Czy wiecie, że badania naukowe i praktyczne testy prowadzono na „domyślnym podmiocie”, którym był „domyślny mężczyzna”? Oznacza to, że samochody dotychczas wcale nie były tak bezpieczne, jak twierdzili producenci. A raczej: były bezpieczne, ale tylko dla mężczyzn. Nie tylko zresztą samochody.
Czytelniczki, które znają mnie dłużej, mogą być nieco zaskoczone zmianą barw. Jeszcze kilka lat temu grałem raczej w drużynie przeciwników żeńskich końcówek. Śmieszyły mnie prezeski, na chirurżkach wykręcałem sobie język, gościnię postrzegałem jako niepotrzebne maltretowanie polszczyzny.
Można było ode mnie usłyszeć cały repertuar argumentów. Że to brzmi nienaturalnie, że język sam się dostosuje, że pan wiewiórka też jest rodzaju żeńskiego i nikt nie robi z tego tragedii.
Wiecie co? Zmieniłem zdanie.
Język kształtuje rzeczywistość
Wciąż uważam, że to jeden z tych problemów, które rozwiążą się same. Język stopniowo sam się zmienia, żeby dopasować się do rzeczywistości. Jak pojawi się więcej generałek, minister (ministerek? ministrzyń?) i prezesek, to wykształcą się odpowiednie formy, a my się do nich przyzwyczaimy. Jeżeli wszystko dobrze pójdzie, już niedługo feminatywy będą wszechobecne i niebudzące kontrowersji.
Leksykolożka, couchsurferka i korposuka, czyli „Słownik nazw żeńskich polszczyzny”
czytaj także
Ale! Język nie tylko odzwierciedla naszą rzeczywistość. On także ją kształtuje. Sprawia, że jedne rzeczy są dla nas oczywiste, a inne pozostają dziwaczne, a nawet niewidzialne. Nawet jeżeli sobie tego nie uświadamiamy, być może za niepokojem, który odczuwamy na dźwięk słowa „chirurżka”, kryje się lęk, że pewnego dnia mogłaby nas operować kobieta?
Może gdyby „sztucznie” (ale co to właściwie znaczy? czy każda zmiana nie jest w języku naturalna?) wymuszać te nienaturalne formy, więcej dziewczynek wyobrażałoby siebie w przyszłości na przykład jako pilotki, czego teraz nie robią, bo przecież wiadomo, że pilotka to taka – he, he – czapka.
Ale to jest trudne do zbadania. Tym trudniejsze, zaznaczmy na marginesie, że w języku angielskim, dominującym w międzynarodowym obiegu naukowym, problem występuje w stopniu marginalnym (fireman czy fireperson, chairman czy chairperson), bo rzeczowniki nie mają tam określonego rodzaju.
Niedawno trafiłem natomiast na ślad innego zagadnienia związanego z niewidzialnością kobiet, które radykalnie zmieniło sposób, w jaki myślę dziś o feminatywach.
Domyślny mężczyzna
Oglądaliście kiedyś filmy z testów bezpieczeństwa samochodów? Kawał świetnej roboty! Przykład zastosowania myślenia naukowego do udoskonalenia otaczającej nas rzeczywistości. Najpierw prowadzimy komputerowe symulacje, potem zderzamy z murem samochód, w którym jedzie sobie manekin. Robimy to tak długo, póki nie uzyskamy satysfakcjonującego poziomu bezpieczeństwa.
A gdybym wam powiedział, że ten manekin to facet? Nie manekina (manekinka?), tylko manekin. To ma znaczenie. Większe, niż myślicie. Pokazuje to przekonująco Caroline Criado Perez, autorka książki Invisible women. Exposing Data Bias in a World Designed for Men. Mocna lektura.
Otóż manekin, którego niewdzięczną pracą jest rozwalanie się o mur z zadaną prędkością, ma 177 cm wzrostu i waży 76 kilogramów. Reprezentuje więc „typowego mężczyznę”. Kobiety, jak każdy wie, są zazwyczaj niższe, lżejsze, ale mają też istotnie odmienny kształt miednicy i inaczej rozbudowane mięśnie karku.
Sprawia to, że często niewygodnie im się jeździ samochodami zaprojektowanymi dla kierowców, nie kierowczyń. Ale drobne niewygody to dopiero początek historii.
Przez całe dekady samochody testował wyłącznie manekin facet – substytut kierowcy, nie kierowczyni. Kiedy w roku 2011 wprowadzono w USA jego kobiecą wersję (wciąż miała wiele wad, była raczej pomniejszoną wersją mężczyzny) – oceny wielu samochodów w testach zderzeniowych uwzględniających nową „pasażerkę” spadły dramatycznie. Oznacza to – ni mniej, ni więcej – tylko że samochody dotychczas wcale nie były tak bezpieczne, jak twierdzili producenci. A raczej: były bezpieczne, ale tylko dla mężczyzn.
Obszerne badania statystyk wypadków w USA w latach 1998–2008 pokazały jednoznacznie, że przy porównywalnym wypadku ryzyko poważnych obrażeń u kobiety jest aż o 47% wyższe. Czterdzieści siedem procent!
Samochody dotychczas wcale nie były tak bezpieczne, jak twierdzili producenci. A raczej: były bezpieczne, ale tylko dla mężczyzn.
Criado Perez na podobnej zasadzie analizuje standardowe procedury odśnieżania, projektowania fortepianów, a także testowania leków (w przypadku leków sytuacja jest bardziej skomplikowana, bo dopuszczenie do użytku wymaga testów prowadzonych również na kobietach, ale ze względów praktycznych często pierwszą rundę prowadzi się wyłącznie na mężczyznach. Powoduje to, że do obiegu mogą nigdy nie trafić leki leki, które wykazywałyby pozytywne działanie wyłącznie w przypadku kobiet! Nie działa na mężczyzn = nie działa).
Niemal wszędzie się okazuje, że badania naukowe i praktyczne testy prowadzono na „domyślnym podmiocie”, którym był „domyślny mężczyzna”. To pacjent, nie pacjentka, kierowca, nie kierowczyni (kierownica? ta kierowca?), pianista, a nie pianistka.
Jest istotnie większe ryzyko, że murarki i budowlanki będą mieć poważny wypadek przy pracy, bo narzędzia, którymi się posługują, zostały zaprojektowane i przetestowane pod kątem bezpieczeństwa wyłącznie dla murarzy i budowlańców.
Czy widzki są mile widziane na Warszawskim Festiwalu Filmowym?
czytaj także
Niewidzialność kobiet jako domyślnych podmiotów różnych czynności sprawia, że w nauce i wzornictwie rozciąga się przepastna dziura. Dla wielu czynności po prostu brak nam danych reprezentujących połowę populacji!
„Nie będziemy tego testować od razu na kobietach, bo z tym są same kłopoty – mówią rozmówcy Criado Perez. – Na przykład mężczyźni nie miesiączkują”. No owszem. Ale to raczej dobry powód, żeby uwzględniać kobiety w badaniach i projektowaniu, niż żeby je pomijać.
Planeta niewidzialnych kobiet
Bardzo polecam książkę Criado Perez, jest genialna. Ale nie oryginalna!
Na regale obok mnie stoi sobie książka Quanty A. Ahmed W kraju niewidzialnych kobiet – fascynująca opowieść brytyjskiej lekarki, która podejmuje pracę w Arabii Saudyjskiej. Jean R. Renshaw napisała pracę Kimono in the Boardroom. The Invisible Evolution of Japanese Women Managers o przemianach w japońskim biznesie, a Donna L. Halper swoją pracę na temat historii kobiecych gwiazd zatytułowała Invisible Stars. A Social History of Women in American Broadcasting. Wyłania się wyraźna prawidłowość, prawda?
Służące i sekretarki, aktywistki i migrantki, ale też zwykłe konsumentki, kierowczynie, pacjentki, wyborczynie, chirurżki, pilotki i gościnie. Na wszystkich kontynentach, w różnych okresach historycznych i na różnych pozycjach społecznych kobiety obdarzane były niezwykłą mocą niewidzialności. Niestety, moc ta nie zmieniała kobiet w superbohaterki rodem z komiksów. Przeciwnie. Ta dziwaczna niewidzialność czyniła je – i wciąż czyni – bardziej podatnymi na dyskryminację, wykluczenie, a także – co przerażająco wyraźnie pokazują dane – ciężkie urazy w wypadkach.
14 godzin harówy to pestka [rozmowa z Joanną Kuciel-Frydryszak]
czytaj także
Niełatwo to zmierzyć, ale jako semiotyk jestem niemal pewny, że niechęć do słowa „gościni” ma jakiś związek z tym, że co zajrzę w telewizor, to w studio siedzą sami mężczyźni. Mieli być goście programu – są goście.
Na niewidzialność kobiet w licznych obszarach życia składa się wiele czynników. Sposób zaprojektowania przestrzeni, bodźce ekonomiczne, biologia, uprzedzenia, tradycja, religia… Ale język jest niewątpliwie jednym z najważniejszych czynników, umożliwiającym konsolidację pozostałych.
czytaj także
Dlatego warto powalczyć. Nie z językiem, ale właśnie o język. Język, którym mówimy, kształtuje naszą rzeczywistość, ale zarazem pozostaje tworem bardzo plastycznym. Każda wypowiedziana „chirurżka”, „muzykolożka” i „profesora” przybliża nas o krok do świata, w którym kobiety wykonujące te funkcje nie są już niewidzialne (ani przebrane za mężczyzn).
Bolą uszy? Niech bolą. Pobolą, pobolą i przestaną.
Mam nadzieję, że teraz nie zabrzmi to zbyt na wyrost, jeżeli powiem, że żeńskie końcówki to sprawa życia i śmierci. Następnym razem, kiedy zawahacie się przed powiedzeniem „kierowczyni” (kierowniczka? kierownica?), pamiętajcie, że ktoś może przez was zginąć.
Tekst ukazał się na blogu Mitologia współczesna.