Świat

Dlaczego izraelskie służby zawiodły przed wojną Jom Kipur?

Większość izraelskich Żydów jest tylko umiarkowanie religijna, ale Jom Kipur obchodzą niemal wszyscy. Atak w ten dzień musiał być odebrany jako coś szczególnie bolesnego. W dodatku to jedyny dzień, kiedy dowództwo armii dokładnie wie, gdzie się znajduje niemal każdy z jej rezerwistów – albo w synagodze, albo w domu.

W błyskotliwej analizie klęski izraelskiego wywiadu przed wojną Jom Kipur, ogłoszonej trzy lata po wojnie, Michael Handel z Uniwersytetu Hebrajskiego podsumował jej źródła w postaci serii pięciu paradoksów (ma to zastosowanie nie tylko dla zrozumienia tej szczególnej historycznej sytuacji). Handel ilustruje je, dla jasności, podanymi w postaci pytań własnymi przykładami z 1973 roku oraz komentarzami.

Po pierwsze więc: „Ze względu na ogromną trudność w rozróżnianiu – przy ostrzeżeniach natury strategicznej – między informacją a towarzyszącym jej szumem Egipt w 1973 roku mobilizował rezerwistów dwadzieścia dwa razy i nie podjął działań zbrojnych; dlaczego więc dwudziesty trzeci raz miałby być bardziej niepokojący? – informacje trafne i nietrafne trzeba traktować w ten sam sposób. W konsekwencji: wszystko, co istnieje, jest szumem”. Tym samym więc, dodajmy, próby wyłowienia informacji prawdziwych skazane są na klęskę.

Bardzo długi marsz powrotu

Po drugie: „Im ryzyko większe, tym mniej się wydaje prawdopodobne – czyżby Egipt naprawdę był w stanie pokonać, choćby nawet jedynie w początkowym starciu, armię izraelską? – i tym samym staje się ono odpowiednio mniej ryzykowne. Im więc ryzyko większe, tym mniejsze”. Jest to, dodajmy, zgodne z tym, co wiemy z teorii gier: ludzie przeceniają prawdopodobieństwo wygranej, a nie doceniają ryzyka porażki.

Po trzecie, pisze Handel: „Spokojne otoczenie międzynarodowe działać może jak szum tła, które przyzwyczaja obserwatorów do rutyny pokoju. USA i ZSRR konsumowały właśnie pierwsze owoce polityki odprężenia. Dlaczego więc podejrzewać, że klient jednego z nich mógłby rozpętać wojnę? To zaś przykrywać może przygotowania do wojny”. Dodajmy, że Waszyngton kategorycznie miał przestrzec Jerozolimę w nadchodzących dniach, że wszelki atak wyprzedzający sprawi, iż USA nie udzielą jej jakiejkolwiek pomocy. Można było zakładać, że Moskwa wystosowała podobne ostrzeżenie pod adresem Kairu i że okazało się ono równie skuteczne.

Po czwarte: „Im większa wiarygodność agencji wywiadowczej na przestrzeni czasu, tym mniej kwestionuje się jej raporty i wnioski. Izraelski wywiad był do tej pory tak wiarygodny, że, jak widzieliśmy, nawet kraje arabskie, jak Jordania, opierały swą politykę na domniemanych jego ocenach. Tym samym ryzyko nadmiernego polegania na jego raportach wzrasta z czasem”. To pozornie zdroworozsądkowe przekonanie jest, dodajmy, oparte na sylogizmie: to, że ktoś miał rację w przeszłości, nie oznacza, że koniecznie musi mieć rację też dziś, podobnie jak z tego, że podrzucona do góry moneta pięć kolejnych razy upadła reszką do góry, nie gwarantuje, że za szóstym razem nie wywinie orła.

Chyba że jest to moneta fałszywa. Bowiem, jak stwierdza Handel w swym piątym i ostatnim paradoksie: „Informacja o mającym nastąpić ataku wroga powoduje kontrmobilizację, która z kolei sprawia, że wróg odracza swe plany lub rezygnuje z nich. Sadat odwołał planowany na maj atak ze względu na szczyt rosyjsko-amerykański. Być może jednak częściowa mobilizacja ogłoszona przez Elazara sama by wystarczyła, by doprowadzić do odwołania ataku. Nie jest więc możliwe, nawet patrząc wstecz, ustalenie, czy kontrmobilizacja była uzasadniona, czy nie”. Zasada nieoznaczoności Heisenberga, zauważmy na koniec, obowiązuje więc – co nie powinno dziwić – nie tylko w świecie atomów, lecz i w świecie ludzi i państw. Łatwiej wtedy zrozumieć, dlaczego wywiad izraelski nie dostrzegł tego, co każdy czytelnik tego tekstu dostrzeże po fakcie gołym okiem: że wojna była przygotowana, nieuchronna i miała nastąpić niebawem.

Smoleński: Strefa Gazy bez wyjścia

Tymczasem z drugiej strony Morza Śródziemnego, w sercu Europy, w Austrii, doszło do wydarzenia, które całkowicie odwróciło uwagę izraelskich przywódców i opinii publicznej. 28 września palestyńscy terroryści porwali pociąg wiozący żydowskich imigrantów jadących przez Austrię do Izraela i zażądali, by rząd austriacki zamknął ośrodek tranzytowy dla rosyjskich Żydów w Schönau. Kanclerz Austrii Bruno Kreisky, Żyd z pochodzenia, lecz wobec syjonizmu bardzo krytyczny, natychmiast przystał na to żądanie. W Izraelu wybuchło poruszenie. Los rosyjskich Żydów, prześladowanych przez Kreml, bardzo wszystkim leżał na sercu. Zgoda Breżniewa na wznowienie ich emigracji – wcześniej zablokowanej de facto od powstania Izraela i antysemickiego zwrotu w polityce Stalina – wynegocjowana właśnie przez Waszyngton w ramach polityki odprężenia, wszystkim przyniosła ulgę. Izraelczycy liczyli też, że ogromna większość imigrantów, jeśli nie wszyscy, przybywszy do Izraela, wzmocni demograficznie państwo – żyło tu jedynie 2,5 miliona, czyli nieco ponad dwa razy więcej niż w samym tylko Nowym Jorku.

Z takich samych powodów imigracji przeciwni byli arabscy sojusznicy Moskwy. To właśnie w trosce o ich interesy Breżniew wynegocjował, że Żydzi jechać będą nie bezpośrednio do Izraela, lecz do Wiednia, skąd dopiero będą mogli udać się dalej, na przykład do USA, co zresztą wielu z nich czyniło. Kapitulacja Kreisky’ego przed żądaniami terrorystów groziła zablokowaniem całej operacji. W dodatku fakt, że zrobił to Żyd, nadał sprawie wymiar narodowej traumy. Premier Golda Meir, która miała dwa dni później pojechać do Strasburga z planowaną wcześniej wizytą, przedłużyła pobyt w Europie. Pojechała też do Wiednia, by Kreisky zmienił decyzję. Bez skutku. Meir do kraju miała wrócić dopiero 2 października.

Najbardziej przeciwni żydowskiej imigracji byli Palestyńczycy, całkiem słusznie upatrując w niej podstawowe zagrożenie dla ich narodowych interesów. Początek lat 70. przyniósł falę krwawego i spektakularnego palestyńskiego terroryzmu. Był on wymierzony w cele izraelskie i w obiekty żydowskie za granicą. Ginęli niemal wyłącznie przypadkowi cywile. Izrael odpowiadał represjami, głównie wobec infrastruktury OWP w Libanie. W ten sposób przyczyni się do destabilizacji tego kraju, i tak stojącego na progu wojny domowej. Granica libańska, dotąd najbezpieczniejsza z granic Izraela, zaczynała płonąć. Palestyński terror, przed którym nie było jak się uchronić, jawił się Izraelczykom jako zagrożenie większe niż konwencjonalne armie arabskie, które w wojnie sześciodniowej Cahal przecież rozgromił.

Ostatnia wojna Netanjahu. Czy najdłużej urzędujący premier Izraela straci władzę?

Po tragedii w Schönau nasilające się ruchy wojsk syryjskich i egipskich przy granicy (granica libańska już wówczas była w znacznym stopniu opanowana przez OWP) postrzegano w Jerozolimie jako dyslokację defensywną, robioną w oczekiwaniu na izraelski odwet. Być może zresztą o to właśnie terrorystom chodziło – porwania pociągu dokonała nie OWP, lecz całkowicie kontrolowana przez Damaszek organizacja palestyńska As-Saika; jeśli był to manewr dywersyjny, to powiódł się ponad wszelkie oczekiwania.

Natomiast na froncie egipskim generał Ismail polegał raczej na dyskrecji niż na dywersji. Wszystkie szczegóły planu ataku znało zaledwie czternastu wysokich oficerów Egiptu i Syrii; daty nadal jeszcze nie ustalono. Reszta armii nie wiedziała nic. 95 procent egipskich jeńców wojennych, wziętych w toku późniejszych działań zbrojnych przez Izrael do niewoli, zeznało, że o tym, że to będzie wojna, a nie ćwiczenia, dowiedziało się w dniu ataku. Z szesnastu pułkowników i podpułkowników tylko jeden dowiedział się w przeddzień. Zaś pluton amfibii 16. brygady o wojnie dowiedział się dopiero wtedy, gdy kazano im spuszczać barki na wody kanału, a nie – jak na wcześniejszych ćwiczeniach – zatrzymywać się z nimi o metr od brzegu. Tajemnica, wydawało się, była całkowita.

Izraelczycy w każdym razie zostali oszukani po mistrzowsku. 30 września szefowie agencji wywiadowczych dokonali analizy sytuacji i uznali, że nie należy się spodziewać wybuchu działań zbrojnych. To samo powiedzieli sekretarzowi stanu Henry’emu Kissingerowi tego dnia w Waszyngtonie ich amerykańscy odpowiednicy, którzy w znacznym stopniu opierali się na opiniach izraelskich kolegów. Na naradzie czołowych izraelskich generałów też tego samego dnia (niektóre źródła podają, że miała ona jednak miejsce 28 września) zastępca szefa sztabu izraelskiego generał Tal był jednak wystarczająco zaniepokojony, by napomknąć o ewentualności częściowej mobilizacji. Pomysł ten całkowicie odrzucił Zeira, szef Amanu. Przypomniał trzy tegoroczne fałszywe alarmy, w tym kosztowną majową niepotrzebną mobilizację. „Ale jeśli tym razem to jest naprawdę?” – zapytał tylko nieprzekonany Tal. Jednak więcej nie nalegał.

[…]

Generałowi Ismailowi nie pozostawało nic innego, jak tylko ustalić datę ataku. Decydowała cała seria czynników: od korzystnego rozwoju sytuacji międzynarodowej (nie było żadnych innych wojen czy spotkań na szczycie) po warunki w terenie. Egipski dowódca chciał sforsować kanał nocą, by do maksimum wykorzystać element zaskoczenia. Musiała to być noc księżycowa. Więcej: taka, w której układ prądów wodnych w kanale byłby korzystny. To miała być też taka noc, gdy przeciwnik nie spodziewałby się arabskich działań zbrojnych. A najlepiej by było, by jego uwagę zaprzątały inne kwestie. Względy astronomiczne i hydrograficzne podyktowały datę 6 października. Był to też dziesiąty dzień miesiąca ramadan, kiedy muzułmanie poszczą od świtu do zmierzchu, a więc arabscy żołnierze mniej niż kiedy indziej są sprawni – to powinno osłabić czujność Izraelczyków.

Izrael wygrał, Izrael przegrał

czytaj także

Ten dzień ma też dla muzułmanów szczególne dodatkowe znaczenie – to rocznica bitwy pod Badrem, która prorokowi Mahometowi otworzyła drogę do Mekki. Dlatego też ustalono, że hasło do rozpoczęcia ostatecznych przygotowań brzmieć będzie właśnie „Badr”. Syryjskie siły zbrojne, którym do końca, z obawy przed dekonspiracją, nie podano ostatecznej daty ataku, powinny być gotowe do rozpoczęcia działań pięć dni przed dostaniem od Ismaila hasła. Generał Ismail liczył na to, że zbliżające się wybory powszechne w Izraelu odwrócą uwagę Izraelczyków od frontu, na którym i tak nic szczególnego jakoby się nie działo (generał Szaron wystąpił z armii, by ubiegać się o mandat z ramienia centrolewicowej partii Szlomcjion, którą założył; jego numerem dwa był Jossi Beilin, przyszły architekt porozumień z Oslo).

Egipski generał całkowicie, jak się wydaje, pominął w swych kalkulacjach fakt, że owego 6 października przypadał Jom Kipur, najświętszy dzień żydowskiego kalendarza, kiedy obowiązuje całodobowy post, a mężczyźni spędzają dzień na modłach pokutnych w synagodze; praca i podróżowanie są przez prawo religijne tego dnia zabronione. Większość izraelskich Żydów jest tylko umiarkowanie religijna, ale Jom Kipur obchodzą niemal wszyscy. Atak w ten dzień musiał być odebrany jako coś szczególnie bolesnego. W dodatku to jedyny dzień, kiedy dowództwo armii dokładnie wie, gdzie się znajduje niemal każdy z jej rezerwistów – albo w synagodze, albo w domu. Przeprowadzenie mobilizacji w ten dzień powinno być więc szczególnie łatwe. Tym bardziej że prawo religijne zezwala, by można było w obronie życia naruszyć przepisy święta. Co więcej, drogi w Izraelu, zazwyczaj zatłoczone pojazdami, są w Jom Kipur ze względu na zakaz podróżowania niemal puste; armia nie miałaby więc problemów z przerzucaniem wojsk na front. Zupełnie inaczej byłoby na przykład w żydowski Nowy Rok, dziesięć dni wcześniej, kiedy to kapitan Motti Aszkenazi obejmował dowództwo posterunku „Budapeszt”. Wówczas kto tylko może, wyjeżdża za miasto, nikogo nie można znaleźć, a na drogach trwa nieustający korek.

Co po okupacji? Przypadki Ukrainy i Palestyny

Generał Ismail wysłał hasło „Badr” 1 października, a to znaczyło, że wojna ma się rozpocząć 6 października lub tuż po tej dacie. Nadal jednak nie poinformował Syryjczyków, że zamierza zaatakować 6 października o szóstej wieczór, bo obawiał się przecieków. I jak się okazało, całkiem słusznie. Gdy o świcie w sobotę 6 października data i godzina były już na szczeblu dowódców znane, syryjscy oficerowie zaczęli dzwonić do krewnych w Libanie, by zrezygnowali z planów przyjazdu do Syrii na weekend. Cztery dni przed atakiem zmieniła się godzina – Syryjczycy woleli atakować o świcie, kiedy wschodzące słońce oślepiałoby Izraelczyków siedzących po zachodniej stronie frontu północnego. Z kolei plan Ismaila przewidywał forsowanie kanału nocą, a więc atak o zmierzchu. Ulegając namowom Syryjczyków, generał Ismail postanowił przesunąć moment ataku o cztery godziny wcześniej. Zmianę zachował w tajemnicy do ostatniej chwili.

*

Fragment rozdziału Maszynka do mięsa pochodzi z książki Konstantego Geberta Pokój z widokiem na wojnę. Historia Izraela, która ukazała się w maju nakładem wydawnictwa Agora. Dziękujemy za zgodę na przedruk. Pominięto przypisy, skróty i śródtytuły pochodzą od redakcji.

**

Konstanty Gebert – od 1989 do 2022 r. dziennikarz i felietonista „Gazety Wyborczej”, założyciel polsko-żydowskiego miesięcznika „Midrasz”, ekspert warszawskiego biura Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych. Był akredytowany jako dziennikarz prasy niezależnej w czasie obrad Okrągłego Stołu, a w latach 1992–1993 towarzyszył Tadeuszowi Mazowieckiemu jako Specjalnemu Wysłannikowi ONZ w byłej Jugosławii w misjach do tego kraju. Używa pseudonimu Dawid Warszawski.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij