Unia Europejska

Nikogo nie przekonacie do demokracji za pomocą policyjnej pałki

Jak się okazało, sprawdzona i posiadająca bogatą tradycję historyczną metoda kampanii wyborczej za pomocą policyjnej pały ujawniła swój potencjał w Katalonii.

W niedzielę wieczorem zakończyło się referendum, w którym mieszkańcy i mieszkanki regionu mieli wypowiedzieć się o niepodległości i secesji od Hiszpanii. Wstępne szacunki upublicznione przez rząd regionalny mówią nawet o 90-procentowym poparciu niepodległości przez głosujących. To o tyle ciekawe, że – z perspektywy rządu w Madrycie – przez ostatnie kilka tygodni nie brakowało uspokajających prognoz, studzących niepodległościowe emocje i temperujących ambicje katalońskich polityków. Szacunki mówiły o poparciu dla niepodległości w okolicach 40% przy blisko połowie (49%) elektoratu sprzeciwiającej się niepodległości i dziesięciu procentach niezdecydowanych. Jednak rząd w Madrycie nie widział już więcej powodów do spokoju i poszedł z Katalonią na frontalne starcie.

Niepodległa Katalonia?

czytaj także

Niepodległa Katalonia?

Piotr Zagórski

Aresztowania, próby zablokowania głosowania i wezwania władz centralnych kierowanych do instytucji publicznych w Katalonii, aby w miarę możliwości utrudniały referendum – wszystko to rozgrzało ogień pod kotłem w tygodniach prowadzących do głosowania. Zorganizowane grupy interesu – jak strażacy, urzędniczki i urzędnicy, ruchy studenckie i miejskie – odpowiedziały większą mobilizacją. Madryt i premier Mariano Rajoy konsekwentnie powtarzali, że cokolwiek się wydarzy, referendum będzie uznane za akt złamania prawa i nieposłuszeństwo. Co istotne: sam fakt głosowania, nie wynik.

A to była deklaracja ze stolicy, która szła dokładnie wbrew emocjom społecznym na miejscu: ponad 80% procent mieszkanek i mieszkańców Katalonii było za referendum, nawet jeśli tylko połowa z tych deklarujących chęć głosowania faktycznie przychylała się do postulatu niepodległości.

W dniu referendum interwencje policji w okolicy lokali wyborczych skończyły się starciami: świat obiegły zdjęcia ludzi ciągniętych po ulicach za włosy i spychanych ze schodów, pałowanych staruszek i obrażeń od gumowej amunicji. Te obrazki były rzecz jasna korzystne dla „niepodległościowców”, którzy z podwójną energią dowodzili, że rząd w Madrycie nastaje na wolność i bezpieczeństwo ludu katalońskiego. Pałki nabiły im głosów – i to pomimo tego, że aktualny rząd nie jest specjalnie kochany, a jego mandat intensywnie kontestuje nie tylko Madryt, ale i liczna lokalna opozycja. „Czarna niedziela” – poleca się tekst Kaliny Błażejowskiej z Barcelony na łamach „Tygodnika Powszechnego – wyzerowała rachunki, a katalońskie władze mogły z pełną mocą rozpocząć walkę na świeżo otwartym froncie.

Skutek był łatwy do przewidzenia: wygląda na to, że do urn poszli przede wszystkim ci, którzy zdecydowani byli wbrew utrudnieniom głosować za niepodległością, a do nich dołączyła bez wątpienia część wcześniej niezdecydowanych. Narracja zwolenników niepodległości zyskała istotny argument: „głosowanie to nie przestępstwo”. Magazyn „Foreign Policy” – „centrowy” w sprawach europejskich – jeszcze przed głosowaniem przestrzegał, że „Madryt strzela sobie samobójczą bramkę”. Bez względu na stanowisko w sprawie niepodległości Katalonii – istotna część opinii publicznej po lewej, prawej i ze środka, potępia dziś nie sprzeciw Hiszpanii wobec oderwania się najbogatszego regionu, tylko pacyfikację głosowania, które mogło mieć zupełnie pokojowy przebieg. Służby donoszą, że w weekend pomocy medycznej potrzebowało blisko 900 osób, w tym 33 policjantów. Widocznie przejęta burmistrzyni Barcelony, wywodząca się ruchów miejskich i lokatorskich, Ada Colau, przekazywała po głosowaniu zagranicznym i krajowym dziennikarzom apel o powstrzymanie przemocy.

Dla Madrytu paradoksalnie szkodliwe będzie to, że aktualnie kwestia samej niepodległości nie jest tematem numer jeden. Pytanie, jakie – otwarcie, a i zapewne kanałami dyplomatycznymi – słyszy dziś premier Rajoy, brzmi: dlaczego nie Szkocja? Czemu Madryt nie postąpił tak jak Londyn i nie pozwolił na spokojne referendum, poprzedzone niespecjalnie żywiołową kampanią, w której skutecznie pomógł straszak wykluczenia z UE i NATO. Obydwie te organizacje suflowały podobne rozwiązanie, wysyłając deklaracje o nieuchronnych „problemach”, jakie niepodległość Katalonii przyniesie. Szkoci w ostatnim referendum – mimo fali wznoszącej dla rządzącej Szkockiej Partii Narodowej (SNP) – nie zagłosowali za niepodległością, za to wkrótce Wielka Brytania zagłosowała za wyjściem z UE. Rząd w Londynie uzyskał to marne pocieszenie, że choć ściągnął sobie na głowę mało sympatyczny ambaras, przynajmniej odwlókł w czasie kwestie jeszcze bardziej może upokarzającą.

Relacjonujemy przebieg referendum w Katalonii [AKTUALIZACJA]

Madryt zaś, choć powtarza argumenty o rządach prawa i konstytucji – również uprawnione – faktycznie tłumaczyć się będzie za okładanie pałkami staruszek. Hiszpanię poparł Donald Trump – który co prawda myśli, że adresat jego wyrazów poparcia jest „prezydentem” kraju – a kurtuazyjnie milczą unijni urzędnicy. Przy aktualnym suwerennościowym wzmożeniu na kontynencie, w ogóle nie jest to dobra konstelacja. Co ciekawe, Węgry z wyprzedzeniem zadeklarowały, że „uszanują wolę ludu”, co jest gestem chyba bez precedensu, a na poziomie politycznych faktów zmusza Hiszpanię do szukania protektora czy pośrednika w Brukseli albo Waszyngtonie, który to protektor w przyszłości będzie żyrował integralność terytorialną państwa. Chętni do rozegrania swoich interesów też się z pewnością znajdą prędko. Lose-lose situation.

Niewykluczone, że wczorajszej nocy do sypialni premiera Rajoya zapukał duch księcia Talleyranda i przypomniał, że błąd bywa nawet gorszy niż zbrodnia.

Ostrożnie z samostanowieniem. Referenda w Kurdystanie i Katalonii

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Dymek
Jakub Dymek
publicysta, komentator polityczny
Kulturoznawca, dziennikarz, publicysta. Absolwent MISH na Uniwersytecie Wrocławskim, studiował Gender Studies w IBL PAN i nauki polityczne na Uniwersytecie Północnej Karoliny w USA. Publikował m.in w magazynie "Dissent", "Rzeczpospolitej", "Dzienniku Gazecie Prawnej", "Tygodniku Powszechnym", Dwutygodniku, gazecie.pl. Za publikacje o tajnych więzieniach CIA w Polsce nominowany do nagrody dziennikarskiej Grand Press. 27 listopada 2017 r. Krytyka Polityczna zawiesiła z nim współpracę.
Zamknij