Świat, Weekend

Przyjeżdżasz do śródziemnomorskiego raju z romantycznych filmów, a tam rzeczywistość  

Wiele zagranicznych produkcji filmowych o Europie Śródziemnomorskiej to kolejny przykład „zbiorowego spojrzenia turysty”. Najważniejsza jest przyjemność wizualna i estetyczna – w oczywisty sposób niezwykle selektywna – której zadaniem jest utrwalanie istniejących już stereotypów.

W XXI wieku nikt już chyba nie ma wątpliwości, że kino wcale nie jest imitacją rzeczywistości, zgodnie z jego klasycznym założeniem, tylko wariacją na jej temat, zwłaszcza w przypadku produkcji fabularnych. Jak twierdzi Slavoj Žižek: „Kino jest najbardziej perwersyjną ze sztuk – nie daje ci tego, czego żądasz, ale mówi, jak pożądać”. Kino nauczyło nas pożądać i uciekać w wykreowane światy. Zmęczeni własną codziennością, szukamy w nim łatwego i szybkiego eskapizmu, czy to w postaci zastrzyku rosnącej adrenaliny – makabrycznych zbrodni, szybkiej akcji czy namiętnych scen łóżkowych – czy to w postaci zastrzyku baśniowej przyjemności, która otuli nas niczym ciepły koc i pozwoli choć na chwilę poczuć się lepiej.

Jedną z baśni, do których czasem uciekamy, jest baśń o krainie, w której zawsze świeci słońce, ludzie są gościnni, morze krystaliczne, jedzenie wyśmienite, a wino leje się strumieniami. Krainy szczęśliwości zwanej Europą – a raczej Europą położoną w basenie Morza Śródziemnego. Do tej filmowej krainy można się dostać przez ekran. Wystarczy posiadać pilot (kiedyś) lub myszkę (dziś), aby jednym przyciskiem guzika (kiedyś) lub kliknięciem (dziś) zawędrować do słonecznych Włoch, eleganckiej Francji czy temperamentnej Hiszpanii – czyli trzech europejskich krajów przyjmujących co roku największą liczbę turystów, jak podają raporty Światowego Barometru Turystyki (ang. UNWTO), opracowane przez Światową Organizację Turystyki.

Postturyści, czyli jak podróżować, żeby nie kolonizować

Filmowa baśń o Europie Śródziemnomorskiej

Rzymskie wakacje, Emily w Paryżu czy Vicky, Cristina, Barcelona. Tym, co łączy większość zagranicznych produkcji ukazujących te baśniowe krainy, jest fakt, że są tworzone przez kogoś z zewnątrz, a więc stanowią tylko wyobrażenie twórcy będącego Obcym, który często nie ma – i nawet nie próbuje mieć – wglądu do tego, jak wygląda prawdziwe życie w filmowanych miejscach. Miejsca te są więc traktowane w sposób instrumentalny, mający zmieścić się w określonej wizji, zahaczającej wręcz czasem o fetyszyzację. Twórcy wybierają tylko te elementy, które ich interesują, odrzucając całą resztę. Jeśli Francja – to croissanty (ewentualnie pain au chocolate), wieża Eiffla i poddasze w malowniczej kamienicy. Jeśli Włochy – to makaron lub pizza, sztuka lub architektura (ewentualnie opera) oraz przejażdżka na Vespie. Hiszpania – flamenco, impreza do białego rana i Antoni Gaudí. Pogoda zawsze jest piękna, nigdzie nie widać turystów, wystarczy wyjść na ulicę, aby spotkać miłość życia lub poznać miejscowych, którzy z chęcią oprowadzą przybyszów po okolicy, a nawet przedstawią ich swojej rodzinie.

Ani słowa (lub raczej – ani kadru) o problemach, takich jak horrendalnie wysokie czynsze, prekarne warunki pracy, późna emancypacja młodych, nierówności społeczne lub rasowe, przemoc w rodzinie czy zmęczenie ogromnym napływem turystów, o czym mogą świadczyć liczne ostatnio protesty w samej choćby Hiszpanii. Wiele zagranicznych produkcji filmowych o Europie Śródziemnomorskiej to kolejny przykład „zbiorowego spojrzenia turysty”, o którym pisał w swojej książce Spojrzenie turysty John Urry. Najważniejsza jest przyjemność wizualna i estetyczna – w oczywisty sposób niezwykle selektywna – której zadaniem jest utrwalanie istniejących już stereotypów. Produkcje filmowe tego rodzaju zostawiają widzów z przyjemnym wrażeniem, że ich wyidealizowana i uproszczona wizja opisywanych europejskich krajów jest prawdziwa. Wizja, która, z drugiej strony, opiera się w dużej mierze na tym, co oglądają na ekranie.

Przekraczaliśmy europejską fosę

czytaj także

Zagraniczne produkcje filmowe nie odzwierciedlają więc, jakie opisywane miejsca są w rzeczywistości, tylko jakie pragnienia projektują w stosunku do nich osoby pracujące przy produkcji filmu oraz widzowie. Pragnienia te często można podciągnąć pod pojęcie orientalizacji, zastępując w teorii Edwarda Saida pojęcie „Orient” pojęciem „Europy Śródziemnomorskiej”. „Nadto wyobrażenia o tym, co orientalne, oparte były niemal wyłącznie na arbitralnych decyzjach mentalności zachodniej, z której niezłomnego europocentryzmu wyłonił się Orient zgodny – po pierwsze – z najogólniejszymi ideami na temat kryteriów orientalności i – po drugie – z pewną szczegółową logiką, opartą nie na zwykłych danych empirycznych, lecz na łańcuchu pragnień, stłumień, blokad i projekcji”. Choć o orientalizacji zwykło się mówić w kontekście krajów będących w przeszłości koloniami państw zachodnich, dynamika zdaje się podobna. Podmiotem dokonującym symbolicznego zawłaszczenia jest w tym wypadku sposób kręcenia filmów właściwy dla hollywoodzkiego postrzegania świata, z typowymi dla niego narracjami i uproszczeniami.

Przeanalizujmy zatem niektóre przykłady znanych produkcji filmowych, które przedstawiają trzy najbardziej lubiane przez turystów kraje w Europie: Francję (100 mln turystów w 2023 roku), Hiszpanię (85 mln turystów) i Włochy (57 mln turystów), postrzegane z zewnątrz (czyli przez producentów i reżyserów pochodzących z innych krajów, przede wszystkim z USA).

„Odnaleźć siebie” w Hiszpanii

Bez wątpienia jedną z najsłynniejszych produkcji ostatnich dekad o Hiszpanii jest film Woody’ego Allena z 2008 roku Vicky, Cristina, Barcelona, który przyczynił się do popularyzacji miasta wśród zagranicznej publiczności. Już sam tytuł filmu wskazuje, że stolica Katalonii jest jedną z bohaterek filmu.

Turyści, do domu! Czyli jak masowa turystyka zmienia Barcelonę

Zanim jednak wszedł na ekrany, innym dziełem, który wypromował Barcelonę – głównie w krajach zachodnich i wśród młodych odbiorców – był film Smak życia, nakręcony w 2002 roku przez francuskiego reżysera Cédrica Klapischa. Opowiada o francuskim studencie, który wyjeżdża do Barcelony w ramach programu Erasmus i dzieli mieszkanie z sześcioma studentami z innych krajów. Film przedstawia w niezwykle stereotypowy sposób zarówno samo miasto (niekończące się imprezy, śpiewanie nad ranem na ulicy, nie licząc się z mieszkańcami miasta, ukazanie hiszpańskiego właściciela jako „upierdliwego”, gdyż niepokoi się o stan swojego mieszkania po rocznym pobycie sześciorga obcokrajowców i jednej hiszpańskiej studentki, itd.), jak i program wymiany studenckiej, a mimo to doczekał się nominacji do Cezarów m.in. w kategorii najlepszy film i najlepszy reżyser.

Vicky, Cristina, Barcelona jest równie stereotypowy, choć ukazana w nim Barcelona jest dużo czystsza i bardziej pastelowa niż w Smaku życia. Woody Allen odhaczył wszystkie najważniejsze turystyczne atrakcje: Sagradę Familię, Parc Güell, Ramblę, restaurację Els Quatre Gats… To właśnie tam bohaterki poznają artystę – Juana Antonia, granego przez Javiera Bardema – który staje się ich przewodnikiem. Nie tylko zabiera je do Oviedo swoim prywatnym samolotem, na który nie posiada licencji, ale zaprasza je również na koncert flamenco. Juan Antonio dodatkowo mieszka w pięknym studio – niemającym nic wspólnego z tym, jak wygląda większość mieszkań w Barcelonie – i nie omieszkuje uwieść obu amerykańskich turystek. Życie płynie powoli, wśród uciech i braku obowiązków (nawet w ciągu tygodnia), a sami Hiszpanie i Hiszpanki są rozrywkowi, temperamentni, namiętni i zaborczy.

Podobny obraz ukazany jest w filmie Hiszpański romans Woody’ego Allena z 2020 roku, którego akcja toczy się na północy kraju, w San Sebastian, w czasie słynnego festiwalu filmowego. Wizja miasta i zamieszkujących go osób jest podobna, jak w przypadku Vicky, Cristina, Barcelona. Pogoda jest ładna, nigdzie nie widać turystów. Pochodzący ze Stanów Zjednoczonych bohater poznaje miejscową lekarkę, która zgadza się oprowadzić go po mieście. Jej mężem jest artysta (jakżeby inaczej), który ją zdradza i ma problemy z alkoholem. Najwidoczniej Allenowi trudno sobie wyobrazić, że jakiś bohater filmu pochodzący z Hiszpanii mógłby być nauczycielem lub kierowcą autobusu albo mieszkać w ciasnym mieszkaniu na parterze na niezwykle ruchliwej ulicy. W obu filmach Allena rola miejscowych ogranicza się więc do bycia przewodnikami i zaspokajania szeroko pojmowanych potrzeb i fantazji neurotycznych amerykańskich bohaterów. Kończą się zresztą w podobny sposób – po krótkim pobycie w Hiszpanii Amerykanie w końcu wiedzą, kim są i czego pragną i w tej odmienionej wersji wracają do swojego kraju.

O ile film Vicky, Cristina, Barcelona został swego czasu ciepło przyjęty (Barcelona nie zmagała się w pierwszej dekadzie XXI wieku z tymi samymi problemami, co obecnie), a Penélope Cruz za rolę temperamentnej artystki Maríi Eleny otrzymała nawet Oscara, o tyle Hiszpański romans przeszedł raczej bez echa, a nawet doczekał się artykułu w „The Guardian” autorstwa Mikela Agirre-Maskariana o dobitnym tytule Ostatnie czego moje miasto potrzebuje, to Woody Allen sprzedający nas światu.

Francja – na urokliwym poddaszu

W oczach zagranicznych twórców Francja ogranicza się głównie do trzech miejsc: Paryża, Lazurowego Wybrzeża i Prowansji.

Jednym z najsłynniejszych produkcji gloryfikujących Paryż – znanego wszak jako miasto miłości – jest musical Amerykanin w Paryżu z 1951 roku, nakręcony na podstawie poematu symfonicznego o tym samym tytule autorstwa George’a Gerswhina. Produkcja doczekała się aż sześciu Oscarów, w tym statuetki dla najlepszego filmu. O ile strona muzyczna do dziś może budzić uznanie, o tyle fabuła i wizja Paryża rażą nieco swoimi uproszczeniami. Ot, aspirujący do bycia malarzem amerykański żołnierz mieszka na poddaszu urokliwej kamienicy, odrzuca zaloty bogatej wdowy i zakochuje się w młodziutkiej ekspedientce, zaręczonej ze śpiewakiem. W końcu Paryż to nie tylko miasto miłości, ale również artystów. W tym wypadku również trudno wyobrazić sobie, by bohater filmu był kierowcą autobusu.

Francja to barometr kryzysu, w którym znalazł się kapitalizm

W ostatnich latach francuską stolicę rozsławił na nowo serial Emily w Paryżu, którego produkcją zajął się sam Darren Star – amerykański producent hitów małego ekranu lat 90. takich jak Beverly Hills, 90210, Melrose Place czy Seks w wielkim mieście. Emily w Paryżu, jedna z najpopularniejszych produkcji platformy Netflix, opowiada historię młodej Amerykanki Emily, która przyjeżdża do miasta na roczny kontrakt i zamieszkuje, rzecz jasna, na poddaszu malowniczej kamienicy. Widok z jej okna jest tak urokliwy, że jedno zdjęcie wrzucone na Instagrama wystarczy, by przysporzyć jej tysiące like’ów i followersów. Równie malownicza jest dzielnica, w której mieszka i w której niemal nie ma ruchu samochodowego, robót drogowych ani kontenerów na śmieci. Emily wszędzie chodzi pieszo, pomimo swoich niebotycznie wysokich obcasów, i ani razu nie wsiada do komunikacji miejskiej.

Nie ma co się dziwić – niemal zawsze świeci słońce i wszędzie jest blisko. A nawet jeśli pada, to deszcz staje się kolejnym romantycznym elementem i doskonałą okazją, by złożyć romantyczny pocałunek na ustach ukochanego w romantycznej bramie romantycznej kamienicy. W podobnie stereotypowy sposób, jak miasto miłości, są przedstawieni również jego mieszkańcy. Zamożni, eleganccy, aroganccy (w większości przypadków), niewierni, wyzwoleni seksualnie… Ani jednej wzmianki o strajkach czy zamieszkach. Ot, piękna filmowa baśń o Paryżu. Baśń, która, swoją drogą, wpłynęła znacząco na zainteresowanie francuską stolicą wśród zagranicznych turystów i zamieniła nieturystyczną wcześniej dzielnicę, w której mieszka serialowa Emily, w jedną z największych atrakcji.

Kolejne państwo idzie na wojnę z Airbnb? Francja ma dość popularnej aplikacji

Kolejną lubianą lokacją zagranicznych twórców jest Prowansja. Warto choćby przywołać film Dobry rok z 2006 roku w reżyserii Ridleya Scotta z Russellem Crowem w roli głównej, będący ekranizacją powieści Petera Mayle’a. Pomysł jest prosty: bezduszny makler z Londynu otrzymuje w spadku willę i winnicę w Prowansji. Kilka tygodni pobytu wśród prowansalskich widoków i w towarzystwie pięknej miejscowej kelnerki, granej przez Marion Cotillard, sprawia, że rekin finansowy postanawia całkowicie odmienić siebie i porzucić swoje londyńskie życie. Proste? Proste!

Włochy – Amerykanie w poszukiwaniu la dolce vita

Podobnie jak w przypadku Francji, większość zagranicznych produkcji o Włoszech skupia się na czterech miejscach: Rzymie, Wenecji, Neapolu oraz Toskanii (nie licząc Białego lotosu, rozgrywającego się na Sycylii).

Wieczne miasto zostało uwiecznione choćby w filmie Rzymskie wakacje z 1953 roku. Audrey Hepburn grała w nim księżniczkę Annę, która na jeden dzień wymyka się z pałacu i spędza dzień z amerykańskim dziennikarzem, granym przez Gregory’ego Pecka. Dzień we włoskiej stolicy oznacza m.in. jedzenie gelato i przejażdżkę skuterem. Rodowici Włosi stanowią obok Koloseum oraz Schodów Hiszpańskich jedynie dekorację – ich rola ogranicza się do usługiwania parze amerykańskich bohaterów jako taksówkarze, fryzjerzy, kelnerzy.

Włoska ekomafia zatruwa wodę, ziemię, powietrze, podrabia żywność i przemyca zwierzęta

W Rzymie rozgrywa się również akcja amerykańskiej produkcji z 2010 roku, opartej na bestsellerowej powieści Elizabeth Gilbert Jedz, módl się i kochaj, z Julią Roberts w roli głównej. Bohaterką jest nieszczęśliwa i zmęczona nowojorskim życiem Elizabeth, która postanawia wyruszyć w podróż i odnaleźć siebie. Pierwszym przystankiem jest Rzym. Oczywiście świeci słońce i nie ma turystów, nawet w tak obleganym w rzeczywistości miejscu jak Fontanna di Trevi. Włosi przyjmują rolę przewodników i prowadzą bohaterkę za rękę po życiu pełnym przyjemności. Wystarczy iść do fryzjera, aby nawiązać (po angielsku, rzecz jasna) przyjacielską rozmowę o słynnym włoskim dolce far niente, a po złożeniu zamówienia po włosku w restauracji zostać uznaną za prawdziwą rzymiankę. Włoska kuchnia zyskuje w Jedz, módl się i kochaj status fetyszu – w co drugiej scenie widzimy lejące się wino i serwowane w restauracjach dania (zresztą już sam tytuł filmu do tego nawiązuje).

Główna bohaterka wyjechała do Włoch po to, aby jeść, a przy okazji nauczyć się gestykulować i przekonać się, czym jest prawdziwa przyjemność. Miasto jest pełne skuterów, pogwizdujących na kobiety mężczyzn (słowem mającym rzekomo określić Rzym jest „seks”) oraz ludzi w okularach słonecznych wyglądających jak z żurnala. W poszukiwaniu swojej tożsamości bohaterka filmu nie omieszkuje wstąpić jeszcze do Neapolu, gdzie miejsce fetyszyzowanego wcześniej makaronu zajmuje pizza.

Pisząc o filmach i serialach, których akcja toczy się we Włoszech, nie sposób nie wspomnieć o powstałym na podstawie książki filmie Utalentowany pan Ripley z 1999 roku oraz serialu Ripley wyprodukowanym przez Netflixa. Bohaterami jest trójka młodych Amerykanów, którzy wyjeżdżają do Włoch, aby napisać przewodnik lub po prostu oddać się dolce vita za pieniądze ojca. Akcja zarówno filmu, jak i serialu, toczy się m.in. w Rzymie, Wenecji i na Capri. Bohaterowie mieszkają w pięknych rzymskich i weneckich palazzos lub posiadłościach z oknami wychodzącymi prosto na Morze Śródziemne. Miejscowych robią za statystów, z wyłączeniem miejscowej policji, ścigającej Ripleya i kilka dalszoplanowych postaci.

Fenomen Sycylii, czyli jak pozbyć się państw narodowych i niczego nie żałować

Nieco większą obecność miejscowi zyskują w drugiej części serialu Biały lotos, wyprodukowanego przez HBO. Bohaterami są przede wszystkim amerykańscy turyści, z których wielu przyleciało na Sycylię z jasno określonymi oczekiwaniami. Grana przez Jennifer Coolidge Tanya McQuoid, chce, jak sama mówi: przejechać się Vespą, zjeść spaghetti alle vongole i spędzić romantyczne chwile z przystojnym Włochem na plaży. Dziadek, ojciec i wnuk z amerykańsko-włoskiej rodziny próbują odkryć swoje korzenie, licząc na to, że dalecy krewni przyjmą ich z otwartymi ramionami. Choć widzowie mają okazję poznać nieco bliżej miejscowych bohaterów, ich rolą jest głównie obsługa hotelu, a dwie młode Włoszki próbują wyciągnąć jak najwięcej pieniędzy od zagranicznych turystów, oferując im usługi seksualne. Tłem wydarzeń jest bardzo drogi kurort (hotel istnieje naprawdę i cena za nocleg to minimum kilkanaście tysięcy złotych), jachty oraz wspomniane wcześniej stare i pięknie utrzymane palazzos. Serial sprawił, że zainteresowanie Sycylią wśród amerykańskich turystów poszybowało w górę.

A po krótkiej przygodzie…

Filmów i seriali będących wyobrażeniem zagranicznych twórców o baśniowej krainie zwanej Europą Śródziemnomorską jest dużo więcej (Francuski pocałunek z Meg Ryan w roli głównej, Zakochani w Rzymie Woody’ego Allena czy Pod słońcem Toskanii z Diane Lane). To, co łączy niemal wszystkie, to wyidealizowana i stereotypowa wizja przedstawianych miejsc. Wystarczy spojrzeć na tytuły, aby przekonać się, że większość z nich nawiązuje do przyjemnego spędzania wolnego czasu (Rzymskie wakacje, Dobry rok czy Smak życia) albo do historii miłosnych (Hiszpański romans, Jedz, módl się i kochaj czy Zakochani w Rzymie). Wabikiem na widzów ma być również zawarcie nazwy miejsc, w których toczy się akcja, bezpośrednio w tytule (Vicky, Cristina, Barcelona, Amerykanin w Paryżu czy Emily w Paryżu).

Większość tych filmów opiera się na konwencji podróży zagranicznych bohaterów do omawianej baśniowej krainy, na skutek której dokonuje się w nich wewnętrzna przemiana. Już sam pobyt wśród pięknych krajobrazów skąpanych słońcem wystarczy, by coś drgnęło w duszy lub sercu. Spotkania zagranicznych bohaterów z miejscowymi są w większości przypadków chwilowe i powierzchowne, mające służyć konfrontacji lub potwierdzeniu wyobrażeń bohatera o danym miejscu. Potem każdy może wrócić do siebie.

Jak pisze Anna Wieczorkiewicz w książce Apetyt turysty. O doświadczeniu świata w podroży w rozdziale poświęconym programom podróżniczym, który można odnieść również do filmów i seriali fabularnych: „Pomimo istnienia toposów nastawionych na przekonanie o możliwości zaprzyjaźnienia się z tubylcami (taką role pełnią sceny wspólnego jedzenia i zabiegów, jakim poddaje się ciało podróżnika), to w zasadzie traktowani są oni jako element malowniczego krajobrazu. (…) Na mapę świata nałożony zostaje filtr estetyzujący. Kontakt z tubylcami jest chwilowy, czysto zewnętrzny, oparty na obustronnej zgodzie na pewną konwencję »spotkania«. (…) Owa wymagająca oddalenia »przyjaźń« to rodzaj kontaktu, który od razu można przekuć na opowiadanie o przygodach w podróży, wkomponować w rodzinny album, przerobić na wspomnienie. W ten sposób doznające, egocentryczne, turystyczne »ja« jest bezpieczne”. Można przypuszczać, że po krótkiej przygodzie w baśniowej krainie zwanej Europą Śródziemnomorską turystyczne „ja” bohaterów zagranicznych filmów i seriali – oraz ich twórców – również pozostanie bezpieczne.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij