Słowa mają moc. Można zamienić „tortury” na „wzmocnione techniki przesłuchań”. Można zamienić „molestowanie seksualne” na „rubaszne żarty” lub „komplementy”.
Ala nerwowym ruchem zapięła ostatni guzik firmowej koszulki polo i zerknęła w lustro, by ocenić, czy w polówce, prostych jeansach, sportowych butach i czapce z daszkiem do kompletu na pewno nie będzie się wyróżniać z tłumu. Zarzuciła na plecy sportową kurtkę, sięgnęła po torbę i skierowała się ku windzie. „Nooo, fajna, fajna” – usłyszała, gdy tylko weszła do ciasnej windy, a na karku poczuła oddech mężczyzny, który skierował w jej stronę „komplement”.
Te słowa rozpoczęły pierwszy dzień pracy na największych na świecie targach maszyn budowlanych. Wybrzmiały i zostały w Ali, przyjmując postać lepkiego osadu, który w ciągu kolejnych dziesięciu dni nawarstwiał się i dusił przełyk niczym zgaga.
Ala to ja. A raczej – Ala to mój pseudonim, bo nie odważyłabym się spisać tej historii podpisana własnym imieniem i nazwiskiem. Obawiam się bowiem tego, co może nastąpić po publikacji takiego materiału. Dziesięć dni spędzonych na targach w jednym z niemieckich miast były dla mnie doświadczeniem egzotycznym pod każdym względem.
Przebywam na co dzień wśród ludzi, którzy nie pozwalają sobie na patologizację orientacji seksualnej, rasy czy płci, a feminizm jest dla nich zjawiskiem koniecznym i potrzebnym dla funkcjonowania świata, a znalazłam się nagle w centrum agresywnego tornada męskości, patriarchatu i uprzedzeń w każdym kolorze tęczy. Chociaż przywoływanie tęczy – z wiadomych powodów – może wywołać w tym kontekście jedynie kwaśny uśmiech.
„Rozpięłabyś sobie ten guziczek, szkoda, żeby się taka ładna dziewczyna marnowała”. „Aj, jakby nie żona, to mówię ci, Ala, takie rzeczy bym z tobą wyprawiał”. „Mam wolne łóżko w pokoju, wpadniesz?” „Ala, ja muszę być seksistą, jak ty to nazywasz, bo za dużo jest obleśnych feministek na świecie, musi być równowaga”. „Ty feministką? Jesteś zdecydowanie za ładna na feministkę!”
Teksty kierowane do mnie, jednej z niewielu dziewczyn pracujących na targach, starałam się pierwszego dnia wpuszczać jednym uchem, a wypuszczać drugim. Drugiego – grzecznie, ale stanowczo podkreślać, że nie odpowiada mi tego typu zachowanie. Trzeciego do stanowczości dołączył bunt. Dziesiątego dnia patrzyłam w lustro i w swoich oczach, zazwyczaj ufnych i roześmianych, zobaczyłam sztylety, chłód i bezsilność. Od mojego powrotu minął prawie tydzień, a ja wciąż nie potrafię wymieść z siebie dziesiątek śliskich spojrzeń, dwuznacznych propozycji, lepkich żartów i kilku ciężkich dotyków obcych dłoni.
„Leaving Neverland” oczami osoby, która doświadczyła przemocy seksualnej w dzieciństwie
czytaj także
Wyjechałam, by dla jednej z firm budowlanych tworzyć kontent w social mediach. Wyjechałam, bo lubię nowe wyzwania i przygody. Najzwyczajniej w świecie cieszy mnie poznawanie nowych ludzi; jestem otwartą, ciekawą świata 27-latką. Moje przyjazne nastawienie do świata, entuzjazm i ładny uśmiech – dotychczas uznawałam je za pomocne w funkcjonowaniu w społeczeństwie cechy – zostały wywleczone na drugą stronę, przeciśnięte przez maszynkę samczej interpretacji rzeczywistości i – koniec końców – zgaszone.
Na co dzień mam do czynienia z subtelnymi przejawami seksizmu. Oferowanie „męskiej pomocy” w czynnościach, które z powodzeniem mogę wykonać sama, ocena przez pryzmat mojego wyglądu, „męsplikacja” (za Agnieszką Graff) zjawisk występujących w świecie…
„Mówię Ci, Ala, takie rzeczy bym z tobą wyprawiał”.
Staram się zwracać uwagę kolegom, mężczyznom z rodziny czy z bliższego otoczenia. Czuję się bezradna, gdy ktoś mówi o tym, że feminizm w XXI wieku nie jest potrzebny, czuję złość, gdy ktoś zatrąbi na mnie, gdy przechodzę na pasach, czuję wstręt, gdy w klubie, ubrana w sukienkę, jestem dotykana bez pozwolenia. Dotychczas seksizm w zintensyfikowanej wersji znałam tylko z opowieści, z gazet, z historii kobiet przedstawionych w internecie. Dotychczas.
„Jeśli ci to przeszkadza, to może następnym razem pojedź na jakieś kobiece targi, na przykład targi robienia makijażu”. „Mężczyźni będą się tak zachowywać, bo mają to we krwi, przecież kobiety i tak są już bardzo progresywne, jeszcze do niedawna nie miały praw wyborczych!” „A co ty sobie myślałaś, przecież jesteś ładną kobietą, a to targi budowlane”. „To takie wygłupy, żarty”.
Czym różnią się powyższe sformułowania od tych przytoczonych wcześniej? Tym, że wypowiedziane zostały przez osoby z kadry kierowniczej. Mężczyzn, do których udałam się, by zarysować problem natarczywego zachowania o otwarcie seksualnym charakterze.
czytaj także
Kiedy kobieta mówi o mężczyźnie coś, co wydaje się nieco niewiarygodne i przesadzone, natychmiast pojawiają się oskarżenia o braku poczucia humoru, gesty machnięcia ręką, bagatelizowanie sytuacji, która zagraża poczuciu bezpieczeństwa.
Lubię żartować. Mam poczucie humoru. Żarty opierające się na uprzedmiotowieniu, seksistowskie lub jawne uwagi o tym, że ktoś chciałby uprawiać ze mną seks, nie są żartami. Są niedopuszczalnym zachowaniem, wykraczającym znacznie poza granicę mojej tolerancji. Są molestowaniem seksualnym.
Michael Kimmel w artykule Getting Men to Speak Up opublikowanym na stronie „Harvard Business Review” pisze: „Są trzy powody, które gwarantują trwałość molestowania seksualnego: poczucie niektórych mężczyzn, że mają prawo zachowywać się w określony sposób wobec kobiet, z którymi pracują; aroganckie założenie, że kobiety nigdzie tego nie zgłoszą, żeby walczyć o swoje prawa; i wreszcie (ciche) wsparcie innych mężczyzn, polegające na niezwracaniu uwagi na ich skandaliczne zachowanie”.
czytaj także
Niestety, zawiodłam się na mężczyznach na każdym etapie mojego służbowego pobytu. Czułam się molestowana, gdy wielokrotnie w ciągu każdego dnia musiałam słyszeć komentarze z seksualnym podtekstem, czułam się bezradna, gdy – zgłaszając tego typu zachowania przełożonym – spotykałam się z kompletnym brakiem zrozumienia i ścianą argumentu: „tak wygląda świat i nic nie możemy z tym zrobić”. Czułam się wściekła, gdy nawet kadra kierownicza skomentowała sytuację krótkim: „Ale przecież koniec końców nic się nie stało”.
W sumie – niby racja. Nic się nie stało, bo nikt w agresywny sposób nie naruszył mojej cielesności. Nic, bo nie wylądowałam w szpitalu. Nie zostałam zgwałcona, opluta, pobita.
Gdzie znajduje się granica, po przekroczeniu której mam prawo poczuć się zagrożona? Która wyznacza mój komfort i moje poczucie bezpieczeństwa?
Nie czuję, by zadbano o to, bym czuła się bezpiecznie. „Najlepiej by było, gdybyś w weekend jak najmniej wychodziła z hotelowego pokoju, bo będzie w nim przebywało bardzo dużo mężczyzn z różnych części świata z branży budowlanej” – usłyszałam pewnego dnia. Nie mogę wyjść z pokoju, nie powinnam się malować, nie mogę założyć bluzki z dekoltem – a wszystko dlatego, że zostałam wrzucona w środek męskiego świata?
„Jeśli jesteś kobietą, zamknięcie zawsze czeka, by cię otoczyć” – pisze Rebecca Solnit w eseju Mężczyźni objaśniają mi świat. Zamknięta w czterech ścianach hotelowego pokoju, poczułam bunt i niezgodę na taki porządek. Chcę móc pomalować usta czerwoną szminką, założyć ulubione obcisłe dżinsy i siedzieć w hotelowym lobby, nie słysząc komentarzy o „fajnej pupie” czy o „stawaniu na baczność”. Kiedy męski świat przestanie wyznaczać reguły i grubą kreską zarysowywać kontury mojej przestrzeni?
„Ala, czy mogłabyś na moment podejść i zrobić zdjęcia potencjalnym klientom z Indonezji?” – usłyszała, więc chwyciła za aparat i pobiegła, by sfotografować grupę dziesięciu obcokrajowców z dwoma Polakami, którzy próbowali sprzedać maszyny budowlane przybyłym gościom. Szybko się okazało, że to ona ma stać się fotografowanym obiektem.
„Can I take a selfie with you?”. Kolejka mężczyzn wciskających swoje aparaty komórkowe przed zaskoczoną twarz Ali liczyła dziesięć osób. Zdjęcia, pogawędki o targach, uśmiechy.
„Chłopaki przyszli tu, bo powiedziałem im, że też tu będziesz. Jak cię zobaczyli pierwszego dnia, to mówili, że chcą z tobą zdjęcie. Szukamy kogoś u nas do działu marketingu w Indonezji. Może chciałabyś tam pracować? Dobra pensja i piękna pogoda!”. Oferta pracy na podstawie CV, które było… wyglądem? Ala skuliła się w sobie i zaczęła wycofywać w kierunku magazynu, w którym znajdowało się jej stanowisko pracy. Koło niej szybko pojawił się jeden z polskich dealerów maszyn.
czytaj także
„Ala, panowie by chcieli, żebyś z nimi pojechała na obiad i potem na imprezę. Chciałabyś im towarzyszyć? Bardzo nalegają”. Otoczona dwunastoma mężczyznami patrzącymi na nią wyczekująco, poczuła, że tama, która wytrzymywała osiem dni naporu, zaczyna pękać.
„Przepraszam, w jakim charakterze? Maskotki? Damy do towarzystwa? Kogoś, kto pomoże wam dobić targu?”. Łzy złości spłynęły ciepłym strumieniem po rozgrzanej twarzy.
„Masz wybór. Szef powiedział, że możesz jechać. Miałabyś tylko ładnie się uśmiechać i być sobą. Miłą dziewczyną. Sporo dziewczyn skorzystałoby z takiej okazji”.
Miała wybór. To takie proste. Stojąc pośrodku dwunastu mężczyzn, spośród których niektórzy wciąż usiłowali robić jej zdjęcia telefonem, a inni mrugali i szeptali, że „raczej wypadałoby zjeść z nimi ten obiad”, miała jasny wybór: jechać lub nie jechać. Słysząc o tym, że kierownik firmy wyraził zgodę na wyjście z pracy i spędzenie wieczoru z dziesięcioma obcymi mężczyznami – miała wybór.
czytaj także
„Nigdzie nie jadę. Czuję się jak mięso…”. Wbiegła do magazynku i została tam do końca dnia. Płakała przez godzinę. A przecież nic się nie stało, prawda? Czy na pewno?
Z punktu widzenia kierownictwa firmy budowlanej – tak. Jednak sytuacje, których doświadczyłam, naruszają prawo pracy, prawo cywilne i prawo karne. Na machnięcie ręką odpowiadam więc suchymi faktami.
Przysługuje mi prawo do zawiadomienia Inspekcji Pracy o naruszeniu art. 111 Kodeksu pracy, który zobowiązuje pracodawcę do poszanowania godności i innych dóbr osobistych pracownika. A także art. 112 oraz art. 113, które, kolejno, nakazują równe traktowanie w zatrudnieniu, a w szczególności brak zróżnicowania ze względu na płeć, oraz zakazują jakiejkolwiek dyskryminacji w zatrudnieniu.
Kowalczyk: Role i władza podzielone są przeważnie po staremu
czytaj także
W przypadku molestowania mamy do czynienia z dyskryminacją ze względu na płeć, a także naruszeniem art. 15 oraz art. 94 pkt. 4 Kodeksu pracy, które zobowiązują pracodawcę do zapewnienia bezpiecznych i higienicznych warunków pracy. W szczególności chodzi tu o takie przypadki, w których pracodawca wiedział o bezprawnym zachowaniu o podłożu seksualnym jednego pracownika względem drugiego i nic z tym nie zrobił.
„Nic się nie stało”, bo zaczepki kończyły się na słowach? Prawo karne pozwala na złożenie zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa molestowania na podstawie art. 218 § 1a Kodeksu karnego, według którego osobie wykonującej czynności w sprawach z prawa pracy i ubezpieczeń społecznych, która złośliwie lub uporczywie narusza prawa pracownika, grozi grzywna, kara ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do dwóch lat. Uporczywym, a nawet złośliwym naruszeniem prawa pracownika jest między innymi tolerowanie w firmie oznak dyskryminacji ze względu na płeć czy przymykanie oczu na molestowanie seksualne.
„Masz wybór. Szef powiedział, że możesz jechać. Miałabyś tylko ładnie się uśmiechać i być sobą”.
„Nic się nie stało”, ale to dziesięć dni wymagało ode mnie sporej dawki siły, by nie tylko opierać się natarczywym zaczepkom, ale także móc efektywnie pracować. W przywoływanym wcześniej artykule Michael Kimmel pisze: „Musimy głośno nazywać seksistowskie zachowania innych mężczyzn, ponieważ są złe i podważają pewność siebie kobiet, a tym samym ich efektywność w pracy”.
Skupienie się na wykonywaniu zadań, jeśli odgania się jednocześnie rękami od seksistowskich komentarzy, jest ciężkie. Dopóki istnieje dyskryminacja, niemożliwe jest stworzenie zdrowego środowiska pracy.
Oczywiście, żeby ją zniwelować, należałoby zacząć od podstaw. Nie od dziś wiadomo, że seksizm często ma swoje źródło w nieświadomości, a ta z kolei bierze się z wychowania. Mężczyźni nie są uczeni czułości, okazywania emocji, uczuć, wrażliwości. Gdyby przyjrzeć się ich dzieciństwu, prawdopodobnie znaleźlibyśmy tam różne traumatyczne przeżycia, urazy, być może związane także z seksualnością. Kobiety natomiast uczy się rywalizacji ze sobą i chęci bycia za wszelką cenę akceptowanymi przez mężczyzn.
Będąc świadkiem zaśmiewania się dwóch kobiet do łez z krzywdzących i seksistowskich żartów opowiadanych przez ich kolegów, poczułam ból braku solidarności i bezradność. Nie chcę funkcjonować w takim społeczeństwie, a moje doświadczenie jest tylko wierzchołkiem góry lodowej. Chcę, by moja praca oceniana była tylko przez pryzmat mojej pracy. By flirt miał miejsce tylko wtedy, gdy obie strony tego pragną. By seksistowskie zachowania zawsze spotykały się ze społecznym ostracyzmem. Wyrażanym zarówno przez kobiety, jak i przez mężczyzn.
„Słowa też gwałcą” – tak nazywała się kampania z 2015 roku, przeprowadzona z inicjatywy Fundacji Feminoteki, w której pomysłodawczynie zwracają uwagę na fakt, że także słowa składają się na to, co nazywane jest „kulturą gwałtu”. Dopóki przemoc słowna jest bagatelizowana, obowiązujące prawo nieprzestrzegane, a jego łamanie tłumaczone niewiedzą – kobiety nie będą mogły czuć się w społeczeństwie traktowane z szacunkiem, nie mówiąc już nawet o czuciu się swobodnie.
Małe krzywdy wezbrały we mnie dużą chęć walki o zmianę. Na dnie spojrzenia na stałe zadomowiły się sztylety, gotowe bronić mojego poczucia komfortu i zdeterminowane, by piętnować każdy przejaw dyskryminacji. Słowa mają moc. Można zamienić „tortury” na „wzmocnione techniki przesłuchań”. Można zamienić „molestowanie seksualne” na „rubaszne żarty” lub „komplementy”. Na szczęście słowa są też moją mocną stroną, więc uczynię z nich broń w codziennej walce z męskim szowinizmem, seksizmem, mizoginią, nierównością i uciskiem. Coś musi się zmienić, a to zadanie dla mnie, dla ciebie, dla nas wszystkich. Małgorzata Halber w książce Najgorszy człowiek na świecie pisze o tym, że „trzeba mieć w kurwę odwagi”. Myślę, że do konfrontacji ze słowami, które sprowadzają nas, kobiety, do funkcji przedmiotu, trzeba mieć jej właśnie tyle.
***
Imię i nazwisko autorki do wiadomości redakcji.