Historia

„Razem możemy więcej”

To egzotyczne z dzisiejszego punktu widzenia porozumienie zajęło 3. miejsce z wynikiem łącznym 12,04% głosów, a w powyborczych układankach sejmikowych stało się swoistym języczkiem u wagi. Tekst Michała Syski.

Polskie Stronnictwo Ludowe zdecydowało się na samodzielny start w jesiennych wyborach z powodu rzekomego zwrotu na lewo Koalicji Europejskiej, który spowodować miał demobilizację elektoratu ludowców. Część wyborców PSL, zdaniem liderów partii, została w domach, bo nie akceptowała postulatów związanych z prawami osób LGBT oraz ataków na Kościół katolicki.

Dużo o nas bez nas, czyli Schetyna ustawia lewicę

Warto przy tej okazji przypomnieć nieco zapomniany epizod politycznej historii III RP pod nazwą Przymierze Społeczne. Taką nazwę nosiła koalicja wyborcza, którą dwadzieścia jeden lat temu ludowcy zawarli z ugrupowaniami lewicy – Unią Pracy i Krajową Partią Emerytów i Rencistów.

Koalicja tych trzech partii została utworzona na wybory samorządowe w 1998 roku. Z dzisiejszej perspektywy sojusz ludowców z UP – wówczas najbardziej pryncypialnego ugrupowania w kwestiach rozdziału państwa i Kościoła oraz prawa kobiet do legalnej aborcji – może wydawać się bardzo zaskakujący.

Lewica ponad historycznymi podziałami

Unia Pracy powstała w czerwcu 1992 roku jako porozumienie ponad historycznymi podziałami. Tworzyły ją środowiska lewicy wywodzące się z dawnej opozycji demokratycznej, jak i z PZPR.

Te pierwsze bezskutecznie próbowały po 1989 r. tworzyć nieobciążoną peerelowską przeszłością socjaldemokrację w ramach takich ugrupowań, jak Solidarność Pracy (Ryszard Bugaj, Aleksander Małachowski) czy Ruch Demokratyczno-Społeczny (Zbigniew Bujak, Izabela Jaruga-Nowacka, Wojciech Borowik).

Grupę dawnych działaczy PZPR reprezentowali członkowie i członkinie Wielkopolskiej Unii Socjaldemokratycznej (Wiesława Ziółkowska, Marek Pol, Andrzej Aumiller). Była to regionalna pozostałość po Polskiej Unii Socjaldemokratycznej Tadeusza Fiszbacha, a więc tej grupie dawnych członków PZPR, którzy postanowili stworzyć alternatywę dla Socjaldemokracji Rzeczypospolitej Polskiej Aleksandra Kwaśniewskiego i Leszka Millera.

W styczniu 1993 roku odbył się I Kongres UP, który wybrał Ryszarda Bugaja na przewodniczącego partii (honorowym przewodniczącym został prof. Karol Modzelewski). Nowa partia lewicy przedstawiała się jako obrońca ludzi pracy i poddawała krytyce radykalną reformę gospodarki i jej społeczne koszty. Równie wyraziście opowiadała się za rozdziałem państwa i Kościoła. Jedna z uchwał przyjętych podczas wspomnianego kongresu podkreślała, że UP opowiada się za neutralnością światopoglądową państwa i będzie walczyć o przyjęcie konstytucyjnych zapisów gwarantujących realizację tej zasady.

Czas tworzenia się Unii Pracy przypadł na okres ostrego sporu o prawo kobiet do świadomego decydowania o macierzyństwie. W 1992 roku tworzyły się spontanicznie lokalne komitety na rzecz referendum w sprawie liberalizacji prawa antyaborcyjnego, zwane popularnie „komitetami Bujaka”. Zaangażowanie jednego z liderów UP w ten ruch dało partii wiatr w żagle, pomogło tworzyć struktury i miało wpływ na jej dobry wynik w wyborach parlamentarnych w 1993 r. Nowe ugrupowanie lewicy uzyskało 7,28 proc. głosów, co przełożyło się na 41 miejsc w Sejmie. Choć wydaje się, że przywództwo UP celowało przede wszystkim w elektorat robotniczy, to w jej bazie wyborczej nadreprezentowana była grupa wykształconych kobiet z wielkich miast. Unia Pracy uzyskała też najwyższy pośród ugrupowań parlamentarnych odsetek głosów wśród osób z wyższym wykształceniem.

Świeckie i opiekuńcze państwo

W trakcie kadencji posłowie UP zgłaszali do laski marszałkowskiej projekty ustaw dotyczące liberalizacji przepisów antyaborcyjnych, zwiększenia dostępności środków antykoncepcyjnych, wprowadzenia do szkół edukacji seksualnej oraz regulacji dotyczących przywilejów finansowych Kościoła katolickiego.

Kadencja Sejmu w latach 1993–1997 stała pod znakiem prac nad nową konstytucją. Jednym z projektów był wspólny dokument opracowany przez Unię Pracy i Polskie Stronnictwo Ludowe. Projekt ten nie przewidywał odwołania do Boga w preambule i postulował relacje państwo-Kościół oparte na niezależności i poszanowaniu.

Oczywiście, pomiędzy UP i PSL istniały poważne różnice zdań w kwestiach potocznie zwanych światopoglądowymi i miały one swój wyraz podczas głosowań nad ustawami. Programowe zbliżenie obejmowało przede wszystkim sferę społeczno-gospodarczą. Obie partie były krytycznie nastawione do realizowanych w trakcie transformacji ustrojowej procesów prywatyzacji i domagały się ich głębokiej rewizji ustanawiającej sektory, które powinny mieć charakter publiczny oraz wspierającej polski kapitał.

Zarówno unici, jak i ludowcy domagali się wprowadzenia do nowej konstytucji katalogu praw socjalnych, które miałaby mieć silne gwarancje. Stanowisko to było mocno krytykowane przez środowiska liberalne. Prof. Wiktor Osiatyński na łamach „Gazety Wyborczej” tak oceniał żądanie UP i PSL, by prawa socjalne miały podobną ochronę jak prawa polityczne:

„Można zrozumieć demagogię UP – małej partyjki, dziedziczącej idee i ludzi socjalizmu, która nie po raz pierwszy szuka możliwości przetrwania na scenie politycznej za cenę obietnic bez pokrycia. Dziwne, że na lep populistycznej demagogii poszła typowa partia interesu, jaką jest PSL; być może przesądził o tym jej peerelowski rodowód. Ale przecież ludowcy szykują sobie miejsce w dowolnej koalicji, prawicowej czy lewicowej, która obejmie władzę po wyborach. A równocześnie kopią sobie grób, bo przecież zapisanie w konstytucji praw socjalnych będzie oznaczać stałe interwencje rzecznika praw obywatelskich i Trybunału Konstytucyjnego w budżet państwa, a także roszczenia i strajki mające za sobą autorytet konstytucji. Czyżby znów zwyciężyło myślenie: jakoś to będzie, byle się dorwać do władzy? Lecz przecież niedawne doświadczenia uczą, że takie myślenie po prostu się nie opłaca”.

Poza parlamentem

Unia Pracy pozostawała przez cały okres kadencji 1993–1997 w opozycji do rządu koalicji SLD–PSL. Podczas kongresu partii, który odbył się jesienią 1996 roku, delegaci odrzucili sformułowaną przez liderów SLD propozycję zawarcia wyborczego porozumienia. UP wciąż dążyła do zachowania politycznej samodzielności i podkreślała swoją odrębność wobec popezetperowskiej lewicy. Nadzieje na dalszą podmiotowość dawały niezłe sondaże sytuujące UP ponad pięcioprocentowym progiem wyborczym. Partia zgłosiła 609 kandydatów do Sejmu i 11 do Senatu, podpisała porozumienie z Krajową Partią Emerytów i Rencistów i wystartowała w kampanii z hasłem „Zasługujesz na więcej”. Wynik wyborczy w 1997 roku był jednak rozczarowujący. UP otrzymała 4,74 proc. i nie wprowadziła swojej reprezentacji do parlamentu (SLD zdobył 27,13 proc., a PSL 7,31 proc.).

W łonie PSL i UP rozpoczął się proces powyborczych rozliczeń. Ludowcy utracili aż 105 mandatów w Sejmie i 33 w Senacie. Zwolennicy ówczesnych władz stronnictwa przyczyn porażki upatrywali w kosztach bycia mniejszym partnerem koalicyjnym. Inni wskazywali na niejasną linię ugrupowania, które było w rządzie, a jednocześnie się od niego dystansowało. Pojawiała się też opinia, że PSL utraciło cześć wyborców z powodu agitacji Kościoła na rzecz prawicy.

Lider Unii Pracy konstatował, że nie powiodła się idea budowy formacji lewicowej ponad historycznym podziałem. Ryszard Bugaj wskazywał też, że partia oparła swój apel wyborczy na kwestiach socjalnych, które nie okazały się jednak tak istotne dla wyborców. Ubolewał też, że przeciwnikom politycznym udało się zbudować wizerunek UP jako partii antykościelnej, co według niego nie było prawdą. Z kolei Aleksander Małachowski przyczyn porażki upatrywał w niezrozumiałym dla lewicowych wyborców atakowaniu SLD.

Wyborcze porażki pociągnęły za sobą personalne zmiany w obu partiach. Waldemara Pawlaka na funkcji lidera PSL zastąpił Jarosław Kalinowski, który zapowiedział przekształcenie stronnictwa w formację ogólnonarodową. O wiele większe wstrząsy przeżyła Unia Pracy. Poddany wewnątrzpartyjnej krytyce Ryszard Bugaj zrezygnował z pełnienia funkcji przewodniczącego jeszcze przed zwołanym na przełom lutego i marca 1998 roku kongresem partii. Jego obowiązki tymczasowo objął Aleksander Małachowski.

Na krótko przed kongresem Zbigniew Bujak, wciąż jeden z liderów UP, zasygnalizował na łamach „Gazety Wyborczej” możliwość swego przejścia do Unii Wolności:

„W ostatnim czasie otrzymałem od Unii Wolności poważną ofertę polityczną. Oznacza ona, że w każdej chwili mogę wstąpić w jej szeregi bez warunków wstępnych. Jest możliwe, abym na najbliższym zjeździe uzyskał mandat delegata. W wyborach do najwyższych władz partii mogę liczyć na poparcie wielu członków UW, nie wyłączając kierownictwa. Jeśli dobrze zrozumiałem ofertę, do UW z równą otwartością mogą być przyjęci inni działacze Unii Pracy. Oferta Unii Wolności odpowiada moim poszukiwaniom. Warto połączyć siły z takimi tytanami polskiej polityki, jak Jacek Kuroń i Bronisław Geremek, z bohaterami ostatnich lat – Tadeuszem Mazowieckim i Leszkiem Balcerowiczem. Tam też mogę spotkać się wreszcie ponownie z Władkiem Frasyniukiem, Bogdanem Borusewiczem, Ryszardem Setnikiem, Zbyszkiem Janasem. Łączy nas konspiracyjna robota oparta na zaufaniu. W tej robocie nikt nikogo nie zdradził i nie zawiódł”.

Niecały miesiąc później Bujak był już delegatem (wspólnie z kilkunastoma innymi działaczami UP) na zjazd Unii Wolności, który ponownie powierzył przewodnictwo partii Leszkowi Balcerowiczowi.

„Tak jak proponowały władze Unii, kilkunastu polityków Unii Pracy ze Zbigniewem Bujakiem zostało delegatami na kongres. Piątka weszła do Rady Krajowej, a Bujak wszedł nawet – na wniosek Balcerowicza – do zarządu partii. Dyskusja, jak ich przyjąć, czy z hukiem, czy po cichu, zdominowała pierwszy dzień obrad. Najbardziej wątpiącego – Donalda Tuska – przekonał fakt, że Bujak wszedł na scenę Teatru Polskiego z książką Hayeka, liberała. Pokazał, że już 3/4 przeczytał (po angielsku). Hayek pisze, jak ważne jest bezpieczeństwo socjalne – powiedział Bujak. – Ja się cieszę, że Zbyszek Bujak jest dziś liberałem – powiedział Jan Krzysztof Bielecki, b. premier z dawnego Kongresu Liberalno-Demokratycznego” – relacjonowała „Gazeta Wyborcza”.

Trójprzymierze

Obradujący na początku marca VI Kongres UP wybrał na przewodniczącego partii Marka Pola, który wygrał miażdżącą większością głosów z Piotrem Kędzierskim, szefem Federacji Młodych UP prezentującym stanowisko radykalnie niechętne jakiejkolwiek współpracy z SLD. Młody działacz powołał do życia inicjatywę pod nazwą SODA (Socjaldemokratyczna Alternatywa), która specjalizowała się w happeningach i akcjach wymierzonych w Sojusz.

Wybór na lidera partii polityka, który był ministrem w rządzie koalicji SLD–PSL (na czas pełnienia tej funkcji jego członkostwo w UP było zawieszone), stanowił wyraźny sygnał, że zwolennicy szerokiego porozumienia na lewicy zyskują przewagę w łonie ugrupowania.

Jednak w wyborach samorządowych w 1998 roku Unia Pracy nie zdecydowała się na sojusz z Sojuszem, lecz wybrała trójporozumienie z PSL i KPEiR. „Nic się w Polsce nie zmieni, jeśli kolejnym odmianom postsolidarnościowego i postkomunistycznego liberalizmu nie przeciwstawimy przymierza ludzi pracy” – deklarowało Przymierze Społeczne w swym programowym manifeście. „Nie może być tak, żeby obok dwóch wielkich bloków AWS i SLD pozostała tylko Unia Wolności, która może rządzić z jednym i drugim blokiem” – podkreślał lider ludowców Jarosław Kalinowski, a Marek Pol wskazywał, że PS stawia sobie za cel reprezentowanie ludzi, którym się nie powiodło w trakcie transformacji, oraz tych, którym się powiodło, ale „dostrzegają, że w Polsce jest bardzo wielu ludzi żyjących skromnie”.

Wymalować Polskę na czerwono

czytaj także

Trójprzymierze miało też dla tworzących je partii wymiar pragmatyczny: było odpowiedzią na ordynację wyborczą premiującą największe ugrupowania.

W łonie PSL nie wszyscy byli entuzjastami porozumienia z lewicą. Ludowcy kojarzeni z nurtem tradycjonalistyczno-narodowym woleli wspólną platformę wyborczą ze środowiskami KPN – Obóz Patriotyczny i Ruchu Odbudowy Polski. „Koalicja PSL z lewicową Unią Pracy i komunistycznymi «biznesmenami» z partii emerytów zamyka ich drogę do jakiejkolwiek współpracy z obozem narodowym” – podsumował Adam Słomka z KPN–OP.

Przymierze Społeczne wystartowało w wyborach samorządowych pod hasłem „Razem możemy więcej”. W przedwyborczym sondażu CBOS poparcie dla koalicji deklarował co drugi zwolennik PSL i 1/3 sympatyków UP. Sondaże dawały PS 8 proc. głosów.

Na listach Przymierza znaleźli się też kandydaci Samoobrony, Stronnictwa Demokratycznego i Solidarności 80. „Różnic programowych między nami nie ma” – deklarował Andrzej Lepper, a ówczesny wiceprezes PSL Marek Sawicki zastrzegał: „Poparcie w wyborach samorządowych kandydatów Przymierza Społecznego przez związek rolników Samoobrona nie oznacza eurosceptycznych poglądów PSL”.

Od Samoobrony i Leppera dystansował się też Marek Pol: „Unia Pracy zdaje sobie sprawę z kontrowersyjności kandydata. Dyskutowaliśmy na ten temat podczas ostatniego posiedzenia rady Porozumienia Społecznego. Jednak skoro jego osobę poparło PSL, rozumiem, że bierze ono pełną odpowiedzialność za to, że pan Lepper będzie realizował program Porozumienia”.

Kampania wyborcza Przymierza, jak przystało na różnorodną koalicję, miała swój koloryt. Oto fragment relacji „Gazety Wyborczej” z Wrocławia, który oddaje specyfikę lat 90.:

„Ciemne wnętrze, stoliki nakryte błyszczącą materią. Kłęby dymu. Na stolikach butelki piwa, szklanki i po dwie chorągiewki reklamowe. To niedzielne śniadanie wyborcze Przymierza Społecznego we wrocławskim klubie Szuflada. Prowadzący spotkanie Józef Pinior wylewnie dziękował sponsorowi – na początku i końcu imprezy – i dodał, że spotkania przy piwie były tradycją związkowców jeszcze w XIX wieku. Kandydaci i ich goście palili bez litości: różne gatunki papierosów, od cygaretek po ekstramocne, a także fajkę i cygaro. Żeby wszystko było jasne – w programie Przymierza Społecznego dla Wrocławia nie zabrakło punktu o wspieraniu zdrowego trybu życia. (…) Metodą Przymierza Społecznego na wychowanie młodzieży jest Edukacja międzykulturalna przez sport – autorski program Renaty Mauer [mistrzyni olimpijskiej w strzelectwie – przyp. MS]. Niestety, Mauer nie zaszczyciła nas swoją osobą podczas kolejnej oficjalnej prezentacji kandydatów”.

W wyborach samorządowych Przymierze Społeczne okazało się trzecią siłą polityczną – po AWS i SLD oraz przed Unią Wolności. W wyborach do sejmików wojewódzkich koalicja trzech partii otrzymała 12 proc. głosów, co dało jej 89 mandatów (na 855). Najwyższe poparcie – przekraczające 20 proc. – PS zdobyło w tradycyjnych bastionach PSL, czyli w województwach lubelskim i świętokrzyskim. Ogółem Przymierze zdobyło 4583 mandatów radnych (na 63 765).

W powyborczych układankach sejmikowych Przymierze Społeczne stało się swoistym języczkiem u wagi. O względy radnych porozumienia zabiegało i SLD, i AWS. Ostatecznie PS zawarło koalicję z lewicą w 8 województwach i w jednym z AWS.

Wyniki wyborów samorządowych w Polsce w 1998 roku. Koalicje w sejmikach. Fot. Wikimedia Commons

Rozliczenia

Choć wynik wyborczy Przymierza Społecznego można uznać za sukces, to w tworzących go partiach zdania były podzielone. Wśród ludowców idea koalicji z lewicą najzagorzalszych przeciwników miała w tradycjonalistyczno-narodowym skrzydle reprezentowanym m.in. przez Bogdana Pęka i Zdzisława Podkańskiego, który mówił: „Przymierze Społeczne to twór sztuczny i nie powinien istnieć. Od stu lat mamy na sztandarach napis: Bóg, Honor, Ojczyzna i nie wolno nam tego zmieniać. Przymierze z Unią Pracy to zamach na naszą tożsamość”. Przeciwnikiem koalicji był też Waldemar Pawlak, który na powyborczym kongresie partii mówił: „Właśnie ze względu na sprzeciw wobec formuły Przymierza Społecznego nie wziąłem udziału w wyborach samorządowych”.

Przymierza bronił prezes partii Jarosław Kalinowski oraz Janusz Piechociński, który stwierdził: „PSL powinno budować wielką partię środka, szeroki obóz wrażliwej społecznie polityki narodowej”. W podobnym tonie wypowiadał się przewodniczący rady naczelnej stronnictwa Alfred Domagalski, który tak definiował ideowy profil ludowców: „Identyfikacja z wartościami chrześcijańskimi i narodowymi, stosunek do tradycji, umiarkowanie i tolerancja sytuują nas w centrum sceny politycznej. W sensie preferencji społecznych jesteśmy bliżej ugrupowań socjaldemokratycznych”.

Nie będzie zielonej kropki w słowie „lewica”

Z kolei kierownictwo Unii Pracy, ze względu na niewielki udział w zdobytych przez Przymierze mandatach, było oskarżane, że partia stała się przybudówką PSL. Marek Pol wyjaśniał: „Przymierze Społeczne było porozumieniem samorządowym i na tym poziomie będzie funkcjonowało nadal. Nie będziemy rozszerzać współpracy, bo nie chcemy być przybudówką PSL. W wielu kwestiach PSL i Unia Pracy różnią się np. w sprawach obyczajowych czy w podejściu do integracji europejskiej. Nie wykluczam możliwości stworzenia w przyszłości bloku lewicowego, ale może i oni, i my musimy przebyć pewną drogę, aby móc mówić jednym językiem”.

W łonie UP tlił się jednak nadal spór pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami współpracy z SLD. Konflikt ten pokrywał się po części z życiorysami poszczególnych działaczy. Przedstawiciele środowiska postsolidarnościowego (oraz grupka partyjnej młodzieży) byli przeciwni jakiejkolwiek kooperacji z postkomunistyczną lewicą, zaś osoby związane z dawną Unią Socjaldemokratyczną były na nią otwarte. Na tym drugim stanowisku stał również Aleksander Małachowski.

Pretekstem do opuszczenia szeregów UP przez ten pierwszy obóz było przyjęcie przez radę krajową partii stanowiska popierającego weto prezydenta wobec ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. Grupa dziewięciu działaczy z Ryszardem Bugajem opublikowała list, w którym stwierdzała m.in.: „Założenie, by budować niekomunistyczną lewicę z równoprawnym udziałem środowisk postkomunistycznych, okazało się nierealne. (…) Podziały i historyczne więzi środowiskowe okazały się głębsze niż oczekiwaliśmy. Dotyczy to całego społeczeństwa, które nadal głęboko różni się w ocenie komunistycznej przeszłości i jej konsekwencji dla obecnej rzeczywistości. Ta różnica jest jedną z obiektywnych przyczyn porażki UP. (…) Po przegranych wyborach władze Unii zostały zdominowane przez zwolenników zbliżenia z ugrupowaniami postkomunistycznymi. (…) Jeżeli Unia nie może być autentyczną niekomunistyczną lewicą, to nie jest Polsce potrzebna”.

Co ciekawe, wśród sygnatariuszy cytowanego listu odnajdujemy Marcina Anaszewicza, życiowego partnera eurodeputowanej Sylwii Spurek, do niedawna wiceprezesa Wiosny i prawej ręki Roberta Biedronia. Niedługo po opuszczeniu Unii Pracy trafił on do… SLD i jako rzecznik prasowy Poczty Polskiej odpierał zarzuty o upartyjnienie przez Sojusz tego państwowego przedsiębiorstwa. Z kolei jako działacz Wiosny prezentował program odpartyjnienia spółek skarbu państwa:

Przedstawiam Wam zespół, który wspólnie ze mną tworzy Wiosna Biedronia. Dziś Marcin Anaszewicz – mój najbliższy współpracownik i ekspert ds. restrukturyzacji i odpartyjnienia państwa!

Opublikowany przez Robert Biedroń Piątek, 8 lutego 2019

„Osoby, które odeszły, usiłują stworzyć wrażenie, że Unię opuściły już ostatnie osoby z kręgu etosu solidarnościowego. Chciałbym podkreślić, że – nie wymieniając nazwisk – w gronie odchodzących z partii są ludzie, którzy z tym etosem nie mają nic wspólnego” – komentował list i decyzje jego autorów Marek Pol.

Małe partie szukają swego miejsca między blokami

Przymierze Społeczne nie przetrwało do wyborów parlamentarnych w 2001 roku. PSL wystartował w nich samodzielnie, a Unia Pracy stworzyła koalicyjny komitet z SLD. Następnie wszystkie trzy ugrupowania sformowały wspólny rząd pod przewodnictwem Leszka Millera.

W 2005 roku politycy UP wystartowali do Sejmu na listach Socjaldemokracji Polskiej (znaleźli się na nich również kandydaci Zielonych), ale partia Marka Borowskiego nie przekroczyła pięcioprocentowego progu wyborczego. Dwa lata później Unia Pracy była częścią koalicji wyborczej pod nazwą Lewica i Demokraci, w skład której wchodziły też: Partia Demokratyczna, SdPl oraz SLD. UP była jedynym podmiotem porozumienia, który nie wprowadził do Sejmu ani jednego swego przedstawiciela.

Na przełomie wieków Polskie Stronnictwo Ludowe i Unia Pracy były formacjami szukającymi swojego miejsca na scenie partyjnej, którą porządkowały dwa podziały socjopolityczne: historyczny (antykomuniści vs postkomuniści) i kulturowy (modernizatorzy vs tradycjonaliści). Obie partie chciały wyjść poza logikę tego pierwszego, który został zdominowany przez największych aktorów – SLD i AWS.

Zarówno PSL, jak i Unia Pracy dystansowały się od sporów o przeszłość. W podziale kulturowym ludowcom bliżej było do bieguna konserwatywnego, zaś UP do liberalnego, co musiało osłabiać spoistość i trwałość stworzonej w 1998 roku koalicji wyborczej. Oba ugrupowania zbliżała do siebie ocena społecznych kosztów transformacji oraz kształt ładu gospodarczego (m.in. dystans do modelu prywatyzacji realizowanego przez liberałów). Brak wyraźnego miejsca PSL w dominującym wówczas w podziale historycznym oraz umiarkowany i nienachalnie manifestowany tradycjonalizm kulturowy powodował, że ludowcy na trwałe zyskali status partii małej (notującej od 5 do 10 proc.). Deklarowane przez kolejnych liderów partii przekształcenie stronnictwa z reprezentanta interesów rolników (i szerzej mieszkańców wsi) w ogólnonarodowe ugrupowanie centrowe nigdy się nie ziściło.

Z Atlanty na wieś [Sierakowski rozmawia z Kosiniakiem-Kamyszem]

Z kolei Unia Pracy (a wcześniej PPS, RD-S i Solidarność Pracy) odwoływała się do słabo obecnego w polskich realiach po 1989 roku podziału socjoekonomicznego, czyli dychotomii lewica vs prawica. Odwołania do interesów pracowniczych, adresowanie programu do wielkoprzemysłowej klasy robotniczej oraz promowanie idei samorządności w zakładach pracy nie przyniosło masowego poparcia socjaldemokratom wywodzącym się z dawnej opozycji demokratycznej. Paradoksalnie największy sukces wyborczy, czyli wejście Unii Pracy do Sejmu w 1993 roku, ten nurt polskiej lewicy zawdzięcza podjęciu kwestii różnicującej elektoraty w podziale kulturowym (kwestia legalności przerywania ciąży).

Dominujący i porządkujący dziś polską scenę partyjną podział socjopolityczny liberalizm vs populizm stawia pod znakiem zapytania dalsze trwanie PSL, ale też możliwość odrodzenia się lewicy jako podmiotowej formacji. Czy tak się stanie? Odpowiedź poznamy już za niewiele ponad dwa miesiące.

Sztandar wprowadzić (albo zwinąć na zawsze)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Syska
Michał Syska
dyrektor Ośrodka Myśli Społecznej im. F. Lassalle’a
Dyrektor Ośrodka Myśli Społecznej im. F. Lassalle’a we Wrocławiu. Prawnik, doradca polityczny, publicysta (publikował m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Rzeczpospolitej", "Dzienniku", "Trybunie", "Krytyce Politycznej", "Przeglądzie", "Le Monde Diplomatique").
Zamknij