Unia Europejska

Mokry sen nacjonalisty, czyli demokracja w krzywym zwierciadle referendów

Tak serio – naprawdę wierzycie, że uczestniczenie w redystrybucji dóbr mającej na celu zrównoważony rozwój całego kraju i wsparcie uboższych regionów państwa to: „wyzysk i wspieranie nierówności społecznych przez władzę”?

Ostatnio przeczytałem Demokrację Michaela Sawarda – chciałbym gorąco polecić tę lekturę Angelinie Kussy i innym oburzonym represjami, które dotknęły rzekomo obywatelki i obywateli Katalonii w ostatnim czasie.

Saward zaczyna swoją książkę od przykładów grania pojęciem demokracji dla osiągnięcia zysków politycznych. Nie mam wątpliwości, że gdyby Saward swoją pracę pisał teraz, odwołałby się do referendum w Katalonii i tego, jak dziwnie definiowana (rozgrywana) jest demokracja przez zwolenników niepodległości tego regionu.

Rajoy jest skończony. Podobnie jak idea „narodowej jedności”

Autorka opublikowanego w „Nowych Peryferiach” artykułu próbuje budować mit wydarzeń w Katalonii jako zamachu na demokrację, przeprowadzonego przez hiszpańskie władze centralne. Czytając go, można odnieść wrażenie, że kosmata łapa neofaszystów teraz zacisnęła się na obywatelkach i obywatelach Katalonii, ale już niebawem sięgnie i po nas.

Większość jako błąd statystyczny

Wyliczmy: chaotyczny proces wyborczy na miejscu, drukowanie kart wyborczych w domach, głosowanie w dowolnym lokalu, brak dostępu do spisu powszechnego, a więc bazy wyborców, stosunkowo niewielka liczba obserwatorów zagranicznych – wszystko to czyni obronę referendum Puigdemonta naiwną. Ale mimo tego Kussy do tej obrony przechodzi, a zaczyna od… problemów z arytmetyką. Autorka autorytatywnie stwierdza, że niepodległość popierają w większości obywatele Katalonii. Otóż nie – za niepodległością jest w sondażach 48%, a to nawet nie większość. Nie chcę dywagować, ile procent potrzebne jest, żeby wynik referendum uznać za demokratyczną i sprawiedliwą wolę narodu, bo łatwo zapędzić się w paradoks, ale granica ta zawsze będzie wynikiem jakiejś umowy.

Socjalizm dla mas, nie banków! Granice dla kapitalizmu, nie ludzi! [Warufakis o Katalonii]

Jeśli głosowanie ma być jednak wyrazem demokracji, to na pewno powinno odzwierciedlać wolę większości, a nie być wynikiem błędu statystycznego, jak to było w przypadku referendum Puigdemonta. Według danych podawanych przez rząd Katalonii w głosowaniu wzięło udział 2,28 mln ludzi spośród 5,3 mln uprawnionych. Proponuję pewien eksperyment myślowy.

O wyniku katalońskiego referendum miała decydować większość względna, czyli teoretycznie wystarczyłby jeden głos na tak więcej, aby o „woli narodu” zadecydować. Wyobraźmy sobie teraz, że PiS proponuje zmianę Konstytucji RP na drodze referendum, w którym o wyniku decyduje jeden głos. Sondaże przed referendum i późniejsze exit polls rozkładają głosy po równo, a przy liczeniu okazuje się – cóż za niespodzianka – że zmiana konstytucji przeszła garstką głosów i w jej wyniku nie żyjemy już w Rzeczypospolitej, lecz w monarchii pod panowaniem Chrystusa Króla.

Czy swojscy zwolennicy katalońskich separatystów mówiliby wtedy o zwycięstwie demokracji w Polsce, czy raczej o możliwym fałszerstwie, braku zasad i farsie demokracji? Mechanizmy minimalnego progu czy kwalifikowanej większości nie są, jak niektórzy próbują sugerować, kagańcem neoliberałów kierowanych przez światową finansjerę, a zabezpieczeniem przed ruchami i siłami antydemokratycznymi. Jeśli porzucamy je w uwielbieniu dla demokracji bezpośredniej, nie spodziewajmy się potem, że reszta świata będzie ich dla nas bronić w potrzebie.

Socjalizm referendalno-narodowy

Nie jestem też w stanie uwierzyć w narrację zaprezentowaną w artykule Kussy. Oto dzielni Katalończycy sprzeciwiają się wyzyskowi i złym faszystom (!?), nie mając nic przeciwko solidarności z biedniejszymi regionami kraju.

11 września tego roku byłem w katalońskiej Igualadzie i rozmawiałem z Raquell, emerytowaną pielęgniarką, zwolenniczką niepodległości. Jej dzieci wraz z wnukami udały się oczywiście do Barcelony, by świętować i maszerować w protestach poparcia dla idei niepodległości. Raquell jako jeden z głównych argumentów za niepodległością podała to, że Katalonia wpłaca do budżetu Hiszpanii więcej, niż otrzymuje.

Dźwięki rewolucji. Strajk w Katalonii

czytaj także

Argument Raquell powtarzają kolejni: Maciej Stasiński czy Maciej Okraszewski, piszą też w ten sposób w „ElPais”, „The Guardian”, European Council for Foreign Relations i Social Europe. Jak zauważył Antonio Maqueda z „El Pais”: „Rząd Katalonii zawsze używał danych fiskalnych by udowodnić, że Katalonia jest traktowana niesprawiedliwie. Jednakże Katalończycy nie są obecnie skubani, a niepodległa Katalonia nie odczułaby nagle znacznej nadwyżki w finansach”.

Sutowski: Nie ma zbawienia poza Unią

Czy problem solidarności i wpływów budżetowych jest wyrazem wspomnianego w tekście Kussy wyzysku, czy może jednak zapisanej w hiszpańskiej konstytucji zasady solidarności? Tak serio – czy według Kussy i niepodległościowców uczestniczenie w redystrybucji dóbr mającej na celu zrównoważony rozwój i wsparcie uboższych regionów państwa to: „wspieranie nierówności społecznych przez władzę”?

Ostrożnie z samostanowieniem. Referenda w Kurdystanie i Katalonii

Taka postawa brzmi mało solidarnie, raczej egoistycznie. Jeśli blisko jej do socjalizmu, to co najwyżej narodowego.

Niepodległość bez żadnego trybu

Kussy próbuje bronić legalności referendum, starając się wykazać, że prawo krajowe nie ma znaczenia, bo liczy się wola „większości” (vel owych sondażowych 48 procent). Dodatkowo autorka wskazuje na fakt, że konstytucja Hiszpanii jest owocem transformacji, kompromisu z frankistami i oparta jest na prawach wywodzących się z frankizmu.

Nikogo nie przekonacie do demokracji za pomocą policyjnej pałki

Jednak wbrew temu, co zgodnie z linią separatystów sugeruje autorka „Nowych Peryferiów”, Hiszpania nie jest państwem dopuszczającym się ustawicznego łamania praw człowieka. Równie wątpliwe jest wytykanie, że konstytucja Hiszpanii to owoc przemian ustrojowych – to już idealnie przekłada się na polskie realia, gdzie rządzący niezmiennie powołują się na głos „suwerena”. Gdy suweren kataloński czegoś chce (albo choćby i jego część), to należy mu to zapewnić, a że odbywa się to wbrew prawu i uzgodnionym regułom, nie ma znaczenia, bo suweren…

A więc można „bez żadnego trybu”. W końcu pada argument, jakoby prawu też zdarzało się działać w służbie zła. Czy jednak tak było tym razem? Jakie argumenty za tym stoją? Konstytucja Hiszpanii została przyjęta w 1978 roku w wyniku powszechnego referendum, w którym głosowali także Katalończycy. Z kolei statut katalońskiej autonomii z 2006 roku został przegłosowany 73% głosów (to już na pewno większość). Ten sam statut Puigdemont wyrzucił do kosza podczas procedowania referendum.

Mokry sen nacjonalisty

Ja również, podobnie jak Kussy, nie wiem, jak rozwinie się sytuacja w Hiszpanii. Wiem natomiast, że warto ruszyć naprzód i ewentualną walkę o prawa przenieść wyżej, na szczebel europejski. To Unia Europejska, zreformowana i zintegrowana, powinna być celem lewicy w Europie, a nie chodzenie po ulicach pod rękę z nacjonalistami. Jacykolwiek by nie byli. Tak, jak da się podać przykłady okrucieństw Zachodu, popełnianych zgodnie z prawem, tak myślę, że każdy znający historię potrafi podać przykłady momentów, gdy ruchy narodowe nie sprzyjały budowaniu pokoju i sprawiedliwości.

Sama niepodległa Katalonia będzie państwem małym i kalekim. Armii czy sił porządkowych żadnych bądź prawie żadnych. Po ogłoszeniu secesji zostanie sama, poza Unią Europejską i układami międzynarodowymi. Jej najlepszą szansą będzie zostanie rajem podatkowym i ciułanie w ten sposób – o ile uda się w ogóle zbudować kraj o stabilnym ośrodku władzy (w marzenia o życiu we wspólnocie na wzór anarchistyczny jakoś także nie wierzę). Do tego sztywna granica celna, a za nią Rajoy. Regiony Hiszpanii też stracą, bo to zasada solidarności i pieniądze z Katalonii pomagają im w rozwoju.  A doświadczenia z historii najnowszej są nieubłagane.

Na koniec warto się zastanowić nad trzema rzeczami. Po pierwsze, czy nie uczestniczymy w cynicznej rozgrywce Puigdemonta, wykorzystującego ostatnią szansę, żeby spełnić swój mokry sen nacjonalisty? Po drugie, co nie wyklucza pierwszego, czy wiedząc, że przeciwko politykom Partii Ludowej toczy się sprawa w aferze korupcyjnej, a Puigdemont jest równie skorumpowany, nie uczestniczymy w przedstawieniu z pogranicza farsy i dramatu, którym obydwie strony próbują zasłonić własne afery i utrzymać się u władzy? Po trzecie, czy lewica nie jest najbardziej z tego wszystkiego przegrana, jeśli ogranicza się jedynie do reagowania na rzeczywistość, zamiast aktywnie uczestniczyć w kreowaniu polityki poprzez konsekwentną, spójną narrację?

Dlatego powtórzę starą mantrę, jakkolwiek ogólnikowa by ona nie była: łączyć, a nie dzielić. Zadanie dla lewicy to otwarcie się na innych zamiast separatyzmu i niskich instynktów plemiennych, stawianie na lokalne więzi europejskie, nie ściskanie się z nacjonalistami. Niby banał, a jak widać niektórym wziąć trzeba go przypominać.

Prawico, lewico, liberałowie, zrozumcie jedno: Unia Europejska jest wybawieniem

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij