Świat

Statystycznie niewidzialni, ale potrzebni w grze

Politycy stworzyli bez konsultacji ze stroną społeczną zły projekt ustawy i postanowili nad nią głosować, pomimo sprzeciwu. Dlaczego? Jedna z hipotez jest taka, że rządzący chcieli zacząć obradować nad czymś elektryzującym społeczeństwo, bo wybuchł skandal korupcyjny z udziałem ministerstwa obrony. Tak było w Indiach, ale przecież może zdarzyć się wszędzie.

Kiedy w poprzedniej kadencji Sejmu ustawa o uzgodnieniu płci stała się przedmiotem prac parlamentu, argumenty przeciwko jej przyjmowaniu albo nawet pracom nad nią były dwojakiego rodzaju. Ci pozornie mniej szkodliwi posłowie uznawali, że sprawa dotyczy garstki osób i tym samym jest nieważna. Z punktu widzenia głosów wyborców i wyborczej arytmetyki zapewne tak było, co pozwalało lekceważyć problemy osób transpłciowych przez lata. Inna silna grupa parlamentarzystów wykorzystywała natomiast okazję, jaką było złożenie projektu ustawy, żeby zbijać kapitał na poniżaniu osób transpłciowych i straszyć upadkiem społeczeństwa, w którym „zmiana płci” będzie możliwa z dnia na dzień.

Ustawa, przypomnijmy, została ostatecznie uchwalona, ale zawetował ją świeżo zaprzysiężony prezydent Duda. Gdyby weszła w życie, byłaby tym jednym z rzadkich dobrych przykładów rozwiązań prawnych stworzonych we współpracy z osobami, których te rozwiązania dotyczą, z uwzględnieniem ich postulatów i dostosowaniem międzynarodowych standardów do krajowych realiów. Decyzją prezydenta Dudy Polska pozostała krajem z długą, trudną ścieżką prawną uzgodnienia płci, w którym cały ciężar walki spada na osoby transpłciowe.

Kiedy Małysz broni osób LGBT, Polska jest lepsza

Jednocześnie parlamentarzyści tej samej kadencji tak opieszale i bez przekonania procedowali nowelizację kodeksu karnego, by wpisać do niego homofobię czy transfobię, że do rozszerzenia ochrony przed przestępstwami z nienawiści na osoby transpłciowe nie doszło.

„Porządkiem społecznym” w prawa człowieka

Podobne połączenia transfobii jednych parlamentarzystów z biernością drugich tworzą i podtrzymują szkodliwe rozwiązania prawne w wielu, nawet kulturowo od siebie bardzo różnych krajach. Na początku tego roku japoński Sąd Najwyższy uznał, że odejście od obecnego prawa będzie stanowić ryzyko dla porządku społecznego. Przepisy, które obowiązują w tej chwili, są niezwykle restrykcyjne, przewidują między innymi obowiązek sterylizacji w celu uzyskania dokumentów ze zmienionym oznaczeniem płci. Jest oczywiste, że sąd bardziej był zainteresowany arbitralnie rozumianym porządkiem społecznym niż prawami osób, które w obecnym systemie muszą funkcjonować.

Human Rights Watch opublikował niedawno raport, w którym osoby transpłciowe wielokrotnie oceniają swoje doświadczenia z tym systemem jako poniżające. Opowiadają między innymi, jak trudno było uzyskać niezbędne zaświadczenie o „zaburzeniu tożsamości płciowej”: na każdym kroku ich decyzja o tranzycji była kwestionowana i traktowana jako rozwiązanie niepożądane.

A był to tylko wstęp do kolejnego kroku, jakim są obowiązkowe operacje, w tym sterylizacja. Japoński system wymaga ich z obawy, że brak sterylizacji doprowadzi do „zamieszania i problemów” wynikających z możliwości posiadania dzieci przez osoby transpłciowe. Ta hipotetyczna obawa skazuje dziś setki osób na długie i obciążające procedury medyczne. Obowiązek sterylizacji w celu prawnego uzgodnienia płci wciąż funkcjonuje też w 14 krajach Europy, między innymi w Finlandii, oraz w niektórych stanach Stanów Zjednoczonych.

Rozwiązania prawne są, ale problem pozostaje otwarty

Jako odskocznię od złych wiadomości o prawach osób transpłciowych można by było traktować sytuację w Indiach: w 2014 roku tamtejszy Sąd Najwyższy uznał, że brak zgodnej z prawami człowieka procedury uzgodnienia płci, w tym możliwości określenia się prawnie jako osoba trzeciej płci, jest złamaniem konstytucji. Podobnie niekonstytucyjna jest dyskryminacja tych osób w edukacji, zatrudnieniu i służbie zdrowia. Sąd zlecił parlamentowi wprowadzenie modelu tak bardzo przyjaznego osobom transpłciowym, jak to możliwe: do uzgodnienia płci metrykalnej miały nie być wymagane żadne zaświadczenia lekarskie i zabiegi medyczne, a osoby przechodzące procedury miały mieć prawo wyboru oznaczenia płci spośród trzech opcji. Uznanie trzeciej płci było jednym ze stałych postulatów społeczności osób trans- i interpłciowych w Indiach – kraju, w którym przekazy o osobach należących do tej grupy pojawiały się w różnych tekstach kultury od starożytności.

„Mądrość sądu najwyższego” nadzieją gejów i lesbijek

Orzeczenie Sądu Najwyższego było wielkim zwycięstwem osób, które pozwały państwo indyjskie o naruszanie ich praw. Dzisiaj osoby te wciąż jednak czekają na ustawę o prawach osób transpłciowych, mającą szczegółowo uregulować kwestie wskazane przez Sąd. Nie oznacza to, że zupełnie nic się w tej sprawie nie zadziało: w 2016 roku parlament opracował projekt ustawy, który wywołał burzę. Bez konsultacji ze stroną społeczną przygotowano dokument wprowadzający między innymi obowiązek otrzymania zgody konsylium złożonego z pięciu lekarzy, by przejść procedurę uzgodnienia płci, oraz zupełnie niezrozumiałą definicję osoby transpłciowej. Projekt nie reguluje też innych ważnych kwestii: spraw rodzinnych, dyskryminacji w zatrudnieniu, zwalczania przemocy.

Jak z niezwykle progresywnego orzeczenia Sądu Najwyższego politycy stworzyli zły projekt ustawy i postanowili nad nim głosować pomimo sprzeciwu? Jedna z hipotez jest taka, że rządzący chcieli zacząć obradować nad czymś elektryzującym społeczeństwo, bo wybuchł skandal korupcyjny z udziałem ministerstwa obrony. Ustawa została przyjęta przez izbę niższą w grudniu 2018 roku, znów przy niemilknących głosach oburzenia. Najpewniej jednak przepadnie w izbie wyższej w związku z dobiegającą końca w maju kadencją parlamentu. A na nowy, dobry projekt znów trzeba będzie zaczekać.

Trzy lata złej zmiany – rządy PiS pod lupą LGBT

czytaj także

Trzy lata złej zmiany – rządy PiS pod lupą LGBT

Karolina Gierdal, Cecylia Jakubczak

Wygodny pionek w grze

Bez względu na to, czy mówimy o prawie już istniejącym, które trudno zmienić, czy o lepszych lub gorszych nowych propozycjach regulacji spraw osób transpłciowych, warto zauważyć, że istnieje międzynarodowy standard w tym obszarze. Właściwy kierunek wskazują tzw. zasady Yogyakarty, opracowane w 2006 roku przez grupę ekspertów z całego świata. Powoływał się na nie indyjski Sąd Najwyższy w 2014 roku, choć dokument nie jest prawnie wiążący dla państw.

Istnieją jednak gwarancje praw człowieka odnoszące się również do osób transpłciowych zawarte w innych, bardziej ogólnych dokumentach wiążących kraje. W 2017 roku Europejski Trybunał Praw Człowieka uznał przymusową sterylizację w ramach procedury uzgodnienia płci za niezgodną z europejską konwencją praw człowieka, ale wcześniej wskazywał też, że zbyt długa procedura prowadzi do naruszeń praw człowieka. Dzisiaj żaden z decydentów nie ma już więc usprawiedliwienia w postaci braku dostępnej wiedzy, ekspertyz, wytycznych.

Wydaje się, że bez względu na kontekst kulturowy osoby transpłciowe padają ofiarą dobrze znanej gry politycznej: dla jednych ich sprawy są niezauważalne, a więc i nieważne, dla innych stanowią idealny straszak lub temat zastępczy. Jednocześnie w wielu rejonach świata międzynarodowy system ochrony praw człowieka słabnie i trudno jest wyegzekwować przestrzeganie konwencji formalnie wiążących państwa. W tym układzie ciężko o zmianę. A jednak w każdym państwie co miesiąc przyjmowane są zmiany prawne w najróżniejszych kwestiach, które nie wywołują ogólnonarodowej debaty oraz fali hejtu. Zazwyczaj o nich nawet nie słyszymy, jeśli nas wprost nie dotyczą. Dlaczego nie mogłoby tak się dziać z ustawami gwarantującymi prawa osób transpłciowych?

Graff: Wojna z LGBT+ to test dla anty-PiS-u

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Weronika Rokicka
Weronika Rokicka
Indolożka, politolożka
Doktor nauk humanistycznych, absolwentka indologii i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim, obecnie adiunktka na Wydziale Orientalistycznym UW; jako stypendystka rządu indyjskiego i programu Erasmus Mundus razem dwa lata studiowała w Indiach i Nepalu. W latach 2011-18 pracowniczka polskiej sekcji Amnesty International, gdzie zajmowała się obszarem praw kobiet i dyskryminacji. Ze względu na zainteresowania naukowe i pracę zawodową blisko śledzi stan przestrzegania praw człowieka i sytuację polityczną w Indiach, Nepalu i Bangladeszu, w tym szczególnie problematykę praw kobiet i przemocy wobec kobiet.
Zamknij