Kultura

Kosińska: Radosny, suwerenny obłok

Pisanie o poezji najwyższej próby jest zawsze rozpaczliwie nieprzystawalne do niej samej, zawsze sprawia, że poezja i jej autor znikają, jak we wspólnym obrzędzie, za chmurą, oddalają się. Tekst Agnieszki Kosińskiej.

Nawet jeśli ktoś nie znał Wisełki (jak nazywano Wisławę Szymborską w zaprzyjaźnionych kręgach), może ją sobie z łatwością wyobrazić, wymawiając jej wdzięcznie, a zarazem dziwnie brzmiące spieszczone imię. To całkiem tak, jak z Konstantym Aleksandrem Jeleńskim zwanym Kotem. Dziewczęca, delikatna, drobna, onieśmielona, a jednak skłonna do psot i zalotna, nieuchwytna w gestach, pozach, ale także w odwiecznych kłębach papierosowego dymu oraz stanowcza, o całkiem trzeźwym sądzie i dość praktycznym podejściu do życia. Taką Wisełkę pamiętam.

Doskonale też potrafię ją sobie wyobrazić, jak odbywa pogawędkę z fizykiem, który spędza życie na zderzaniu materii i antymaterii, albo docieka istoty kwarków. Łączyła poetkę bowiem z tym (lub z innym) plemieniem naukowców i artystów ścisłość i precyzja, a zarazem ekstatyczność i, by tak rzec, dziecięca lekkość wyobraźni.

Po Noblu Wisełka walczyła z Wisławą: osoba z osobistością. W 1996 roku o mały włos nie zostałam jej sekretarką. W tym samym roku z impetem litewskiego niedźwiedzia wdarł się w moje życie Czesław Miłosz.

Miałam szczęście wiele razy ją spotykać i widzieć w akcji. Jedną rozmowę przytoczę. W dniu tragicznej śmierci Carol Thigpen-Miłosz – drugiej żony Miłosza – 16 sierpnia 2002 roku zadzwoniłam do Wisławy z tą wiadomością.
– „Ach, jakie to nieszczęście. Pamiętam ją taką żywą… kiedy to ostatni raz byliśmy u nich, nie pamiętam. Ale w związku z tym wszystkim chciałam Panią zapytać o kilka kwestii. Przecież on musi mieć kogoś na stałe. To musi być osoba młoda, miła, inteligentna, żeby wiedziała, z kim ma do czynienia, ktoś, kto by z nim mieszkał. Najlepiej, żeby to była Pani”.
– „Ale ja mam rodzinę” – próbowałam się bronić.
– „No tak” – odparła zrezygnowana Wisława Szymborska.

Ta rozmowa przypomniała mi reakcję poetki na Nobla, że powinien go dostać Kornel Filipowicz. Kornel: miłość jej życia. Miłość ich życia, chciałoby się powiedzieć, bo przecież byli jak dwie połówki. Po śmierci Kornela ona –  niestrudzona propagatorka jego cichej i niedocenionej dziś prozy. Zakochana kobieta, widząca siebie jako pisarkę mniejszą. Ile może miłość?

Pozornie nieprzydatne pasje Wisławy: kolaże, zamiłowanie do kiczu, campu, zbieranie śmiesznych nazw miejscowości (i fotografowanie się z nimi). Pozornie niedbałe rytuały: loteryjki z fantami, kolacyjki. Pozornie nieusystematyzowana wiedza: od szympansów przez ludzkie geny do bibelotów, małe wybryki i wielkie ewolucje. Wszystko to krystalizuje w pozornie proste wiersze, wiersze o przejrzystej, doskonale zwartej, nierozerwalnej, wcale nie pozornej strukturze.

O poezji Wisławy Szymborskiej nie umiem teraz powiedzieć nic mądrego. A poza tym pisanie o poezji najwyższej próby jest zawsze rozpaczliwie nieprzystawalne do niej samej, zawsze sprawia, że poezja i jej autor znikają, jak we wspólnym obrzędzie, za chmurą, oddalają się. Kiedy czytamy wiersze, obcujemy z nimi po prostu, mając je pod ręką, przypominając je sobie w różnych życiowych okolicznościach, czujemy, że wszystko w nas rozumie je, że jesteśmy czegoś i kogoś bliżej. Zupełnie jak z istotą czasu, dopóki nikt o nią nie pyta.
Wisława-Wisełka Szymborska: radosny, suwerenny obłok.

Kraków, 2–3 lutego 2012 


*Agnieszka Kosińska – doktor literatury, w latach 1996–2004 osobista sekretarka Czesława Miłosza 

 

 

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij