Świat

Śmierć Prigożyna to sensacyjny news, który nic nie zmienia

Ze śmierci Jewgienija Prigożyna można się cieszyć, śmiało. Ale jego śmierć nie kończy wojny przeciwko Ukrainie i nie rozwiązuje żadnych dylematów dotyczących Rosji i jej przyszłości. Putin żyje i utrzymał władzę. Informację o śmierci Prigożyna komentuje Paulina Siegień.

W środę wieczorem nad obwodem twerskim spadł samolot Jewgenija Prigożyna, który leciał z Moskwy do Petersburga. Na pokładzie miał być nie tylko on sam, ale też Dmitrij Utkin ps. Wagner i inni dowódcy Grupy Wagnera. Bardzo szybko pojawiły się zdjęcia z miejsca zdarzenia, na których widać sam moment katastrofy Embraera, ale i potwierdzenia, że pasażerowie i załoga zginęli. W tym Prigożyn. To, że szef wagnerowców był na liście pasażerów równie szybko i skwapliwie potwierdziła Rosawiacja, czyli rosyjska agencja lotnicza. Lista pasażerów zaczęła krążyć w socjalach.

Telegramowy kanał Grey Zone, który jest związany z Grupą Wagnera, krótko po katastrofie napisał, że samolot został zestrzelony przez system obrony powietrznej na rozkaz Ministerstwa Obrony. Na giełdzie spekulacji na temat tego, co się dokładnie wydarzyło, pojawia się też informacja, że wybuch, czy nawet dwa, które słyszeli świadkowie, miały miejsce na pokładzie samolotu.

Nieco później, ale jeszcze w środę wieczorem, Grey Zone opublikował nekrolog Prigożyna, pisząc, że ten „prawdziwy patriota zginął w wyniku działań zdrajców Rosji”. Chwilę później dołączył nekrolog Utkina, z którego dowiadujemy się ten „bohater” nawet po tym, co się stało, pozostanie „niezmiennym dowódcą Grupy Wagnera”.

Dla niewtajemniczonych, neonazista Utkin, używający pseudonimu Wagner, był faktycznym założycielem formacji. Ale to Prigożyn ją rozwinął dzięki swoim kontaktom na Kremlu. Był w Grupie Wagnera zarówno CEO, jak i CFO, a Utkin był po prostu chief officer, dyrektorem bojowym.

W momencie, kiedy powstaje ten tekst, czyli w środę 23 sierpnia wieczorem, jedne źródła twierdzą, wśród ofiar zidentyfikowano wstępnie Prigożyna i Uktina, a inne, że na miejscu znaleziono zwęglone ciała co najmniej ośmiu osób, ale ich stan nie pozwala na identyfikację i trzeba będzie poczekać na testy DNA. Trwa więc informacyjny zamęt, w którym zarówno strona prokremlowska, prowagnerowska, jak i niezależne rosyjskie media i komentatorzy są zgodni co do jednego – Prigożyn nie żyje.

Można oczywiście rozwinąć trącącą spiskiem teorię, że wszystko to mistyfikacja, Prigożyn upozorował własną śmierć, żeby teraz pić drinki gdzieś na Bali, razem z Kulczykiem, Elvisem i Johnem Lennonem. Teoretycznie możliwe, bo Prigożyn miał niezłą ochronę, która gwarantowała mu bezpieczeństwo. Zwłaszcza że polowanie na niego zaczęło się wcześniej niż po czerwcowej rebelii.

Prawdopodobnie już w maju zadecydowano o jego likwidacji, kiedy konflikt między wagnerowcami i Ministerstwem Obrony zaczął nabrzmiewać na tyle, że Prigożyn w niewybrednych słowach łajał dowódców i kremlowską elitę. Jego kompulsywna komunikacja przez sieci społecznościowe w tamtym okresie świadczyła o tym, że nie ma już bezpośredniego dojścia do najważniejszych osób na Kremlu i próbuje za wszelką cenę zwrócić na siebie uwagę. Nie podziałało? To poszedł z czołgami na Moskwę, żeby wykrzyczeć Putinowi, że jest wkurzony.

Ale nawet najlepsza ochrona nie pomoże na determinację całego systemu politycznego, dla którego zagrożeniem stał się Prigożyn. Czyli człowiek, który sam z tego brudnego, skorumpowanego i zbrodniczego systemu wyrósł, stając się jego najpełniejszym wyrazem. Bo skąd indziej brałaby się jego szalona popularność w ostatnich miesiącach? Tylko z tego, że historia Prigożyna nie była wyłącznie historią drobnego rzezimieszka z bandyckiego Petersburga, a uniwersalną historią o tym, jak wygląda rosyjska wersja drogi do milionera. Okazało się, że prowadzi przez złodziejstwo, mord i wojnę. Wielu Rosjan szczerze podziwiało Prigożyna i jego osiągnięcia, ale i poza Rosją mit, który wykreował Prigożyn na swój własny temat i na temat Grupy Wagnera, miał się dobrze. Wystarczy wspomnieć blady strach, który padł na Polskę, kiedy wagnerowcy pojawili się w Białorusi. Drżał premier, drżeli ministrowie, a nawet nieustraszony Jarosław Kaczyński.

Wracając do teorii spiskowej, to jej największą szansą jest powszechny brak zaufania do rosyjskich służb. Bo jeśli ktoś chce nadal wierzyć w fałszywą legendę Prigożyna jako trickstera, który wyrolował samego Putina, to nic go nie przekona. Jeśli jakieś FSB albo komitet śledczy pokażą zdjęcia szczątków, to powiedzą, że to sobowtór. Jeśli pokażą teksty DNA, to powiedzą, że testy zostały sfabrykowane. Wśród swoich zagorzałych fanów Prigożyn będzie nadal żyć swoim życiem, ale już tylko wirtualnym.

Ale wielkiej tajemnicy raczej tutaj nie ma. Podobnie jak w śledztwach kryminalnych, najprostsze rozwiązanie zazwyczaj jest najbliższe prawdzie, tak i tutaj mamy prosty i logiczny ciąg wydarzeń. Prigożyn dzięki Putinowi i jego ludziom robi zawrotną karierę i zbija majątek, Prigożyn nie radzi sobie na wojnie w Ukrainie i przestaje być potrzebny, przy okazji wchodzi w paradę sztabowi armii i Ministerstwu Obrony, Prigożyn wszczyna bunt, który niby nie jest przeciwko Putinowi, ale ośmiesza Putina w oczach całego świata. Putin nazywa go zdrajcą, potem Putin jednak się z nim dogaduje i obiecuje darować mu życie i wolność. Putin nie dotrzymuje słowa, jakie zaskoczenie! Każe zabić Prigożyna. Efekt: Prigożyn nie żyje. Aleksander Łukaszenka, inny znany z prawdomówności i szczerych intencji dyktator, pije szampana.

Zdobycie Kijowa w trzy dni się nie udało, Moskwa w dwa była realna!

W wagnerowskich socialach można teraz przeczytać, że konsekwencji śmierci Prigożyna nikt sobie nawet nie wyobraża, bo nikt nie wie, i na Kremlu też najwyraźniej nie wiedzą, jakie są nastroje w armii. To takie wygrażanie się Prigożyna zza grobu, ale żadnego buntu z powodu jego śmierci nie będzie, ani w armii, ani nawet wśród wagnerowców. O kanapowym fanclubie nie wspominając. Śmierć szefa i dowódcy Grupy Wagnera przypieczętowuje jedynie jej koniec. Demontaż prigożynowskich biznesów trwał od momentu nieudanego puczu, konsekwentnie i metodycznie.

Równolegle państwowa propaganda, używając metod typowych dla ekipy Aleksieja Nawalnego, demaskowała korupcję Prigożyna, nielegalne źródła dochodów, pokazywała jego bajeczny majątek i szemrane interesy. Grupę Wagnera, o której Putin się w gruncie rzeczy nawet w czasie rebelii wypowiadał dość ciepło, oficerowie i oficerki propagandy też wzięli w obroty, prezentując ją jako bandę zwyrodnialców, którzy zabijają ludzi młotem kowalskim.

Tak więc nie, Grupa Wagnera się nie będzie mścić, bo Grupa Wagnera faktycznie przestała istnieć 23 czerwca, a wszystko, co obserwowaliśmy od tego czasu, to były jej pośmiertne podrygi. Kiedy w polskim mainstreamie królowały newsy o prowokacji wagnerowców na przesmyku suwalskim, to z różnych mniejszych lub większych wydarzeń i informacji można już było wnioskować o poważnym kryzysie w GW. A to ktoś nie dostaje żołdu, a to anonimowo jakiś oficer opowiada, że „dyrektorowi” skończyły się pieniądze, na potwierdzenie rodziny zmarłych pod Bachmutem wagnerowców skarżą się, że na ich konta przestały wpływać sponsorowane przez Prigożyna zasiłki. A więc żadnej zemsty nie będzie, bo najważniejszą cechą wagnerowców, o której tak wiele osób zdaje się zapominać, jest to, że są najemnikami, a nie ideowcami. Walczą za pieniądze. Nie ma pieniędzy, nie ma walki.

Niebezpieczny flirt PiS-u z wagnerowcami

Triumfalny powrót do Afryki też się nie udał. Miało go potwierdzić nagranie Prigożyna sprzed kilku dni, pierwsze od czasu próby przewrotu w czerwcu. W kamuflażu, na tle pustyni mówił coś o wielkiej Rosji i niesieniu szczęścia i wolności dla afrykańskich krajów. Jeśli Prigożyn nie żyje, jakakolwiek egzegeza tego tekstu kultury nie ma większego sensu. A Rosja już parę tygodni temu miała za pośrednictwem dyplomatów wysyłać sygnały zaprzyjaźnionym afrykańskim liderom, że interesy Grupy Wagnera mają trafić pod kontrolę Kremla.

Jeśli jakaś zemsta Prigożyna z tamtego świata jest możliwa, to może nastąpić w formie wycieku tzw. kompromatów. Czyli kompromitujących i obciążających informacji na temat Putina, rosyjskich elit, wojny w Ukrainie, całego systemu władzy. Kto wie, może dowiemy się czegoś ciekawego, ale czy jest jeszcze coś, czego nie wiemy? Rosja to państwo upadłe, Putin to zbrodniarz wojenny, rosyjska armia to zabójcy cywili.

Jeśli Prigożyn przeżyje, może opowie o puczu. Ale pieniędzy na to bym nie stawiał

Ze śmierci Prigożyna można się cieszyć, śmiało. Ale jego śmierć nie kończy wojny przeciwko Ukrainie i nie rozwiązuje żadnych dylematów dotyczących Rosji i jej przyszłości. Putin żyje i utrzymał władzę. Wiec trzeba zachować spokój i robić to, co do tej pory, czyli wspierać Ukrainę w wojnie.

Śmierć Prigożyna to dla Ukrainy na pewno dobra wiadomość, chociaż wiara w magię dat i teoria o prezencie z okazji święta niepodległości, które wypada 24 sierpnia, to przesada. Jeszcze lepsza jest to wiadomość dla Białorusi. Dla samego Łukaszenki na pewno wyśmienita, bo pozbył się choć jednego problemu. Ale całe białoruskie społeczeństwo, także na emigracji, odetchnie z ulgą. Dobra dla Litwy i Łotwy, które obawiały się obecności najemników w sąsiednim kraju. I z tego samego powodu dobra dla Polski, zwłaszcza dla Podlasia. Tylko spin doctorzy PiS-u mogą czuć się oszukani, że Putin nie poczekał z tym Prigożynem do wyborów.

Ale jakby co, to na granicy polsko-białoruskiej można jeszcze straszyć wilkołakami.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Siegień
Paulina Siegień
Dziennikarka i reporterka
Dziennikarka i reporterka związana z Trójmiastem, Podlasiem i Kaliningradem. Pisze o Rosji i innych sprawach, które uzna za istotne, regularnie współpracuje także z New Eastern Europe. Absolwentka Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego i filologii rosyjskiej na Uniwersytecie Gdańskim. Autorka książki „Miasto bajka. Wiele historii Kaliningradu” (2021), za którą otrzymała Nagrodę Conrada.
Zamknij