Świat

Amerykańska policja wzięła na cel dziennikarzy

Fot. CNN/youtube.com

W transmisji na żywo z Minneapolis z dnia 29 maja widać, jak korespondent CNN Omar Jimenez spokojnie mówi policjantom, że jest reporterem, a potem zostaje aresztowany. Australijska dziennikarka Amelia Brace nadawała na żywo sprzed Białego Domu, kiedy została zaatakowana przez zastęp silnie uzbrojonej policji. Niemiecki dziennikarz Stefan Simons został wielokrotnie postrzelony przez policję, pomimo okrzyków: „Jestem z prasy".

WASZYNGTON – Nie ma w tym nic dziwnego, że dziennikarze wychodzą na ulice, by relacjonować największe i najbardziej masowe protesty, jakich Stany Zjednoczone doświadczyły w ciągu ostatniego półwiecza. Nadzwyczajne jest to, że spotykają się z przemocą policji, tylko dlatego, że wykonują swoją pracę.

Od samego początku demonstracji przeciwko systemowemu rasizmowi i brutalności policji, które przetaczają się przez Stany Zjednoczone w następstwie śmierci George’a Floyda, odnotowano ponad 380 przypadków przemocy wymierzonych w przedstawicieli mediów. Podczas gdy część wypadków, którym ulegli dziennikarze, wynika z tego, że znaleźli się w epicentrum brutalnych zamieszek, ogromna większość – około 80% – wydaje się efektem celowej agresji funkcjonariuszy organów ścigania. Tak wynika z danych US Press Freedom Tracker.

Popęda: Systemowy rasizm amerykańskiej policji zabija

Te rażące naruszenia wolności prasy były równie powszechne co same protesty, a doniesienia o nich pochodzą z 61 społeczności w 33 stanach. Policja odpowiedzialna za te ataki nie przestrzega prawa ani tym bardziej Konstytucji Stanów Zjednoczonych. Dziennikarze byli atakowani, ostrzeliwani, aresztowani − mimo że przedstawiali legitymacje prasowe i mieli przy sobie profesjonalny sprzęt. Ustalenie, jaka była skala tych ataków, będzie miało kluczowe znaczenie dla rozwiązania szerszego problemu bezkarności policji.

Wydaje się, że niektóre z ataków na dziennikarzy miały podłoże rasowe. W transmisji na żywo z Minneapolis z dnia 29 maja widać, jak korespondent CNN Omar Jimenez spokojnie mówi policjantom, że jest reporterem, a i tak ostatecznie zostaje aresztowany. Gdy obiektyw kamery opada w stronę ziemi, widać jeszcze przez chwilę, że cała jego ekipa jest zatrzymywana. W tym samym czasie jedną przecznicę dalej biały kolega Jimeneza spokojnie kontynuował relacjonowanie wydarzeń. W innym incydencie zaobserwowano, jak policjanci z Detroit zażądali od czarnego reportera okazania legitymacji prasowej, jednocześnie zostawiając w spokoju jego białych kolegów.

Wodiczko, Niesluchowski: Poza państwo hybrydę?

czytaj także

Wodiczko, Niesluchowski: Poza państwo hybrydę?

Krzysztof Wodiczko, Warren Niesłuchowski

Mimo że gubernator Minnesoty Tim Walz przeprosił później Jimeneza i ekipę CNN, ataki na dziennikarzy relacjonujących protesty w jego stanie trwały nadal. Już sam fakt, że policja w Minneapolis dokonała aresztowania reportera CNN, stanowi jasny sygnał dla innych przedstawicieli organów ścigania, że teraz wszystkie metody są dozwolone. Według Komitetu Ochrony Dziennikarzy (CPJ) od tamtej pory aresztowano co najmniej 54 kolejnych dziennikarzy, w tym kilku, którzy nadawali na żywo. W tych przypadkach funkcjonariusze zdawali się wiedzieć, że są nagrywani, a i tak to robili.

Dziennikarze „wrogami ludu”

Fakt, że policjantów nie odstrasza obecność kamery, powinien być alarmem dla wszystkich Amerykanów. Tak jak policjant z Minneapolis Derek Chauvin, który patrzył prosto w kamerę, wciskając jednocześnie kolano w szyję Floyda, tak inni policjanci, którzy pozwalają się filmować w trakcie ataków na dziennikarzy i innych obywateli, ewidentnie nie obawiają się konsekwencji. Policja w USA cieszy się przecież „kwalifikowanym immunitetem” i między innymi dlatego od dawna nie ponosi niemal żadnej odpowiedzialności za rażącą niesprawiedliwość, z jaką traktuje Afroamerykanów takich jak Floyd.

Polscy „Afroamerykanie” [LIST]

czytaj także

Co gorsza, Ameryka ma teraz przywódcę, który od dawna akceptuje stosowanie przemocy wobec obywateli. W 2017 roku prezydent Donald Trump wezwał policjantów, by nie byli „zbyt mili” dla podejrzanych o członkostwo w gangach, gdy zgarniają ich do aresztu. Na początku obecnych protestów odwołał się do rasistowskich resentymentów, ostrzegając demonstrantów, że „gdy zaczyna się plądrowanie, zaczyna się strzelanie”.

Trump konsekwentnie atakował dziennikarzy od początku swojej prezydentury, wskazując z nazwiska konkretnych reporterów czy oczerniając prasę, nazywając ją dostarczycielką fake newsów i „wrogami ludu”. W toksycznym środowisku, które pomógł stworzyć, Greg Gianforte – republikański kongresmen z Montany – nie zapłacił żadnej politycznej ceny za fizyczną napaść na reportera, jakiej dopuścił się podczas swojej kampanii. Po latach nagonki, którą na dziennikarzy zorganizowali urzędnicy, najwyraźniej zapominając, że w czasie swoich nominacji przysięgali, że będą przestrzegać prawa, nic dziwnego, że zostali teraz uznani przez siły policyjne za dopuszczalny cel ataków.

Ciężka broń, taktyka wojenna

Co więcej, ta antymedialna retoryka podąża za znacznie dłuższą tendencją do militaryzacji policji. Zjawisko to podsycane jest przez takie działania jak transfery ciężkiej broni, zapasów, żołnierzy i używanie taktyki stosowanej w wojnach w Iraku i Afganistanie. W efekcie policjanci coraz częściej zachowują się bardziej jak komandosi niż jak urzędnicy państwowi, zobowiązani do stania na straży wolności słowa, zgromadzeń i prasy.

Black Lives Matter. Kościuszko to mówił 250 lat temu

To nie jest tylko wewnętrzny problem Stanów Zjednoczonych. Kilku dziennikarzy, którzy zostali ostatnio zaatakowani przez policję, to obcokrajowcy – korespondenci pracujący dla zagranicznych mediów. Na przykład australijska dziennikarka telewizyjna Amelia Brace nadawała na żywo sprzed Białego Domu, kiedy zarówno ona, jak i jej kamerzysta zostali nagle zaatakowani przez zastęp silnie uzbrojonej policji. Podobnie niemiecki dziennikarz Stefan Simons został wielokrotnie postrzelony przez policję z Minneapolis, pomimo okrzyków: „Jestem z prasy”.

Australijscy i niemieccy dyplomaci skarżyli się na te incydenty swoim amerykańskim odpowiednikom, a zagraniczni korespondenci delegowani do relacjonowania protestów dostają instrukcje, by przygotować się tak, jakby wjeżdżali w strefę działań wojennych. Tak oto Nowy Jork stał się Egiptem z około 2011 roku.

Zarząd Komitetu Ochrony Dziennikarzy wysłał list do lokalnych ustawodawców, w którym deklaruje, że zamierza „dochodzić sprawiedliwości w imieniu dziennikarzy, którzy zostali zaatakowani lub niesprawiedliwie zatrzymani”. I że będą kontynuować dochodzenie w sprawie incydentów wymierzonych w media tak długo, jak będzie to konieczne. Ostatniej fali ataków nie da się wytłumaczyć „kilkoma zgniłymi jabłkami”. Bo, zgodnie przecież z przysłowiem, z którego ta odwieczna wymówka skorumpowanej kultury organizacyjnej pochodzi: „Jedno zgniłe jabłko psuje całą beczkę”.

Morderstwo George’a Floyda: Co łączy kradzież z protestem przeciwko rasizmowi? Więcej, niż sądzicie

Odpowiedzialni za policyjne ataki muszą ponieść surowe konsekwencje. Oznacza to wyrzucenie wszystkich zgniłych jabłek, jak również wycięcie całej zgnilizny, która rozprzestrzenia się coraz szerzej wśród amerykańskich sił policyjnych. Jak pokazały protesty, jeśli oczekujemy sprawiedliwości, najpierw musimy skończyć z bezkarnością.

**
Courtney C. Radsch
–  dyrektorka ds. Rzecznictwa w Komitecie Ochrony Dziennikarzy i autorka publikakcji na temat cyberaktywizmu i dziennikarstwa obywatelskiego w Egipcie.

**
Copyright: Project Syndicate, 2020. www.project-syndicate.org

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij