Katastrofę, która rozgrywa się przed naszymi oczami, możemy porównać do pożaru. Wiemy, że ogień należy ugasić jak najszybciej, zanim się rozprzestrzeni i będzie nie do opanowania. Ignorujemy jednak fakty dotyczące przemysłowych hodowli.
Od kilku dni media krzyczą dramatycznymi nagłówkami, że europosłowie i europosłanki Zielonych oraz S&D (Postępowego Sojuszu Socjalistów i Demokratów) chcą znacząco zwiększyć ceny mięsa, a tym samym odebrać do niego dostęp oraz zrujnować rolnictwo. Rezygnacja czy choćby ograniczenie mięsa to zamach na tradycję. No bo jak to – zrezygnować z kotleta?
Spurek: Czy Europejski Zielony Ład to naprawdę taki moment jak lądowanie na Księżycu?
czytaj także
Ponieważ temat jest istotny i złożony, warto wyjaśnić, co właściwie stoi za ideą wyższego opodatkowania produktów branży mięsnej i dlaczego musimy się zastanowić, czy ważniejsze są dla nas przyzwyczajenia, czy przyszłość.
Nie ulega wątpliwości, że obecne ceny mięsa nie są proporcjonalne do kosztów środowiskowych jego produkcji. Nie uwzględniają szalenie istotnego z punktu widzenia ochrony klimatu czynnika, czyli emisji CO2. A to – w przypadku branży mięsnej oraz pochodnych (przemysłu mleczarskiego i jajecznego) – jest szczególnie wysokie.
Już wkrótce nastąpi nieuchronny upadek przemysłowej produkcji zwierząt
czytaj także
Zgodnie z raportem brytyjskiego instytutu Chatham House światowa produkcja mięsa generuje więcej dwutlenku węgla niż wszystkie emisje CO2 transportu samochodowego, lotniczego, kolejowego i wodnego. Gazy produkowane przez sektor produkcji zwierzęcej stanowią prawie 15% światowej emisji gazów cieplarnianych, a produkcja wołowiny i nabiału to aż 65% emisji związanych z hodowlą zwierząt.
Skutki produkcji zwierzęcej widać jeszcze bardziej drastycznie, jeśli zestawimy je z produkcją roślinną. Produkcja mięsa generuje znacznie większą emisję gazów cieplarnianych niż uprawa roślin – produkcja 1 kg wołowiny generuje aż 60 kg gazów cieplarnianych, podczas gdy 1 kg groszku – tylko 1 kg.
Obecne ceny mięsa nie są proporcjonalne do kosztów środowiskowych jego produkcji.
Oczywiście, zmiany muszą się dokonać we wszystkich branżach, które wpływają na niekorzystne zmiany środowiskowe, ale nie ulega wątpliwości, że klimatycznym wrogiem nr 1 – obok tradycyjnej energetyki – jest właśnie przemysłowa hodowla zwierząt. Także dlatego, że funkcjonuje w ścisłym powiązaniu z innymi branżami, które również szkodzą środowisku – na paszę dla zwierząt hodowlanych trzeba wyciąć lasy, ogromne połacie ziemi zasiać pod uprawę roślin pastewnych, a mięso przetworzyć, zapakować i przewieźć. Te wszystkie czynności wpływają na jeszcze większą emisję CO2 niż ta, która wynika z samej hodowli.
Chybionym argumentem przeciw podwyższeniu cen mięsa jest zarzucanie braku troski o rolników. Podatek od mięsa miałby generować – jak się szacuje – wpływy do unijnego budżetu w wysokości ok 32,2 mld euro rocznie, a środki te miałyby być przeznaczone na wsparcie dla rolników, aby mogli stopniowo rezygnować z produkcji mięsa, stawiając na rozwój uprawy roślin. Nie ma więc mowy o „rujnowaniu rolnictwa”, a raczej o przechodzeniu na zrównoważony rozwój tej gałęzi gospodarki.
Kolejna często podnoszona teza głosi, że podniesienie cen mięsa uderzy w najmniej zamożnych. Prawda jest jednak taka, że to właśnie te osoby ofiarami branży mięsnej są już teraz. Po pierwsze, fermy zwierzęce znajdują się na terenach wiejskich, gdzie mocno zanieczyszczają atmosferę (m.in. ogromną ilością amoniaku), glebę i wodę (nierzadko hodowcy nielegalnie odprowadzają ścieki do okolicznych zbiorników wodnych).
Zielona transformacja dla bogatych, katastrofa ekologiczna dla biednych
czytaj także
Ponadto wraz ze zwierzęcymi odpadami (które również bywają nielegalnie utylizowane lub np. pozostawiane w lesie) w okolicy pojawiają się szczury, muchy, a przede wszystkim – ogromny smród. Zatem mieszkańcy i mieszkanki wsi, w której funkcjonuje ferma, mają znacząco obniżony standard życia i są narażeni na szereg chorób.
Tak, na wsi czasami brzydko pachnie, jak często argumentują przeciwnicy ścisłych regulacji dotyczących ferm. Ale to, co generują fermy przemysłowe, to nie brzydki zapach, ale potworny, szkodliwy smród. To nie jest ta mityczna sielska wieś, którą wiele osób ma przed oczami. A jeśli nie wierzycie – wybierzcie się na wiosnę do Kawęczyna, Marzenina i Gulczewa pod Wrześnią. Ceny nieruchomości w takiej okolicy mocno spadają, podobnie jak szanse na rozwój agroturystyki w regionie, a więc odbiera się ludziom potencjalne źródło zarobku.
czytaj także
Po drugie, już teraz osoby mniej zamożne kupują tańsze produkty mięsne, kierowane błędnym przekonaniem, że produkty odzwierzęce są bardziej pożywne niż rośliny. Rzeczywiście, ceny wędlin, parówek, kurczaków są często znacznie niższe od cen produktów roślinnych, co powoduje, że na liście zakupów częściej zagości tania pierś z kurczaka i parówki niż warzywa.
Taką kuchnię promują media – ile reklam zachwalających parówki, sos do mięsa czy pasztet widzimy w telewizji? Co najmniej kilka na godzinę. A czy widział ktoś reklamę polskich jabłek, marchewki czy jarmużu? Jaki więc obraz „pożywnej kuchni” trafia do Polaków? Pełnej mięsa, a warzywa pojawiają się w postaci sałatki, która – niemal wstydliwie – zajmuje odrobinę miejsca u boku właściwego bohatera talerza – potężnego udka z kurczaka czy żeberek na grilla. Rzadko mówi się też o tym, że tanie i popularne jedzenie typu fast food opiera się na przetworzonym mięsie podrzędnej jakości.
Dieta „bogata” w takie produkty odbija się na zdrowiu, co generuje kolejne koszty – wydatki na opiekę zdrowotną. Badania od lat wykazują powiązanie między dietą opartą na produktach mięsnych i nabiale a wyższą zachorowalnością na nowotwory, cukrzycę, choroby układu krążenia i inne.
Światowa Organizacja Zdrowia umieściła w 2015 roku przetworzone mięso na liście czynników rakotwórczych w grupie 1, w której znajdują się również m.in. azbest i papierosy. Nie jest to żadna nowość, ale mimo że wiemy, że mięso nie jest korzystnym elementem diety, przed jego odstawieniem z reguły powstrzymuje nas tradycja i przyzwyczajenie. Dla kontrastu – dieta roślinna, bogata w składniki odżywcze, jest korzystna dla zdrowia.
A rezygnacja z mięsa nie musi oznaczać jakichkolwiek wyrzeczeń – na rynku znajduje się coraz więcej zdrowych i etycznych, bogatych w białko produktów o smaku tradycyjnych potraw mięsnych, jeśli jesteśmy do tych smaków przyzwyczajeni i jedynie takie przyzwyczajenie trzyma nas przy diecie mięsnej.
Co więcej, wprowadzają je małe, często rodzinne, polskie firmy, co dodatkowo cieszy, bo dla środowiska powinniśmy i powinnyśmy wspierać rynek lokalny, żeby ograniczyć zbędny transport. Często firmy produkujące roślinne zamienniki mięsa szczególnie dbają o to, by ich polityka prowadziła do neutralności klimatycznej.
Wykluczymy hodowlę przemysłową, ale nadal będziemy jeść mięso
czytaj także
W ferworze analiz kosztów hodowli przemysłowych niektórym umyka aspekt praw zwierząt. A przecież jest to kwestia bardzo istotna – przemysł mięsny, mleczarski i jajeczny, prowadząc działalność na skalę masową, do minimum ogranicza dbałość o dobrostan zwierząt, bo zapewnianie im lepszych warunków (np. większej powierzchni czy dostępu do słońca i świeżego powietrza) zdaje się zbędnym wydatkiem. Po co wydawać pieniądze, skoro los tych zwierząt jest z góry przesądzony, a minimalne wymagania są spełnione?
Daliśmy sobie bowiem wmówić, że zwierzęta hodowlane istnieją wyłącznie dla nas, dla zaspokajania naszych smakowych przyzwyczajeń. Alice Walker, amerykańska pisarka i feministka, powiedziała kiedyś, że zwierzęta egzystują dla siebie samych – nie zostały stworzone dla człowieka w tym samym stopniu, jak kobiety nie zostały stworzone dla mężczyzn, a czarni ludzie nie zostali stworzeni dla białych. Wartością ich życia nie jest przydatność człowiekowi.
czytaj także
Nie kwestionujemy jednak tego, do czego przekonuje nas przemysł mięsny, nie myślimy krytycznie o wersji świata sprzedawanej nam w ramach marketingowych strategii tej branży. Eksploatujemy i zabijamy zwierzęta, najczęściej nie sami, nie bezpośrednio, ale pośrednio – „wynajmujemy” innych i im za to płacimy. I wypieramy fakt, że wykorzystywanie zwierząt do produkcji mięsa, serów czy jajek wiąże się z ogromnym cierpieniem, które w dzisiejszych czasach nie powinno już mieć miejsca.
Katastrofę, która rozgrywa się przed naszymi oczami, możemy porównać do pożaru. Wiemy, że ogień należy ugasić jak najszybciej, zanim się rozprzestrzeni i będzie nie do opanowania. Ignorujemy jednak fakty dotyczące przemysłowych hodowli, bezczynnie się przyglądając, jak zanieczyszczeniu ulegają powietrze, gleba i woda, jak wycinane są lasy, bezpowrotnie giną kolejne gatunki dzikich zwierząt, a miliardy zwierząt hodowlanych zabijanych są dla zysków i wcale nie podstawowych potrzeb ludzi.
Unia Europejska dysponuje zasobami oraz narzędziami potrzebnymi do tego, by tę katastrofę powstrzymać. Wiceszef Komisji Europejskiej, Frans Timmermans, nie obawiał się zająć pryncypialnego stanowiska w sprawie kryzysu praworządności w Polsce – mam nadzieję, że nie zabraknie mu odwagi, aby równie stanowczo poprzeć działania konieczne dla ratowania klimatu.
**
Sylwia Spurek – doktora, radczyni prawna, legislatorka, była zastępczyni Rzecznika Praw Obywatelskich, weganka i feministka, obecnie posłanka do Parlamentu Europejskiego.