Świat

Czy Serbia się przebudzi z autorytarnego snu?

Po dwóch krwawych strzelaninach Serbowie tysiącami wychodzą na ulice. Domagają się zmian: w mediach propagujących przemoc, ale i w rządzie. Protesty są obywatelskie, apolityczne, bo ludzie nie ufają ani rządzącym, ani opozycyjnym politykom. Czy uda im się coś zmienić? Katarzyna Przyborska rozmawia z Martą Szpalą, ekspertką Ośrodka Studiów Wschodnich.

Katarzyna Przyborska: Osiem młodych osób zginęło zabitych przez 21-latka, strzelającego z jadącego samochodu. Zaraz potem trzynastoletni chłopiec zabił w szkole ośmioro dzieci i ochroniarza. Po tych dwóch strzelaninach na ulice Belgradu i innych serbskich miast wyszły tłumy, media mówią o 50 tysiącach demonstrantów. To dużo czy mało?

Marta Szpala: Władze zaniżają oficjalne dane o liczbie uczestniczących w protestach. Rząd przestraszył się reakcji społecznej, teraz próbuje umniejszyć skalę mobilizacji społecznej, a protesty skompromitować. Do przekazów medialnych wybierane są kadry, gdzie stoją niewielkie grupki ludzi. Mamy jednak media społecznościowe, a tam widać, że alejami płyną rzeki demonstrantów.

Idą pod hasłem: „stop przemocy”. Minister edukacji Branko Ružić podał się do dymisji.

Z punktu widzenia Belgradu bardziej odczuwalna jest ta tragedia, która wydarzyła się w szkole. Obie pokazują pewien trend, ale ta w szkole pokazała belgradzkim elitom, że nie da się odciąć od społeczeństwa, nie da się żyć w wygodnej bańce, a ilość przemocy i dezinformacji w mediach przekłada się na realne tragedie, dotykające również elity, ludzi uprzywilejowanych.

Beka z Vučicia, czyli parszywy tydzień z parszywego życia wschodnioeuropejskiego dyktatora

Oburzyły się elity i klasa średnia. A większość społeczeństwa?

Społeczeństwo w większości jest apatyczne, część udaje się na emigrację wewnętrzną lub zewnętrzną. Teraz jednak protesty obejmują coraz szersze grupy społeczne, również w mniejszych i całkiem małych miastach. Na prowincji często nie ma alternatywy – trzeba zapisać się do partii, by mieć pracę. Belgrad zaś jest jakąś enklawą. Tu można względnie spokojnie żyć, dobrze zarabiać, naciski władzy nie są aż tak mocne. Szkoła, w której doszło do strzelaniny, była elitarna, mieści się w jednej z najbardziej atrakcyjnych dzielnic Belgradu. Mieszka tam wysoko wykwalifikowana klasa średnia, elity, prawnicy, ekonomiści, lekarze. Chłopak, który strzelał, jest synem lekarza. To dobrze opłacani profesjonaliści, niekoniecznie współpracujący z władzą.

Były już minister oświaty odpowiedzialnością za tragedię obarczył Zachód i gry komputerowe.

W szkołach w Belgradzie jest bardzo dużo przemocy, bardzo dużo narkotyków, dzieci mają ogromne problemy psychiczne, co oczywiście dotyka szkoły w całej Europie. Tylko w Serbii te problemy się bagatelizuje. Odzwierciedla to reakcja władzy, której członkowie sami są powiązani z gangami narkotykowymi. Prezydent Vučić stwierdził, że problem z bronią rozwiąże jeszcze więcej broni – czyli uzbrojeni policjanci w szkołach. Nie programy wsparcia, rozmowy, zmiany, ale policjant w każdej szkole. Oskarżenie wobec Zachodu powtórzył dzień po tragedii prezydent Aleksandar Vučić, który razem z premierem Viktorem Orbánem brał udział w konferencji o stanie rodziny.

Protestujący obawiają się przede wszystkim, że władze wykorzystają tę tragedię do zwiększenia kontroli nad społeczeństwem. Mają powstawać listy problematycznych uczniów. Czyli reakcją będzie więcej represji wobec społeczeństwa i więcej kontroli, a nie działania prewencyjne. Stąd też na demonstracji hasła: „pieniądze dla szkół, nie dla policji”.

Brakuje też empatii i solidarności. Symptomatyczne, że nikt z rządzących nie pojawił się przed szkołą, nie złożył kwiatów, nie wpisał się do księgi kondolencyjnej. Dopiero kilka dni po tragedii pod naciskiem społeczeństwa zrobił to były już minister edukacji. Władza przede wszystkim chce odciąć się od odpowiedzialności i nie chce dopuścić np. do debaty w parlamencie na temat tego, co się stało.

Czyli to, co słyszymy i w Rosji, ale i u nas też: zdrowa rodzina kontra zgniły Zachód?

Tak. Takie postawienie sprawy ludzi wzburzyło, natychmiast przypomnieli, głównie w mediach społecznościowych, że jeśli chodzi o masowe szkolne strzelaniny, to w ostatnich latach miały one miejsce w Rosji, a w Europie Zachodniej nie było żadnej. Protestujący pokazali też krążące w mediach zdjęcia polityków, działaczy, celebrytów, pozujących z pistoletami. Ludzi wyprowadził na ulicę także ten brak autorefleksji władz, że być może jest coś w sferze publicznej i w mediach, co sprzyja takim tragediom.

Co z tymi mediami jest nie tak?

W mediach prorządowych pokazuje się kryminalistów jako celebrytów. W zeszłym roku jesienią największy tabloid „Informer” zrobił wywiad z facetem, który zgwałcił kilka osób, przedstawiając go jako nową gwiazdę. Protestowały wtedy środowiska kobiece, ale bezskutecznie. W reality show, np. Zadruga, pojawiają się byli kryminaliści, mafiosi, są sceny bicia kobiet, przemocy seksualnej – i nikt na to nie reaguje.

Władca Serbii – Aleksandar Vučić

czytaj także

A o to można oskarżyć władzę czy telewizję, która szuka sensacji?

Nie ma w Serbii stacji telewizyjnej, która nie żyje dobrze z rządem. Szczególnie dwie telewizje: TVPink, producent Zadrugi, i TV Happy oraz wspomniany już tabloid „Informer” są tubami rządu, dostają od niego ogromne wsparcie finansowe. Nie ma tam poważnych treści, debat. To formaty oparte na prymitywnej rozrywce i przekazach, w których pełno nacjonalistycznych haseł i szczucia na Zachód. Stworzone po to, by społeczeństwo nie zajmowało się problemami politycznymi czy społecznymi.

W dodatku ludzie są pozbawieni alternatywy, bo nie ma tam mediów niezależnych od rządu. W Belgradzie można gdzieniegdzie dostać informacyjne dzienniki opozycyjne, ale poza Belgradem to już niemożliwe. Większość ludzi czerpie wiadomości z tych dwóch telewizji. Dlatego protestujący domagają się przede wszystkim cofnięcia licencji propagującym przemoc i agresję – tabloidowi i dwóm kanałom telewizyjnym. Podobnych metod używała władza w latach 90. Wtedy też sposobem na dostarczenie społeczeństwu rozrywki i odwrócenie uwagi od tego, co robią władze, była muzyka turbofolk i lansowanie kryminalistów.

Można powiedzieć, że telewizja normalizuje przemoc?

W związku z dziedzictwem wojennym wszystkie państwa bałkańskie mają problem z dużą ilością broni i przemocą. To społeczeństwa, które nie uporały się z pamięcią tej wojennej przemocy, choć po demokratycznych przemianach wydawało się, że wraz z kierunkiem obranym na Europę idzie zmiana, a społeczeństwo dąży do otwartości na sąsiadów. W Serbii przez ostatnie dziesięć lat wraca ten trend. Ludzie, którzy dziś rządzą w Serbii, to pokolenie młodych wilczków z lat 90. Powracają do tych samych metod, które wtedy były stosowane.

Politycy i celebryci pozujący z bronią, przemoc, podsycany przez władze konflikt z Kosowem. Ludzie czują się zagrożeni?

Rząd zarządza strachem i go wzmacnia, utrzymuje Serbów w przekonaniu, że są otoczeni przez wrogów. Wrogami mogą być Kosowarzy, Chorwaci, migranci – różnie. Okładki tabloidu „Informer” krzyczą: „Obama zniszczy Serbię”, „Albańczycy nas zabiją”, „Scholz nam zagraża”. Serbowie wychowywani są do widzenia innych nacji jako wrogów, wmawia im się, że nikt ich nie rozumie, nie lubi, Zachód uwziął się na nich.

We własnych oczach Serbowie są ofiarą, choć bezpośrednich starć na terenie Serbii w latach 90. nie było (z wyjątkiem Kosowa). Są ludzie cierpiący, wypędzeni z Krainy czy z Kosowa, ale ich przeżycia są instrumentalizowane politycznie i wykorzystywane do wzmacniania poczucia bycia ofiarą. Czasami się argumentuje, że duża ilość broni w rękach obywateli wynika z doświadczenia konfliktu, choć to nie w Kosowie czy Bośni i Hercegowinie tej broni jest najwięcej, ale właśnie w Serbii – czwarte miejsce na świecie pod względem liczby zarejestrowanych sztuk broni na mieszkańca. Społeczeństwo ma poczucie, że ta przemoc nie wynika z czynników zewnętrznych, ale z tego, że obecny ośrodek władzy opiera się właśnie na przemocy i naciskach na obywateli.

Serbia: Witajcie po stronie putinowskich katów

czytaj także

Jednym z napastników był trzynastolatek szkolony przez ojca.

I to bardzo dobrze szkolony, gdyż strzelał bardzo skutecznie. Pojawiają się w mediach informacje o powiązaniach z uczestnikami obozów paramilitarnych dla dzieci promowanych przez władzę i wspieranych przez Rosję. Jest oczywiście na Bałkanach taka wizja mężczyzny jako myśliwego i wojownika, ale to, co jest teraz promowane, to bezkarność oprawców. W mediach pojawiła się informacja, że napastnik zawczasu się upewnił, że do 14. roku życia nic mu nie grozi – nie można go pociągnąć do odpowiedzialności karnej.

Ten wzorzec wiąże się z przemocą wobec kobiet.

Zginęły koleżanki tego chłopca, to istotny aspekt, który nie jest nagłaśniany. Jego ofiarami nie byli koledzy, motywem nie była zemsta na kolegach. Zginęły 12–14-letnie dziewczynki, jeden chłopczyk i ochroniarz. Trudno tego nie wiązać z przemocą wobec kobiet, którą widać w mediach i która jest wzorcem.

Protestujący domagają się poważniejszych zmian niż tylko dymisja ministra edukacji. Część chce odsunięcia od władzy Vučicia. Czy te protesty mają jakąś moc polityczną? Czy opozycja na nich rośnie?

Z jednej strony cała Serbia jest opozycją, ale brakuje liderów czy ugrupowań, które mogłyby te emocje skanalizować i byłyby wiarygodną alternatywą dla obecnej władzy.

To zresztą zrozumiałe, bo trudne jest budowanie opozycji w kraju niemal autorytarnym, na poziomie osobistym, rodzinnym, ekonomicznym. Wyłaniających się liderów władza traktuje bezwzględnie: podsłuchy, nagonka w mediach – mierzą się z ciągłym poczuciem niepewności, a czasem zagrożenia. Odbija się to na ich życiu osobistym, rodzinnym. Dysydentów, którzy chcieliby poświęcić 30 lat życia na budowanie trwałych struktur i walkę polityczną, jakoś nie ma. Poddają się bardzo szybko, dają się korumpować przez system albo rozczarowują się i wyjeżdżają.

Dwa lata temu też były masowe protesty, w obronie środowiska naturalnego. Nie wyłoniły żadnego obiecującego lidera?

Oczywiście, są pojedynczy ludzie i niewielkie ugrupowania, głównie w Belgradzie, ale presja systemu jest bardzo silna. W 2021 roku ludzie protestowali pod hasłem „Serbia nie jest na sprzedaż” – przeciw niszczeniu środowiska przez inwestorów powiązanych z władzą. Partia rządząca wyprzedaje wspólne dobra np. Chińczykom, by utrzymać się przy władzy kosztem zwykłych ludzi. Znalazł się wtedy lider w organizacji Kreni-Promeni, Savo Manojlović, który został jednak szybko skompromitowany, co też jest strategią rządu. Maszyna propagandowa państwa od razu bierze takich ludzi na celownik.

Žižek: Degeneracja, deprawacja i nowa prawica

Czy ta niemożność stworzenia silnej opozycji łączy się jakoś z brakiem zaufania do polityków i polityki?

Tak. Część ludzi miała problem z wyjściem na tę demonstrację organizowaną przez jeden z odłamów opozycji, bo choć ze wszystkim się zgadzają, to chcą, żeby protest był obywatelski, a nie polityczny. Serbowie nie ufają ani władzy, którą postrzegają jako zagrożenie, ani opozycji.

Czyli władza nie ma powodu traktować poważnie zapowiedzi, że jeżeli do 12 maja rząd nie ustąpi, to kraj stanie?

Nerwowe reakcje rządzących wskazują, że władza się boi, ale ma nadzieję, że nie znajdzie się żaden lider protestów i energia społeczna się wypali.

**
Marta Szpala jest analityczką Ośrodka Studiów Wschodnich, główną specjalistką Zespołu Środkowoeuropejskiego.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Katarzyna Przyborska
Katarzyna Przyborska
Redaktorka strony KrytykaPolityczna.pl
Redaktorka strony KrytykaPolityczna.pl, antropolożka kultury, absolwentka The Graduate School for Social Research IFiS PAN; mama. Była redaktorką w Ośrodku KARTA i w „Newsweeku Historia”. Współredaktorka książki „Salon. Niezależni w »świetlicy« Anny Erdman i Tadeusza Walendowskiego 1976-79”. Autorka książki „Żaba”, wydanej przez Krytykę Polityczną.
Zamknij