Świat

Transfobia J.K. Rowling

Fot. wikimedia commons CC0

Autorka popularnej serii książek o Harrym Potterze postanowiła wyjaśnić, dlaczego dążenia organizacji osób transpłciowych są zagrożeniem dla społeczeństwa. Słowa J.K. Rowling spotkały się z krytyką na całym świecie.

J.K. Rowling, autorka popularnej serii książek o Harrym Potterze, znalazła się niedawno na ustach ludzi z całego świata. Tym razem nie za sprawą swojej literackiej twórczości, lecz serii wypowiedzi, w których obszernie wywodziła, dlaczego dążenia organizacji osób transpłciowych są zagrożeniem dla społeczeństwa. Tego typu hasła regularnie słyszymy w Polsce ze strony polityków konserwatywnej prawicy, tym większe zdziwienie może budzić fakt, że Rowling uzasadnienie dla nich znalazła w… feminizmie.

„Jeśli uznamy, że płeć biologiczna nie istnieje, to nie może też istnieć pociąg do osób tej samej płci. Jeśli uznamy, że płeć biologiczna nie istnieje, to przeżyte doświadczenia kobiet z całego świata ulegną wymazaniu. Znam i kocham osoby transpłciowe, ale wymazanie konceptu płci biologicznej pozbawia wiele osób możliwości rozmawiania o swoich doświadczeniach. Mówienie prawdy nie jest nienawiścią” – stwierdziła Rowling w popularnym wątku na swoim profilu na Twitterze.

Włączenie osób transpłciowych w społeczeństwo na tych samych zasadach co cispłciowych (tj. odczuwających swą płeć zgodnie z tą przypisaną przy urodzeniu przez lekarzy) ma być według niej zagrożeniem dla kobiet i dziewczynek oraz poważną przeszkodą dla działalności ruchu feministycznego, który powinien opierać się przecież na wspólnym – ze względu na biologię – doświadczeniu opresji kobiet. Rowling nie jest w swoich poglądach odosobniona i reprezentuje szerszy nurt feminizmu, obecny również w Polsce i często określany anglojęzycznym skrótowcem TERF (Trans-Exclusionist Radical Feminist, czyli radykalna feministka lub feminista wykluczający osoby transpłciowe). Argumenty TERF-ów odnoszą się do wartości popularnych w ruchu feministycznym, takich jak przeciwdziałanie przemocy mężczyzn czy troska o osoby doznające mizoginii. W rzeczywistości jednak pod płaszczykiem feminizmu skrywają się tam zwykła transfobia, lęk i uprzedzenia.

Widać je w przewijających się przez wypowiedzi Rowling zarzutach o „negowanie biologii” czy wspomnianej już wspólnej, właśnie z racji biologii, opresji kobiet. Tymczasem trudno byłoby znaleźć osobę transpłciową faktycznie twierdzącą, że biologiczne cechy płciowe nie istnieją. W takim wypadku niewiele sensu miałyby przecież zabiegi chirurgiczne czy terapie hormonalne, przez które przechodzi wiele osób trans. Nie słyszałam też o trans kobiecie domagającej się prawa do aborcji ani o trans mężczyznach chcących oddać spermę do banku. Wprost przeciwnie – wielu transpłciowych mężczyzn czy osób niebinarnych (innej płci niż mężczyzna czy kobieta) angażuje się w walkę o to, by mogli mieć swobodny dostęp do aborcji, co jest przecież dokładnym przeciwieństwem negowania biologii i jej znaczenia. Osoby transpłciowe nie próbują wymazywać biologicznych cech płciowych, twierdzą jednak, że to nie one decydują o naszej płci.

Jako trans kobieta, nie twierdzę też, że moje doświadczenia są identyczne z doświadczeniami wielu cis kobiet, szczególnie w kwestiach dotyczących praw reprodukcyjnych, ale nie godzę się również, żeby zrównywać je z doświadczeniami mężczyzn. W wielu sferach doświadczenia trans kobiet i cis kobiet mogą się zbiegać – mężczyźni zaczepiający kobiety na ulicy nie pytają przedtem o kariotyp, czyli zestaw chromosomów, nie robią też tego wymogi estetyczne i kanony piękna. Klasyczne teorie feminizmu faktycznie szukają źródeł dyskryminacji w uzurpowaniu przez mężczyzn władzy nad płodnością kobiet, ale nigdy nie wymagały one, by dotyczyło to każdej kobiety bez wyjątku. W innym wypadku musielibyśmy uznać, że bezpłodne kobiety nie mogą doświadczać mizoginii.

Przekonanie o pojedynczym, wspólnym doświadczeniu kobiet powiązanym z ich biologią nie brzmi też zbyt przekonująco z ust milionerki, od kilkunastu lat odizolowanej od problemów większości społeczeństwa. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że przeciętna Polka ma więcej wspólnych doświadczeń ze swoją transpłciową koleżanką z pracy niż z samą J.K. Rowling.

Skoro jednak osoby trans zdają sobie sprawę ze znaczenia cech biologicznych i wiedzą o różnorodności pomiędzy nimi a resztą społeczeństwa, to o co właściwie chodzi Rowling? Cóż, jeśli spojrzymy na przykłady, które ona sama podaje, to okaże się, że „negowaniem istnienia płci biologicznej” jest dosłownie każda forma najlżejszej nawet inkluzywności. Rowling przeszkadzała chociażby… pojedyncza fraza z artykułu, gdzie użyto w tytule określenia people who menstruate, („osoby, które menstruują”), bo zamiast tego autor powinien był użyć słowa „kobiety”. Artykuł, o którym mowa, dotyczył konkretnie problemów związanych z menstruacją w czasie kwarantanny i w swojej treści, poza wzmianką o cis kobietach, wspomniał również o transpłciowych mężczyznach i osobach niebinarnych. Rowling nie wyjaśniła niestety, w jaki sposób samo tylko zauważenie istnienia osób transpłciowych obok cispłciowych miałoby prowadzić do „wymazywania płci biologicznej” czy „pozbawiania możliwości rozmowy o kobiecych doświadczeniach”. Czy faktycznie decyzja o zastosowaniu bardziej inkluzywnego języka miałaby sprawić, że ludzie zapomną, że zdecydowaną większością menstruujących osób są kobiety? Czy neutralny płciowo język sprawił, że takie inicjatywy jak Aborcyjny Dream Team nie potrafią rozmawiać o aborcji?

Rowling sięga tutaj po narzędzie dobrze znane z naszego własnego podwórka, czyli konstruowanie katastroficznych scenariuszy destrukcji społeczeństwa, do których dojdzie, gdy tylko dana mniejszość osiągnie jakieś prawa, czy nawet zostanie gdziekolwiek uwzględniona. W dyskusji o związkach partnerskich często można usłyszeć, że ich wprowadzenie skończy się totalitarną poprawnością polityczną i utratą wolności słowa, przymusem mówienia „rodzic 1 i rodzic 2” zamiast „mama i tata”, a nawet zanegowaniem istnienia pojęcia rodziny. Dokładnie to samo kreowanie moralnego wzmożenia wokół nieistniejących zagrożeń możemy zobaczyć, gdy przyjrzymy się bliżej jakimkolwiek konkretnym przykładom problemów, które Rowling widzi w postulatach osób transpłciowych.

Ma na imię Jazz i jest transpłciową nastolatką

Jednym z takich postulatów jest możliwość samookreślenia swojej płci i zmiany urzędowego oznaczenia danych bez skierowania od lekarza, która według Rowling ma przynieść plagę mężczyzn udających kobiety – w celu uzyskania łatwego dostępu do przestrzeni zarezerwowanych dla jednej płci, takich jak łazienki czy przebieralnie. Tymczasem taka możliwość istnieje w szeregu krajów od wielu lat, m.in. w Argentynie, Belgii, czy Portugalii, i jak dotąd w żadnym z tych krajów nie doszło do tego typu hipotetycznych nadużyć. W wielu przypadkach, takich jak klasyczny przykład łazienek, trudno wyobrazić sobie nawet, jak właściwie takie nadużycia miałyby wyglądać – czy mężczyzna chcący molestować kobiety w damskiej toalecie naprawdę przejmowałby się tym, co ma w dowodzie, skoro i tak chce złamać prawo, a dostęp do toalety nie jest przecież uzależniony od okazania dowodu? Jak zmienione oznaczenie płci w dowodzie ma mu pomóc, gdy zostanie przyłapany na podglądaniu? Klimat paniki moralnej wokół wyobrażenia łazienkowego molestatora-transwestyty w wielu miejscach w USA doprowadził do wprowadzenia restrykcji zakazujących osobom trans korzystania z toalet zgodnych z ich płcią. Ich efekt był jednak odwrotny – skala przemocy seksualnej wzrosła. Tej kierowanej w kierunku osób transpłciowych.

W innych miejscach swojego tekstu Rowling wskazuje na kolejny problem, czyli łatwy dostęp do opieki medycznej i pomocy lekarskiej dla transpłciowych dzieci i młodzieży. Kiedy czytamy o 4400-procentowym wzroście skierowań transpłciowych chłopców na terapię afirmującą ich płeć, możemy faktycznie przerazić się razem z Rowling: czy jakaś ich część nie jest aby dziewczynkami uciekającymi przed mizoginią w tranzycję do uprzywilejowanej, męskiej roli płciowej? Wystarczy jednak z procentów przejść na konkretne liczby, żeby zobaczyć, że mowa o dużo mniej imponującym wzroście – z 40 skierowań w całej Anglii w 2009 roku do 1806 skierowań osiem lat później. Liczba ta dotyczy wszystkich skierowań osób przed 18. rokiem życia i jeśli odniesiemy ją do odsetka osób transpłciowych w populacji (co najmniej 0,6 proc.), to odrobina prostej matematyki pozwoli stwierdzić, że nadal jest ona zaniżona i powinna w dalszym ciągu rosnąć. Nie jest to też liczba medycznych interwencji, bo wbrew obiegowym opiniom transpłciowych dzieci nie kieruje się od razu na stół operacyjny, lecz stosuje się pomoc psychologiczną oraz terapię blokerami dojrzewania oraz lekami opóźniającymi rozwój dojrzewania, które nie przynoszą żadnych nieodwracalnych efektów. Wzrost popularności tego modelu opieki dla transpłciowych dzieci i młodzieży nie wynika z powodu szerzącej się mody na transpłciowość, ale coraz mocniejszego umocowania w danych potwierdzających jego skuteczność. Taki właśnie model jest zaaprobowany i polecany przez towarzystwa naukowe pokroju APA czy WPATH.

Wszystkie badania kliniczne osób transpłciowych przechodzących interwencje medyczne, takie jak terapia hormonalna czy zabiegi chirurgiczne, pokazują bardzo niski odsetek osób żałujących podjęcia takiej decyzji. Skąd więc właściwie przekonanie o tym, że osoby transpłciowe kierują się wpływem rówieśników czy modą? Rowling w swoim eseju cytuje pojedyncze badanie przeprowadzone na… rodzicach transpłciowych dzieci udzielających się na transfobicznych forach internetowych, którzy zauważyli, że ich dzieci przyznały im, że są transpłciowe, dopiero po kontaktach z innymi osobami transpłciowymi. Co jest lepszym wyjaśnieniem dla tego zjawiska – tajemnicza moda na transpłciowość czy chęć poznania lepiej transpłciowości przed podjęciem poważnej decyzji życiowej o coming oucie?

Można by przypuszczać, że zarzuty Rowling, będące lustrzanym odbiciem prawicowych wywodów o dewiantach w sukienkach, „modzie na bycie LGBT” i konieczności ochrony naszych dzieci przed transgenderyzmem, wynikają z niewiedzy, ale sama autorka przekonuje, że są one owocem dwuletniego sprawdzania informacji i zasięgania opinii. Jeśli spojrzy się na aktywność osób, na które powołuje się w eseju Rowling, takich jak Maya Forstater czy Magdalen Berns, feministek określających trans kobiety mianem „fetyszystów” i „mężczyzn dokonujących inwazji na kobiece przestrzenie”, to jasnym staje się, że nie chodzi tutaj o żadne braki w wiedzy, ale o racjonalizację swoich własnych uprzedzeń i lęków i zamaskowanie ich frazesami o szacunku i solidarności.

„Mam wam do opowiedzenia historię”

czytaj także

O ile tematy dotyczące homoseksualności są omawiane w ruchu feministycznym regularnie, o tyle transpłciowość pozostaje nieobecna i niepoznana, a skrywane w wielu ludziach podświadome obrzydzenie do nienormatywności płciowej pozostaje nieprzerobione. Razem z rosnącą widocznością osób transpłciowych w społeczeństwie czy poszerzaniem się ruchu feministycznego należy się spodziewać, że TERF-ów używających argumentów podobnych do J.K. Rowling będzie tylko więcej. Warto więc się na nie przygotować i zawczasu wiedzieć, że uprzedzenia i lęk przed mniejszościami nie są domeną jedynie prawicy, ale również mogą przytrafiać się oświeconym i świadomym feministkom.

**
Nina Kuta – osoba transpłciowa, autorka kanału TransGrysy na YouTube.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij