Kultura, Weekend

Springer i Rokita: nowe sposoby na opowiadanie o „Ziemiach Odzyskanych”

Z powodu nagromadzenia językowych neologizmów swoją książkę Zbigniew Rokita nazywa poematem reporterskim – formuła dość kuriozalna, ale na prawach tej trochę rockowej, a trochę łazikowej książki wyjątkowo sensowna.

Ten rok dość nieoczekiwanie przyniósł zmianę w sposobie opowiadania o tzw. Ziemiach Odzyskanych, a istotną rolę odegrały w tym nowe książki Zbigniewa Rokity i Filipa Springera.

Poprzednia, istotna w czytelniczym odbiorze książka reporterska, Poniemieckie Karoliny Kuszyk, ukazała się w 2019 roku i z dzisiejszej perspektywy można stwierdzić, że stanowiła ona pewnego rodzaju domknięcie starych wątków. Może to błąd dużego zbliżenia, ale sądzę, że w ciągu tych czterech lat przeskoczyliśmy na nowe tematy i Ziemie Odzyskane, opowiadanie w książkach reporterskich, zostały wydobyte z powojennego i komunistycznego skansenu.

Ten proces wyzwalania, przesuwania Ziem Odzyskanych i ich obudowywania nowymi wątkami wiąże się z pewnością z upływem czasu i coraz większym dystansem, jaki dzieli nas od momentu przejęcia tych terenów przez Polskę. Nie zobaczymy jednak tego faktu w żadnej z ich opowieści: Rokita obsesyjnie wraca do 1945 roku, jego pamięć jest pamięcią neurotyczną, labiryntem, w którym nie jest ważna konkretna droga, bo i tak większość z nich prowadzi do II wojny światowej. Springer wykonuje jeszcze dłuższy skok: zaczepiając się o XVIII wiek i budowę statków z drewna pozyskanego na południowym wybrzeżu Bałtyku i w jego pobliżu.

Pozornie więc obaj toczą takie same gry z historią, jak robiła to literatura fikcjonalna, sięganie do tego repozytorium ma jednak inne kierunki: Rokita przechodzi od człowieka, przez architekturę, do przyszłości. Springer podąża od człowieka, przez krajobraz, do przyrody.

Rokitę interesuje przede wszystkim tożsamość, temat trochę już przebrzmiały, ale jak wiadomo, polski reportaż z pewnym opóźnieniem odrabia różne teoretyczne lekcje. W przypadku autora Kajś i Odrzani nie jest to jednak zarzut, bo tożsamość, jej ciągłe budowanie, rekonstruowanie, podważanie stanowi w jego obu książkach reporterskich nie ornament, ale główną oś narracyjną, metakonstrukcję, łączącą wszystkie wątki i okresy.

Odrzania szerzej się też otwiera, jest bardziej czytelna dla tych, którzy wcześniej poznali tożsamościowe sploty w Kajś. Tożsamość u Rokity ewoluuje, jednostkowo i osobiście pojawia się w Kajś, zaś w Odrzani dotyczy raczej grupy. I o ile w historii osobistej chodziło o pogodzenie w sobie samym dziedzictwa niemieckich Ślązaków, kresowych dziadków ze Lwowa i zgwałconej przez Sowietów babki, o tyle w Odrzani Rokita odwraca pytanie o własną tożsamość w refleksję nad tym, kim jest trzecie pokolenie osadników na Ziemiach Odzyskanych, dlaczego w jednej dekadzie są oni proniemieccy i pielęgnujący pamięć poprzednich mieszkańców tych terenów, a w kolejnej domagają się zmiany nazw ulic, zacierania architektonicznych śladów po niemieckiej zabudowie i obecności.

„Ziemie Odzyskane”, ziemie nieheroiczne

czytaj także

Opowiadanie o 1945 roku odbywa się więc nie po to, by przypomnieć pamięć niemieckich mieszkańców tych terenów, ani nie po to, by w ramach nostalgicznego wspomnienia opowiedzieć, jak ich ofiara podniosła poziom życia polskich osadników, ale przede wszystkim po to, by zapytać, co z dwóch sprzecznych pamięci o Ziemiach Utraconych i Ziemiach Odzyskanych zrobią ci, którzy na tych terenach się urodzili i tutaj grzebią swoich bliskich.

Także inna przestrzeń konfliktu zostaje rozbudowana w książkach Rokity i Springera. Mein Gott, jak pięknie należy czytać w porządku historycznym, stronić od anachronicznych przeskoków – inaczej okaże się, że gdy w XVIII i XIX wieku Niemcy dokonywali regulacji Odry, robili ją na złość Polakom. Zamiast o napięciach niemiecko-polskich i polsko-niemieckich Springer opowiada raczej o konflikcie ludzie–ziemia, który zaczyna się trzysta lat temu, jakby zachodnie i północne kresy dzisiejszej Polski dawały mu możliwość przyjrzenia się jak w soczewce rozpędzającym się wielkim procesom industrializacji, początkom antropocenu.

U Rokity tymczasem konflikt rozgrywa się między „Odrzanią” i „Wiślanią”, między Polską centralną i zachodnią, między tymi, którzy mówiąc „polskie góry”, zawsze mają na myśli Tatry – i nigdy Sudety – oraz tymi, dla których „Rzeka” to zawsze Odra, a nie Wisła. Rokita próbuje zerwać z szeregiem mitów, którymi najchętniej posługuje się właśnie Wiślania, by utrzymywać obcość i czasowość Odrzani – jakby granica z Niemcami ciągle jeszcze wymagała potwierdzenia. Autor znakomicie wykorzystuje swoją pozycję „kundla z Ziem Odzyskanych”, by zasypywać tradycyjne konflikty, a linie podziałów ustalać w innych miejscach.

Nagle w historii końca wojny pojawiają się nowi dwuznaczni bohaterowie i są nimi alianci, nalotami niszczący Wrocław i Gdańsk. Zaraz za nimi podążają komuniści z połowy lat 40., przekonani o tymczasowości granicy, nakazujący we Wrocławiu rozbiórkę i wywóz cegieł na odbudowę Warszawy. Granice moralne trochę się tu rozpuszczają, a Rokita ich nie relatywizuje, raczej przejeżdża po nich gumką od swojego reporterskiego ołówka. Tak dzieje się, gdy znika u niego usankcjonowany przez sentymentalne narracje podział na złą, nieczułą władzę i dobrych, pomocnych zwykłych ludzi (u Kuszyk była to ważna oś narracyjna). U Rokity w ostatnim rozdziale to właśnie zwykli ludzie ciągną kamień z niemieckich cmentarzy, to oni też rozbierają synagogi po zakończeniu działań wojennych.

Czy Niemcy korzystają na polskich sporach?

Rokita stara się budować język, który służy tej nowej tożsamości, którą projektuje jako inkluzywną, demokratyczną i tolerancyjną (a zatem utopijną, ale to jego prawo): pełno tu zatem określeń takich jak „Poniemiecczyzna”, „umojenie”, „gdańskobójstwo”, „odniemczenie” Odrzani i „doniemczenie” Wiślani, „jejn” – jako połączenie nein i ja, formuła wymijająca. Już sama Odrzania, służąca na każdej stronie jako nazwa tej przestrzeni, pochodzi z porządku innego myślenia – nie zawiera w sobie niczego, co sygnalizowałyby jej poniemieckość. Właśnie z powodu nagromadzenia tych językowych neologizmów swoją książkę Rokita nazywa poematem reporterskim – formuła dość kuriozalna, ale na prawach tej trochę rockowej, a trochę łazikowej książki wyjątkowo sensowna.

W Mein Gott… granice gatunkowe jeszcze bardziej rozmywa Filip Springer – dopowiadając fikcją te miejsca, których nie udało się wygrzebać z dokumentów. Jego opowieść o Ziemiach Odzyskanych, Odrze i Prusach nie jest więc reportażem, ale tekstem zmąconym, gdzieś z pogranicza. Być może jednak tylko te gatunki nieczyste dają szansę, by wyprowadzić Ziemie Odzyskane ze skansenu, w którym Polacy wchodzą do poniemieckich domów i przejmują ich przetwory? Springer i Rokita, rozmywając gatunki, rozszczelniają też granice opowieści, dopuszczając do niej – polskiej narracji o pograniczu – zupełnie nowe tematy, dodając jej bohaterów, rozpracowując różne wektory konfliktów, często niemające żadnego odniesienia do tożsamości etnicznej – tak że przestaje ona być terenem odwiecznego polsko-niemieckiego sporu, jak chciała propaganda komunistyczna.

Gdybym miała szukać jakichś tradycji zaprzeczonych dla obu tych opowieści reporterskich, to na pewno wskazałabym tu porcelanę rozjechaną przez tanki w Piosence o porcelanie Miłosza i gdańskie powieści Chwina. Chwin pojawia się nawet na chwilę w reportażu Rokity, jako jeden z jego rozmówców, a Springer momentami o styl Chwina się ociera, sięga do starych niemieckich opowieści jak do własnych, co też z Chwinem go łączy. Jednakże zarówno Rokita, jak i Springer posługują się zupełnie innym sposobem pisania, niższym stylem, nic ich nie obchodzą doskonalsze formy kultury – a jeśli wzbudzają one w nich jakiekolwiek uczucia, to już raczej podejrzliwość.

Interesująca jest ta przemiana obrazowania i języka: miejsce rozbitej porcelany zajmuje raczej to, co człowiek całkowicie zniszczył (krajobraz Krainy u Springera), albo to, co było tak trwałe, że pozostało po wojnie, co można sprzedać albo wymienić na wielkim powojennym bazarze – „największym szaberplacu” we Wrocławiu przy placu Grunwaldzkim (u Rokity). Zamiast strat, które przynosi wojna, ważniejsze okazuje się to, co ją przetrwa.

Nie wszyscyśmy z wyklętych

Chwin ze swoimi mitycznymi opowieściami o gdańskiej koegzystencji przestaje być patronem wcielania tego, co poniemieckie, do Polski, jego miejsce zajmuje ekolog Springer i barbarzyńca Rokita, który sam o sobie pisze: „Byłem na kazachskim stepie, perskiej pustyni, włóczyłem się po zaułkach Jerozolimy, irackich bazarach, kucałem z ukraińskimi żołnierzami w okopach Donbasu, płynąłem między górami Arktyki, raz spotkałem Boga w Etiopii, piłem wódkę w Moskwie i rum na Kubie, w Kairze byłem na rewolucji, a w Londynie na zmywaku, widziałem te wszystkie Paryże i Stambuły i dlatego wiem, że wszystko tamto jest większe, wspanialsze, piękniejsze, ale piękniejsze pięknem oczywistym, pięknem pornograficznym, którego nie trzeba szukać, a które narzuca się samo. Tymczasem moja odrzańska kraina, moje Brzegi, Gorzowy, Słubice, to piękno wysmakowane, erotyczne, na którego dostrzeżenie musiałem sobie zasłużyć latami wpatrywania się w nie”.

Obaj pamiętają też o Prusach, nie poruszają się wyłącznie po zachodniej granicy Polski. Dawne Prusy także stają się bohaterem nowej historii, bo do Rokity i Springera dołącza ze swoją powieścią Toń Ishbel Szatrawska. Ale to już materiał na inny tekst krytyczny.

Jedno jest pewne – przyłączenie niemieckich ziem wschodnich do Polski było nie tylko największą operacją deportacyjno-migracyjną w XX wieku, ale też wyzwalaczem nieprawdopodobnie mocnych, wywrotowych tekstów kultury. Wzlot Iwaszkiewicza, jego mroczne opowiadanie z 1957 roku, odpowiedź na Upadek Camusa, rozgrywa się właśnie na Ziemiach Odzyskanych, gdzie bohater dojrzewający podczas wojny odkrywa w czasie szabru, że prawa wojny rozciągają się i na czas pokoju. Nie ma chyba opowiadania, które mówiłoby o większej nędzy moralnej człowieka i o to upodlenie oskarżało historię.

Jest i Prawo i pięść Hoffmanna i Skórzewskiego z 1964 roku, polski eastern ze świetną rolą Gustawa Holoubka jako byłego więźnia obozów koncentracyjnych, który jako pełnomocnik rządu przybywa do miasteczka uzdrowiskowego na Ziemiach Odzyskanych i sam – niczym John Wayne – musi pokonać szajkę szabrowników. Obie te historie są wyraziste, plastyczne i… kompletnie dzisiaj zapomniane. Tymczasem udowadniają one wyraźnie, że tzw. Ziemie Odzyskane najlepiej opowiada się w gatunkach nieczystych, skundlonych formułach. Tylko one pozwalają wyjść poza wyliczenie krzywd.

*
Zbigniew Rokita, Odrzania. Podróż po Ziemiach Odzyskanych, Znak 2023
Filip Springer, Mein Gott, jak pięknie, Karakter 2023
Karolina Kuszyk, Poniemieckie, Czarne 2019

**

dr Paulina Małochleb – krytyczka, badaczka literatury i wykładowczyni. Laureatka Nagrody Prezesa Rady Ministrów, stypendystka NCK „Młoda Polska”. Autorka książki Przepisywanie historii oraz bloga ksiazkinaostro.pl. W Międzynarodowym Centrum Kultury w Krakowie kieruje Ośrodkiem Komunikacji. Publikuje w „Przekroju”, „Polityce” i Krytyce Politycznej. Wykłada na Uniwersytecie Jagiellońskim.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Małochleb
Paulina Małochleb
Krytyczka i badaczka literatury
dr Paulina Małochleb – krytyczka, badaczka literatury i wykładowczyni. Laureatka Nagrody Prezesa Rady Ministrów, stypendystka NCK „Młoda Polska”. Autorka książki „Przepisywanie historii” oraz bloga ksiazkinaostro.pl. W Międzynarodowym Centrum Kultury w Krakowie kieruje Ośrodkiem Komunikacji. Publikuje w „Przekroju”, „Polityce” i Krytyce Politycznej. Wykłada na Uniwersytecie Jagiellońskim.
Zamknij