Spadek inwestycji, kursu funta oraz liczby napływających pracowników to negatywne skutki brexitu. Za to drastyczne spowolnienie wzrostu cen mieszkań to jego niezaprzeczalna zaleta.
Przekładane od długich miesięcy podpisanie umowy brexitowej właśnie się waży. Wśród obecnych punktów spornych znajdują się między innymi prawa połowowe oraz protekcjonistyczna polityka względem krajowych przedsiębiorstw. Choć formalnie brexit dokonał się 31 stycznia tego roku, faktycznie wciąż do niego nie doszło. Perypetie Wielkiej Brytanii z negocjowaniem takiej umowy z UE, która by ją satysfakcjonowała, powinny skutecznie wyleczyć z „polexitowania”.
Chociaż Wielka Brytania jest jednym z najbogatszych i najlepiej zorganizowanych państw w UE, rozstanie z Unią Europejską przebiega dla niej burzliwie i pod znakiem gigantycznej niepewności. A całkiem prawdopodobne, że najgorsze dopiero przed Brytyjczykami, gdy przyjdzie się zmierzyć z faktycznymi skutkami opuszczenia UE, a potencjalne zyski okażą się, być może, zbyt małe, by przykryć straty.
czytaj także
Z tymi drugimi Zjednoczone Królestwo mierzy się już tak naprawdę od kilku lat. Referendum brexitowe odbyło się w 2016 roku i było pewnego rodzaju cezurą. Już w tamtym momencie zostały uruchomione procesy odgradzające Wielką Brytanię od Europy kontynentalnej.
Samotna wyspa
Bez wątpienia Wielka Brytania zawsze była tym krajem członkowskim, który mógłby rozstać się z UE w sposób możliwie najbardziej łagodny. A to dlatego, że jej związki gospodarcze z UE były stosunkowo najsłabsze. Wyspy są zdecydowanie silniej powiązane gospodarczo ze Stanami Zjednoczonymi niż z Niemcami czy Francją. Na Wyspach chętnie inwestuje też kapitał z Azji czy Rosji. Londyn, jako jedno z globalnych centrów finansowych, nie musi się obawiać, że wprowadzenie barier ekonomicznych z Europą odetnie go od napływającego kapitału.
Wielka Brytania sama w sobie jest atrakcyjnym aktywem – w nieruchomości w Londynie oraz brytyjskie kluby piłkarskie chętnie inwestują szejkowie oraz rosyjscy oligarchowie. Jej imperialna przeszłość sprawiła, że język angielski stał się czymś na kształt esperanto – sporo angielskich słów jest zrozumiałych dla większości ludzi na świecie, z wielu z nich korzysta się na co dzień. Chociażby ze słynnego „sorry”, którego w Polsce używa się równie często jak „przepraszam”. Brytyjczycy nie muszą się więc przesadnie martwić, że obywatele państw z całego świata przestaną chcieć do niej przyjeżdżać. Mało jest bogatych państw, w których bariera językowa dla przyjezdnych jest tak niska.
Na Wyspy przyciągają również tamtejsze uniwersytety, należące do najlepszych na świecie. Według tegorocznego rankingu uczelni wyższych na świecie w pierwszej dziesiątce znajdują się trzy brytyjskie uniwersytety (pozostałe w USA), z czego dwa – Oksford i Cambridge – należą do pierwszej trójki. Nic więc dziwnego, że potencjalny wpływ przywrócenia barier handlowych w całej Europie dotknąłby w najmniejszym stopniu właśnie Wielką Brytanię. Pod względem wszystkich kluczowych wskaźników gospodarczych – PKB, inwestycji, eksportu czy konsumpcji – potencjalny spadek w Wielkiej Brytanii byłby najniższy spośród 28 krajów UE i znacznie niższy niż przeciętnie w całej Unii. Jeśli chodzi o inwestycje i eksport, spadek w przypadku UK byłby nawet o pięć punktów procentowych mniejszy niż dla całej UE. A jednak nawet w jej przypadku rozstanie z Unią boli, i to wyraźnie.
Brzemienny w skutki 2016 rok
Ekonomista Mike Hope, zatrudniony w Great London Authority jako ekspert od rynku pracy, w raporcie The economic impact of Brexit on London, wydanym pod koniec ubiegłego roku przez londyński ratusz, zwraca uwagę, że od momentu podania wyników referendum w sprawie brexitu w stolicy Wielkiej Brytanii, jak i w całym kraju notuje się systematyczny spadek aktywności gospodarczej na wielu polach. Jeszcze przed referendum i tuż po nim wartość dodana brutto rosła w Londynie nawet o 4,5 proc. rocznie, jednak w 2017 roku spadła do poziomu 2 proc., a w kolejnym nawet poniżej zera. Dla całej Wielkiej Brytanii spadek ten był niższy, ale również znaczący – z nieco ponad 2 proc. najpierw poniżej tej granicy, a w 2018 roku w okolice zera. Autor raportu tłumaczy to znacznym wzrostem niepewności, co przełożyło się na spadek inwestycji, które w kolejnych latach były niższe o 11 proc. niż w hipotetycznym scenariuszu bez brexitu. Choć przed 2016 rokiem wzrost inwestycji na Wyspach sięgał nawet 10 proc. rok do roku, po 2016 roku spadł do kilku procent, a następnie poniżej zera.
Spadek inwestycji pociągnął za sobą obniżenie tempa wzrostu produktywności. Trzy lata po referendum produktywność w Londynie oraz całym kraju była niższa o 2–5 proc. od potencjalnego poziomu w scenariuszu bez brexitu. Dlaczego tak się stało? Według raportu ratusza postreferendalna niepewność przede wszystkim uderzyła w przedsiębiorstwa oraz sektory najbardziej produktywne. A to dlatego, że właśnie takie firmy są bardziej skłonne do handlu zagranicznego. „Decyzja Wielkiej Brytanii o opuszczeniu UE prawdopodobnie doprowadziła do przeniesienia działalności z bardziej produktywnych przedsiębiorstw nastawionych na rynek globalny do mniej produktywnych firm operujących na rynku krajowym” – czytamy w raporcie londyńskiego ratusza.
czytaj także
Probrexitowy wynik referendum skutkował również, niemal natychmiast, spadkiem kursu funta do euro. Przed referendum utrzymywał się on na poziomie 1,4, w dniu referendum wynosił 1,3, natomiast po głosowaniu niemal natychmiastowo spadł najpierw w okolice 1,2, a potem nawet niżej. Obecnie kurs funta do euro wynosi 1,1, co jest historycznie niskim poziomem. Dla gospodarki eksportowej, takiej jak Niemcy czy Polska, deprecjacja waluty to właściwie dobra wiadomość, gdyż automatycznie obniża cenę eksportowanych towarów i zwiększa popyt na nie. Jednak Wielka Brytania nie jest taką gospodarką – jej eksport to zaledwie 28 proc. tamtejszego PKB, (dla porównania: w Polsce eksport odpowiada za 52 proc. PKB, a w Niemczech za 46 proc.). Wielka Brytania jest przystanią dla kapitału. A dla takich państw ważna jest stabilność i moc waluty. Jej deprecjacja momentalnie sprawia, że inwestorzy tracą na kapitale zainwestowanym w tamtejsze aktywa. A co za tym idzie, stają się mniej chętni do inwestowania w nie.
Tańsze mieszkania
Spadek wartości funta pociągnął za sobą wzrost inflacji konsumenckiej. Przed referendum utrzymywała się na poziomie nieco powyżej zera, jednak już w październiku 2017 roku sięgnęła prawie 3 proc., by dwa lata później spaść w okolice 2 proc. I znów – inflacja sama w sobie nie musi być niczym złym, o ile towarzyszy jej odpowiedni wzrost płac. Według raportu władz Londynu brexit w długim terminie spowoduje presję na spadek płac, gdyż wzrosną koszty prowadzenia działalności gospodarczej (spowodowane barierami handlowymi) oraz obniży się tempo wzrostu produktywności. Realna mediana płac w Wielkiej Brytanii wciąż utrzymuje się na poziomie sprzed poprzedniego kryzysu gospodarczego – w całym kraju to poziom 96 proc. z 2008 roku, a w Londynie 94 proc. Wskaźniki ubóstwa w Londynie, po odjęciu kosztów mieszkania, są najwyższe w całym Zjednoczonym Królestwie.
czytaj także
Na razie jednak nie widać, żeby brexit miał wywrzeć presję na spadek płac. W latach 2016–2019 płace godzinowe w UK liczone w funtach wzrosły o 9 procent. To ponad dwa razy mniej niż w Polsce, ale nieco więcej niż w Niemczech (8,5 proc. – licząc w euro). Poza tym referendum przyniosło brytyjskim gospodarstwom domowym jedną niezaprzeczalną zaletę – drastycznie wyhamowało wzrost cen mieszkań i domów. Przed 2016 rokiem ich ceny rosły nawet w tempie do kilkunastu procent rocznie. Po 2016 roku wzrost cen domów spadł poniżej 5 proc., a w samym Londynie nieruchomości mieszkalne od 2018 roku nawet zaczęły tanieć. Jeśli brexit przyniósłby trwałe obniżenie cen mieszkań w Londynie, stolica Wielkiej Brytanii stałaby się nieco bardziej znośnym miejscem do życia.
Mniej imigrantów z UE
W innym raporcie, tym razem wydanym przez władze Szkocji, Social and Equality Impacts of Brexit, autorzy zwracają uwagę na spadek imigracji z krajów UE, która jest obecnie najniższa od sześciu lat. W kraju opartym na regularnym napływie pracowników z zagranicy będzie miało to niebagatelne konsekwencje. I nie mówimy tu jedynie o sektorach tradycyjnie zdominowanych przez imigrantów – np. rolnictwie czy budownictwie – ale też o usługach publicznych. Przede wszystkim o ochronie zdrowia. Brexit już teraz pogłębił problemy z rekrutacją pracowników przez NHS, w którym obcokrajowcy stanowią 12 proc. personelu, a 60 tys. z nich to obywatele krajów UE. W całym kraju jest aż 24 tys. wakatów pielęgniarskich. Według danych z raportu londyńskiego ratusza roczna imigracja z państw UE do 2019 r. spadła o 55 tys. osób. Tej sytuacji nie sprzyja fakt, że brexitowi towarzyszy postępująca niechęć do imigrantów ze strony części obywateli UK oraz wzrost liczby przestępstw z nienawiści – w pierwszych trzech miesiącach po referendum zanotowano rekordowy poziom takich przestępstw w Anglii i Walii.
Brexit jeszcze się faktycznie nie dokonał, tymczasem jego skutki są widoczne jak na dłoni. Trzeba przyznać, że nie wszystkie są negatywne, jednak te przeważają. Oczywiście najbardziej dramatyczne procesy zostaną uruchomione dopiero wtedy, gdy nie dojdzie do porozumienia Wielkiej Brytanii z UE i urzeczywistni się brexit bez umowy. W takiej sytuacji Wielka Brytania oczywiście nie stałaby się zupełnie odcięta od Europy, jednak przepływ ludzi i towarów zostałby drastycznie utrudniony. Zjednoczone Królestwo nie miałoby umowy handlowej z żadnym z krajów UE, więc handel odbywałby się na zasadach „ogólnych”, czyli WTO. Wydłużone zostałyby dostawy z powodu kontroli celnych. Wzrosłyby ceny towarów importowanych z powodu nałożenia na nie ceł. Ucierpiałby także eksport brytyjski do UE, nieprzesadnie duży, ale jednak istniejący, gdyż standardy produktów z obu stref nie byłyby wzajemnie uznawane.
Koszmarny scenariusz Borisa Johnsona: przykryć pandemię twardym brexitem
czytaj także
Wielka Brytania przez lata korzystała gospodarczo z tego, że jest jedną z najbardziej otwartych gospodarek na świecie. Faktem jest jednak, że ta otwartość na kapitał doprowadziła do nierówności ekonomicznych oraz drastycznego wzrostu kosztów życia dla zwykłych obywateli. Co zresztą wykorzystali zwolennicy brexitu, zbijając polityczny kapitał na napędzaniu niechęci Brytyjczyków do obcokrajowców. Choć to przecież nie ci obcokrajowcy przyjeżdżający za pracą zepsuli im państwo, tylko ci, których na co dzień na ulicy czy w sklepie nie widać – szejkowie, oligarchowie i tak zwane rekiny finansjery. Jeśli brexit stanie się okazją do przykręcenia śruby tym ostatnim, to przynajmniej byłyby z niego jakieś pozytywy. Bardziej jednak prawdopodobne, że rządzący Zjednoczonym Królestwem będą teraz z jeszcze większym zapałem przyciągać na Wyspy zagraniczny kapitał, by zniwelować straty ekonomiczne wynikłe z rozwodu z UE. A wtedy skutki brexitu dla społeczeństwa będą odwrotne od zamierzonych.