„Co zrobiło państwo – policja, prokuratura? To dla mnie jedna z większych zagadek, czy przypadkowo przeoczyły, czy chciały przeoczyć ten temat, ale doprowadziły do tego, że w Krakowie powstała mafia” – mówi Szymon Jadczak, autor książki „Wisła w ogniu. Jak bandyci ukradli Wisłę Kraków”.
Joanna Wiśniowska: Dzięki pana śledztwu okazuje się, że kibole to nie tylko prości bandyci, którzy leją się z kibicami innych klubów.
Szymon Jadczak: Przeciętny człowiek posługuje się kliszami, które nijak nie pasują do tego, jak to środowisko wygląda. Tak jak całe społeczeństwo jest różne, tak kibole dzielą się choćby pod względem statusu majątkowego czy wieku. Ci, o których myślimy, mówiąc o kibolach, czyli chłopaki z maczetami, to ci najbardziej aktywni. Jednak każdy z nich marzy, żeby awansować w hierarchii i zacząć zarabiać pieniądze, zamiast biegać z maczetą.
czytaj także
Wydawałoby się, że w walkach chodzi o klub i porachunki z innymi kibolami, a to chodzi o pieniądze.
Jeden z nich opowiadał mi o tym, jak żyją ważni kibole. Wstają późnym rankiem, idą na siłownię, a potem zabierają się za interesy na mieście. Nie ma miejsca na regularną pracę, a z czegoś trzeba żyć. Wszystkie ich akcje, jak przygotowywanie się do ustawek, same ustawki, wyjazdy na mecze – to wymaga odpowiednich środków.
To właśnie z potrzeby zarobku powstała w Krakowie doskonale zorganizowana grupa przestępcza?
Oni będą się upierali, że to z miłości do klubu. Nie odbieram im tego – niewątpliwie klub jest dla nich ważny i darzą go miłością. Tylko oni są na tyle sprytni, że uwielbienie do Wisły połączyli z zarabianiem na niej. Ale tak samo jest np. z kibolami Cracovii. Narkotyki zawsze się sprzedawały i będą się sprzedawać, zawsze znajdzie się też grono, które będzie chciało się zajmować tego typu biznesem. Po szalonych latach 90., gdy policja rozbiła krakowskie gangi, ludzie związani z klubami piłkarskimi weszli w pozostawioną przez gangsterów pustkę.
czytaj także
Co sprzyjało rozwojowi tego środowiska?
Najsilniejsze struktury kibolskie powstawały tam, gdzie mogły się hartować w boju, czyli w miastach, gdzie były co najmniej dwie mocne, konkurujące ze sobą drużyny, np. w Krakowie, Łodzi czy na Śląsku. Tamtejsi kibole byli zaprawieni w boju, bo cały czas musieli walczyć z kibicami tej drugiej drużyny. Najpierw bili się na podwórku, potem w dzielnicy, a potem w skali miasta. Byli doskonale przygotowani do działalności przestępczej.
Wśród nich był Paweł M., pseudonim „Misiek”, który dał się poznać szerszej publiczności po tym, jak w 1999 roku rzucił nożem w głowę piłkarza Dino Baggio.
Gdy czytałem opisy z lat 90., zszokowało mnie, jak dzikim krajem była wtedy Polska. Jak słaba była policja, jak nie radziła sobie z kibolami, którzy potrafili przejąć stadion i na nim prowadzić bójki bez kontroli. Kibole czuli się bezkarni. Przed meczem Wisły z włoską Parmą „Misiek” poszukiwany był listem gończym za pobicie i znieważenie policjanta, więc teoretycznie policji powinno zależeć na tym, żeby go złapać. Tymczasem udało mu się przejść przez kilka kordonów policji, wejść na stadion i usiąść w centralnym punkcie trybuny. A jeśli chodzi o rzut nożem – zrobił on z Pawła M. bohatera, stał się idolem chłopaków z osiedli, którzy chcieli być tacy jak on.
Włoska ekomafia zatruwa wodę, ziemię, powietrze, podrabia żywność i przemyca zwierzęta
czytaj także
Na kilka lat trafił do więzienia. Dzięki temu jego legenda rosła?
Znam wiele historii, w których więzienia, zamiast resocjalizować ludzi, tworzą prawdziwych bandytów. Tak było i z „Miśkiem”. Do więzienia szedł chłopak, który niewiele ogarniał, a wyszedł bandyta. Nauczył się, jak zarządzać grupą przestępczą, wyrobił sobie kontakty i posłuch. W zakładzie karnym został przestępczo wyedukowany.
Paweł M. wyszedł z więzienia w połowie lat 2000. Co w międzyczasie działo się z ruchem kibolskim?
W Warszawie istniały gangi pruszkowski czy wołomiński. A w Krakowie gangsterzy niezwiązani z Cracovią czy Wisłą zostali wyparci. Każdy musiał współpracować z kibolami.
czytaj także
Co zrobiło państwo – policja, prokuratura?
To dla mnie jedna z większych zagadek, czy przypadkowo przeoczyły, czy chciały przeoczyć ten temat, ale doprowadziły do tego, że w Krakowie powstała mafia.
Która zajęła się m.in. sprzedażą narkotyków.
Narkotyki trzeba sprowadzić – do tego przydają się firmy transportowe. Ale towar trzeba też rozprowadzić, potrzebne więc były dyskoteki czy nocne kluby. Albo je przejmowano, albo haraczowano. Zarobione pieniądze gdzieś trzeba legalizować, a do tego idealnie nadały się nieruchomości.
Kibole sprzedawali też bilety na mecze i zajęli się wyrabianiem kart kibica.
Najsilniejsze struktury kibolskie powstawały tam, gdzie mogły się hartować w boju.
To były akurat groszowe sprawy, chociaż było im to potrzebne. Po pierwsze, umożliwiało to swobodne wchodzenie na stadion, na którym czuli się jak u siebie. Po drugie, dzięki temu przyciągali świeży narybek. Młodym chłopcom z osiedli imponowało, że ich starszy kolega za darmo wpuści ich na mecz Wisły.
Mieli konkretny typ chłopaków, których poszukiwali?
Wiadomo, że najlepszym chłopakiem do grupy przestępczej jest ten, który nie pochodzi z domu, w którym go wyciągną z tego środowiska. Do sharksów [bojówki kiboli Wisły – przyp. red.] dołączyły dzieciaki z biednych lub rozbitych rodzin, takie, którym kiepsko szło w szkole, chłopaki pełne agresji.
Ale jak to w ogóle się stało, że sharksi dostali możliwość wyrabiania kart kibica i sprzedaży biletów?
W Krakowie mówi się, że sharksi przejęli klub w 2016 roku. Rzeczywiście stali się wtedy jego właścicielami, ale ich wpływy na Wisłę sięgają 2010 roku. Już wówczas mieli dużo do powiedzenia i przejmowali pewne gałęzie w klubie.
Jak to się stało?
Ich ludzie siedzieli w klubowych kasach, pracowali w klubowym sklepiku; byli też tacy, którzy w ramach działań marketingowych dysponowali pulą darmowych wejściówek na mecze. Dzięki temu sharksi mogli swobodnie przemieszczać się po stadionie, jak np. „Misiek”, który brylował na trybunie prasowej z plakietką „media” na szyi.
Mieli też dostęp do klubowych baz.
Działo się to jeszcze przed RODO. Żeby wejść na mecz, trzeba było mieć kartę kibica, a to wiązało się z tym, że przekazywałeś klubowi swoje dane. W Wiśle trafiały one w niepowołane ręce. Kibole, którzy siedzieli na kasach, mieli dostęp do klubowych baz, gdzie były personalia kibiców z innych klubów. Wykorzystali to m.in. przeciwko fanom Widzewa w sezonie 2010/2011.
Co myślimy, gdzie kupujemy, kogo kochamy. Dane osobowe to nowa ropa kapitalizmu
czytaj także
Kibice łódzkiego klubu mieli zakaz uczestniczenia w meczach wyjazdowych swojego klubu. Jednak część widzewiaków postanowiła, że przyjedzie na mecz do Krakowa. Kibole wyłuskali z bazy nazwiska osób zameldowanych w Łodzi. Gdy tuż przed końcem pierwszej połowy Wisła strzeliła bramkę, sharksi od razu wyhaczyli tych, którzy nie cieszyli się z gola. Jeden z kiboli wziął do ręki megafon i krzyknął: „A teraz sprawdzimy listę obecności gości z Łodzi”. I na cały sektor zaczął czytać dane kibiców z Widzewa z datami urodzenia włącznie.
Jak sharksi wykorzystywali słabość policji?
Sztandarowym przykładem jest ostrzelanie stadionu Wisły w 2015 roku. Z przyległego do stadionu terenu banda sharksów wystrzeliwuje kilkadziesiąt rac. To wszystko dzieje się na oczach uzbrojonych policjantów. Nikt nie podjął decyzji, żeby interweniować. Okazało się, że można wystrzelić racę, która przepala stadion, parzy ludzi, a to wszystko pod nosem policji. Do dziś nikt odpowiedzialny za spowodowanie realnego niebezpieczeństwa nie został ani złapany, ani oskarżony, ani skazany.
Inny przykład bezradności to ucieczka „Miśka” sprzed nosa policjantom. Paweł M. po prostu wsiadł i poleciał rejsowym samolotem do Włoch, gdzie ukrywał się przez kilka miesięcy. To są momenty, gdy zastanawiam się, czy to rzeczywiście tylko nieudolność policji.
Zawodnicy Wisły też mieli kontakt z kibolami?
Części młodych piłkarzy imponowali silni, wytatuowani koledzy, którzy w razie czego stanowili na mieście ochronę. Niektórzy cieszyli się, że mogli zaprosić „Miśka” do siebie na imprezę czy spotkać się z nim w knajpie. Ale wiem też o wspólnych interesach między piłkarzami a bandytami. Kibole byli na co dzień w klubie, mieli swobodny dostęp do gabinetów działaczy, wchodzili na teren ośrodka treningowego czy na boisko. Nie było ściany, która odgradzałaby ich od piłkarzy.
Czy kryzys finansowy ułatwił kibolom zbliżenie się do klubu?
Podobno na klubach piłkarskich można zarobić, ale niewiele jest przykładów na potwierdzenie tej legendy. Kluby to skarbonki bez dna. Tak było też w przypadku wieloletniego właściciela Wisły, Bogusława Cupiała. Dopóki szło mu w biznesie – rzucał pieniądze, a gdy nastał kryzys i pieniędzy zabrakło, zrobiło się biednie, a sam Cupiał stracił serce do klubu. Wokół zWisły natychmiast zaczęło się kręcić dużo dziwnych osób, które miały powiązania z kibolami.
Ile pieniędzy Cupiał zainwestował przez lata w Wisłę?
Szacuje się, że 200 mln złotych.
czytaj także
Ile z tego rozkradziono?
Tego się pewnie nigdy nie dowiemy. Ale podejrzewam, że parę domów pod Krakowem wybudowano za nie do końca uczciwie zarobione pieniądze.
W jaki sposób kibole okradli klub?
Według raportu firm konsultingowych w dniu meczowym – czyli głównie z biletów – klub czerpie nawet 30 proc. przychodów do budżetu. Tymczasem kilka, a nawet kilkanaście procent z puli biletów trafiało do sharksów, a pieniądze za nie – do ich kieszeni. Skoro budżet wynosił ok. 20 mln zł, wychodzi na to, że były to dość duże kwoty. A poza tym obstawiali firmy cateringowe czy usługi sprzątające – prowadziły je dziewczyny kiboli.
czytaj także
Byli prezesi jak Jerzy Jurczyński i Jacek Bednarz, którzy próbowali walczyć z bandytami. Dlaczego im się nie udało?
Po pierwsze dlatego, że wystawiła ich policja, która zamiast pomagać w walce z kibicami, zaszkodziła im swoją nadgorliwością. Po drugie – w Polsce mamy licencje dla trenerów czy szkolenia dla zawodników, ale nie ma regulacji czy wymagań co do tego, kto może być działaczem sportowym. Wielu z nich to przypadkowi ludzie, którzy nie mają pojęcia o zarządzaniu w sporcie.
Obaj ci panowie próbowali po swojemu poradzić sobie z problemem. Ale mieli wewnątrz klubu wrogów, którzy im przeszkadzali. A ruchy, które wykonywali, były na oślep, wręcz zaogniały sytuację. Obaj zostali więc przegonieni z Wisły.
Kiedy zaczęły się złote lata sharksów?
W 2016 przejęli klub. Jednak już wówczas „Misiek” zapowiadał, że to się dla nich źle skończy, bo wejdą na świecznik, będą rzucali się w oczy i w końcu komuś nadepną na odcisk. Gdy sharksi zostali właścicielami Wisły, zabrakło im kompetencji, żeby klub prowadzić. Kibicom często się wydaje, że to jest jak w grze komputerowej. Sprzedajesz, kupujesz, wystawiasz na boisko, czekasz na sukcesy. Nazywam to syndromem Football Managera [gry komputerowej – przyp. red.].
czytaj także
Tymczasem prowadzenie klubu jest bardziej skomplikowane. To nie jest typowy biznes. Często nie masz wpływu na to, co się wydarzy na boisku czy trybunach. Sharksi wyłożyli się na kwestiach finansowych. Kolejny raz „Misiek” wykazał się przenikliwością: stało się tak, jak zapowiedział. 2016 rok to początek ich końca.
A propos finansów – po co w 2016 roku Wisła Kraków podpisała kontakt z położną?
Ponieważ położną była żoną Grzegorza Z., ps. „Zielak”, który był drugim po „Miśku” w sharksach. Z umowy wynika, że Anna M.-Z. odpowiadała za pośrednictwo i doradztwo. Gdy pisałem książkę i zbierałem do niej materiały, to wydawało mi się, że oni faktycznie trochę do tego klubu dorzucali, że pieniądze z narkotyków inwestowali w piłkę. A okazało się, że kibole od początku byli nastawieni tylko na kradzież. Umowy z Anną M.-Z., które w sumie opiewały na 800 tys. zł., były bezczelną formą okradania klubu.
Ale sharksi okradali też siebie nawzajem.
Kilkanaście procent z puli biletów trafiało do sharksów.
W grupach przestępczych zasadą numer jeden jest „bierz, ile się da”. Jeżeli można okraść kolegę, to się to robi. W gangsterce nie ma czegoś takiego jak lojalność i etyka. Takie historie można znaleźć w filmach.
Do zarządu Wisły Kraków zostały wydelegowane osoby, które nigdy się tam nie powinny znaleźć – Damian D. i Marzena S. W zamian za nominację musiały dzielić się z bandytami pół na pół pensjami. Ale „Misiek” był oszukiwany przez kolegów – dostawał połowę, ale od zaniżonej pensji, czyli 50 proc. z 30 tys., a nie z 45 tys. zł. Damian D. z Grzegorzem Z. byli tak pazerni i zachłanni na pieniądze, że oszukiwali nawet swojego szefa.
Jeden z mitów, który pan obala w książce, to mit o wierności klubowi i nienawiści do przeciwnika. Cracovię i Wisłę łączy więcej, niż nam się wydaje?
Kibole nie są wierni klubowi, tylko sobie samym i pieniądzom. „Misiek” od małego robił interesy z „Masterem”, który był szefem kiboli Cracovii. Młodzi kibole latają w nocy po mieście, wydają pieniądze na farby, żeby zamalowywać graffiti wspierające znienawidzone kluby. Narażają się, a tymczasem ich szefowie handlują ze sobą narkotykami.
czytaj także
Czy nie było wśród kibiców nikogo, kto by protestował przeciwko temu, co robią sharksi?
Trudno protestować przeciwko komuś, kto ma maczetę w dłoni i nie boi się jej użyć. Gdy na początku ktoś powiedział mi, że w budynku Wisły Kraków krew lała się po ścianach, to pomyślałem, że przesadzał, że celowo przejaskrawiał historię. Ale potem wielu z moich rozmówców potwierdziło: w budynku Wisły po ścianach lała się krew działaczy, którzy próbowali się przeciwstawić.
Gdzie był Polski Związek Piłki Nożnej?
Słodką tajemnicą komisji licencyjnej PZPN pozostanie, jakim cudem można było nie dostrzegać tego, co działo się w Wiśle i dawać klubowi licencję. To pokazuje, że ten cały system licencji w Polsce to fikcja. Sztuczne podtrzymywanie trupa, żeby to jakoś wyglądało i toczyło się dalej.
Powiedział pan w jednym z wywiadów: „To, że taka sytuacja miała miejsce w Wiśle, wynika ze specyfiki miasta. I nie jest to komplement dla Krakowa”. Co miał pan na myśli?
Kraków jest małym miastem, gdzie mieszka dużo ludzi, którzy siedzą sobie na głowie. To powoduje, że ludzie często się ze sobą kłócą, spierają, obgadują, a w skrajnych przypadkach powoduje, że są agresywni. Tak samo jest w przypadku kiboli.
„Cheap Eastern European girls”, czyli tajlandyzacja magicznego Krakowa
czytaj także
A jest się o co tłuc. Rocznie miasto odwiedza kilkanaście milionów turystów, którzy zostawiają kolosalne pieniądze. Podejrzewam, że tygodniowo te wszystkie nocne lokale w Krakowie, m.in. dzięki turystom, przerabiają kilogramy amfetaminy i kokainy. A ktoś ją musi dostarczyć, ktoś więc na niej zarabia.
Kibole nadal są problemem Wisły Kraków?
W tej chwili problemem Wisły są niewyjaśnione kwestie właścicielskie i brak pieniędzy. A kibole z problemu numer jeden przesunęli się na pozycję numer trzy lub cztery. Oni dalej są, choć osłabieni. Za chwilę niektórzy z nich wyjdą z więzień. Wówczas zobaczymy, czy państwo wyciągnęło jakieś wnioski.
Okaże się także, czy PZPN wyciągnął jakieś wnioski, ale, szczerze mówiąc, wątpię. Znowu władze klubu zostaną pozostawione same sobie. A one nie mają ani uprawnień, ani możliwości, żeby walczyć ze zorganizowaną przestępczością. Wcale się więc nie zdziwię, jeżeli za pięć lat będziemy mieć powtórkę z rozrywki.
czytaj także
**
Szymon Jadczak – dziennikarz śledczy. Dziennikarstwa uczył się w Interii i krakowskiej redakcji „Gazety Wyborczej”, potem trafił do TVN-u. Obecnie pracuje dla portalu tvn24.pl. Za wyemitowany w 2018 roku w Superwizjerze TVN reportaż Piłka nożna i gangsterzy o przejęciu Wisły Kraków przez kiboli otrzymał kolejną nominację do nagrody Grand Press. Jest autorem książki Wisła w ogniu. Jak bandyci ukradli Wisłę Kraków, która ukazała się nakładem wydawnictwa Otwarte.
Joanna Wiśniowska – dziennikarka współpracująca z „Gazetą Wyborczą Trójmiasto”, „Wysokimi Obcasami” i „Tygodnikiem Powszechnym”.