Atak terrorystyczny na irańskich żałobników uczestniczących w obchodach rocznicy zabójstwa Ghasema Solejmaniego przypomina nam, że Iran ma wielu wrogów. Nie tylko USA i Izrael, ale również odpowiedzialne za zamach Państwo Islamskie.
Jest 3 stycznia 2024 roku, a w Kermanie trwają uroczyste obchody upamiętniające śmierć Ghasema Solejmaniego – irańskiego szahida (męczennika), człowieka o niekwestionowanym statusie bohatera narodowego, dowódcy elitarnej jednostki Ghods. Pierwsza eksplozja następuje o godzinie 15:04 czasu lokalnego, 1,5 kilometra od jego grobu. Tłumy uczestniczące w żałobnym kondukcie rzucają się do ucieczki.
czytaj także
Do drugiego wybuchu dochodzi trzynaście minut później, dokładnie 2,7 kilometra od grobu. Wtedy ginie więcej osób. Wybór miejsca drugiej detonacji najprawdopodobniej nie był przypadkowy. Dzięki strategicznemu odsunięciu się od kluczowego miejsca obchodów zamachowiec mógł uśmiercić również tych, którzy cudem uratowali się z pierwszego zamachu, w panice próbując jak najszybciej oddalić się od kermańskiego cmentarza wojskowego. Łącznie zginąć miało 89 osób, choć ze względu na ciężkie obrażenia wielu rannych ta liczba może rosnąć. Pierwsza reakcja, wyrażona ustami prezydenckiego szefa personelu ds. politycznych, Mohammada Dżamszidiego, brzmiała: to Izrael.
Nowa wojna na Bliskim Wschodzie?
Choć dziś już wiemy, że domniemania Dżamszidiego okazały się nieprawdziwe – ataku dokonało Państwo Islamskie – nie były one zupełnie bezzasadne. Fundamentalistyczna antyizraelskość stanowi jedno z raisons d’être Islamskiej Republiki Iranu, dla Izraela zaś wymierzone w Iran działania stanowią jeden z politycznych priorytetów, jednak sytuacja między dwoma państwami od dawna nie była tak napięta – do stopnia, w którym w rolę łagodzących obyczaje ponownie musiały wcielić się Stany Zjednoczone. Rolę dla USA niewątpliwie ironiczną, biorąc pod uwagę fakt, że to administracja Trumpa w 2020 roku dokonała selektywnej eliminacji (targeted killing) Ghasema Solejmaniego, czym notabene złamała prawo międzynarodowe.
czytaj także
W dobie eskalacji motywowanej konsekwentnym wsparciem Iranu dla Hamasu oraz powtarzającymi się pogróżkami irańskiego MSZ-u, że wsparcie to zostanie nie tylko podtrzymane, ale również rozszerzone, może nawet wyjdzie poza wieloletni model konfliktu proxy, nietrudno było wraz z Dżamszidim dać porwać się emocjom, myśląc o ostatnim ataku jako casus belli nowej wojny na Bliskim Wschodzie. Prawdopodobnie długiej, niezwykle brutalnej i ponad miarę śmiertelnej.
W przypadku ataku z 3 stycznia wątpliwości od początku wzbudzał jednak fakt, że nie jest to schemat działania Izraela. Jak przywołuje Ronen Bergman, izraelski dziennikarz i historyk, w latach 1948–2000 izraelskie służby przeprowadzić miały do 500 zabójstw o charakterze selektywnej eliminacji, ale w kolejnych osiemnastu już 1800. To okres szczególnego wzrostu użycia tego śmiertelnego narzędzia, którego początek wyznacza amerykańska wojna z terroryzmem oraz popularyzacja wykorzystania coraz doskonalszych technicznie dronów bezzałogowych. Izraelskie siły zbrojne ostatni taki atak przeprowadziły 25 grudnia 2023 roku, zabijając w Syrii Raziego Musawiego – irańskiego generała, podobnie jak Solejmani służącego w jednostce Ghods.
Żałoba narodowa po śmierci Solejmaniego
Ghasem Solejmani przynajmniej raz uniknął śmierci w wyniku selektywnej eliminacji, przeprowadzanej przez izraelskie służby we współpracy z CIA, choć sam nie był wówczas postrzegany jako głowa o szczególnie wysokiej cenie – przede wszystkim dla Amerykanów. 12 lutego 2008 roku w Damaszku zabity został Imad Mughnijja, człowiek uznawany za mózg libańskiego Hezbollahu. Izraelscy agenci, czekający wówczas na pojawienie się Mughnijii w położonej w damasceńskiej dzielnicy Kafr Susa willi, dostali na tacy nie tylko jego, ale też Solejmaniego oraz generała Muhammada Sulejmana, bliskiego współpracownika Baszara al-Asada. Chcieli zabić ich wszystkich, ale CIA nie wydało na to zgody.
Jak powtarzanie izraelskiej propagandy ma uzasadniać czystki etniczne w Gazie
czytaj także
Ehud Olmert, ówczesny premier Izraela, otwarcie żałował niewykorzystanej szansy, przyglądając się rosnącej pozycji Irańczyka w kolejnych latach, ze szczególnym uwzględnieniem jego roli w dozbrajaniu Hezbollahu poprzez właściwie niekontrolowany kanał przerzutowy broni przez Syrię.
Wkrótce Solejmani miał jednak wysunąć się z cienia i zyskać prawdziwą sławę nie tylko w Iranie. W 2014 roku media na całym świecie rozpisują się o jego niekwestionowanej roli w walce z Państwem Islamskim. Szyickie bojówki Solejmaniego w Iraku walczyły z ISIL długo i krwawo, a w samym Iranie rozpoczyna się kult jednostki generała, który zdaniem niektórych był irańską odpowiedzią na kult Abu Bakra al-Baghdadiego. Dla definicyjnie szyickiego Iranu obecność ekstremistycznego sunnickiego pseudokalifatu za granicą była zagrożeniem śmiertelnym.
„The New York Times” w swoim podcaście, nagranym na krótko po śmierci Solejmaniego, przywołuje wypowiedź jednego z młodych uczestników pogrzebu generała porucznika. Mówił wówczas: „Kiedy wiedziałem, że generał Solejmani gdzieś tam jest, czułem się bezpiecznie”. Postać przedstawiana jako równorzędna bohaterom starych irańskich eposów i niemal na równi z szyickimi imamami stanowiła dla ogromnej liczby Irańczyków – nawet tych na co dzień republikę potępiających – chodzący gwarant bezpieczeństwa państwa.
Kiedy 3 stycznia 2020 roku amerykańskie służby dokonują zabójstwa Solejmaniego, Iran ogarnia żałoba narodowa. Chowany jest z honorami mieszającymi porządki święte i świeckie, a jego pogrzeb stanowił największe zgromadzenie od czasu, gdy Irańczycy żegnali ajatollaha Chomejniego.
Atak pozornie nielogiczny
Wkrótce do przeprowadzenia ataku z 3 stycznia 2024 roku przyznało się Państwo Islamskie, które ze względu na rolę Solejmaniego w zwalczaniu bojowników pseudokalifatu uznało styczniowe obchody za symbolicznie istotne. Choć w wydanym przez siebie oświadczeniu organizacja nie precyzowała, która z komórek jest za atak odpowiedzialna, najpewniej było to Państwo Islamskie Chorasanu, dziś prężnie działające na terenie Afganistanu. Atak przeprowadziło dwóch zamachowców – Umar al-Mowahid i Sajfullah al-Mudżahid. Wbrew pierwszym doniesieniom, nie zdetonowali oni bomb ukrytych w torbach ani w koszach na śmieci – materiał wybuchowy mieli na sobie (element w Polsce nazywany „pasem szahida”).
Dlaczego Państwo Islamskie dokonało zamachu na obywateli Iranu w momencie, gdy ten pozostaje jednym z dwóch państw świata islamskiego otwarcie i zbrojnie wspierających Hamas? Pozornie wydaje się to nielogiczne – przecież bojownicy Daesz postulują doprowadzenie do całkowitego nieistnienia Izraela, tym samym każda działalność wymierzona w tej kraj powinna być dla terrorystów z PI dobrą informacją.
czytaj także
Jednak nienawiść do szyitów – uznawanych za zdrajców „prawidłowego” islamu – jest dla bojowników Państwa Islamskiego priorytetowa. Jego przedstawiciele wielokrotnie potępiali Hamas za współpracę z Iranem, która w ich rozumieniu jest niedopuszczalna, nawet za cenę większej skuteczności Palestyńczyków. Choć nie jest to jedyny atak terrorystyczny przeprowadzony przez ISIS w Iranie w ostatnich latach, wydaje się pod pewnymi względami szczególny – nie tylko ze względu na skalę i symbolikę. 3 stycznia Państwo Islamskie w pewien sposób się Palestyną posłużyło, wykorzystując fakt, że wszystkie oczy w Teheranie są dziś zwrócone ku Gazie.
**
Karolina Cieślik-Jakubiak – studentka Zakładu Iranistyki Uniwersytetu Warszawskiego, szczególnie zainteresowana irańskim nacjonalizmem oraz teorią nacjonalizmu bliskowschodniego. Najchętniej pisze o Iranie i historii islamu.