Świat

Tunezja żegna się ze zdobyczami rewolucji. Co planuje prezydent?

Tunezja długo była uznawana za jedyny kraj, który zyskał dzięki Arabskiej Wiośnie, jednak działania prezydenta Kajsa Su’ajjida skutecznie rozmontowują demokratyczny system, z trudem budowany w ostatniej dekadzie.

W Syrii wystąpienia przeciwko władzy przerodziły się w gwałtowną wojnę domową, w której ścierały się ze sobą liczne strony, reprezentujące różne interesy. W Egipcie po obaleniu władzy Husniego Mubaraka na krótko władzę objęło Bractwo Muzułmańskie, które jednak już w 2013 roku wskutek puczu wojskowego ustąpiło miejsca dyktaturze Abdela Fattaha as-Sisiego. W Jemenie protesty wymusiły ustąpienie prezydenta Alego Abd Allaha Saleha, ale niestabilna sytuacja doprowadziła do wybuchu wojny domowej między siłami wspierającymi jego następcę Abd Rabbuha Mansura Hadiego i popieranym przez Iran ruchem Hutich. W innych krajach protesty były tłumione przez władzę mniej lub bardziej skutecznie i nie przynosiły spektakularnych, długotrwałych skutków. Z podziwem można było patrzeć jedynie na drogę Tunezji, od której wszystko się w końcu zaczęło. Kiedy obywatele skrzykiwali się przez media społecznościowe na kolejne demonstracje, w wielu społeczeństwach dominowało poczucie euforii i nadziei, które po czasie ustąpiło miejsca rozczarowaniu lub rozpaczy.

Arabska Wiosna po 10 latach: ten bunt wybuchnie na nowo

Dekada po jaśminowej rewolucji

W grudniu 2010 roku w mieście Sidi Bu Zajd młody sprzedawca warzyw Mohamed Bouazizi usłyszał od policjantów, że nie ma wymaganego pozwolenia na handel, choć już od kilku miesięcy pracował w tym samym miejscu. Funkcjonariusze mieli oczekiwać od niego łapówki. Gdy okazało się, że Bouazizi nie jest w stanie jej zapłacić, skonfiskowali mu wózek, a policjantka miała go upokorzyć przez spoliczkowanie. Bouazizi próbował złożyć skargę w biurze gubernatora, lecz go tam nie wysłuchano.

Zrozpaczony postanowił dokonać samospalenia przed rządowym budynkiem. Zmarł w szpitalu od rozległych obrażeń 4 stycznia 2011 roku. To właśnie jego śmierć miała być punktem zwrotnym w historii Tunezji, a wybuchłe po niej protesty nazwano jaśminową rewolucją, która zmusiła do ustąpienia wieloletniego dyktatora w Tunisie, Zajna al-Abidina ibn Alego, który już po dziesięciu dniach od śmierci Bouaziziego ratował się ucieczką z kraju.

Jak to często bywa po odejściu dyktatorów, Tunezja stanęła w obliczu poważnego kryzysu politycznego i niestabilności, wraz z zamieszkami i zabójstwami politycznymi. Dopiero sojusz czterech organizacji społeczeństwa obywatelskiego, nazywany Kwartetem na rzecz Dialogu Narodowego, przeprowadził kraj przez proces, którego zwieńczeniem było ratyfikowanie nowej konstytucji i zbudowanie systemu, który w opinii międzynarodowych instytucji można było określić mianem liberalnej demokracji. Sam Kwartet za swoje wysiłki w 2015 roku nagrodzony został Pokojową Nagrodą Nobla.

Kolejne powstanie w Tunezji: czy wraca państwo policyjne?

Wciąż jednak pozostawało w kraju wiele problemów, takich jak wysokie bezrobocie czy wszechobecna korupcja, które w dziesiątą rocznicę jaśminowej rewolucji doprowadziły do kolejnych masowych protestów. Premier Hiszam Masziszi przekonywał wówczas obywateli, że „ich gniew jest słuszny”, ale ze względu na liczne starcia demonstrujących z policją rząd zdecydował się wyprowadzić wojsko na ulice, budząc obawy, że Tunezja może na powrót stać się państwem policyjnym.

Nie pomagał także konflikt między premierem i przewodniczącym parlamentu Raszidem Gannuszim, reprezentującymi powiązaną z Bractwem Muzułmańskim partię an-Nahda, a Kajsem Su’ajjidem, bezpartyjnym profesorem prawa konstytucyjnego, który w 2019 roku został prezydentem, zdobywając ponad 70 proc. głosów w drugiej turze wyborów. Konflikt stał się wyraźny w czasie pandemii, kiedy prezydent wspólnie z ministrem zdrowia otworzył specjalne punkty szczepień, mające być odpowiedzią na nieskuteczny program rządowy. Niektóre media donosiły wówczas, że w prezydenckich punktach nie wystarczyło dawek dla wszystkich i dochodziło do stratowań, a premier Masziszi ruch miał nazwać bandyckim. Bardziej przychylni prezydentowi komentatorzy pisali jednak, że dopiero dzięki niemu Tunezyjczycy mają realne szanse na zabezpieczenie się przed koronawirusem.

Następne miesiące przyniosły jednak wydarzenia, które zdają się zaprzepaszczać zdobycze całego procesu demokratyzacji, przez jaki przeszła Tunezja w ciągu ostatniej dekady.

Pierwsza premierka w kraju islamskim

W maju ubiegłego roku redaktor naczelny portalu Middle East Eye David Hearst opublikował dokument, który miał pozyskać z biura szefowej sztabu prezydenta Su’ajjida, Nadii Akaszy. Wynikało z niego, że prezydent przygotowuje się do przejęcia władzy na podstawie artykułu 80. konstytucji, którą sam pomagał pisać po 2011 roku. Hearstowi zarzucano wówczas, że swoje informacje pozyskał z kręgów islamistów, którzy są nieprzychylni prezydentowi, a sam dokument jest niewiarygodny.

Obawy Hearsta i polityków rządzącej Tunezją an-Nahdy urzeczywistniły się dopiero 25 lipca, kiedy prezydent sięgnął po rozwiązanie w odpowiedzi na słuszny gniew Tunezyjczyków. Obywatele wyszli wówczas na ulice, protestując przeciwko temu, że podczas gdy oni sami musieli ze względu na ścisły lockdown spędzać wolne chwile w domach, premier Masziszi weekend 16–17 lipca spędził wraz z grupą bliskich mu ministrów, odpoczywając nad basenem w luksusowym hotelu.

Su’ajjid powołał się wówczas właśnie na artykuł 80. konstytucji, zawiesił parlament, odwołał premiera i ogłosił, że przejmuje na 30 dni pełnię władzy wykonawczej, zapowiadając, że będzie rządził za pomocą dekretów. Wówczas jego ruch spotkał się z pozytywnym odbiorem wielu Tunezyjczyków, którzy liczyli, że Su’ajjid poradzi sobie z problemami kraju. Po miesiącu prezydent zdecydował jednak, że te nadzwyczajne środki przedłuża na czas nieokreślony, a nie mogły tego zablokować ani zawieszony parlament, ani nieistniejący sąd konstytucyjny, który nie mógł mianować nowych sędziów, także przez działania samego Su’ajjida.

Wielu polityków i aktywistów podkreślało wówczas, że prezydent wprowadza w życie decyzje niezgodne z konstytucją, bo powołując się na artykuł 80., który pozwala mu na przejęcie władzy w razie „nieuchronnego zagrożenia”, powinien pozwolić parlamentowi na działanie w trybie ciągłej sesji, a nie zawieszać go.

Arabowie nie pomogą w obniżeniu cen ropy, bo w Białym Domu woleli Trumpa

Kiedy minęły dwa miesiące prezydent mianował Nadżlę Bouden Romdan na stanowisko szefowej rządu. Ten ruch był szeroko komentowany w światowych mediach, bo po raz pierwszy w historii kobieta została premierem w jakimkolwiek kraju arabskim. Nie obyło się jednak bez kontrowersji, gdyż jeden z dekretów Su’ajjida stwierdzał, że wraz z rządem będzie ona odpowiadała bezpośrednio przed nim, sprowadzając tym samym jej rolę do asystowania w procesach politycznych.

Co więcej, nowa szefowa rządu została mianowana bez poparcia parlamentu, co według Samira Dilou, byłego ministra praw człowieka, świadczy o tym, że zajmuje ona swoje stanowisko nielegalnie. W kolejnych miesiącach sytuacja się nie poprawiła i nadchodziły sygnały o rozprawieniu się przez prezydenta z kolejnymi państwowymi instytucjami. Su’ajjid miał rozwiązać na przykład Najwyższą Radę Sądowniczą, ciało zajmujące się niezależnością sędziów.

Problemy z Zoomem (i z demokracją)

Kryzys w kraju sprawił, że wraz z końcem marca przewodniczący parlamentu Raszid Gannuszi zapowiedział, że parlament zbierze się na specjalnej sesji online, by przegłosować odwrócenie zmian wprowadzonych przez Su’ajjida, nazywanych przez polityków an-Nahdy i wielu zagranicznych dziennikarzy „zamachem stanu”. Parlament miał się zebrać 30 marca, jednak okazało się, że w kraju nie działają serwisy Zoom i MS Teams. 123 parlamentarzystów połączyło się jednak przez platformę GoToMeeting i 116 z nich oddało głosy za unieważnieniem decyzji prezydenta.

Reakcja ze strony Su’ajjida przyszła bardzo szybko, gdyż prezydent jeszcze w środę 30 marca ogłosił, że całkowicie rozwiązuje parlament, który jego zdaniem dokonał próby „zamachu stanu”. Minister sprawiedliwości Leila Dżafal nakazała też prokuraturze rozpoczęcie postępowania przeciwko trzydziestu parlamentarzystom, którzy brali udział w sesji online, zarzucając im spiskowanie przeciwko wewnętrznemu bezpieczeństwu państwa.

Choć w myśl tunezyjskiej konstytucji Su’ajjid powinien zarządzić przyspieszone wybory w ciągu trzech miesięcy od rozwiązania parlamentu, prezydent ani myśli to zrobić. Zamiast tego zapowiedział, że przygotuje szkic nowej konstytucji, który zostanie poddany pod referendum 25 lipca, a wybory odbędą się w grudniu. „Konspiratorzy”, wedle jego słów, nie będą mogli w nich startować.

Nie jest dzisiaj jasne, w jaki sposób przeprowadzone zostanie głosowanie. Przedstawiciele Niezależnej Rady ds. Wyborów (ISIE), instytucji, która odpowiedzialna jest za ich organizowanie i kontrolę przebiegu, obawiają się, że Saied może przekazać wybory Ministerstwu Sprawiedliwości lub resortowi obrony, a nawet całkowicie rozwiązać ich instytucję, w jej miejsce powołując tymczasową radę. Prezydent jednak nie zapowiedział takiego kroku. Zamiast tego ogłosił, że ISIE będzie kontrolowało wybory, natomiast nie w obecnym składzie i kilku z dziewięciu członków Rady będzie musiało ustąpić ze stanowiska.

Nie wszyscy przeciwni są działaniom prezydenta. Tunezyjski Generalny Związek Zawodowy, organizacja będąca członkiem Kwartetu na rzecz Dialogu Narodowego, od lipca ubiegłego roku w dużej mierze wspiera decyzje Su’ajjida, choć jej kierownictwo także grozi strajkami, zwłaszcza przeciwko zaproponowanym przez tunezyjskie władze reformom, które miałyby zapewnić krajowi wsparcie Międzynarodowego Funduszu Walutowego, potrzebne do poprawienia sytuacji gospodarczej. Wśród reform, na które nie zgadza się Związek, jest prywatyzacja części państwowych przedsiębiorstw, wstrzymanie zatrudnień w sektorze budżetowym czy zniesienie wszelkich subsydiów w ciągu czterech lat.

Niemniej jednak Sami at-Tahiri, sekretarz generalny Związku, powiedział, że rozwiązanie parlamentu było decyzją „późną, ale konieczną”. Sam parlament jego zdaniem był de facto martwy po jego zawieszeniu, a „zmarłych czci się przez ich pogrzebanie”.

Sasnal: Czego nas nauczyło 20 lat „wojny z terrorem”

Wygląda jednak na to, że działania prezydenta skutecznie rozmontowują demokratyczny system z trudem budowany w ostatniej dekadzie. Międzynarodowe instytucje również dostrzegają problem. Amerykańska organizacja Freedom House, publikująca raporty ze stanu demokracji i wolności na świecie, za 2020 rok przyznała Tunezji 70 punktów, uznając ją za kraj wolny. W kolejnym roku, ze względu na działania prezydenta, odebrano krajowi sześć punktów i nadano status „częściowo wolnego”. Podobnie szwedzki V-Dem Institute, który jeszcze w ubiegłym roku oceniał Tunezję jako liberalną demokrację, w aktualnym raporcie stwierdza, że kraj zmienił się w „wyborczą autokrację”.

W tej chwili jednak trudno przewidzieć, czy krajowi uda się powrócić na demokratyczną ścieżkę, czy też za prezydentury Su’ajjida powróci on do dyktatury z czasów ibn Alego. Wydarzenia ostatniego roku nie napawają jednak optymizmem, a głębokie zmiany zapowiadane i wprowadzane przez przywódcę sugerują, że o tunezyjskiej demokracji najprawdopodobniej należy mówić już w czasie przeszłym.

**

Jakub Katulski – politolog, orientalista, absolwent Instytutu Bliskiego i Dalekiego Wschodu UJ. Specjalizuje się w relacjach Izraela z sąsiadami i Europą. Współautor bloga Stosunkowo Bliski Wschód.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Katulski
Jakub Katulski
Politolog, kulturoznawca
Politolog, kulturoznawca, absolwent Instytutu Bliskiego i Dalekiego Wschodu UJ. Specjalizuje się w relacjach Izraela z sąsiadami i Europą. Autor bloga i podcastu Stosunkowo Bliski Wschód.
Zamknij