło nie tak? Odpowiada Włodzimierz Czarzasty
czytaj także
No właśnie, wybory. Pan nakreślił mapę układu sił, która pochodzi z jesieni roku 2019. A teraz ten wzmocniony PSL dostał 2 proc., Lewica też 2 proc…
A czym to się różni od sytuacji wyborów z 2015 roku? Kandydat PSL też wtedy wziął 1 proc., a SLD 2 proc., też wygrał pan Duda, Komorowski z nim przegrał podobną różnicą głosów. No i co się stało?
PiS zaczął rządzić.
A lewica i PSL poszły na zatracenie?
No, przejściowe trudności miały.
A potem PSL dostało dwa razy więcej głosów, a lewicy najpierw nie było w Sejmie, a dziś ma 49 posłanek i posłów. Wybory prezydenckie to czas specyficznego uniesienia Polek i Polaków przez trzy miesiące kampanii. Naprawdę, zachowujmy proporcje. Słucham ostatnio, że stała się rzecz niesłychana, że 10 milionów dla Trzaskowskiego to ruch na miarę Solidarności, no to są jakiejś jaja!
Wszystko nieważne, nieważne, kto wygrał?
Oczywiście, że ważne, ale to oznacza co innego, niż powszechnie piszą komentujący. Także dla lewicy. Wybory prezydenckie to jest układ zero-jedynkowy, tak jak w samorządach. W 2018 roku Andrzej Rozenek startował w Warszawie do Rady Miasta i dostał 5 tysięcy głosów, a w tych samych wyborach na prezydenta stolicy ledwie 1200. Wyborcy mówili mu wprost: Andrzej, jesteś fajny facet, lubimy cię bardzo, ale jeszcze bardziej nie chcemy w Warszawie Patryka Jakiego. A rok później ten sam Rozenek dostaje 38 tysięcy głosów w jednym z trudniejszych dla lewicy okręgów w Polsce, czyli w wianuszku wokół Warszawy.
Sadura: Andrzej Duda ma największe możliwości, by osłabić podziały
czytaj także
I o czym to świadczy?
Że politycy PO i komentatorzy z mainstreamowych mediów powinni sobie wylać kubeł zimnej wody na głowę. 10 milionów głosów na Trzaskowskiego nie znaczy, że na Platformę zagłosuje pół Polski ani że ruch, który on chce budować, to druga Solidarność. Dziennikarze pytają mnie ostatnio w telewizji: czy pan się już zapisał? Ja na to: dlaczego niby mam się zapisać do ruchu, na którego czele stoi wiceszef PO, a wiceszefem będzie zapewne Borys Budka? Mam po prostu wstąpić do Platformy?
Do ruchu „poszerzającego jej formułę”, czy jakoś tak.
„Czy jakoś tak”. A, to w takim razie powiedzmy jasno, że chodzi o jakąś Platformę plus, i skończmy z obłudą.
Jaką obłudą?
Że chodzi o demokrację. Skoro przez całą kampanię według badań wszystkich sondażowni w drugiej turze tylko dwaj kandydaci mogli pokonać Andrzeja Dudę, przy czym jeden nazywał się Hołownia, a drugi Kosiniak-Kamysz, to strona demokratyczna i obywatelska powinna była powiedzieć, że trzeba głosować na któregoś z nich. Po to, żeby Duda przestał być prezydentem.
Kiedy pojawiła się możliwość zmiany kandydata, nie można było oczekiwać od Platformy samobójstwa politycznego. Czyli zrzeczenia się walki.
W porządku, tylko wtedy powiedzmy, że Trzaskowski był w pierwszej kolejności ratunkiem dla PO, a nie największą szansą na pokonanie Dudy. Bo Hołownia miał większe szanse, natomiast gdyby Trzaskowskiego nie wystawiono, to Platforma miałaby dziś 12 proc. poparcia.
czytaj także
To poparcie dla Hołowni czy Kosiniaka-Kamysza w drugiej turze to tylko teoria, bo najpierw są sondaże, ale potem jest kampania. I do walki z prezydentem trzeba mieć potężną machinę wyborczą, środki ludzkie i finansowe.
PO to wszystko ma.
A czy pan sobie wyobraża, że cała ta machina, ci wszyscy ludzie z PO nagle z dnia na dzień pracują na rzecz Hołowni czy kandydata PSL? Z takim samym zaangażowaniem? To przecież niewykonalne.
Słusznie, ale skoro niewykonalne dla PO, to czemu teraz PO obciąża winą za porażkę inne partie? Czy dla PSL, czy dla ludzi Hołowni to było wykonalne, żeby roznosić ulotki Trzaskowskiego? Czy lewica miała przynieść jego sztabowi pieniądze? To musiało być wykonalne i oczywiste? A dla PO to było niewykonalne?
No, dla demokracji.
Tak, my wszystko dla demokracji, a Platforma najpierw dla siebie. Denerwuje mnie nie to, że Trzaskowski wystartował i dostał dużo głosów, ale obłuda, która temu towarzyszy.
Jednorazowy przepływ wyborców z lewicy do Trzaskowskiego nie musi być trwały. Ale mimo wszystko oznacza, że elektoraty PO i lewicy się zazębiają, że obie formacje łowią ryby w tym samym stawie. Jesteście bezpośrednimi konkurentami, nie walczycie np. o elektorat PiS.
To prawda, ale to też nic nowego. Tak jest od wielu lat. Jest grupa twardego elektoratu lewicy i twardego PO, ale między nimi jest największa część, która raz jest tu, a raz gdzie indziej. Zależy od charyzmy liderów, od przypadku, ale też od tematu, który akurat dominuje.
Trzaskowski wygodny dla PiS, Kidawa-Błońska dla reszty opozycji
czytaj także
Elektorat lewicy jest jednocześnie najbardziej antypisowski. W imię pokonania PiS gotowy jest poprzeć Platformę.
Trochę inaczej: polaryzacja sprzyja Platformie i PiS. I to dlatego Kaczyński zgodził się na zmianę kandydata przez PO i wzmocnił PO. Wychodził z założenia, że wygrają te wybory, jeśli będzie startował Trzaskowski, choć zakładał, że raczej z większą przewagą.
PiS słabnie właśnie wtedy, kiedy więcej różnych sił politycznych wchodzi do Sejmu lub Senatu. Kiedy rok temu Lewica, PSL i niezależni weszli do Senatu – PiS przegrał. Kiedy Konfederacja i Lewica weszły do Sejmu, a PSL się w nim umocnił, przewaga PiS spadła. Krótko mówiąc: to nieprawda, że gdyby były dwa bloki polityczne, strona demokratyczna miałaby większe szanse na wygraną. Blok był w kampanii do Parlamentu Europejskiego rok temu.
Byliście w tym bloku jako SLD. A pan mówił, że jest patriotą Koalicji Europejskiej.
Byliśmy i PiS wygrał. Strona demokratyczna nie wygra, jeśli będzie jednym blokiem. PO wraca do tego pomysłu, bo bardziej im zależy na liderowaniu opozycji niż na zwycięstwie z PiS. Słyszał pan apel, żebyśmy nie kupowali produktów polskich rolników, bo 80 proc. z nich poparło Dudę?
Słyszałem, ale tego nie mówił Trzaskowski, Budka ani Schetyna, tylko jacyś niezbyt ogarnięci wyznawcy.
A słyszał pan krytykę takich wypowiedzi z ust liderów PO? Przecież to normalne, że szef partii mówi oszczędniej, ale są też wilki w partii, z którymi się spotyka, mówi „ustalmy, że nie mam z wami nic wspólnego”, po czym spuszcza watahę i daje hasło: gryźć!
Wątpię, żeby to była zaplanowana akcja.
Potępiamy prezydenta Dudę, że nie zajmuje stanowiska, kiedy ktoś z jego partii mówi straszne rzeczy. A dlaczego Budka nie powiedział: ludzie, dajcie spokój, jedźcie na wakacje na Lubelszczyznę czy Podlasie, bo chociaż PiS tam wziął głosy, to mieszkają tam takie same obywatelki i obywatele? A w sieci pełno jest deklaracji: o Boże, wyjadę z Polski, sprzedam dom, pilnie…
Manuela Gretkowska nie jest w żadnej partii.
Ale takie wypowiedzi są nagłaśniane w mediach, a potem słuchają ich kobiety, które idą 4 km pieszo z siatkami na bazar, bo na jednym ziemniaki są po 3,20, a na tym drugim po 1,80. To gdzie one wtedy mają tych wszystkich demokratów?
Opozycja nie ma kontroli nad przekazem mediów, a PiS ma kontrolę. I Wiadomości nawet bez takich wypowiedzi zmontują odpowiednie przesłanie.
Są dwa aparaty medialne, dwie cywilizacje, no i tak wyszło, że jedna telewizja wygrała z drugą…
Oglądał pan kiedyś po sobie Fakty i Wiadomości? Tu nie ma mowy o symetrii i nie chodzi tylko o to, że telewizji prywatnej wolno mieć jakiś przechył polityczny, a publicznej niekoniecznie.
Ja widzę, jakie świństwa robią media publiczne, zresztą powiedziałem to wprost na antenie Trójki w programie redaktora Lisickiego. Ale zwracam uwagę, że po dwóch stronach są ludzie uzbrojeni w pistolety, nawet jeśli jeden ma większy kaliber i szybciej go używa.
czytaj także
Używa nie używa, wybory wyszły jak wyszły. I nawet jeśli to nie jest 10 milionów na Platformę, to notowania Koalicji Obywatelskiej są dwa razy wyższe niż wasze. Jest silniejsza, ma też za sobą większą machinę medialną…
Różnice programowe między nami a Koalicją Obywatelską są olbrzymie.
Najwidoczniej więcej Polek i Polaków popiera tamten program.
Tak, w wyborach parlamentarnych Lewica dostała ponad 12 proc., a Koalicja – 27, teraz mamy około 10, a oni blisko 30. Ale ja elektorat lewicy w Polsce oceniam na około 20 proc. I z tą myślą zwołujemy na listopad Kongres Lewicy, przed którym chcemy dogłębnie przemyśleć, także za pomocą szczegółowych badań, najlepszą z możliwych strategię dla lewicy w Polsce.
Zbadacie oczekiwania, a potem dopasujecie do nich program?
Inaczej. Pierwsza rzecz to pewien kanon lewicowości, na który składa się państwo świeckie, niwelowanie różnic dochodowych, progresywny system podatkowy, socjal, prawa pracownicze, obrona praw kobiet i mniejszości, ochrona środowiska, określona polityka historyczna. Ale potem trzeba sobie zadać pytanie – czy te ponad 12 proc. z października zeszłego roku zagłosowałoby na nas dziś? Co się im w nas podoba, a co nie? Jak ktoś deklaruje, że ma lewicowe poglądy, to co to właściwie teraz po wyborach prezydenckich znaczy?
czytaj także
Że jest postępowy w sprawach tożsamościowych i praw człowieka, a liberalny gospodarczo – tak zazwyczaj myślą w Polsce ludzie z autoidentyfikacją lewicową.
Wedle klasycznych definicji to raczej ludzie biedni, a na pewno ci aspirujący do lepszego miejsca w społeczeństwie powinni głosować na lewicę, tymczasem oni głosują na PiS. Być może współczesny elektorat lewicy pracuje raczej w korporacjach, choć nie w ich zarządach, może mają określone poglądy na temat sposobu żywienia, traktowania przyrody, swobody kontaktów i więzi między ludźmi? Możliwe też, że ten elektorat skupiony jest na kwestii jakości usług państwa albo te usługi wykonuje, niekoniecznie zaś oczekuje transferów?
Czyli postępowość obyczajowa plus dobra publiczna szkoła i ochrona zdrowia?
To jest kluczowa teza na dziś – że Konstytucja RP jest nasza, że będziemy jej bronili, ale nie tylko dlatego, że mówi o niezależnym sądownictwie, ale że wprowadza zasadę sprawiedliwości społecznej i zasadę zrównoważonego rozwoju. A to znaczy, że usługi publiczne w obszarze zdrowia, edukacji, ale też kultury czy zasady deglomeracji powinny być aktywnie rozwijane, powszechnie dostępne…
A co, jeśli ludziom o poglądach postępowych podoba się to, co mówi facet bynajmniej nieidentyfikujący się z lewicą, czyli Szymon Hołownia? On mówi całkiem do rzeczy o ekologii, o Kościele, o problemach niepełnosprawnych… I co wy z nim zrobicie?
Nic z nim nie zrobimy, tak jak nic nie zrobiliśmy z Kukizem.
czytaj także
Daleka analogia.
A czym się różnią od siebie Marek Borowski, Ryszard Petru, Janusz Palikot, Paweł Kukiz i Szymon Hołownia?
Poglądami?
Zawsze jest grupa wyborców szukająca swoich reprezentantów wśród tych, którzy jeszcze nie rządzili. Ale bardzo ważną cechą jest umiejętność trwałego bycia na scenie politycznej i tę umiejętność do tej pory przejawiały w Polsce cztery partie: PO, PiS, PSL i SLD.
Antoni Dudek nazywa to kartelem. I ja też nie wiem, czy ta czwórka odzwierciedla jakieś realne podziały społeczne, czy raczej system partyjny nie pozwala innym graczom wejść do niego na dobre…
Na pewno kluczowe jest posiadanie struktur partyjnych w powiatach. Może z punktu widzenia kogoś, kto politykę odbiera przez programy informacyjne, to nieważne, ale z perspektywy organizowania społeczeństwa – niezbędne. I jestem w tej sprawie specjalistą, bo raz już byliśmy poza Sejmem, przeżyliśmy i wróciliśmy do niego. Co do samego Hołowni − jego kampania to ciekawe zjawisko programowe, widać wyraźnie, że jest zapotrzebowanie na partię, która będzie mówiła np. o potrzebie silnego, progresywnego, mądrego, sprawiedliwego i uczciwego Kościoła w Polsce.
Katolik, ale za państwem świeckim.
No właśnie: państwo świeckie z silnym Kościołem, którego urzędnicy nie są finansowani przez państwo, są skromni, uczciwi, krzewią wiarę, nie wikłają się w politykę, nie mówią wiernym z ambony, jak głosować, nie dostają mercedesów od bezdomnych ani miliardów od państwa…
On to wszystko z grubsza mówił i ludziom w kampanii się podobało. Może to atrakcyjniejsza formuła świeckości niż ta wasza?
Wiele deklarował, ale nie wszedł na poziom, który ludzi naprawdę interesuje. Nie znam jego wypowiedzi na temat funduszu kościelnego, lekcji religii w państwowych szkołach. Nic nie mówił o tym, czy kler powinien płacić ryczałtowy podatek dochodowy, czy też ma być zwolniony z cła, mieć prawo kupować od samorządów grunty z upustem do 98 proc. ani czy powinien być finansowany przez państwo i spółki skarbu w sposób nietransparentny. Brakuje opinii Hołowni o kasie fiskalnej przy tacy, opłatach za pogrzeb, za ślub.
czytaj także
Może to wszystko jeszcze powie. A dociągnie do wyborów?
Bez klubu czy przynajmniej koła parlamentarnego to się nie uda.
Dlaczego?
Historia uczy, że sam ruch nie ma szans przetrwania trzech lat bez struktur ogólnokrajowych. Podałem już panu kilka nazwisk twórców tych nowych ruchów, nowych nadziei, z których nic nie zostało. Jak ktoś do mnie przychodzi i mówi: Włodek, jest nowy ruch, dzieje się… To ja pytam: a były notowania? No były, 12 proc. To ja mówię: a, to dajcie mi spokój. Nowoczesna startowała z 18 proc., Borowski miał bodaj 21 na początku, Wiosna około 14 proc., a Kukiz wziął 20 proc. w wyborach prezydenckich – i gdzie jest ich samodzielna potęga?
Jest jeszcze jedna partia, bardzo atrakcyjna dla młodych, która ma sprawnego medialnie lidera, jakieś struktury chyba też. Polskę objechali, zrobili prawybory…
Tak, organizowali też marsze na 11 listopada.
A jeśli oni wam przejmą młodych? Zagospodarują tych, co pierwszy raz głosują?
Do tej pory w wyborach parlamentarnych zwykle była polaryzacja plus jedno nowe zjawisko. Tu się ten schemat nie powtórzył, bo polaryzacja była, nowy Hołownia też, ale Krzysztof Bosak obronił swój elektorat, utrzymał poparcie z wyborów parlamentarnych.
I skąd to się wzięło?
Z ogólnej radykalizacji nastrojów. Wiemy z historii Europy, że w takich momentach pojawiają się na scenie partie dające prosty przekaz, że to jest białe, a to czarne. Przed samymi wyborami starają się go złagodzić, ale stosunek Konfederacji do spraw żydowskich, praw mniejszości i kobiet jest jasny, zresztą nawet panu Bosakowi parę razy wymknęło się, która historyczna opcja ideowa jest mu najbliższa.
Czy Lewica mogłaby tych zradykalizowanych ludzi przejąć?
Zacznijmy od tego, że na Lewicę głosowało w październiku około 20 proc. młodych, podobnie jak na Konfederację. Teraz na Biedronia tylko 5 proc., ale reszta rozłożyła się po około 20 proc. na czterech kandydatów, a więc trudno powiedzieć, żeby za Bosakiem szła większość pokolenia. Te wyniki to punkt wyjścia, by przebadać elektorat lewicy, zbudować przekaz i po prostu wyjść z tego silniejszym.
Matyja: Lewica mogłaby być partią udanej transformacji sektora publicznego
czytaj także
Zrobić badania, przemyśleć, OK. A co was dzieli na lewicy? Macie się połączyć z Wiosną, obok jest jeszcze Razem. Gdzie będzie protokół rozbieżności?
Cień wiatru nas dzieli. Nie mieliśmy czasu, by się dotrzeć, latami rywalizowaliśmy, nie lubiliśmy się nawet, do tego się nie znając, co jest naprawdę głupie. Ale teraz mamy między sobą naprawdę dobrą chemię, co zresztą widać, i rozumiemy, że to poglądy są najważniejsze, a nie legitymacje partyjne. Paradoksalnie zresztą program SLD jest bardziej zbliżony do partii Razem niż do Wiosny. Są pewne niuanse i różnice, ale 80–90 proc. agendy nas łączy.
A co dzieli?
Na przykład myślistwo, którego to zagadnienia nie mieliśmy przegadanego, przez co zdarzyło się, że rano obraziliśmy myśliwych, a po południu wszystkich ekologów − to było bardzo nieprofesjonalne. Podejście do budowy w Polsce elektrowni atomowych: SLD i Wiosna są przeciw, Razem jest za. O tych sprawach będziemy dyskutować i pracować nad wspólnym stanowiskiem, ale jak go nie wypracujemy, to też nie będzie tragedii. Lepiej pokazać, że różnice są, niż udawać jedność na siłę.
No właśnie, siła. Skąd?
Siła lewicy leży poza strukturami partyjnymi.
A nie mówił pan, że w strukturach?
Do przetrwania tak, ale nie do ekspansji. Partia to taki kręgosłup, szkielet. W tych wyborach to my, SLD, dowoziliśmy sprawy podstawowe – bez nas zebrać 300 tysięcy podpisów byłoby trudno. To samo, kiedy trzeba szybko poinformować o czymś 320 powiatów. Taką mieliśmy rolę. Ale prawdziwy potencjał jest w ruchach społecznych.
Brzmi dobrze, ale w których konkretnie?
To ruchy miejskie, stowarzyszenia, fundacje, fora dyskusyjne, które mają choć w części lewicowe według nich poglądy, które generują społeczną energię. Lewica bez oparcia się na ludziach o różnych poglądach nie będzie istniała.
Wiele ruchów ma jakąś sprawę, ale nie mówi o sobie, że jest z lewa czy z prawa.
Jasne, kiedy jednak sprawa dotyczy ekologii, to na pewno w ogonku ustawiającym się do nich z ofertą, by tę ich sprawę pomóc załatwić, musi być lewica.
Z ruchami społecznymi i działaczami można rozmawiać bezpośrednio, z wyborcami trochę gorzej, jak się nie ma medialnej machiny.
Porównuję sobie dwa momenty – pięć lat temu lewica wypada z Sejmu, z Magdaleną Ogórek na plecach, ma długi, zjeżdża do 2–3 proc. w notowaniach. Teraz jest nas 49 posłów i posłanek plus senatorka i senator z PPS, długi są spłacone, a Magdaleny Ogórek nikt już z lewicą nie identyfikuje. Mamy też wstęp do mediów. Nasze posłanki i posłowie mają wiele ciekawych rzeczy do powiedzenia i potrafią sprzedać to, co mają w głowie.
Pójść do telewizji i dobrze wypaść na pewno dadzą radę, ale czy będziecie w stanie narzucać swoją agendę?
Musimy zrobić wszystko, żeby się udało. To zrozumiałe, że większą siłę ma ten, kto może wykazać skuteczność. Inną siłę rażenia ma nawet świetny pomysł renty wdowiej czy 5 złotych za lekarstwo na receptę, a inną dowolna propozycja posłów obozu władzy, którzy mogą złożyć projekt ustawy, po godzinie ją przyjąć w Sejmie, a po miesiącu mieć pod nią podpis prezydenta.
To co zamierzacie z tym zrobić?
Mówić, co zrobimy, kiedy będziemy współrządzić. Nie ma takiej partii, co by zmieniła świat w stu procentach pod swoje wyobrażenie. Ale kiedy będę już kończył działalność polityczną, to chciałbym móc powiedzieć tak: za rządów lewicy rozwiązano problem mieszkaniowy w Polsce.
Erbel: Czynsz nie może być wyższy niż 30 procent dochodu mieszkańca [podcast]
czytaj także
To cały plan?
Mało? Lewica to nie Jezus, zresztą i on zdarza się raz na 2 tysiące lat, nie uzdrowimy wszystkich, o wskrzeszaniu nie mówiąc. Ale wierzę, że kolejne pokolenie zapamięta nas tak: lewica wprowadziła Polskę do UE, dała Polsce konstytucję, której wszystkie siły demokratyczne potem broniły, a w końcu rozwiązała też problem mieszkaniowy. Zandberg rzucił pomysł, teraz trzeba rozpisać to na szczegóły i pokazać realny plan wybudowania miliona mieszkań i przysposobienia kolejnego miliona w zasobie. To będzie koło zamachowe produkcji i konsumpcji, rozwiązanie największego problemu cywilizacyjnego, jaki mamy. Za 20 lat nikt nie powie, że lewica rozwiązała wszystkie problemy, bo nikt tego nie zrobi. Ale ten rozwiążemy.
***
Włodzimierz Czarzasty jest posłem Lewicy, przewodniczącym Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Przedsiębiorca i polityk, członek Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji w latach 1999–2005.