Świat

Brexit: bez Wielkiej Brytanii UE będzie odważniejsza

Mural Banksy'ego w Dover Fot. Dunk/Flickr.com

Negocjacje brexitowe pokazały, że Unia Europejska ma większą siłę przebicia, gdy negocjuje z Londynem będącym poza Wspólnotą niż w jej środku. Niech świadczy o tym fakt, że w gronie UE-27 w czasie pertraktacji nie doszło do istotnych pęknięć, natomiast nad Zjednoczonym Królestwem majaczy widmo referendum niepodległościowego w Szkocji, napięć wokół granicy na Morzu Irlandzkim czy oddalania się Gibraltaru od macierzy.

W tym roku Święty Mikołaj zostawił pod choinką 1246 stron porozumienia pomiędzy Unią Europejską a Zjednoczonym Królestwem. To podwójny prezent. Po północnej stronie kanału La Manche zapanowała ulga, że Wielka Brytania nie wytoczy się z Unii Europejskiej niczym pijany szef z firmowej wigilii. Odetchnąć można także na kontynencie: Albion z wozu, Europie lżej.

Tuż po referendum brexitowym zapanował kasandryczny nastrój. Brexit miał być największym kryzysem w historii integracji europejskiej. 23 czerwca 2016 roku brytyjskie społeczeństwo w referendalnym głosowaniu odwróciło panujący przez ponad pół wieku paradygmat. Projekt europejski przestał być jednokierunkową ulicą: oprócz ścieżki integracyjnej zaistniała dezintegracyjna alternatywa.

Zamiast ever closer union („coraz ściślejszej unii”) Unia Europejska wskutek opuszczenia jej przez Zjednoczone Królestwo miała stać się a less perfect union („mniej doskonałą unią”), jak przewidywał w głośnym eseju dla „Foreign Affairs” Matthias Matthijs. Jej globalny potencjał miał zostać uszczuplony o drugą co do wielkości gospodarkę wspólnoty i jedno z zaledwie dwóch europejskich mocarstw atomowych.

Skutki brexitu już widać

Światowa prasa zapełniła się spekulacjami, które państwo członkowskie jako następne podąży ścieżką wytyczoną przez Wielką Brytanię. Głowiono się także, jak uda się załatać dziurę w unijnym budżecie. Brytyjczycy byli przecież drugim co do wielkości płatnikiem, a ich składka netto była tylko niewiele mniejsza niż nadwyżka, którą z unijnego budżetu otrzymywała Polska. Wreszcie, brexit miał dodatkowo uwypuklić istniejące tarcia wewnątrz Unii, czyniąc z Londynu beneficjenta negocjacji.

Dziś – cztery i pół roku po referendum i niecały tydzień przed wejściem w życie umowy regulującej wzajemne relacje Unii Europejskiej i Zjednoczonego Królestwa po brexicie – widać, że pogłoski o nadciągającej katastrofie były mocno przesadzone.

Przede wszystkim po kontynencie nie rozlała się moda na antyeuropejski populizm i kolejne exity. Niecały rok po referendum wybory prezydenckie we Francji wygrał proeuropejski Emmanuel Macron. Jego konkurentka Marine Le Pen, która niewiele wcześniej kazała się tytułować Madame Frexit, pod wpływem zmieniających się nastrojów jeszcze w czasie kampanii porzuciła twardą antyunijną retorykę. We Włoszech wspólne rządy antyeuropejskiej prawicy i antyestablishmentowych populistów trwały niewiele ponad rok, po czym partię Matteo Salviniego u boku Ruchu Pięciu Gwiazd w rządzącej koalicji zastąpiła centrolewicowa Partia Demokratyczna. W Niemczech skrajna Alternatywa dla Niemiec straciła impet, jaki dał jej kryzys uchodźczy. W Hiszpanii, mimo pojawienia się skrajnie prawicowej, suwerennistycznej partii Vox, władzę zdobyła lewicowa koalicja. Obecnie – i to w warunkach trwającego koronakryzysu – aż 60 proc. obywateli Unii z optymizmem patrzy na przyszłość Wspólnoty.

Także brexit dość szybko spadł z topu agendy europejskich przywódców. Wybuch pandemii ostatecznie przypieczętował ten stan. Unia zajęła się rozwiązywaniem własnych problemów, nie zważając na polityczny chaos w Londynie. W efekcie nowe siedmioletnie ramy finansowe UE, mimo uszczerbku w postaci brytyjskiej składki, po raz pierwszy w historii przekroczą sumę biliona euro. Jakby tego było mało, UE-27 relatywnie szybko doszła do porozumienia w sprawie utworzenia przełomowego Funduszu Odbudowy, czyli dodatkowego 750-miliardowego pakietu pomocowego finansowanego poprzez wspólny unijny dług.

Chyba nikt nie ma złudzeń, że wynegocjowanie tak ambitnego pakietu z wiecznie domagającym się dodatkowych ulg, „specjalnych statusów” i „zachowania kontroli” Londynem nie byłoby możliwe. W końcu w ciągu ostatniej dekady Unia Europejska wielokrotnie padała ofiarą brytyjskiego szantażu i toksycznych zwyczajów, które zapanowały w tamtejszej polityce wewnętrznej.

Europie groziłyby więc albo klincz, albo pokusa realizacji scenariusza Europy dwóch prędkości z silnym karolińskim jądrem i pozostającymi poza strefą euro peryferiami, do których zaliczałaby się także Polska. Spełnienie się groźby brexitu, choć dokonało się niejako przez przypadek, uwolniło Unię Europejską od konieczności tolerowania brytyjskiego awanturnictwa i otworzyło wrota do koniecznych dla całej Europy reform. Od Polski odsunęło natomiast niebezpieczne wizje tworzenia wraz z Brytyjczykami alternatywnego kręgu integracji w ramach UE, z którymi kokietował PiS na początku swoich rządów.

Weta nie będzie. A Polexit?

Oczywiście, zawarte porozumienie nie zakończy brytyjsko-unijnego przeciągania liny. Umowa zapewnia uregulowane opuszczenie Unii przez Zjednoczone Królestwo i tym samym pozwala uniknąć najgorszego scenariusza, ale Londyn będzie zapewne stopniowo odkrywał, że aby doprowadzić projekt XXI-wiecznej wersji splendid isolation, do szczęśliwego finału trzeba będzie poprawić ten czy inny zapis umowy. Negocjacje brexitowe pokazały jednak, że Unia Europejska ma większą siłę przebicia i jest mniej podatna na szantaż, gdy negocjuje z Londynem będącym poza Wspólnotą niż w jej środku. Niech świadczy o tym fakt, że w gronie UE-27 w czasie pertraktacji nie doszło do istotnych pęknięć, natomiast nad Zjednoczonym Królestwem majaczy widmo referendum niepodległościowego w Szkocji, napięć wokół granicy na Morzu Irlandzkim czy oddalania się Gibraltaru od macierzy.

Nie chcę umniejszać wyzwań i negatywnych skutków towarzyszących brexitowi, ale bez Wielkiej Brytanii Unia Europejska będzie bardziej sterowna, zdolniejsza do odważniejszych kroków politycznych i mniej wsobna. Ba! Już taka jest. To w świecie rosnących niepewności i rywalizacji globalnych mocarstw wielka wartość.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Adam Traczyk
Adam Traczyk
Dyrektor More in Common Polska
Dyrektor More in Common Polska, dawniej współzałożyciel think-tanku Global.Lab. Absolwent Instytutu Stosunków Międzynarodowych UW. Studiował także nauki polityczne na Uniwersytecie Fryderyka Wilhelma w Bonn oraz studia latynoamerykańskie i północnoamerykańskie na Freie Universität w Berlinie.
Zamknij