Liberałowie sądzą, że wystarczy raz wprowadzić rządy prawa, a będą się same wiecznie podtrzymywać. Tymczasem konstytucja gwarantuje trwałą spójność społeczną z równą mocą, co akt ślubu zapewnia dożywotnią romantyczną miłość i nieustające szczęście.
Świat angloamerykański, niegdyś świecący przykładem praworządności, osuwa się w konstytucyjny chaos. W Stanach Zjednoczonych administracja prezydenta Trumpa wystawia na ciężką próbę trwałość podziału władz. Tymczasem w Wielkiej Brytanii doby brexitu debata o członkostwie w Unii Europejskiej grozi rozdarciem kraju albo, co gorsza, rozbiciem go w drobny mak.
czytaj także
Chociaż konstytucje USA i Wielkiej Brytanii bardzo się od siebie różnią – począwszy od faktu, że jedna jest spisana, a druga nie – obie polegają na subtelnej grze sformalizowanych przepisów z nieformalnymi normami i konwencjami. To dlatego nie ma jednej, jasnej interpretacji artykułu 50. traktatu lizbońskiego, który opisuje proces opuszczenia Unii Europejskiej przez państwo członkowskie. Podobnie nie istnieje ostateczna odpowiedź na pytanie Trumpa, które pojawiło się niedawno w kontekście awantury towarzyszącej raportowi Muellera: czy działanie w zmowie z Rosją jest rzeczywiście, z formalnego punktu widzenia, nielegalne. Autorzy stosownych przepisów, działając w dobrej wierze, nie wyobrażali sobie nawet, że będzie trzeba roztrząsać podobne sprawy.
Chociaż niemal nikt nie przewidział obecnego konstytucyjnego bałaganu, wiele problemów bierze się z obowiązującej wciąż w zachodnim prawoznawstwie narracji o rządach prawa. Zgoda, panowanie zasady praworządności można uznać za instytucjonalny triumf, ale nie należy go brać za pewnik.
W myśleniu o prawie liberałowie popełniają grzech pychy: sądzą, że wystarczy raz wprowadzić rządy prawa, a będą się same wiecznie podtrzymywać. W rzeczywistości konstytucja gwarantuje spójność społeczną z równą mocą, co akt ślubu zapewnia dożywotnią romantyczną miłość i nieustające szczęście. Nie ma sposobu, by wymigać się od pracy na rzecz zadowolenia, spokoju, dostatku i bezpieczeństwa w danym układzie. Społeczeństwom, tak jak parom, na dobre wychodzi odnowienie przysięgi.
Pęknięcia pojawiające się na powierzchni porządku konstytucyjnego po obu stronach Atlantyku świadczą o istnieniu zasadniczych wad naszej teorii instytucji. Liberalny legalizm szczyci się bezstronnością wobec wartości i poszanowaniem interesu własnego jednostek. Trudno jednak pogodzić te założenia z ważnymi aspektami ludzkiej natury, takiej, jaką znamy dziś.
Konstytucja gwarantuje spójność społeczną z równą mocą, co akt ślubu zapewnia dożywotnią romantyczną miłość i nieustające szczęście.
Prawdopodobieństwo, że zasady będą przestrzegane, wzrasta, jeśli odwołują się one do tak zwanego przez psychologów „aparatu moralnego”. Według schematu proponowanego w książce Pułapki myślenia. O myśleniu szybkim i wolnym Daniela Kahnemana, ekonomisty z Princeton i laureata Nagrody Nobla, chodzi zarówno o apelowanie do myślenia z „systemu 1”, opartego na emocjach i instynkcie, jak i „systemu 2” – rządzącego się refleksją i logiką. Ponadto, kładąc prawie cały nacisk na „ja” kosztem „my”, teoria liberalna lekceważy fakt, że ludzie to stworzenia immanentnie i zasadniczo społeczne – liberałowie ryzykują więc, że wygłaszają samospełniającą się czarną przepowiednię. Praca biologa Josepha Henricha wykazała, że zdolność do współpracy stanowiła ważną siłę napędową ewolucji człowieka.
Mamy jednak coraz więcej dowodów na to, że podtrzymanie ludzkiej współpracy w wielkich sieciach jest bardzo trudne. W swoich badaniach empirycznych uwydatniłam trudności z wprowadzeniem rządów prawa w krajach postkolonialnych czy gospodarkach w okresie transformacji. Psycholog ewolucyjny Robin Dunbar przekonuje z kolei, że optymalna sieć społeczna, jaką ludzki umysł może objąć, nie przekracza 150 osób.
Nie oznacza to, że wszelkie próby stworzenia struktur administracyjnych o wielkiej skali są skazane na niepowodzenie. Ara Norenzayan dowodzi w książce Big Gods, że wielkim religiom udaje się to już od setek lat. Wiemy, że nawet w sytuacjach świeckich stworzenie wspólnej narracji jest konieczne, by wesprzeć funkcjonowanie instytucji.
Terapią jest wolność, czyli utopia za rogiem [fragment książki]
czytaj także
Tak jak każdy inny emocjonalnie istotny związek albo przyjaźń narrację tę należy podtrzymywać przez działania wspólnotowe – łącznie ze wspólnym śpiewem i śmiechem, przekonuje Dunbar. Powszechność zachowań prospołecznych jest możliwa, ale powinna być „wywoływana” – twierdzi harwardzki psycholog Steven Pinker – przez kulturę czynnie odwołującą się do „lepszej strony natury ludzkiej”.
Przywódcy polityczni potrafią wiele uczynić, by zbudować poczucie wspólnoty, co udowodniła premier Nowej Zelandii Jacinda Ardern po marcowych atakach na dwa meczety w miejscowości Christchurch. Niestety, instytucje w USA i Wielkiej Brytanii zlekceważyły postępujący rozkład społeczeństwa obywatelskiego, chociaż już prawie dwie dekady temu opisał go politolog z Harvardu Robert D. Putnam w książce znacząco zatytułowanej Samotna gra w kręgle. W rezultacie prawo zostało zredukowane do zbioru pozamoralnych zakazów i nakazów, z którymi można sobie pogrywać.
Europa zredukowana do wspólnoty rynków i unii walutowej rozpadnie się [Razem o DiEM25]
czytaj także
W przeciwieństwie do tego, co sądziła Margaret Thatcher, istnieje coś takiego jak społeczeństwo. Trwając przy bardzo ograniczonym rozumieniu instytucji, pozbawionym kontekstu społecznego, ryzykujemy jednak, że będą one zbyt skostniałe, by przetrwać. Z kolei bez poczucia wspólnoty instytucje mogą się stać niebezpiecznie kruche – zwłaszcza kiedy populistyczni przywódcy pospieszą, by tę pustkę po wartościach wypełnić instynktem plemiennym.
Prawo zostało zredukowane do zbioru pozamoralnych zakazów i nakazów, z którymi można sobie pogrywać.
Jad sączony przez polityków takich jak Trump czy ikona brexitu, Nigel Farage, naraża na szwank wielowiekowe instytucje. Zarówno USA, jak i Wielka Brytania potrzebują przywódców, którzy postawią na kulturę współpracy, a nie wyścig na dno, i którzy czynnie będą pielęgnować wspólne credo.
Zachód powinien przestać fetyszyzować sformalizowane instytucje, a częściej propagować przyjaźń obywatelską. Powinniśmy mniej się koncentrować na samych procedurach, a bardziej – na ludziach. Jeśli uda nam się tchnąć duszę w rządy prawa, będziemy mogli rozpocząć długi proces leczenia naszych ustrojów.
**
Antara Haldar jest wykładowczynią prawoznawstwa empirycznego na Uniwersytecie w Cambridge.
Copyright: Project Syndicate, 2019. www.project-syndicate.org. Z angielskiego przełożyła Aleksandra Paszkowska.