Kultura, Weekend

Jest nas w Norwegii przeszło 100 tysięcy. I ktoś o tym wreszcie napisał

Sąsiedzi prosili ją o usunięcie nazwiska ze skrzynki pocztowej, bo według nich obniżało wartość nieruchomości. Po latach napisała książkę o tym i innych sytuacjach, jakich doświadczają w Norwegii Polacy. Norwedzy byli w szoku. Jak to? My dyskryminujemy. Zapraszali ją do radia i telewizji, a książkę Ewy Sapieżyńskiej zakupiono do wszystkich bibliotek w kraju.

Podobno każdy Norweg zna jakiegoś Polaka. Tak się mówi, choć znać i wiedzieć po norwesku (jak i po polsku) to czasowniki o nieco odmiennym polu znaczeniowym. Można więc założyć, że każdy Norweg zna jakiegoś Polaka. Ale czy cokolwiek o nim wie? I czy chce się dowiedzieć?

Między „ciapatym” a „ziemniakiem”. W Norwegii „polakk” to obelga

Jest nas w Norwegii przeszło 100 tysięcy (na pięciomilionową populację), od 2008 roku stanowimy w tym kraju najliczniejszą mniejszość i wpadamy na siebie od względnie ciepłych fiordów na południu po zasypane śniegiem wsie rybackie na północy. Nie chcemy wracać do Polski, mimo że pracujemy ponad siły. Nie znamy swoich praw i często nie wiemy nawet, że je mamy, bo pracodawcom zależy na tanich, a nie świadomych pracownikach. Z drugiej strony mamy dobre stanowiska, zakładamy tu rodziny i zmieniamy paszport na jaśniejszy odcień czerwonego. Dopasowujemy się albo odstajemy. Kim jesteśmy? Dlaczego wybraliśmy Norwegię? I jak z tej perspektywy wygląda nasza własna ojczyzna?

Na te i wiele innych pytań próbują odpowiedzieć od lat mieszkająca w Norwegii socjolożka Ewa Sapieżyńska i polsko-norweski reżyser Leiv Igor Devold. Ona w książce reporterskiej Nie jestem twoim Polakiem, on w filmie Norwegian dream – oba dzieła miały polskie premiery pod koniec kwietnia. Oba też wzbudziły sporo emocji, zarówno wśród Polonii, jak i samych Norwegów.

Wydana jesienią zeszłego roku książka Sapieżyńskiej zapoczątkowała dyskusję na temat stosunku Norwegów do Polaków i spotkała się z ogromnym zainteresowaniem mediów. Ciepło pisały o niej środowiska od lewicowych po konserwatywne, Polka występowała w radiu i telewizji, a zaraz potem ruszyła w tournée po kraju. Nie jestem twoim Polakiem znalazło się w zestawieniu najważniejszych książek 2022 roku, zostało kupione do wszystkich bibliotek w kraju, a fragmenty weszły do programu nauczania w liceach. Sapieżyńska wypełniła lukę i – co najważniejsze – zabrała głos po norwesku. Jej wypowiedź jest szczera i dosadna, bo w obcym języku precyzyjnie dobiera się słowa.

– Od lat piszę o Norwegii w pozytywnym świetle, a w tej książce zajęłam się tym, o czym zazwyczaj milczę – wyjaśnia podczas spotkania autorskiego w Oslo. Podaje też trzy powody, dla których zdecydowała się poruszyć ten temat. Po pierwsze my, Polacy, rzadko kiedy jesteśmy słyszalni w debacie publicznej. Po drugie, pochodzimy z wielu miejsc, zajmujemy się różnymi rzeczami, to, co robimy w Norwegii, niekoniecznie nas definiuje, a często czujemy się zredukowani do stereotypu. I po trzecie, Norwegia to jest też jej kraj (od lat ma norweskie obywatelstwo) i nikt nie powinien jej mówić, że tu nie przynależy.

Po lekturze książki dumni ze swojego kraju Norwegowie nie mogli się nadziwić, że Polacy czują się u nich dyskryminowani. Treść skonfrontowała ich z własnymi uprzedzeniami i udowodniła, że niechęć może przybierać różne formy. W prawie trzydziestu zebranych w książce historiach Sapieżyńska oddała głos dyskryminowanym, którym pochodzenie utrudnia wynajęcie mieszkania, znalezienie pracy albo pary na Tinderze. Jest to również galeria kreatywnych, którzy pomagają rodakom się organizować i dochodzić swoich praw pracowniczych i socjalnych, hodują jadalne larwy, robią muzykę, organizują demonstracje i spotkania z polskimi autorami, których Norwegia powinna poznać. Co człowiek, to historia.

Strawberry Fields Forever, czyli ciężka praca w Norwegii coraz mniej atrakcyjna

Autorka sama przeszła przez wiele etapów imigranckiego życia i mimo że dziś ma dobre stanowisko w międzynarodowej organizacji zajmującej się prawami dziecka, zaczynała wiele lat temu od pracy fizycznej na czarno, czyli od najniższych stawek. I na własnej skórze doświadcz(ył)a natrętnych pytań o to, skąd tak naprawdę pochodzi, bo mówi z akcentem, czy zaskoczenia, że mimo bycia Polką jest ładna. Zdarzyło się jej również, że sąsiedzi prosili ją o usunięcie nazwiska ze skrzynki pocztowej, bo według nich obniżało wartość nieruchomości. Osobista historia Sapieżyńskiej stanowi oś książki. I jest to zarazem głos pokolenia urodzonego na początku lat 80., świadków transformacji, nas, którzy już mieliśmy odwagę marzyć o podróżowaniu, a kiedy tylko granice się otworzyły, nie baliśmy się ich przekraczać.

Przed nami (w latach 80. XX wieku) docierali do Norwegii głównie uchodźcy polityczni, a największa fala migracji przypadła na okres po wejściu Polski do Unii Europejskiej. W rok po akcesji było w Norwegii zarejestrowanych 8 tysięcy Polaków, a w 2008 już 30 tysięcy. Dane z 2007 roku, na które powołuje się Sapieżyńska, pokazują, że większość polskich migrantów trafiła do branży budowalnej (mężczyźni) i sprzątającej (kobiety), gdzie dominują niepewność i tymczasowość i skąd trudno awansować do innych, lepiej płatnych zajęć. A to rodzi uprzedzenia pracodawców, sąsiadów i mediów.

Nie jestem twoim Polakiem mierzy się z wieloma stereotypami, na przykład z tym, że Polacy mają wysokie morale w pracy. Fakt, jesteśmy pracowici i nie odmawiamy, ale często dlatego, że właśnie nie znamy języka i boimy się stracić stanowisko. Sapieżyńska przygląda się też słowu polakk (norw. Polak – narodowości w języku norweskim zapisuje się małą literą), które w ostatnich latach nabrało pogardliwego wydźwięku. Przyczyniły się do tego aktywnie norweskie media, używając określeń typu polakkarbeidstimer (polskie godziny pracy = niezliczone nadgodziny, płaca poniżej standardów) czy polakkjobber (polskie prace = prace, których nikt nie chce).

Książka Sapieżyńskiej to nie tylko opowieść o złożonych relacjach polsko-norweskich, ale też przebieżka po polskiej myśli filozoficznej, literaturze pięknej i naszym wkładzie w europejską kulturę. Z taką polskością wielu Norwegów zetknęło się po raz pierwszy, bo przy sporadycznych tłumaczeniach polskiej literatury i okrojonym dostępie do innej sztuki Norwegowie nie mają wielu okazji, by nas lepiej poznać. Sapieżyńska ma też nadzieję, że jej książka przekazuje uniwersalną historię i dzięki polskiemu tłumaczeniu powie coś ważnego o tym, w jaki sposób zdarza nam się myśleć o Ukraińcach i innych cudzoziemcach w Polsce. Zadedykowała ją swojemu synowi z nadzieją, że będzie dorastał w Norwegii wolnej od uprzedzeń.

Norwegia głosuje: prawica naraziła się ludziom. Ale czy odda władzę?

Leiv Igor Devold urodził się w Warszawie, ale wychował w Norwegii i zawsze czuł się Polakiem. Nie wiedział tylko, co to dokładnie znaczy. Jego matka przyjechała do Norwegii w połowie lat 70. i była pierwszą inżynierką w norweskim Siemensie. Dzięki temu nie przechodziła typowej drogi migrantki z bloku wschodniego, pracowała w zawodzie, jej umiejętności były tu potrzebne. Leiv urodził się kilka lat później (jego ojciec jest Norwegiem), wyrastał w dwóch językach, lawirował między dwiema kulturami, dzięki czemu swobodnie się w nich porusza i rozumie oba kraje.

– W pewnym momencie mojego życia chciałem jednak odkryć, jak to jest być Polakiem – mówi podczas premiery swojego filmu w Tromsø, największym mieście północnej Norwegii. – Przez lata czytałem tylko te artykuły o Polakach w norweskiej prasie, o których pisze w swojej książce Ewa Sapieżyńska, a 40 proc. z nich było kroniką kryminalną. Żeby więc nie powielać stereotypowego myślenia o moim kraju, zdecydowałem się odkryć własne korzenie. – Devold mieszkał i studiował w Polsce przez siedem lat i, jak mówi, był to najlepszy okres w jego życiu. Gdyby nie fatalne warunki zatrudnienia filmowców, być może zostałby tam na stałe, ale znając rynek pracy w Norwegii, wiedział, że to tu będzie się mógł rozwinąć. Żartuje, że tym samym i on stał się w pewien sposób migrantem zarobkowym w Norwegii. Pracuje jako profesor uczelniany na uniwersytecie NTNU w Trondheim.

Jego pierwszy fabularny film Norwegian dream miał norweską premierę w połowie marca tego roku i również – jak książka Sapieżyńskiej – spotkał się z dużym zainteresowaniem oraz dyskusją wielu środowisk.

Oto Robert, młody Polak z długami po ojcu, przyjeżdża na jedną z norweskich wysp do pracy w przetwórni ryb. Jest tam zatrudnionych wielu jego rodaków, hierarchię i światopogląd ustala grupa, a rytm życia wyznaczają praca i niekończące się nadgodziny, za które nikt nie płaci. Inspiracją do scenariusza był prawdziwy strajk w jednej z norweskich przetwórni ryb, gdzie pracodawca notorycznie łamał prawa pracownicze. Tu strajk jest tłem do opowieści o Robercie i jego zderzeniu z własnymi uprzedzeniami, poszukiwaniem tożsamości na wielu poziomach.

Kiedy pytam Devolda, skąd inspiracja do opowiedzenia historii Polaków, mówi:

– W Polsce jest większe rozwarstwienie społeczne niż w Norwegii i nie wszyscy rozumieją, przed jakimi wyzwaniami stoi klasa robotnicza. Mógłbym opowiedzieć historię sukcesu mojej mamy, ale w tym momencie ważniejsze jest dla mnie, by zobaczyć, dlaczego ludzie wyjeżdżają, jakie mają poglądy i dlaczego tak trudno im te poglądy zmienić, nawet jeśli mieszkają za granicą. Wychowałem się w Norwegii jako socjaldemokrata i wierzę, że by coś zmienić i wygrać zaufanie społeczności, naprawdę trzeba posłuchać tych, którzy są zmuszeni wyjechać za chlebem.

Poza wątkiem społecznym Norwegian dream dotyka również ważnego wymiaru obyczajowego. Jest bowiem pierwszym norweskim filmem fabularnym, w którym głównym wątkiem jest historia homoseksualnej miłości dwóch mężczyzn. Jednym z nich jest Robert.

– Chciałem, żeby ludzie, którzy pójdą zobaczyć film o emigracji zarobkowej, zobaczyli, jakie wyzwania może mieć mniejszość w mniejszości, tu LGBT+. A ci, którzy pójdą zobaczyć film o miłości homoseksualnej, by zobaczyli, jakie wyzwania ma mniejszość polska – wyjaśnia swoją motywację reżyser. Zapytany o reakcję publiczności, przyznaje:

­– Oczywiście było wiele krytycznych komentarzy, głównie od środowisk polonijnych, że teraz wszyscy pomyślą, że jesteśmy gejami. Wielu Polaków cieszyło się, że wreszcie powstanie film o nas, a potem się okazało, że jednak nie o nich, bo o gejach.

Pierwsze reakcje publiczności rzeczywiście były dość burzliwe, ale – jak to zazwyczaj bywa – miały miejsce, zanim film wszedł do kin i ktokolwiek go widział. Po premierze głosy złagodniały, bo jednak dostrzeżono złożoność tematu, doceniono jego wielowymiarowość. Devold obawiał się najbardziej tego, jak film odbiorą strajkujący wtedy pracownicy przetwórni ryb, ale jeden z nich po projekcji podszedł do niego i poklepał go z uznaniem po ramieniu. Jakie będą reakcje w Polsce?

– Polonia odebrała film bardzo osobiście, więc być może publiczność w Polsce spojrzy na temat bardziej z dystansu – odpowiada, właśnie dowiedziawszy się, że Norwegian dream nie tylko będzie startował w polskim konkursie na festiwalu OFF Camera, ale również wcielający się w rolę Roberta Hubert Miłkowski powalczy o tytuł Najlepszego Aktora 2023 roku.

– Chcę tym filmem dołożyć cegiełkę do dyskusji o różnorodności, która toczy się w Polsce. Nie mam gotowych odpowiedzi, ale wiem, że Skandynawia może nas wiele nauczyć, jeśli chodzi o prowadzenie dyskusji obyczajowo-światopoglądowych. Żeby rozmawiać o faktach, a nie o uprzedzeniach, które bazują na strachu. Ten strach jest też motorem niechęci do Polaków, wszyscy mamy do odrobienia lekcję.

Norwescy urzędnicy nie są łowcami dzieci [rozmowa]

– Dostałam setki wiadomości od ludzi, których nie znam – na pytanie o reakcje czytelników odpowiada Sapieżyńska. – Cieszę się, że ją docenili i mogli się w niej odnaleźć rodacy z różnych środowisk, mimo że otwarcie krytykuję w niej rządy PiS. Polacy to jedno, ale odzywają się też cudzoziemcy, którzy mieszkają w Norwegii drugie–trzecie pokolenie, a mają korzenie w Pakistanie albo Somalii. „Widzę się w tej książce, dziękuję ci za nią”, piszą. Od lat żyją w Norwegii, ale nigdy nie zabierali publicznie głosu. Zgłosiła się Norweżka, która ma polskiego męża i ciągle słyszy poniżające komentarze na jego temat. Piszą też imigranci z Afryki, którzy codziennie doświadczają dyskryminacji ze strony ludzi z Europy Wschodniej, bo ci w ten sposób odreagowują poniżanie ze strony Norwegów.

Są też drobne gesty. Po spotkaniu autorskim w bibliotece w Bergen, gdzie Sapieżyńska jako gościni polecała inne lektury, po raz pierwszy od 1998 roku wypożyczono norweski przekład Sklepów cynamonowych. Być może ktoś chce się jednak czegoś dowiedzieć.

**

Ilona Wiśniewska – reporterka i fotografka, autorka książek Białe. Zimna wyspa Spitsbergen, Hen. Na północy Norwegii, Lud. Z grenlandzkiej wyspy oraz Migot. Z krańca Grenlandii (Grand Press dla książki reporterskiej roku, nominacja do Nagrody Kapuścińskiego), a także opowieści dla dzieci Przyjaciel Północy.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij