Teatr

Wegańska propaganda dotarła do teatru. Tak indoktrynuje się mięsożerne dzieci

Żyjemy w rzeczywistości, w której obły dyskurs polityczny spycha postulat ochrony praw człowieka czy zwierząt we wstydliwe miejsca. Można wprawdzie sobie pokrzyczeć na manifestacji, że czas zamknąć fermy zwierząt futerkowych, ale już w szkole trzeba grzecznie zapytać rodziców, czy wyrażają zgodę na uczenie dzieci tego, jak powstaje mięso – i że zwierzę trzeba najpierw zabić, żeby je zjeść – mówi Maciej Podstawny, reżyser spektaklu „Wyspa Jadłonomia” inspirowanego twórczością Marty Dymek.

Paulina Januszewska: W opisie Wyspy Jadłonomii widnieje ostrzeżenie, że „spektakl zawiera nachalną promocję weganizmu”. Od jednego z widzów tuż po premierze usłyszałam z kolei, że „to nie teatr, to publicystyka”. Jak jest naprawdę?

Maciej Podstawny: Wyspa Jadłonomia to i teatr, i polityka. Nie mieszałbym w to aż tak wąskiej formy, jaką jest publicystyka, choć wiem, że w kliszowym opowiadaniu o teatrze i sztuce w ogóle często używa się tego sformułowania. Może po prostu ktoś nazywa w ten sposób zawarty w spektaklu wątek perswazyjny. A jego obecność była założeniem naszej pracy. Wyspa Jadłonomia powstała po to, żeby przesuwać w stronę mainstreamowej dyskusji wiedzę posiadaną przez pewne gremia społeczne i nas, twórców. To samo zresztą od wielu lat robi Marta Dymek w swoim projekcie Jadłonomia.

Czyli popularyzuje dietę roślinną.

Nie tylko. Marta Dymek – główna inspiracja naszego spektaklu i autorka kulinarnych: książek, programów i bloga – nie zajmuje się wyłącznie gotowaniem, lecz przede wszystkim myśleniem o jedzeniu i sensownej konsumpcji. Właśnie te jej idee, związane z uczciwym życiem, etycznym kupowaniem i jedzeniem, staraliśmy się przenieść na scenę. I zrobić to w taki sposób, by przestać się wstydzić oczywistości, takich jak sprzeciw wobec zabijania zwierząt, zwłaszcza w skali przemysłowej. Wielu z nas podziela taki pogląd, ale ciągle musimy to opatrywać jakimiś asekuracyjnymi zastrzeżeniami. Więc: nie wstydzimy się tego, że Wyspa Jadłonomia jest spektaklem propagandowym.

Zdjęcie ze spektaklu „Wyspa Jadłonomia”. Fot. Sisi Cecylia

Propaganda nie kojarzy się w Polsce najlepiej.

To, że używano propagandy w złym celu i kontekście, nie znaczy, że nie należy z niej korzystać w słusznej sprawie. Przeciwnie – w tym haśle mieszczą się przecież rozmowa, przekonywanie, współpraca, edukacja, świadomość. Jest nawet takie piękne słowo: krzewienie. Problem leży więc nie w samym słowie.

A w czym?

W wypychaniu do wstydliwych miejsc przez obły, ostrożny i uparcie spokojny polityczny dyskurs obszarów takich jak prawa człowieka, kobiet, dzieci, a także prawa zwierząt, co do których słuszności wiele osób się zgadza, ale nie zawsze mówi o nich głośno – w obawie o zarzut, że właśnie uprawia „tę straszną propagandę”. Można wprawdzie sobie pokrzyczeć na manifestacji, że czas zamknąć fermy zwierząt futerkowych, ale już w szkole trzeba grzecznie zapytać rodziców, czy wyrażają zgodę na uczenie dzieci tego, jak powstaje mięso – i że zwierzę trzeba najpierw zabić, żeby je zjeść.

To samo wydarzyło się przy pracy nad spektaklem?

Poniekąd tak. Funkcjonujemy w świecie tak poprawnym politycznie, że uświadomienie młodemu widzowi, skąd wzięło się to, co ma na talerzu, wymaga – moim zdaniem niesłusznie – dodania zastrzeżeń. Ograniczeń wiekowych. Czyli uruchomienia całej tej przestrzeni lękowej. Po próbach generalnych Wyspy Jadłonomii rozmawialiśmy o tym z dyrektorem i dyrektorką teatru i ustaliliśmy, że wobec zastanej rzeczywistości – wprawdzie niezgodnie z naszymi przekonaniami – dopiszemy w żartobliwej formie komunikat o „nachalnej promocji weganizmu”.

Spektakl adresowany jest przede wszystkim do dzieci i młodzieży. Czy to oznacza, że porzuciliście (mam na myśli także współtworzących spektakl Dorotę Kowalkowską i Jana Czaplińskiego) ambicję przekonania do weganizmu dorosłych?

Zanim odpowiem, dodam, że wraz z Dorotą i Janem tworzymy doraźny kolektyw. To, w jaki sposób instytucja dzieli nasze funkcje i jak wygląda uzus pracy, nie odbiera nikomu z nas autorstwa czy istotnego wkładu w spektakl.

Jeśli zaś chodzi o publiczność, to obecnie – wbrew pozorom – teatr dla młodego widza, zwłaszcza organizowany przez instytucje na co dzień kierujące swoją ofertę do dorosłych, jest jednym z najbardziej otwartych miejsc na kulturalnej mapie Polski. Zdecydowanie łatwiej jest w nim przeprowadzić tematy, które mogą uchodzić za niewygodne, trudne, „propagandowe”, niż w przypadku spektakli dla osób pełnoletnich. Dorosłe środowisko znacznie mocniej zabezpiecza się przed oskarżeniami o poruszanie polityczno-publicystycznych wątków. Jest zdecydowanie bardziej przestraszone, przez co trudniejsze w komunikacji, współpracy, po prostu mniej wolne niż teatr młodego widza.

Dlaczego?

Polski teatr już dawno temu przeszedł na stronę teatru mieszczańsko-eksperckiego, w którym twórca poddawany jest ogromnej presji. Ogromna jest ilość zastrzeżeń i wymagań wstępnych związanych i z uprzedzeniami dyrektorów, i z obiegiem festiwalowym, i późniejszymi recenzjami.

Nie jest więc tak, że z Dorotą i Jankiem widzimy nadzieję na zmianę świata wyłącznie w dzieciach i przyszłych pokoleniach. Przeciwnie – chętnie przyjęlibyśmy zaproszenie do zrobienia spektaklu dla widzów pełnoletnich, ale ludzie skupieni wokół teatru z jakiegoś powodu mają alergię na perswazyjność i polityczność. Chyba w obawie o to, że nie zadowolą jakiegoś jury czy recenzenta. Tego wszystkiego nie ma w teatrze dla młodych widzów, więc w jakimś sensie staje się on wygodnym miejscem na robienie takiej sztuki, o jakiej się marzy: wolnej, niekontrolowanej. I takiej, która nie ma jednej grupy docelowej.

Terapia dla wszystkich [„Mój rok relaksu i odpoczynku” w warszawskim Dramatycznym]

Wyspa Jadłonomia jest przykładem właśnie takiej sztuki?

Tak. Nie chcemy tworzyć spektakli tylko dla młodych widzów. One (mówię w liczbie mnogiej, bo Wyspa Jadłonomia nie jest pierwszym adresowanym do szerokiej publiczności przedsięwzięciem, który robię z Dorotą Kowalkowską) zawsze są kodowane podwójnie albo nawet potrójnie. Poza tym mają być po prostu dobrym teatrem, w którym odnajdą się wszyscy.

Naszą wymarzoną publiką są właśnie rodzice z dziećmi, nie grupy szkolne. Nie mamy, rzecz jasna, niczego przeciwko tym ostatnim, ale uważam, że muszą być one dobrze zaopiekowane przez teatr w szerszym bloku edukacyjnym. Nie każdy nauczyciel ma bowiem czas i ochotę, by zajmować się refleksją nad teatrem współczesnym i wszystkim, o czym on opowiada. Moim zdaniem rolą instytucji, w której spektakl się odbywa, jest zadbać o taką ścieżkę dostępu. Zadbać o młodych widzów, o klasy, zwłaszcza o emocje, skoro teatr je rozbudza i z nimi gra. Tak naprawdę jednak zapraszamy na Wyspę Jadłonomia wszystkich.

Ale nie dzieci poniżej 10. roku życia.

Ustaliliśmy widełki wiekowe, z którymi się nie do końca zgadzam i nad którymi długo debatowaliśmy. Jestem zawsze za tym, by jak najbardziej obniżać dolną granicę dostępu do kultury. Finalnie i tak to rodzic decyduje, kiedy można wystawić dziecko na poszczególne treści i formy. Moja córka ogląda spektakle dla dorosłych już od najmłodszych lat i czuje się świetnie w tym świecie. Oczywiście nie jest to regułą, ale mogłoby nią być, gdybyśmy traktowali dzieci bardziej podmiotowo, zapraszając do naszego świata i im go objaśniając.

Poza tym moim zdaniem najgorsze, co może spotkać dziecko w teatrze, to nie nieodpowiednie treści, ale nuda. Instytucje są jednak za stosowaniem precyzyjnych zabezpieczeń. Ostatecznie więc mamy grupę 10+, przy czym właściwie należy zaznaczyć, że to już nie są dzieci, a nastolatki.

Alicja Rokicka, Wegan Nerd: Pokazuję, że kuchnia wegańska jest prosta, smaczna, kolorowa

Zapytałam o wiek, bo w spektaklu pojawia się teza, że jest on sztuczną barierą – rzekomo ochronną, a w praktyce krzywdzącą – w procesie poznawania i próbach rozumienia świata, stawianą dzieciom oraz młodzieży przez dorosłych. Czy dobrze odczytuję ten przekaz?

Owszem. Infantylizacja dzieci ze strony dorosłych musi wreszcie się skończyć. To jest jakaś kompromitacja szkoły, instytucji kultury, rodziców, religii. I ta kompromitacja się dzieje i jest kontynuowana, a potem od momentu osiągnięcia prawnej pełnoletniości odwrót wahadła.

To, czy skłaniać się ku wegańskiemu stylowi życia, czy nie, jest w zasadzie drugorzędną warstwą tematyczno-fabularną naszego spektaklu. Proponujemy, zgodnie z naszymi przekonaniami, rozpatrywać kwestie odpowiedzialnej konsumpcji, życia, korzystania z dobrodziejstw cywilizacji bez oderwania od kontekstów: etycznego, ekologicznego, społecznego, ale także najważniejszego: poznawczo-emocjonalnego. Już przecież nie tak małe dzieci, w wieku 7–13 lat, znajdują się wtedy w kluczowym momencie swojego rozwoju.

Wówczas przecież zaczynają kształtować się ich poglądy, zestawy opinii, przekonania i uruchamia się proces stawania się podmiotem, uczestnikiem życia społecznego i rodzinnego. Wraz z Dorotą Kowalkowską zauważyliśmy (i na pewno nie jesteśmy w tym odkryciu odosobnieni), że tzw. późne dzieciństwo czy też wczesna nastoletniość jest okresem całkowicie niedostrzeganym przez dorosłych i pomijanym przez nich w tworzeniu oferty kulturalnej, edukacyjnej, politycznej czy wychowawczej.

Szesnastolatki chcą głosować w wyborach. Dlaczego warto im na to pozwolić?

Staracie się – jak rozumiem – tę lukę wypełnić?

Tak, można powiedzieć, że właściwie wszystkie nasze spektakle – moje i Doroty – opowiadają o tym samym. O tym, że dorośli upupiają swoje pociechy i ogóle nie zauważają przejścia między dzieciątkiem a nastolatkiem. Powiedziałaś wcześniej, że to element jakiejś rodzicielskiej troski, ale moim zdaniem dorośli tak naprawdę chronią siebie przed konfrontacją z dziecięcymi problemami, lękami, depresjami, pytaniami, seksualnością.

Jednocześnie non stop dzieci w tym wieku wystawiane są na to samo co ich rodzice czy opiekunowie. Przecież słuchamy tego samego radia, oglądamy tę samą telewizję, mamy dostęp do tych samych stron w internecie, który dzieci znają właściwie lepiej niż my. Udawanie, że tak się nie dzieje, jest nieuczciwe, absurdalne i szkodliwe. Z tym właśnie chcemy walczyć w naszym teatrze.

Weganizm, o którym mówimy w Wyspie Jadłonomii, jest osadzony w historii dziewczynki w wieku ok. 10–13 lat, która poprzez namysł nad jedzeniem i wszystkim, co się z nim wiąże, próbuje zrozumieć zależności, uwikłania i konteksty działające w świecie, społeczeństwie, także w jej własnej rodzinie. W naszym wypadku osią fabuły jest choroba rodzica, ale równie dobrze moglibyśmy wybrać inne wątki, jak kwestie ekonomiczne, klasowe, środowiskowe, politykę.

Mówimy: „Uczysz się po to, by zostać kimś”. Ale w takim razie kim są dzieci teraz?

Bohaterka – mała M. – jest wzorowana bezpośrednio na Marcie Dymek? Co właściwie sprawiło, że spośród wielu wegańskich blogerek wybraliście akurat ją?

Pomysł podsunął nam Tomasz Plata, który w tamtym czasie – mam na myśli początek pandemii – był kuratorem Teatru Studio. Zainspirowany Gretą i ostatnim wielorybem – naszym poprzednim spektaklem, zrealizowanym w Wałbrzychu i traktującym o postawach młodych wobec kryzysu klimatycznego – zaproponował, żebyśmy zrobili coś w rodzaju jego sequela, w którym zawęzimy kwestię globalnego kryzysu klimatycznego do jedzenia i jego społecznego znaczenia. Motorem tego zaproszenia było nie tyle to, co opowiadamy o kryzysie klimatycznym, bo mówi się o nim na wiele różnych sposobów, ile narracja o podmiotowości dziecka.

Zdjęcie ze spektaklu „Wyspa Jadłonomia”. Fot. Sisi Cecylia

W Grecie i ostatnim wielorybie też bohaterką jest dziewczynka, wzorowana – jak się domyślam – na Grecie Thunberg?

Zgadza się. W tamtym spektaklu mamy do czynienia z bohaterką, która jest ekspertką w obszarze klimatu, jest mądrzejsza od swoich rodziców i dorosłych. W Wyspie Jadłonomii odwrotnie skonstruowaliśmy postać. M. nie ma zasobów, środków, wiedzy i wsparcia. Mierzy się ze światem dla niej niezrozumiałym i odbywa podróż, która dopiero ma ją zmienić. Marta Dymek zaprasza swoich odbiorców do takiej właśnie podróży.

Marta, a w zasadzie jej medialna persona, okazała się dla nas świetnym, wręcz naturalnym wzorem w opowiadaniu o podmiotowości dziecka. Sama zachęca do przyjrzenia się naszej podmiotowości i do zmapowania naszych połączeń ze światem przez pryzmat jedzenia i wyborów konsumenckich. Zachęca do pracy nad świadomością, do autowglądu. Nie jest więc tak, że Tomasz Plata narzucił nam Martę Dymek. Po prostu genialnie połączył kropki. Zresztą sam z książek kucharskich Marty korzystam od dawna i cenię je ponad wszelkie inne.

Ale to nie jest chyba wbrew różnym sugestiom spektakl zrealizowany wyłącznie na podstawie książek kucharskich?

Raczej inspirowany nimi. I to nie przepisami, ale postawą Marty wobec jedzenia i konsumpcji, którą uważam za szczerą i przemyślaną, budzącą zaufanie. Jadłonomia to projekt, w którym o wegańskiej kuchni i wegańskim stylu życia opowiada się w sposób absolutnie włączający, nieobwiniający i oparty na pozytywach. Niektórzy twierdzą, że to starannie wykoncypowany pomysł marketingowy albo strategia sprzedażowa. Może, ale w zasadzie wszystko mi jedno. Ważne, że to naprawdę działa i że znajduje swoje miejsce w dyskusji na temat polityki, światopoglądu, zmiany.

Marta Dymek kładzie nacisk na to, by w swoim tempie, etapami przechodzić na weganizm, nie deprecjonuje fleksitarianizmu, w ogóle nie skupia się na deprecjonowaniu czegokolwiek. Jadłonomia jest więc światem zapraszającym do zmian, skutecznym, dobrze skonstruowanym komunikatem politycznym. Bo to, co jemy, jest polityczne. Z tym że w naszym spektaklu poszliśmy o krok dalej niż Jadłonomia. Scena ze zwierzęciem wykracza poza dotychczasową działalność Marty, ale kto wie, może szykowana nowa odsłona Jadłonomii – fundacja – sięgnie dużo dalej i wprost już obejmie drażliwe społecznie miejsca, jak prawa zwierząt i etyczność jedzenia mięsa.

Hodowla zwierząt to tykająca bomba. Czas ją rozbroić [rozmowa]

Masz na myśli scenę, w której mała M. trafia na cmentarz zwierząt i spotyka zwierzę, które uniknęło śmierci, pielęgnuje pamięć o swoich siostrach i braciach, a także tłumaczy głównej bohaterce, jak wygląda produkcja mięsa i jego koszty?

Tak. To chyba najbardziej dyskutowana scena w spektaklu i najprawdopodobniej najbardziej poruszająca, ale także budząca największy emocjonalny opór, i to zarówno u osób przekonanych do weganizmu, jak i wątpiących w jego słuszność. Różnego rodzaju wątpliwości wobec niej zgłaszali widzowie oglądający spektakl w trakcie jego powstawania. Wiedzieliśmy jednak, że niezależnie od oporów – w takim czy innym kształcie – scena ze zwierzęciem zostanie w spektaklu. Czuliśmy, że jest konieczna, a spektakl bez niej pewnie stałby się bezpieczny, wygodny, skrojony pod przekaz i właśnie publicystyczny.

W postaci ocalonego zwierzęcia postawiliśmy na coś, co jest dla nas najważniejsze, również z punktu widzenia strategii artystycznej, ale jednocześnie wykraczające poza znośny emocjonalnie komunikat – a ten przekonuje, że wszystko da się zrobić bez większych wyrzeczeń. Nie da się. Czy to oznacza, że mamy ugrząźć w poczuciu winy? Albo bezsilności? No nie. Chcemy zostawić widzów z poczuciem sprawczości, której granic jednak będą świadomi.

Mówimy ważne dla nas rzeczy, a one czasami są trudne, paradoksalne i brzydkie. Chcemy jak największą liczbę osób przyciągnąć do naszej idei, ale nie za cenę uproszczeń i przemilczeń. A pominięcie całej niewygody etycznej i emocjonalnej, jaka wiąże się z dyskusją o mięsie, byłoby takim właśnie oszustwem. Podobnie jak opowiadanie, że zmiana będzie łatwa. Wraz z Martą Dymek przekonujemy, że zmiana, owszem, jest możliwa, ale niekoniecznie oznacza rewolucję. Raczej mikrorewolucję.

Zdaje się, że wspomniana przez ciebie scena jest przeciwieństwem działań lobby mięsnego, które zadbało o to, żeby zerwać połączenie pomiędzy zagrodą a talerzem. W efekcie konsument zapomina, że kotlet jest martwym zwierzęciem. Czy teatr, obok reportaży pokazujących, co dzieje się w rzeźniach, ma narzędzia do skutecznego przywracania tej pamięci i połączeń?

Nie odpowiem na pytanie o skuteczność, bo od premiery minęło zbyt mało czasu, by stwierdzić, czy Wyspa Jadłonomia cokolwiek zmieniła w którymś z widzów. Dziennikarze często pytają nas też, czego oczekujemy od widzów po wyjściu z tego spektaklu. Czy chcemy na przykład, żeby dziecko rzuciło się na rodziców i powiedziało, że nie zje kotleta w niedzielę?

A nie chcecie?

Wydaje mi się, że w horyzoncie myślenia twórców i ludzi chcących zmieniać rzeczywistość nie istnieje absolutnie wiara w możliwość zmiany tu i teraz. Myśleliśmy bardziej w kategoriach tego, na co zwraca uwagę Marta Dymek, która mówi o potrzebie zmiany prawa, mechanizmów. I w związku z tym nasza misja ma polegać nie na powstrzymaniu kogoś od zjedzenia kotleta, tylko na tym, że za 5 czy 10 lat, gdy widz Wyspy Jadłonomii będzie już pełnoletni, zagłosuje w wyborach na takie rozwiązania i polityków, którzy ograniczą produkcję mięsa. Zmiana systemowa jest najważniejsza.

Jeśli więc mówimy o sprawczości teatru czy kultury, na pewno musi być ona rozpatrywana w długiej perspektywie. W zasadzie trochę podśmiewam się z domagania się natychmiastowego efektu w kontekście teatru politycznego. Faktem jest natomiast to, że wielu z nas potrafi wskazać, jak kolosalne i diametralne zmiany zaszły pomiędzy tym, co uważaliśmy za oczywiste i niewzruszalne w, powiedzmy, 1900 roku, a rzeczywistością dzisiejszą. Ba, nawet w ciągu życia ostatnich dwóch, trzech pokoleń przeszliśmy ogromną rewolucję, w której kultura odegrała niemałą rolę.

Niemęski weganizm, seksowny mięsoholizm?

Kultura pobudza wyobraźnię, jednak to brak tej drugiej uważa się za podstawę kryzysu ekologiczno-klimatycznego.

Zgadzam się z tym, że nie używamy wyobraźni, ale przede wszystkim nie używamy emocji, zwłaszcza w sferze edukacji. Bo na papierze wszystko gra. Moja córka w państwowej szkole podstawowej – szkole ministra Czarnka – uczy się rzeczy, które są absolutnie zielone i progresywne. Ale co z tego, skoro system edukacji nie potrafi wzbudzić wokół nich absolutnie żadnych emocji, nie buduje zaangażowania w kwestie ekologiczne czy prozwierzęce, nie uczy wyciągania wniosków z wiedzy, którą sam przekazuje?

Myślę, że sztuka bardzo się tu przydaje. Reportaż zresztą też. Moje największe przeżycia literackie z czasów młodości – obok Dostojewskiego i jemu pokrewnych – to były teksty z „Dużego Formatu” z końca lat 90. Tamte reportaże rzeczywiście były niezwykle emocjonalną literaturą, zawierającą ogromne pokłady empatii do bohaterów i sytuacji, były zaangażowane i perswazyjne. To samo może robić teatr, choć tu się zawsze pojawia zarzut.

Lex Czarnek chce nas wszystkich postawić do kąta, a prezydent się namyśla

Jaki?

Że twórcy stosują na widzach szantaż emocjonalny. Że emocje zawsze stawiają nas przed wyborem zero-jedynkowym. Zarzucanie komuś, że używa emocji bądź się nimi dzieli z intencją szantażowania odbiorców, to błąd psychologiczny naszych czasów. Odrzucam sformułowanie „szantaż emocjonalny” jako jakąś miałką poprawność. Dlatego scena ze zwierzęciem jest dla nas ważna i jak najbardziej zaprojektowana, by wzbudzać emocje, nawet jeśli będą negatywne i za ich sprawą ktoś odrzuci nasz spektakl.

A czy nie jest tak, że mówicie jednak głównie do przekonanych?

Problem nie leży chyba w spektaklu, tylko w miejscu, w którym jest grany. To teatr w centrum Warszawy, mający pewną renomę i uchodzący za progresywny, więc nie jest żadną tajemnicą, że pierwszą falę widzów stanowili w większości ci przekonani. Wiem jednak, że Teatr Studio ma zamiar eksperymentować z porannymi spektaklami dla szkół, przygotowywać program edukacyjny dla uczniów. Jesteśmy po pierwszym szkolnym pokazie, którego odbiór był bardzo gorący. I tu powracamy do pytania: czy Wyspa Jadłonomia to jest publicystyka czy teatr? Oczywiście ten spektakl jest o czymś, rozmawiamy w nim o konkretnej sferze politycznej, ale przede wszystkim naszą intencją było, żeby opowiedzieć wciągającą, zabawną, czułą i dynamiczną historię.

Bardzo stawialiśmy na wyrazistość bohaterki, bardziej niż na te wszystkie dziwadła, które ją otaczają. Zadbaliśmy o to, by widzowie będący obojętni w sprawie weganizmu mogli się również w tym świecie odnaleźć. Korzystaliśmy ze świata inspirowanego Alicją w Krainie Czarów czy filmami studia Ghibli. I zdaje się, że właśnie za sprawą naszej historii, bohaterów i świata jesteśmy w stanie przekonać też tych niekoniecznie przekonanych. Nie tyle przekonać do niejedzenia mięsa, ile do znalezienia w sobie ufności i empatii, wynikającej z otwarcia się na smutek losów M., z dostrzeżenia jej lęków i problemów. Choroba taty i depresja klimatyczna to tematy równorzędne wobec tematu jedzenia.

Na informację zwrotną od widzów i w kwestii głębszych zmian społecznych, jaki wywołamy, przyjdzie nam jeszcze poczekać. Teraz najbardziej liczymy na to, że spektaklowi uda się wyjechać poza Warszawę, do mniejszych miast. Wtedy jego siła będzie naprawdę wielka.

**
Maciej Podstawny – reżyser i dramaturg. Absolwent krakowskiej PWST i filozofii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracował m.in. z Teatrem Polskim w Poznaniu, z Teatrem im. J. Szaniawskiego w Wałbrzychu i z Teatrem Narodowym w Warszawie. Laureat – wspólnie z Dorotą Kowalkowską – Nagrody Specjalnej 26. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej za spektakl Greta i ostatni Wieloryb – „za konsekwentne wprowadzanie w przestrzeń szkolną teatru o wysokich walorach artystycznych, podejmującego z młodym widzem rozmowę o współczesnym świecie”. Najnowszy, wyreżyserowany przez niego wraz z Dorotą Kowalkowską i Janem Czaplińskim spektakl Wyspa Jadłonomia można zobaczyć w stołecznym Teatrze Studio. To sztuka inspirowana twórczością aktywistki, blogerki kulinarnej i autorki książek, Marty Dymek.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Januszewska
Paulina Januszewska
Dziennikarka KP
Dziennikarka KP, absolwentka rusycystyki i dokumentalistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka konkursu Dziennikarze dla klimatu, w którym otrzymała nagrodę specjalną w kategorii „Miasto innowacji” za artykuł „A po pandemii chodziliśmy na pączki. Amsterdam już wie, jak ugryźć kryzys”. Nominowana za reportaż „Już żadnej z nas nie zawstydzicie!” w konkursie im. Zygmunta Moszkowicza „Człowiek z pasją” skierowanym do młodych, utalentowanych dziennikarzy. Pisze o kulturze, prawach kobiet i ekologii.
Zamknij