Świat

Jemen między gigantami

Wojna domowa w Jemenie trwa od 11 lat. Geopolityczna gra między lokalnymi bojówkami a zagranicznymi gigantami wywołała najgorszy kryzys humanitarny współczesnego świata. Ten kryzys będzie trwał, dopóki nie zostanie rozwiązany konflikt polityczny, a na to się nie zanosi.

Emiratczycy byli zaskoczeni, kiedy w poniedziałek 17 stycznia w Abu Zabi eksplodowały cysterny z paliwem, w wyniku czego zginęły trzy osoby. Tak samo zaskoczeni byli, kiedy tego samego dnia doszło do eksplozji na placu budowy na międzynarodowym lotnisku w stolicy Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Odpowiedzialność za oba ataki szybko wziął na siebie szyicki Ruch Hutich z Jemenu, a rząd w Abu Zabi niemal z miejsca oświadczył, że nie pozostawi tej sprawy bez odpowiedzi.

Wstępne wyniki śledztwa wskazały, że eksplozje miały być wywołane za pomocą uzbrojonych dronów, pocisków balistycznych i manewrujących, a tego samego dnia udaremniono też ataki na terytoria w południowej części Arabii Saudyjskiej.

Odpowiedź przyszła już dzień później, kiedy międzynarodowa koalicja pod przewodnictwem Arabii Saudyjskiej podjęła decyzję o bombardowaniu celów w Sanie, pozostającej pod kontrolą Ruchu Hutich stolicy Jemenu. Jak przedstawiciele Ruchu podali międzynarodowym agencjom informacyjnym, w pierwszych nalotach zginęło około 20 osób, a 14 z nich – były wojskowy wraz z rodziną i kilkorgiem niezidentyfikowanych osób – zginęło w jednym budynku.

Arabska Wiosna po 10 latach: ten bunt wybuchnie na nowo

Koalicja na tym jednak nie poprzestała. W kolejnych dniach przeprowadzono między innymi bombardowanie prowadzonego przez Hutich tymczasowego więzienia w położonej na północy Jemenu Saadzie. Zginęło tam co najmniej 87 osób, a 266 zostało rannych. Atak na więzienie został potępiony przez sekretarza generalnego ONZ António Guterresa, który przypomniał, że „ataki przeciwko cywilom i cywilnej infrastrukturze są zabronione przez międzynarodowe prawo humanitarne”. Inny atak, z 21 stycznia, na portowe miasto Hudejdę na cztery dni odciął niemal cały kraj od internetu. Możliwości korzystania z sieci mieli tylko użytkownicy nadzorowanej przez rząd sieci Aden Net.

Ta eskalacja konfliktu w Jemenie nie odbywa się jednak w politycznej próżni. Jej korzenie sięgają roku 2011, kiedy wskutek protestów Arabskiej Wiosny ze stanowiska prezydenta odszedł Ali Abdullah Salih, ustępując na rzecz wiceprezydenta Abd Rabbuha Mansura Hadiego. Trzy lata później Salih postanowił odzyskać władzę i przy wsparciu Hutich, a także części wciąż lojalnej wobec niego armii zajął Sanę. Od tego momentu mówi się o wybuchu wojny domowej w Jemenie.

Rząd Hadiego nie tylko jest uznawany międzynarodowo, ale zdobył też wsparcie koalicji pod kierownictwem Arabii Saudyjskiej. Sytuacji nie ułatwia fakt, że Huti otrzymują wsparcie z Iranu, co jemeńską wojnę domową czyni jednocześnie konfliktem zastępczym, toczonym między Teheranem a ich wieloletnim rywalem w Rijadzie.

Sasnal: Czego nas nauczyło 20 lat „wojny z terrorem”

W ciągu pierwszych trzech lat wojny Salihowi nie udało się obalić władzy Hadiego. Podjął więc decyzję o rozpoczęciu rozmów z Arabią Saudyjską w nadziei, że uda mu się zakończyć krwawy konflikt. 4 grudnia 2017 roku zginął z rąk Hutich podczas próby ucieczki na kontrolowane przez koalicję tereny – jego samochód został trafiony pociskiem wystrzelonym z granatnika.

Zjednoczone Emiraty Arabskie wraz z resztą koalicji zaangażowały się w konflikt zarówno poprzez naloty na pozycje Hutich, jak i przez bezpośrednią interwencję sił lądowych. Teheran z kolei oskarża się o dostarczanie Hutim broni – od karabinów po granatniki, a nawet pociski balistyczne i manewrujące. Irański reżim temu zaprzecza, ale amerykańska marynarka wojenna co jakiś czas donosi o przechwytywanych na Morzu Arabskim dostawach broni, które najprawdopodobniej z Iranu zmierzają do kontrolowanych przez Hutich jemeńskich portów. To najpewniej z takich dostaw pochodzi wyposażenie, które wykorzystane zostało do ataku 17 stycznia.

Zjednoczone Emiraty Arabskie oficjalnie wycofały swoje wojska z Jemenu już w 2019 roku, wciąż jednak znacząco wpływają na sytuację, finansując i wspierając zwalczanie Hutich. Pod koniec grudnia jemeńskie siły rządowe rozpoczęły intensywną ofensywę, wypierając Ruch z bogatej w złoża ropy prowincji Szabwa i wkraczając do niektórych obszarów prowincji Marib. Było to w znacznej mierze możliwe dzięki wspieranym przez Zjednoczone Emiraty Arabskie Brygadom Gigantów (al-Wajat al-Amalika). Przez większą część konfliktu były one aktywne w zachodniej części kraju, ale w grudniu przemieszczono je na wschód po odwołaniu gubernatora prowincji Szabwa, krytycznego wobec zaangażowania Emiratczyków w wojnę domową.

Co robią USA na wojnie w Jemenie?

Do walki po stronie rządowej przyłączyły się też siły Południowej Rady Przejściowej, secesjonistów domagających się niepodległości południowej części kraju. Jest to jednak partnerstwo tymczasowe, gdyż separatyści nie deklarują wierności prezydentowi Hadiemu, a jedynie domagają się zapewnienia bezpieczeństwa swoim terenom.

To między innymi dzięki obu tym grupom 11 stycznia Turki al-Maliki, rzecznik kierowanej przez Saudyjczyków koalicji, mógł wystąpić na konferencji prasowej w dopiero co odbitej prowincji Szabwa i zapowiedzieć kolejne operacje przeciwko Hutim. Sami Huti z kolei zapowiadają kolejne ataki na cele w Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratach Arabskich, jeśli nie wstrzymają one swoich działań w Jemenie. Wojskowi przywódcy Ruchu ogłosili, że jednym z celów ataku może być wystawa EXPO w Dubaju, która ściąga do kraju licznych turystów i przedsiębiorców.

30 stycznia Zjednoczone Emiraty Arabskie po raz pierwszy w historii odwiedził izraelski prezydent Icchak Herzog, między innymi po to, by spotkać się z władcą kraju, szejkiem Muhammadem ibn Zajidem al-Nahajjanem. Huti wykorzystali okazję, by zaatakować kraj, ale wystrzelony przez nich pocisk został zestrzelony przez emirackie służby bezpieczeństwa, jego odłamki miały spaść na niezaludnionym obszarze. Izraelska delegacja nie zmieniła planów wizyty, a prezydent przemawiał później na EXPO, wyrażając nadzieję, że w przyszłości więcej arabskich krajów nawiąże relacje z Izraelem i dołączy do tak zwanych porozumień abrahamowych, jak nazywa się nawiązywane 2020 i 2021 umowy normalizujące stosunki Izraela ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi, Bahrajnem, Marokiem i Sudanem.

Nie zanosi się na to, by w najbliższym czasie miała się zakończyć wrogość między stronami zaangażowanymi w jemeńską wojnę domową. Wraz z przedłużającym się konfliktem trwa, zdaniem wielu organizacji pomocowych, najgorszy kryzys humanitarny współczesnego świata. Według danych UNICEF ponad 70 proc. populacji kraju, w tym ponad 11 milionów dzieci, potrzebuje pomocy humanitarnej, do której dostęp jest na co dzień utrudniony.

Nina Mocior, kierowniczka programowa misji Polskiej Akcji Humanitarnej w Jemenie, zauważa, że społeczeństwo ma znikome zasoby, które pozwoliłyby mu na poradzenie sobie z konfliktem: „dzisiaj w kraju praktycznie nie ma rolnictwa, nie ma potencjału ekonomicznego, nawet paliwowego. W efekcie mamy gorszą sytuację niż w Syrii. Tam nie było nigdy mowy o tym, by 20 milionów ludzi było zagrożonych skrajnym niedożywieniem”. Sytuację pogarsza także utrudniony dostęp do wody, z którym wiążą się liczne problemy sanitarne i zdrowotne. „My jako PAH skupiamy się akurat na sektorze zdrowia. W tym roku wspieramy siedem klinik, a teraz także szpital w prowincji Abjan, po to, by umożliwić Jemeńczykom dostęp do podstawowych usług medycznych, a także do ginekologii i położnictwa”.

Bliskowschodnia puszka Pandory

Organizacje takie jak PAH czy działające w kraju agendy ONZ robią, co mogą, by poprawić sytuację, ale ich możliwości są ograniczone. Zdaniem Niny Mocior kryzys humanitarny będzie rzeczywistością dla milionów Jemeńczyków, dopóki nie zostanie rozwiązany konflikt polityczny. Na polityczne rozwiązanie się jednak nie zanosi, gdyż będzie ono wymagało nie tylko bezpośrednich rozmów między Ruchem Hutich, siłami rządowymi i Południową Radą Tymczasową. Konieczne będzie także porozumienie między Teheranem a Rijadem.

Stosunki dyplomatyczne między tymi rządami zostały zawieszone w 2016 roku, kiedy w Arabii Saudyjskiej wykonano egzekucję krytycznego wobec władzy szyickiego duchownego Nimra an-Nimra. W odpowiedzi na ten akt doszło do protestów na ulicach Teheranu i podpalenia saudyjskiej ambasady.

W ubiegłym roku z inicjatywy irackiego premiera doszło w Bagdadzie do pierwszych rozmów między delegacjami obu reżimów. Trudno jednak dzisiaj wyrokować o przyszłości tych relacji. Dla Arabii Saudyjskiej potencjalna normalizacja z Iranem jest kartą przetargową wykorzystywaną do wywierania nacisków na Teheran, by Persowie przestali wspierać Ruch Hutich. Iran najwyraźniej nie będzie chciał zmienić swojej polityki wobec Jemenu, nawet jeśli będzie się to wiązało ze znaczącą poprawą w relacjach z saudyjską władzą.

Kto broni praw człowieka, nie zazna odpoczynku

Trudna sytuacja jemeńskich cywili nie poprawi się więc w najbliższym czasie. Będą oni wciąż uwikłani w geopolityczną grę między lokalnymi bojówkami a zagranicznymi gigantami, nawet jeśli nie podzielają ich interesów. Ponuro będą o tym nam przypominać informacje o kolejnych zabitych w zamachach czy bombardowaniach.

**
Jakub Katulski – politolog, orientalista, absolwent Instytutu Bliskiego i Dalekiego Wschodu UJ. Specjalizuje się w relacjach Izraela z sąsiadami i Europą. Współautor bloga Stosunkowo Bliski Wschód.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Katulski
Jakub Katulski
Politolog, kulturoznawca
Politolog, kulturoznawca, absolwent Instytutu Bliskiego i Dalekiego Wschodu UJ. Specjalizuje się w relacjach Izraela z sąsiadami i Europą. Autor bloga i podcastu Stosunkowo Bliski Wschód.
Zamknij