Trudno wątpić, że Rosja próbuje odzyskać utracony status supermocarstwa. Zdaniem ekspertów nie widać jednak w Rosji oznak narodowej mobilizacji i nie wygląda na to, by Putin szykował kraj do długotrwałej wojny.
Prezydent Joe Biden rozgrywa zaostrzający się konflikt nieoczekiwanie twardo, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę jego wcześniejszą ostrożność wobec angażowania Stanów Zjednoczonych w wojny za granicą. Potrzeba puszczenia w niepamięć ubiegłorocznej katastrofy w Afganistanie oraz perspektywa nadchodzących w tym roku wyborów uzupełniających do Kongresu sprawiają, że prezydent odpowiada na oczekiwanie wyraźnej reakcji na kryzys. Stara się też wymazać jakoś swój wizerunek „sennego Joe”.
Jedną ze stosowanych teraz metod jest ujawnianie nietypowo szczegółowych danych wywiadowczych na temat posunięć Rosji. Stratedzy mają wyraźnie nadzieję, że pierwsi przewidzą, kiedy rosyjskie wojsko będzie gotowe do akcji. Szczytowy moment taktyka ta osiągnęła wraz z ostrzeżeniem, że wojna może zacząć się w środę 16 lutego – które okazało się nietrafne. Czyniąc tak, USA prawdopodobnie chcą uprzedzić ewentualne niespodzianki ze strony Rosjan. Chcą też przekonać opinię publiczną w kraju i za granicą, że Biały Dom panuje nad sytuacją, a także uciszyć wszelką opozycję wobec polityki zagranicznej ze strony obozu Trumpa.
czytaj także
Tymczasem w Niemczech kanclerz Scholz stoi od niedawna na czele świeżo wybranego rządu koalicyjnego – do tego ma kwalifikacje finansisty, nie dyplomaty. To sprawia, że do kryzysu podchodzi z pewną ostrożnością. Dla Emmanuela Macrona liczą się natomiast zbliżające się wybory prezydenckie. Mimo że Francja nie ma obecnie wielkich wpływów na arenie międzynarodowej, Macron i jego doradcy widzą sens w odgrywaniu roli mediatora.
W Wielkiej Brytanii Boris Johnson wciąż boryka się z ogromnymi politycznymi trudnościami, a kryzys ukraiński w samą porę pomaga odwrócić od nich uwagę. Premier i jego gabinet mocno stawiają na rolę Zjednoczonego Królestwa w tym kryzysie. Wątkiem pobocznym jest tu pobrexitowa wolność wyspiarzy, którzy sądzą, że wreszcie odzyskali prawdziwie globalną rolę przywódczą, o czym z aprobatą donoszą „The Sun”, „Daily Mail”, „Express”, „The Telegraph” i reszta podobnej prasy. Świat może na to patrzeć z rozbawieniem, ale Johnson się tym nie przejmie.
Jeśli chodzi o Rosję, najbezpieczniej zakładać, że kryzys wywołała determinacja Putina, by przywrócić Rosję do grona supermocarstw. Nie znaczy to jednak, że prezydent zmierza do wojny z Ukrainą na wielką skalę. Rosjanom z jego pokolenia wciąż doskwiera wspomnienie tego, jak potraktowano ich ojczyznę 30 lat temu, po upadku ZSRR. To zaskakujące, jak niewielu zachodnich publicystów bierze ten fakt pod uwagę.
Kreml sieje chaos, którym potem „pomaga” zarządzać. Kadyrow jest istotnym elementem tego chaosu
czytaj także
Do tego poczucia krzywdy przyczyniło się też stopniowe wkraczanie NATO do krajów, które duża część elity politycznej Rosji wciąż uważa za swoją „bliską zagranicę” – dziś najwięcej słychać o Ukrainie, ale dotyczy to też Polski i Rumunii. Niezadowolenie Rosjan wzbudziła na przykład decyzja USA, by zainstalować naziemne jednostki systemu antybalistycznego Aegis Ashore w polskim Redzikowie i rumuńskim Deveselu. Rozbudowywany obecnie system obejmuje arcynowoczesne radary i rakiety przechwytujące. Jego deklarowanym celem jest ochrona Zachodu przed pociskami rakietowymi wystrzelanymi przez „awanturnicze państwa” takie jak Iran. Moskwa obawia się jednak, że należącą do systemu Aegis wyrzutnię MK41 można łatwo wykorzystać do wystrzeliwania pocisków manewrujących Tomahawk w kierunku Rosji.
Dlaczego akurat teraz?
Z perspektywy Moskwy na nagłe podniesienie stawki wokół Ukrainy złożyło się kilka czynników. Stosunki Rosji z Chinami układają się względnie dobrze. Skutecznie zwiększa ona swoje światowe wpływy. Poza tym, że utrwaliła obecność wojskową w Syrii, z punktu widzenia międzynarodowych wpływów przydatne okazują się szemrane działania rosyjskich najemników z Grupy Wagnera w Libii i Sahelu. Z kolei jednym z najciekawszych, choć niedostrzeganych aspektów nawiązywania zagranicznych przyjaźni przez Rosję w ostatnim czasie były wspólne ćwiczenia marynarki wojennej z Chinami i Iranem na północy Oceanu Indyjskiego.
Przede wszystkim jednak Rosja zakłada, że Stany Zjednoczone przeżywają chwile słabości. Zastanawia się, czy Biały Dom jest tak pochłonięty problemami w kraju i potęgą Chin, że nie zechce skupić się na podtrzymywaniu jedności NATO. Dotychczas tak się nie stało: NATO pozostaje zjednoczone, zaś obecne plany polityczne Putina skłaniają się chyba ku przeciąganiu tego kryzysu tak długo, aż powoli doprowadzi do zmęczenia wewnątrz NATO.
Jeśli Rosja za swój długofalowy cel obrała odzyskanie statusu supermocarstwa, osiągnięcie go jest obecnie możliwe tylko na polu posiadania strategicznych arsenałów jądrowych. Tu dorównują jej wyłącznie Stany Zjednoczone. We wszystkich innych aspektach Rosji wiele brakuje – po prostu nie jest aż tak potężna.
czytaj także
Rozpatrzmy jej siłę gospodarczą. Rosja z pewnością posiada ważne zasoby energetyczne, udało jej się też zgromadzić znaczące rezerwy dewizowe. Plasuje się jednak względnie nisko w rankingu PKB gospodarek świata. W 2019 roku Międzynarodowy Fundusz Walutowy roku umieścił Rosję na 12. miejscu. Wyprzedziły ją między innymi Korea Południowa, Kanada, Brazylia i Włochy, a daleko przed nią plasują się Francja, Wielka Brytania, Indie, Niemcy i Japonia. PKB Chin wynosi niemal dziesięciokrotność rosyjskiego. Daleko z przodu są też Stany Zjednoczone.
Jeszcze rzadziej zwraca się uwagę, że choć stosunek wydatków na wojskowość do PKB pozostaje w Rosji względnie wysoki, w wartościach bezwzględnych budżet obronny Federacji jest dopiero piąty na świecie – po Indiach i Wielkiej Brytanii, daleko za Chinami oraz USA.
Czy Rosja jest gotowa?
Stąd biorą się pytania o to, jak daleko Putin zamierza pociągnąć obecny kryzys i czy istnieje rzeczywiste ryzyko dużej wojny w Europie. Stosowana przez Bidena strategia celowego ujawniania informacji wywiadowczych o położeniu rosyjskich wojsk ma pewien mankament: są to dane surowe, a Biały Dom nie opatruje ich pogłębioną interpretacją swoich analityków. Trafną perspektywę przedstawił najczęściej dobrze poinformowany tygodnik „Jane’s Defence Weekly”. We wtorek 15 lutego, na dzień przed tym, jak Amerykanie zapowiedzieli rosyjski atak, pisano w nim:
„Niewiele wskazuje na to, by następowała masowa mobilizacja rosyjskich sił zbrojnych na wielką wojnę z Ukrainą. Ograniczona operacja wsparcia dla sił prorosyjskich w Donbasie wydaje się bardziej prawdopodobna […] Zmasowany najazd Rosji na Ukrainę groziłby przerodzeniem się w poważny konflikt konwencjonalny, do którego rosyjskie wojska potrzebowałyby znacznego wsparcia logistycznego, w tym ogromnych ilości amunicji i paliwa oraz uruchomienia placówek medycznych do opieki nad znaczną liczbą rannych”.
Tygodnik podaje również, że w Rosji nie widać raczej oznak narodowej mobilizacji. Nie zaapelowano do dawców krwi, nie uaktywniono organizacji obrony cywilnej, nie uszczelniono bezpieczeństwa wewnętrznego. Najwyraźniej nie sięgnięto też do znacznych zasobów Kolei Rosyjskich.
Choć mówi się o tym, że Rosja stale dysponuje milionem żołnierzy pod bronią, w rzeczywistości armia rosyjska liczy sobie w czasie pokoju od 350 do 400 tys. żołnierzy. Konieczne byłoby więc powołanie wielkiej liczby rezerwistów. Armia rosyjska w znacznym stopniu polega na poborowych, stanowiących jedną trzecią żołnierzy. Po odbyciu rocznej służby ich umiejętności wojskowe nie są jednak wybitne. Nagłe zapotrzebowanie na znacznie większe siły oznaczałoby, że wielu należałoby przytrzymać w kamaszach po zakończeniu służby. Zdaniem redakcji tygodnika „Jane’s” takie posunięcia „byłyby trudne do ukrycia i najprawdopodobniej nie miały miejsca”.
Każde państwo zachowujące się w sposób, który może je to doprowadzić do wielkiej wojny, musi się dobrze przygotować. Do wojny musi się szykować cały kraj. Jeśli specjaliści „Jane’s” się nie mylą i Rosja rzeczywiście nie przestawiła się na tryb wojennych przygotowań, Putin powinien unikać posunięć prowadzących do gorącego konfliktu. Wypady do wschodniej Ukrainy mogą się zdarzać – ale kryzys już dał NATO drugą szansę po katastrofalnych ingerencjach w Afganistanie i Libii. Państwa członkowskie ślą do Ukrainy broń i rozmawiają o formowaniu kolejnych grup bojowych u sąsiadów Rosji – a poza tym działają oczywiście nowe bazy w Polsce i Rumunii.
Wciąż jest czas na krok w tył
W pewnym sensie obie strony – Rosja i NATO – zamknęły się w niestabilnym uścisku, w każdej chwili narażone na nieprzewidziane eskalacje. To klasyczna sytuacja, w której kryzys może zmienić się w coś znacznie gorszego w sposób nieplanowany – za sprawą jakiegoś wypadku, incydentu czy samotnego strzelca. W tym przypadku samotnymi strzelcami mogliby się okazać na przykład prorosyjscy renegaci w Donbasie, ale także równie dobrze ukraińscy prawicowi bojówkarze.
Krokiem w dobrą stronę jest zaproszenie amerykańskiego sekretarza stanu Antony’ego Blinkena przez rosyjskiego ministra spraw zagranicznych Siergieja Ławrowa na rozmowę w nadchodzący czwartek, 24 lutego. Niestety dojdzie do niej w chwili, gdy Putin nie może już sobie pozwolić na utratę twarzy, a zbyt wielu zachodnich polityków ma ochotę zasmakować stanowczości wobec Rosji [22 lutego Antony Blinken oświadczył, że do tej rozmowy może jednak nie dojść – przyp. red.].
czytaj także
Biorąc pod uwagę położenie, w jakim się znajdujemy, śmiałe posunięcie takie jak proponowany już tydzień rozmów na wysokim szczeblu – na neutralnym gruncie i z udziałem najlepszych mediatorów świata – mogłoby rozluźnić napięcia i dać przestrzeń na długofalowy postęp. Do tego trzeba by jednak przyznać, że appeasement i wola kompromisu to dwa zupełnie inne podejścia. Natomiast niedostrzeżenie tego rozróżnienia byłoby dyplomatyczną katastrofą, zwłaszcza w kryzysie z udziałem dwóch mocarstw najpotężniej na świecie uzbrojonych w broń jądrową.
**
Paul Rogers – profesor emeritus studiów nad pokojem i stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie w Bradford, na północy Anglii, a także doradca ds. bezpieczeństwa międzynarodowego w magazynie openDemocracy. Regularnie pisze też do „Rethinking Security”. Ostatnio ukazało się czwarte wydanie jego książki Losing Control: Global Security in the 21st Century (Pluto Press, London 2021). Na Twitterze: @ProfPRogers
Artykuł opublikowany w magazynie openDemocracy na licencji Creative Commons. Z angielskiego przełożyła Aleksandra Paszkowska.