Kultura, Weekend

Poznajcie początki epidemii przedawkowań [o serialu „Lekomania”]

Demoniczna rodzina wiedziona żądzą zysku, ciężko pracujący górnicy, pazerni przedstawiciele handlowi – to tylko niektóre z pierwszoplanowych postaci amerykańskiego kryzysu opioidowego. Serial „Lekomania” opowiada, jak zaczął się kryzys opioidowy w USA. I mimo kilku potknięć robi to bardzo dobrze.

Pamiętam, jak wiele razy mój ojciec, górnik, wracał do domu z różnymi kontuzjami, stłuczeniami, obciętymi kawałkami palców czy stopą zmiażdżoną przez maszynę. Rzadko skarżył się na ból, chociaż widziałem, że cierpiał. W moim domu nie było ani tradycji, ani zwyczaju brania środków przeciwbólowych – osobiście pierwszą tabletkę przeciwbólową zażyłem dopiero po trzydziestce i dotąd był to bodaj jedyny raz. Te myśli wracały do mnie wielokrotnie, kiedy oglądałem Lekomanię (o wiele ciekawszy, oryginalny tytuł, to Dopesick, czyli syndrom odstawienia; niestety nie mamy w języku polskim zgrabniejszego stylistycznie odpowiednika, ewentualnie głód, który może być mylący).

Serial o początkach amerykańskiego kryzysu opioidowego stworzył Danny Strong, który wcześniej pracował m.in. przy finale Hunger Games i hip-hopowej telenoweli Empire. To adaptacja wstrząsającej książki Lekomani. Jak koncerny farmaceutyczne i lekarze potrafią uzależnić pacjentów od leków Beth Macy. Lekomania dotyczy właśnie terenów górniczych, które były pierwszym epicentrum opioidowej plagi. Gdyby mój ojciec wydobywał węgiel w Stanach Zjednoczonych, prawdopodobnie uzależniłby się od OxyContinu, wypuszczonego przez firmę farmaceutyczną Purdue Pharma w społeczność górniczą.

Być może część z was pamięta, ale Polska także miała swój kryzys opiatowy. Odnoszę wrażenie, że epidemia heroiny z przełomu wieków została przez nas wyparta z kolektywnej świadomości. Tymczasem moje wspomnienia z dorastania w Zgorzelcu, mieście, które jako jedno z pierwszych w Europie prowadziło terapię substytucyjną metadonem, są wciąż żywe. A krajobraz amerykańskiej prowincji, pustoszonej przez upiora późnego kapitalizmu zmaterializowanego w OxyContinie, wyciąga je na wierzch jeszcze bardziej. W tym kontekście Lekomania jest ważną pozycją również i dla nas, nawet jeśli dzięki mocniejszym regulacjom rynku farmaceutycznego historia OxyContinu jest (szczęśliwie, ale być może tylko na razie) nie do powtórzenia w Polsce.

Lepiej żyć bez ojca czy z ojcem alkoholikiem?

czytaj także

Momentami haj, momentami zjazd

Lekomania to bardzo nierówna produkcja, ale jedno robi naprawdę dobrze: pokazuje proces i konsekwencje zmiany znaczenia bólu w Ameryce. Z symptomu zdrowotnej niedoskonałości stał się chorobą samą w sobie, chorobą, którą trzeba leczyć środkami farmaceutycznymi. Nie był to rzecz jasna proces organiczny, ale wylobbowany, podbudowany siecią szemranych organizacji „eksperckich” zajmujących się bólem, za którymi w lwiej części stały same koncerny farmaceutyczne. Coraz bardziej osłabiane regulacje lobbystyczne w USA pozwoliły korporacjom na dowolne kreowanie problemów społecznych i odpowiadanie na sztucznie stworzone problemy idealnie skrojonymi produktami.

Opioidy to niemal perfekcyjny produkt: uzależnia konsumentów, a jego odstawienie wiąże się z piekielnymi konsekwencjami. Ich legalny obieg powinien być ściśle regulowany, a stosowanie ograniczone w czasie i jedynie do uśmierzania silnego bólu.

Purdue Pharma, wprowadzając OxyContin na rynek, po prostu okłamała środowiska lekarskie. Manipulowała badaniami, taiła prawdziwe efekty działania leku, który wcale nie miał magicznej formuły chroniącej przed nadużyciami. Nie bez znaczenia była marketingowa ofensywa, która bardzo często ocierała się o zwykłą korupcję: luksusowe wyjazdy dla lekarzy i lekarek, nawiązywanie osobistych więzi ze środowiskiem przez przedstawicieli i przedstawicielki handlowe, finansowanie konferencji, które kreowały iluzję OxyContinu jako leku błogosławionego naukowym autorytetem. Wątek prowincjonalnego lekarza, który staje się propagatorem specyfiku, to kolejny udany aspekt Lekomanii. Pokazuje, że nie potrzeba wcale żerować na ignorancji czy demoralizacji, żeby przekonać do siebie z gruntu uczciwych ludzi o dobrych intencjach. Kluczem jest odpowiednie rozłożenie narracji i sprytne odwoływanie się do autorytetu.

Jak lek na zaburzenia koncentracji został najpopularniejszym narkotykiem Syrii

Doktor Sam Finnix, grany przez Michaela Keatona, daje się uwieść koncernowi właśnie przez swoją troskę o górniczą społeczność, trapioną długoletnimi dolegliwościami wynikającymi z charakteru pracy. Przekonuje go też postać znanego lekarza, który zaprzągł swój autorytet w służbę korporacji. Oczywiście trudno zupełnie oczyścić środowisko lekarskie z odpowiedzialności za kryzys opioidowy, ale Lekomania pokazuje, że jego większość była zupełnie bezbronna wobec drapieżnych i absolutnie skutecznych taktyk przemysłu farmaceutycznego, zatrudniającego chciwą i nieetyczną mniejszość do propagowania kłamstw.

Obrotowe drzwi

W serialu widzimy również opłakane skutki przyzwolenia na działanie mechanizmu obrotowych drzwi między biznesem a instytucjami publicznymi, szczególnie tymi, które mają biznes kontrolować. Federalny prokurator Maine, Jay McCloskey, zupełnie płynnie przeszedł z oskarżania koncernu o niecne praktyki do roli konsultanta Purdue Pharma. Co ciekawe, McCloskey krytykuje sposób, w jaki został pokazany w serialu, deklarując, że zrobił, co mógł, żeby ograniczyć szkodliwą działalność firmy. Rozbrajająco dorzuca, że dzisiaj, z perspektywy czasu i przy większym stanie wiedzy o sprawie, łatwo krytykować jego zachowanie czy bezsilność władz wobec korporacji. Sprytnie zapomina, że na jego ówczesne prokuratorskie biurko trafiło wiele dowodów na to, że w sprawie OxyContinu Purdue ponosi pełną odpowiedzialność. Umyka mu również ironia faktu, że był jedną z pierwszych osób sygnalizujących problemy z lekiem.

Redukcja szkód to skuteczna metoda na walkę z chorobami zakaźnymi

W Lekomanii przewija się również Curtis Wright – chociaż na ekranie nie widzimy go ani razu. To właśnie on, kiedy pracował w Agencji Żywności i Leków (FDA), miał zatwierdzić etykietkę OxyContinu, dumnie głoszącą, że nie prowadzi do uzależnienia. Wright przeszedł z federalnej agencji do pracy dla Purdue Pharma. Powiązania między FDA i koncernami farmaceutycznymi stały się jednym z wątków kwietniowych przesłuchań w Izbie Reprezentantów. Zajęto się m.in. firmą konsultacyjną McKinsey, która zgarniała rządowe kontrakty warte setki milionów dolarów, jednocześnie pracując dla Purdue i innych farmaceutycznych gigantów.

Od 2008 roku 22 konsultantów McKinsey pracowało również dla drugiej strony, za co firma przeprosiła i zapłaciła 600 milionów dolarów w pozwach. Oczywiście, bez przyznania się do winy. W Lekomanii ten konflikt prywatnych i publicznych interesów widzimy głównie w wątku agentki Drug Enforcement Administration (DEA) Bridget Meyer, granej przez Rosario Dawson. Po odkryciu przerażającej serii śmierci z przedawkowania Meyer wielokrotnie podnosi problem z OxyContinem, najczęściej z marnym skutkiem. Jej agencja żąda widowiskowej walki z kartelami, odrzucając narastającą, opioidową katastrofę amerykańskiej prowincji. Meyer próbuje zaangażować FDA, gdzie również odbija się od muru, tym razem zbudowanego z cegieł korupcji i ignorancji. Agentka, razem z Randym Ramseyerem (John Hoogenakker) i Rickiem Mountcastle’em (Peter Sarsgaard) z Departamentu Sprawiedliwości, prowadzą nierówną walkę, której stawką są setki tysięcy żywotów uzależnionych od OxyContinu.

Rodzina z kapitalizmu rodem

Danny Strong, który odpowiada za stworzenie serialu i scenariusz, niektóre wątki udźwignął lepiej, inne niemal rozłożył na łopatki. Wewnętrzna drama u bogatych dziwaków, składających się na rodzinę Sacklerów, właścicieli Purdue Pharma, jest angażująca i odpowiednio absurdalna. Najlepszym przykładem jest scena, w której Sacklerowie, z demonicznie odklejonym Richardem na czele (rewelacyjny Michael Stuhlbarg), wykłócają się przy luksusowej kolacji w skrzydle muzeum nazwanym na ich cześć. Większość interesują tylko zyski, co sygnalizują w brutalnie tępy sposób. Ale Richard jest inny, opętany wizją dosięgnięcia szczytów, które wcześniej osiągnął legendarny wuj Arthur Sackler, pionier amerykańskiej korupcji farmaceutycznej. Być może Richard autentycznie wierzy, że stworzył rewolucyjny lek, ba, może nawet chwilami myśli, że pomógł nie tylko udziałowcom, ale też ludziom, którym doskwiera ból. Znamienny jest upór, z jakim próbuje wprowadzić Oxy na rynek niemiecki – punkt honoru, który ma unieśmiertelnić jego dokonania.

Dlaczego tak zależy mu na niemieckim rynku? Europejskie regulacje są nie do przejścia dla Purdue, firmy przyzwyczajonej do radykalnego i skutecznego lobbingu w USA, gdzie kapitał triumfuje nad jakimkolwiek interesem społecznym. Richard Sackler nie może tego pojąć, co przypłaca załamaniem nerwowym.

Pandemia pogarsza kryzys opioidowy w USA. Rekordowa liczba śmierci z przedawkowania

Stuhlbarg odgrywa go brawurowo, pomiędzy ekscentryzmem szalonego naukowca a diabolicznym przemysłowcem w rodzaju Burnsa z Simpsonów. Z bogaczy łatwiej szydzić, niż ich opodatkować, więc doceniam ten zabieg.

Twórcy Lekomanii nie trzymają tego samego poziomu, kiedy opowiadają wątek górniczej społeczności Appalachów – w nim najmocniej czuć telenowelową dramaturgię, otrzaskaną przez Danny’ego Stronga w Empire. Górnicza córka dotknięta opioidową klątwą dodatkowo mierzy się z homofobią w najbliższym otoczeniu. I świetnie, tego rodzaju przecięcie klasy i seksualności potrafi być bardzo wartościowe. Niestety, Lekomania traktuje ten wątek po macoszemu, oddelegowując do niego kilka łzawych lub dydaktycznych scen. Zresztą, te bardziej dramatyczne, emocjonalne aspekty serialu, biją po oczach tanią manipulacją. Coś, co doskonale sprawdzało się w komicznie absurdalnym Empire, tutaj jest kiepskim przerywnikiem od śledczo-instytucjonalnych rozgrywek. Serial o kryzysie opioidowym, który pochłonął setki tysięcy istnień, aż prosi się o wiarygodne human story – szkoda, że tutaj scenarzyści nie stanęli na wysokości zadania.

Nixon poszedł na wojnę z narkotykami 50 lat temu. Amerykanie uważają, że przegrał

Smutek kryzysu

Lekomania to seans dość depresyjny. Mur korupcji, zblatowania korporacji z instytucjami, bagno deregulacji i zwykła chciwość to zbyt wielka przeszkoda dla nielicznych, choć zdeterminowanych jednostek. Kryzys opioidowy wciąż trwa, ba, według ostatnich modeli swój szczyt ofiar osiągnie dopiero w przyszłym roku. Co prawda Purdue Pharma jest zmuszona ogłosić upadłość, ale rodzina Sacklerów odchodzi od sprawy jeszcze bogatsza i praktycznie bez żadnych konsekwencji. Parlamentarne komisje badające kryzys zmagają się nie tylko z sabotażem ze strony skorumpowanych republikanów, ale i nieugiętą postawą firm farmaceutycznych, które nie widzą żadnej szkody w swoich działaniach.

W czym pomaga argument o obecnej fazie problemu: za większość opioidowych śmierci odpowiada fentanyl i heroina. Oczywiście, korporacje wygodnie przemilczają to, że to właśnie ich leki skierowały miliony osób na niszczycielską ścieżkę uzależnienia. Tę bezsilność i pesymizm Lekomania oddaje dość sugestywnie, nawet jeśli prokuratorski zespół i agentka DEA odnoszą zwycięstwo. A to jest co najwyżej pyrrusowe, o mikroskopijnych rozmiarach przy miażdżącej potędze farmaceutycznego biznesu, skutecznie chronionego tarczą lobbingu i korupcji. W Polsce lubimy nadużywać środków przeciwbólowych, ale przed społeczną katastrofą osłaniają nas europejskie regulacje. Czy do czasu? Mimo upadku Purdue Pharmy nie mam wątpliwości, że branża farmaceutyczna nie powiedziała ostatniego słowa.

Malinowska: Fundamentem amerykańskiej wojny z narkotykami jest rasizm

**

Paweł Klimczak – dziennikarz, muzyk, DJ. Od lat zajmuje się branżą muzyczną w kontekście społecznym, politycznym i ekonomicznym. Ostatnio bada nowe formy ludowości i eksploruje możliwości adaptacji muzyki ludowej do nowej rzeczywistości brzmieniowej. Bezwstydny nerd i stoner.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij