Psychologia

Media społecznościowe miały łączyć nas z ludźmi, a łączą z reklamodawcami, pogłębiając samotność

W późnych latach 70. 52 proc. amerykańskich uczniów ostatnich klas szkół średnich spotykało się z przyjaciółmi niemal codziennie. W 2017 roku liczba ta spadła do 28 proc. Dzisiejsi uczniowie drugich klas liceum uczestniczą średnio w 17 imprezach rocznie mniej w porównaniu do swoich rówieśników z lat 80.

„Będziesz pracować i mieszkać, połączony z siecią znajomych. Nigdy więcej nie będziesz musiał być sam. Internet i cały świat będą bardziej przypominać rodzinę, akademik lub biuro, w którym twoi współpracownicy są jednocześnie twoimi najlepszymi przyjaciółmi”.

Ta sielankowa wizja to fragment artykułu „Time’a” z 2010 roku. Dotyczy ona Facebooka, a tekst został napisany, by uczcić przyznanie tytułu człowieka roku Markowi Zuckerbergowi.

Tak sobie wtedy wyobrażano rolę mediów społecznościowych – jako miejsc, które łączą. Ich twórcy mieli nas zaprowadzić do świata kwitnących wspólnot.

Czternaście lat później ta wizja budzi uśmiech politowania. Nie chodzi już nawet o to, że media społecznościowe stały się miejscem regularnych burd słownych, a internet może i przypomina rodzinę, ale z rodzaju tych, gdzie wszyscy mają siebie serdecznie dosyć. Rzecz w tym, że nie została spełniona najbardziej elementarna obietnica: „nigdy więcej nie będziesz musiał być sam”.

Więcej samotności, mniej kontaktów

Wystarczy spojrzeć na badania dotyczące najmłodszych pokoleń, czyli tych, które od dzieciństwa dorastają w świecie platform społecznościowych. Z niedawno opublikowanego raportu Nigdy więcej samotności wynika, że 65 proc. młodych Polaków, tak zwanych zetek, deklaruje doświadczenie poczucia samotności, z czego ponad 32 proc. doświadcza jej często. Niemal 65 proc. używa gier komputerowych i smartfonów do minimalizacji uczucia osamotnienia. Wśród mężczyzn aż 40,8 proc. ankietowanych w wieku 18–19 lat przyznaje, że sięga po te rozwiązania „bardzo często”.

To tylko jeden raport, na stosunkowo niewielkiej próbie. W świecie anglosaskim bada się jednak takie rzeczy dokładniej. Z tych badań wyłania się podobny obraz.

Szybcy, wściekli i samotni. Czy mężczyźni są w Polsce emocjonalnie dyskryminowani?

W badaniu z 2017 roku 39 proc. uczniów ostatnich klas amerykańskich szkół średnich deklarowało, że często czują się samotni, co jest znaczącym wzrostem w porównaniu z 26 proc. w 2012 roku. Poczucie wykluczenia również wzrosło – w 2017 roku czuło się tak 38 proc. ankietowanych uczniów, w porównaniu do 30 proc. w 2012 roku. Te liczby reprezentują rekordowe wyniki od czasu, gdy podobne pytania zostały zadane po raz pierwszy, czyli od 1977 roku.

Badania przeprowadzone przez zespół Jean Twenge z San Diego State University rzucają trochę światła na możliwe przyczyny tej samotności. Widać w nich wyraźny spadek tradycyjnych aktywności społecznych wśród nastolatków, w porównaniu do zwyczajów społecznych ich poprzedników: baby boomers (urodzeni w latach 1946–1964) i pokolenia X (urodzeni w latach 1965–1980).

Tylko 56 proc. amerykańskich nastolatków w wieku 14–18 lat umawiało się na randki w 2015 roku, co stanowi znaczący spadek w porównaniu do 85 proc. wśród wcześniejszych pokoleń. Ten spadek w randkowaniu znajduje odzwierciedlenie w ogólnym zmniejszeniu bezpośrednich interakcji wśród osób w wieku nastoletnim. Przykładowo: w późnych latach 70. 52 proc. uczniów ostatnich klas szkół średnich spotykało się z przyjaciółmi niemal codziennie, w 2017 roku liczba ta spadła do 28 proc.

Niemiecki rząd podjął walkę z samotnością. Problem dotyczy też Polski

Spadek bezpośrednich kontaktów społecznych jest jeszcze bardziej widoczny w statystykach frekwencji na imprezach. Dzisiejsi uczniowie drugich klas liceum uczestniczą średnio w 17 imprezach rocznie mniej w porównaniu do swoich rówieśników z lat 80.

Co więcej, uczniowie ostatnich klas spędzają teraz o godzinę mniej każdego dnia na bezpośredniej interakcji społecznej niż ich poprzednicy z pokolenia X.

Kiedyś rodzice martwili się tym, że ich dzieci za dużo imprezują i ogólnie szwendają się ze swoimi rówieśnikami. Być może zbliżamy się do czasów, gdy obawy rodziców będą odwrotne. Zresztą zauważają to już twórcy popkultury. W jednej z niedawnych komedii z Jennifer Lawrence pt. Bez urazy zaniepokojeni rodzicie wynajmują towarzystwo dla swojego syna, pogrążonego w cyfrowym świecie.

Media społecznościowe tylko pogłębiły problem

Derek Thompson, amerykański dziennikarz, uważa, że mamy podstawy, aby mówić o głębszym kryzysie wśród nastolatków. Kto za to odpowiada? Thompson wymienia kilku podejrzanych. Numerem jeden są media społecznościowe i smartfony. Rzecz nie tylko w tym, że nie spełniły buńczucznej obietnicy zredukowania poczucia samotności, ale że wręcz pogłębiły ten problem.

„Ekrany zastąpiły część naszych doświadczeń w świecie fizycznym cyfrową symulacją. Ta zaś zawiera wystarczająco dużo spektaklu i katastrof, aby na godziny zająć naszą uwagę. Urządzenia tak nas absorbują, że bardzo trudno jest się nam zaangażować i być obecnym wśród innych ludzi” – przekonuje Thompson.

Ten argument można pociągnąć dalej. Choć szefowie platform społecznościowych wiele mówią o „łączeniu ludzi”, to tak naprawdę priorytetem jest łączenie nas z reklamodawcami. A to wymaga, aby jak najdłuższej utrzymywać naszą uwagę przy ekranach. Relacje towarzyskie w świecie fizycznym są niepotrzebnym przerywnikiem.

Sukces jest wielopokoleniową drabiną wygrywu. A „przegryw” o tym wie [rozmowa]

Dobry przykład znajdziemy się w książce Stolen Focus Johanna Hariego. Hari opisuje, jak w pewnym momencie pojawił się pomysł, by ściślej powiązać Facebooka ze światem fizycznym. Chodziło o prostą funkcję. Każdy chętny użytkownik mógłby udostępnić wybranym znajomym miejsce swojego pobytu z zaznaczeniem, czy jest akurat wolny. W ten sposób łatwo byłoby nam znaleźć znajomych, którzy znajdują się w pobliżu i mają czas, aby się z nami spotkać. Ale spotkania „twarzą w twarz” grożą tym, że odstawimy na chwilę swoje smartfony, więc pomysł nie zyskał aprobaty.

Publiczny niedostatek

Media społecznościowe są słusznie osadzane na ławie oskarżonych jako pierwsze. Jednocześnie dotykamy tu głębszego problemu kulturowego. Być może platformy są po prostu najbardziej jaskrawym skutkiem błędów, jakie popełniliśmy, konstruując współczesne społeczeństwa?

Algorytmy nakręcają redpillową maszynkę do mielenia facetom mózgów

Przejście od interakcji fizycznej do cyfrowej, choć oferuje pewne wygody, wydaje się erodować tradycyjne filary zaangażowania społecznego, z potencjalnymi długoterminowymi skutkami dla ogólnego dobrostanu. Mówiąc jeszcze prościej: świat materialny nadal się liczy, a myśmy wyraźnie zaniedbali jego wspólnotowy charakter.

Nałożyło się tu na siebie kilka procesów, powiązanych ze sobą i nawzajem się napędzających. Naiwne wyobrażenie, że budowanie wspólnoty można przenieść do sieci, prywatyzacja przestrzeni publicznej, promowanie indywidualistycznego światopoglądu.

Spójrzmy na Polskę. W dużych miastach może nie jest to tak widoczne, bo ciągle są tam możliwości robienia rzeczy razem. Ale w miasteczkach i na wsiach sprawy mają się inaczej. Niewiele jest miejsc, gdzie można wspólnie spędzać czas, a jeszcze mniej miejsc publicznych, do których wstęp byłby darmowy.

Cierpienia młodego incela

czytaj także

Ludzie są istotami, które płynnie dostosowują się do okoliczności. Kiedy infrastruktura namawia nas do separowania się od siebie, to tak robimy. Tym bardziej, gdy dochodzi do tego przekaz kulturowy nastawiony na „ja, ja, ja”. Moja kariera, moja własność, moja wygoda. A taki przekaz dostajemy w III RP nieustannie. Jak zauważyła psycholożka Anna di Giusto w rozmowie z portalem Forsal:

„To jest swego rodzaju zaklęty krąg. Młode pokolenie było i jest wychowywane na indywidualistów, nie ma za bardzo czasu na nabywanie umiejętności budowania relacji społecznych i rówieśniczych. A to jest bardzo ważne dla uczestnictwa w życiu społecznym”.

Postawiliśmy na dobrobyt prywatny, który jest ważny, ale zaniedbaliśmy dobrobyt publiczny, nie mniej potrzebny. Często myślę w tym kontekście o mojej rodzinnej wsi i doświadczeniach pokolenia mojej babci i dziadka. Tacy ludzie są zachwyceni postępem w dziedzinie dobrobytu prywatnego: prąd w domu, pralki, telewizory, samochody. Wszystko to jest bardzo pomocne. Jednocześnie nie ukrywają, że w sferze publicznej poprawia się niewiele, a czasem dostrzegają regres.

W przypadku młodych ludzi, którzy dorastają w kontekście publicznego niedostatku, media cyfrowe często nie mają poważnej konkurencji. Za mało jest miejsc, za mało organizacji, za mało rozrywek, które budowałyby jakieś poczucie „my”.

Jeśli więc chcemy na serio walczyć z poczuciem samotności, nasze działania muszą być dwutorowe. Wzięcie w karby świata cyfrowych korporacji to jedno. Ale potrzeba też naprawy naszego świata fizycznego, budowy infrastruktury i promowania kultury, które sprzyjają budowaniu relacji i kontaktom „twarzą w twarz”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz S. Markiewka
Tomasz S. Markiewka
Filozof, tłumacz, publicysta
Filozof, absolwent Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, tłumacz, publicysta. Autor książek „Język neoliberalizmu. Filozofia, polityka i media” (2017), „Gniew” (2020) i „Zmienić świat raz jeszcze. Jak wygrać walkę o klimat” (2021). Przełożył na polski między innymi „Społeczeństwo, w którym zwycięzca bierze wszystko” (2017) Roberta H. Franka i Philipa J. Cooka.
Zamknij