Kultura, Weekend

Książka „Fanfik” to moje dziecko, a film Netflixa to wnuk [rozmowa z Natalią Osińską]

Nie mam wątpliwości, że powieść w znanej nam formule się wyczerpuje, nie przystaje do opisywania rzeczywistości nastolatków spędzających czas na Twitchu i Tik-Toku. Tłumaczenie świata wirtualnego na książkę to spory wyczyn, bo choćby wiadomości z Messengera czy innego komunikatora łatwiej pokazać w filmie. W literaturze czegoś takiego nie dałoby się czytać – mówi nam Natalia Osińska.

Paulina Januszewska: Pisałaś Fanfika z myślą, że przeleży w szufladzie i w czasach, kiedy osoby transpłciowe pozostawały na systemowym marginesie, ale chyba nie były tak cynicznie atakowane przez władzę i środowiska transfobiczne jak dziś. Książkę ostrożnie reklamowano jako powieść po prostu dla młodzieży, a nie taką z wątkami LGBT+. Teraz na jednej z największych platform streamingowych oglądamy na jej podstawie film. Czy to znak, że społecznie wydarza się coś dobrego?

Natalia Osińska: Zdecydowanie tak. Choć myślę, że zmiany polityczne zwykle nie nadążają za zmianami społecznymi, a dorośli – za nastolatkami. Gdy Fanfik się ukazał, niemal natychmiast czytelnicy zarzucili mnie pytaniami: „kiedy ekranizacja?”, więc dla wielu z nich już kilka lat temu było czymś oczywistym, że taki film musi powstać. Długo studziłam ten zapał.

Dlaczego?

Realizacja filmu zajmuje czas i nie dzieje się za sprawą pstryknięcia palcami. Znając wielkość idących za tym formalnych przedsięwzięć, ale i z uwagi na własny brak wiary w to, że coś takiego ma szansę się wydarzyć, nie dawałam się porwać tym śmiałym marzeniom.

Nawet gdy pojawiły się wstępne, pochodzące z kilku źródeł rozmowy na temat ekranizacji, byłam przekonana, że nic z nich nie wyjdzie, że projekt najpewniej padnie z powodów budżetowych albo jakichś innych. Mimo że premiera Fanfika była dla mnie niesamowitym doświadczeniem, nadal zastanawiam się, czy to wydarzyło się naprawdę.

Na pewno nie bez znaczenia jest tu zaangażowanie Netflixa, który inwestował w podobne produkcje już wcześniej. Warto wspomnieć chociażby sukces skierowanego do młodych ludzi serialu Young Royals. Platforma, idąc za ciosem, szukała najwyraźniej podobnych, może lokalnych wersji tych samych historii nastolatków odkrywających swoją tożsamość czy orientację. Cieszę się, że trafiło akurat na Fanfika.

Czy miałaś jakiś wpływ na proces powstawania filmu?

Wpływ to za dużo powiedziane. Uczestniczyłam w spotkaniach przygotowawczych. Odbywały się głównie online, bo zaskoczyła nas pandemia. Natomiast z perspektywy czasu mam wrażenie, że moja rola głównie polegała na marudzeniu, że Netflix tnie kolejne wątki, bo objętość filmu w porównaniu z książką jest bardziej ograniczona. Ta forma rządzi się swoimi prawami i nie można przełożyć wszystkiego jeden na jeden, więc musiałam pogodzić się z faktem, że na moich oczach powstaje zupełnie inna historia.

To było trudne?

Trochę tak, ale gdy już mi się udało i zaczęłam traktować filmowego Fanfika jak osobne dzieło, poczułam ulgę. Zrozumiałam, że ktoś inny bierze za niego odpowiedzialność i moja rola to raczej matronat niż współautorstwo, a właściwie doszłam do wniosku, że moja relacja z ekranizacją wygląda podobnie jak ta, którą mają dziadkowie z wnukami. Podczas gdy publikację książki łatwo porównać do wydawania na świat dziecka, film stworzony na jego podstawie to już kolejne pokolenie i większy luz, dystans. Zabiegasz o kontakt, troszczysz się, ale ostatecznie wiesz, że to rodzice mają ostatnie słowo, obowiązek wychowawczy i tak dalej. No i gdy tak się postawi sprawę, z większym spokojem mogę podejść do percepcji filmu.

Lewicowy Netflix, czyli jak niegodziwi producenci narzucają twórcom polityczną poprawność (i deprawują młodzież)

Gdy byłam na pierwszym pokazie, uświadomiłam sobie też, jak wiele osób pracuje nad realizacją całego przedsięwzięcia. To sprawia, że ciężar jego powstawania rozkłada się w jakiejś grupie – zupełnie inaczej niż w przypadku tworzenia książki, które jest bardzo samotnym procesem. Niby pracujesz z redaktorem czy ilustratorką, ale w ostateczności wszyscy wymieniają tylko twoje nazwisko. Autorki.

Przypomnijmy zatem, że ilustracje do Fanfika zrobiła Olga Budzan, redaktorką prowadzącą była Justyna Pelaska, a korektę zrobił Hubert Korczyc. Wracając do filmu, jakie jakości – oprócz tych oczywistych przynależnych obrazowi – wnosi netflixowy Fanfik w opowieść o transpłciowym Tośku?

Narzekałam na wyrzucanie wątków, ale tak naprawdę skupienie się na jednym, czyli przemianie Tośka, wydaje mi się największą zaletą filmu. Wprawdzie po kilku latach od napisania książki czuję, że wiele bym w niej zmieniła i one mogłyby też wybrzmieć. Własne dzieła można przepisywać jednak w nieskończoność, a nie o to tutaj chodzi.

Myślę, że przewagą ekranizacji jest rezygnacja z nadmiaru ozdobników i rozpraszaczy, które mnożyłam w książce. Dzięki temu widz może bardziej emocjonalnie przywiązać się do historii. Właściwie każda scena jest w jakimś stopniu poruszająca, nie ma w niej zapychaczy. Z pewnością także dlatego, że film trwa tylko 95 minut, co sprawia, że odbieram go jak szybką, sprawną jazdę, a nie długi maraton. I to chyba podoba mi się w nim najbardziej, choć trudno porównywać tak różne media i sposób ich oddziaływania. 

„Fanfik”: Trans, gej i czuła narracja w filmowej praktyce

W przeszłości mówiłaś w wywiadach, że Fanfik nie jest opowieścią misyjną, ale skierowaną w pierwszej kolejności do nastolatków po to, by wielu z nich mogło się przejrzeć w historii Tośka i jego przyjaciół jak w lustrze. Czy o to też wciąż ci chodzi literacko – żeby dzieciaki LGBT+ miały swoją reprezentację w kulturze zdominowanej wciąż przez osoby cishetero? A może coś się zmieniło i chciałabyś też wywoływać jakieś większe dyskusje?

I ja się zmieniłam, i czasy się zmieniły. Chyba dziś wolałabym, żeby dyskusje wywoływały osoby, których ta tematyka dotyczy i które są kompetentne. Wolę pozostać na swoim, sojuszniczym pasie.

 

Fanfik to opowieść, która miała sprawić, że odbiorca poczuje się dobrze i pozytywnie wzmocniony. Wszystkie moje książki traktuję trochę jak formę eskapizmu od tego, co działo się w Polsce i dzieje się nadal wokół praw osób LGBT+. Widzę jedną istotną zmianę, która mnie cieszy.

 Jaką?

Gdy Fanfik się ukazał, wiele osób, które chciało go skrytykować, gryzło się w język, stwierdzając: dobrze, że książka powstała, powinno być ich więcej, nie drążmy jej ewentualnych literackich mankamentów. Nastąpił ważny progres. Dziś od literatury z wątkami LGBT+ wymaga się więcej. To sprawia, że trochę się już wycofuję z takiej tematyki i nie jestem pewna, czy książka w podobnym jak Fanfik duchu powstanie. Chciałabym, żeby pisały same osoby LGBT+.

A jak przez te lata na Fanfika reagowali jego główni odbiorcy – nastolatkowie? Czy pamiętasz jakieś szczególne spotkania autorskie z ich udziałem?

Ostatnie takie spotkania odbyły się jeszcze przed pandemią. Premiera trzeciej części historii Tośka, Fluff, przypadła już na czas lockdownu. Kiedy teraz o tym myślę, mam wrażenie, że wracam wspomnieniami do kompletne innej ery przed nauczaniem zdalnym, zoomem, zamknięciem w domach. Te doświadczenia mocno zmieniły młodzież.

Wcześniej mogłam wrócić do swoich czasów nastoletnich i w jakimś stopniu skorzystać ze swoich doświadczeń, by porozumieć się z nastolatkami. To się udawało, bo pewne rzeczy pozostają uniwersalne. Ale doświadczenie pandemii i wszystkiego, co się z nią wiąże, jest nie do nadgonienia i nie do pojęcia dla osoby dorosłej. To wyrwa pokoleniowa nie do przeskoczenia.

Transowe opowieści

czytaj także

Edukację zdalną znam jedynie z perspektywy rodzica i jestem przekonana, że w obecnej rzeczywistości na spotkaniu autorskim po prostu nie dogadałabym się z młodzieżą. To też jeden z powodów, dla których pisanie kolejnej powieści może okazać się niekoniecznie dobrym pomysłem.

Czy Fanfik obala stereotypy płciowe? A może jednak je powiela? Pytam głównie dlatego, że dziewczyńskość w tej książce jest karykaturalnie wręcz zła, a chłopackość afirmowana. Nie ukrywam, że bardzo mnie złościł brak wzbudzających sympatię bohaterek kobiecych i dziewczęcych. Czy dziś byś to zmieniła? A może to był celowy zabieg?

Świat przedstawiony w książce w dużej mierze reprezentuje perspektywę Tośka, który nie chce być dziewczyną i nienawidzi wszystkiego, co dziewczęce. Można by nawet powiedzieć, że jest małym mizoginem. Takie było moje zamierzenie nie dlatego, że uważam dziewczyny za gorsze i jestem seksistką, tylko z uwagi na to, że chciałam pokazać etap, w którym znajdował się Tosiek i który być może trzeba przejść, żeby oswoić się z własną tożsamością, odreagować „bycie” dziewczyną. Ale zdaję sobie sprawę, że to krytyka, która często bywa podejmowana wobec Fanfika. Dlatego w kolejnych częściach tej historii – Slashu i Fluffie – staram się, by Tosiek dojrzewał i odkrywał, że nie wszystko jest czarno-białe.

Może to jest pierwszy krok do tropienia pęknięć w binarnym podziale i przekonania, że ten system jest niedoskonały, ale najpierw trzeba go zanegować na podstawowym poziomie? Czy raczej chodzi o to, że kategoryczne widzenie świata jest przynależne okresowi nastoletniości?

I jedno, i drugie. Zresztą Tosiek jest bardzo radykalny także we wszystkich swoich poglądach, a nie kwestii własnej tożsamości. Bardzo emocjonalnie reaguje na różnego rodzaju niesprawiedliwości, buntuje się przeciwko zastanej rzeczywistości, ale także dorosłym, którzy reprodukują stereotypy i sztywno się ich trzymają, nie pozwalając Tośkowi długo być sobą. Ale oni też się czegoś uczą. Może i my możemy.

Najlepszy prezent na Dzień Dziecka? Zacznijmy traktować dzieci poważnie

Jak zmieniła się literatura młodzieżowa w odniesieniu do rozkwitu, który obserwujemy w kategorii young adults? Kiedyś twierdziłaś, że młodzież czyta i pisze fanfiki, bo w nich może odnaleźć siebie w przeciwieństwie do propozycji, które pojawiają się w – nazwijmy to – oficjalnym obiegu literackim i niespecjalnie poruszają choćby wątki tęczowe. A teraz ta oferta jest chyba szersza?

Dużo się zmieniło przez pandemię. Dzieciaki dużo czasu spędzały w internecie, który pozwolił rozwijać różne formy właśnie poza oficjalnym obiegiem. Rynek wydawniczy próbuje jakoś zasysać te trendy. Nie mam wątpliwości, że powieść w tradycyjnej i znanej nam formule się wyczerpuje, nie przystaje do opisywania rzeczywistości nastolatków, zwłaszcza tych spędzających czas na Twitchu i Tik-Toku.

Tłumaczenie świata wirtualnego na książkę to spory wyczyn, bo choćby wiadomości z Messengera czy innego komunikatora łatwiej pokazać w filmie jako pojawiające się na ekranie dymki. W literaturze czegoś takiego nie dałoby się czytać. Sztuka fanfików rozkwita, ale często jest pisana w formie grupowego czata, więc z pewnością zmienia percepcję literatury i wytycza nowe kierunki. Pytanie brzmi, na ile powieść za tym nadąża. Obawiam się, że coraz mniej i jednocześnie zastanawiam się, jak na pisanie wpłynie dodatkowo sztuczna inteligencja. Wystarczy przecież wpisać frazę „fanfik o tym i o tym”, a dostaniemy gotowy materiał w kilka sekund.

Skoro powieści szybko się dezaktualizują, to co może dziś lektura Fanfika dać czytelnikom i czytelniczkom, którzy sięgną po niego po raz pierwszy?

Nie możemy zapominać, że powieść jest punktem wyjścia do tworzenia fanfików, a te wartością dodaną zarówno do książki, jak i filmu. Każda opowieść – jakakolwiek by nie była – zawsze pozostawia niedosyt. Im większy głód wywołuje, tym bardziej jest fanfikogenna. Pod tym względem nie obawiam się o czytanie Fanfika dziś.

Może jego braki, niewyjaśnione i nierozwinięte wątki staną się czymś wartym dopowiedzenia, może wtórność, dezaktualizacja pewnych kwestii skłonią kogoś do zobaczenia, ile się zmienia. A może warto zobaczyć, że Fanfik przetarł pewne szlaki, bo jako pierwszy mierzył się zarówno z tego typu tematyką, jak i rodzajem literatury. Niemniej jednak powieść, którą wydaje się w tradycyjny sposób, ma skończoną formę. Ale czy zostało w niej już odkryte wszystko? Mam nadzieję, że nie.

**

Natalia Osińska – absolwentka filologii polskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Autorka książek Fanfik, Slash, Fluff.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Januszewska
Paulina Januszewska
Dziennikarka KP
Dziennikarka KP, absolwentka rusycystyki i dokumentalistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka konkursu Dziennikarze dla klimatu, w którym otrzymała nagrodę specjalną w kategorii „Miasto innowacji” za artykuł „A po pandemii chodziliśmy na pączki. Amsterdam już wie, jak ugryźć kryzys”. Nominowana za reportaż „Już żadnej z nas nie zawstydzicie!” w konkursie im. Zygmunta Moszkowicza „Człowiek z pasją” skierowanym do młodych, utalentowanych dziennikarzy. Pisze o kulturze, prawach kobiet i ekologii.
Zamknij