Czytaj dalej, Historia

Więcej obywateli Polski służyło w Wehrmachcie niż w AK

Ślązacy uwierają polskość, ale są dla niej próbą generalną przed – mam nadzieję – powrotem Polski do bycia państwem silnie wielonarodowym, jakim była przed wiekami. Poćwiczcie sobie tolerancję i multi-kulti na Ślązakach. Z Ukraińcami czy Białorusinami nie będzie wcale łatwiej niż z nami. Rozmowa ze Zbigniewem Rokitą, autorem książki „Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku”.

Kaja Puto: Dlaczego trzydziestolatek wziął się za gatunek właściwy pisarzom u schyłku życia – historię rodzinną?

Zbigniew Rokita: Bo to najłatwiejsza rzecz na świecie – nie ma nic przyjemniejszego niż być jednocześnie piszącym i opisywanym, bo twój bohater nigdy nie spóźnia się na spotkania, nigdy ich nie odwołuje…

Ty sobie żartujesz, a ja się spodziewałam, że odpowiesz: spieszyłem się, żeby opisać historię Śląska, która przez lata nie mogła zostać opowiedziana i dopiero niedawno zaczęło się o niej mówić.

To prawda, bo dopiero po 1989 roku można było zacząć opowiadać o niemieckich czy śląskich aspektach polskiej historii. Naukowcy zaczęli się tym zajmować już nie tylko w duchu PRL-owskim, w którym śląskość mogła funkcjonować wyłącznie jako folklor lub walka o przywrócenie do polskiej macierzy. Badano też „niekoszerne” dla polskiego ucha wątki, jak przodkowie w Wehrmachcie czy obozy koncentracyjne w powojennej Polsce. Ja na tych badaniach żerowałem, wiele drzwi, które musiałbym wyważać 10 lat temu, jest już otwartych.

Zaczęto Śląsk badać, ale w mainstreamie wciąż nie ma miejsca na niuanse śląskiej historii. I to nie tylko historii opowiadanej przez PiS, bo to platformiany marszałek śląski kazał dyrektorowi Muzeum Śląskiego „wypierdalać”, kiedy zobaczył niewystarczająco patriotyczny projekt stałej wystawy, która ostatecznie nie powstała w tamtym kształcie…

Liczne media podawały później, że perspektywa ówczesnego dyrektora Leszka Jodlińskiego była skrajnie ideologiczna, promowała niemiecki nacjonalizm. O wystawie dyskutowano nawet w Sejmie, mówiono o antypolskiej prowokacji. Obawa przed niuansowaniem historii jest na Górnym Śląsku szczególnie silna, ścierają się tutaj zwolennicy polifonicznych narracji, śląscy etnonacjonaliści, polscy szowiniści, Niemcy itd.

W istocie duża część polskiej sceny politycznej reprodukuje komunistyczną narrację o Śląsku, zgodnie z którą dawno za Piastów to była Polska, potem Śląsk zgermanizowano, ale jego lud nie osłabł i wywalczył w powstaniach przyłączenie do Polski, co wraz z odbiciem reszty poniemieckiego regionu (bo znaczna część Śląska poaustriackiego z Karwiną czy Ostrawą leży dziś w Czechach) w 1945 roku domknęło historię regionu. To prawda, że wielu czekało tu na Polskę, ale jeszcze więcej było tych, którzy nie czekali, a kiedy udaje się, że wycinek prawdy jest całą prawdą, to staje się on kłamstwem.

Halbersztadt: Demontaż instytucji kultury trwa w Polsce od dawna. To „zasługa” nie tylko PiS-u

Inna wizja śląskiej historii traktowana jest często jako „zakamuflowana opcja niemiecka”, by użyć słów Jarosława Kaczyńskiego. W Platformie Obywatelskiej również była taka frakcja, reprezentowana przez Bronisława Komorowskiego. Panowała w niej obawa, że jeśli Śląsk dostanie autonomię albo jeśli zostanie uznana narodowość śląska, to Ślązacy przyłączą się do Niemiec. Gdybyśmy chociaż mieli wspólną z Niemcami granicę…

Tymczasem Ślązacy często mówią, że czują się jak przeszczep w ciele Polski, co do którego dalej nie wiadomo, czy się przyjął. Wielu osobom doskwiera, że w polskiej narracji nie ma miejsca na śląską wrażliwość, na tożsamość buksującą między Polską a Niemcami czy na dziadka wcielonego do Wehrmachtu.

A pamiętajmy, że prawdopodobnie więcej Polaków ma przodków w Wehrmachcie niż w Armii Krajowej. Według szacunków bowiem więcej przedwojennych i powojennych obywateli Polski służyło w Wehrmachcie (do pół miliona, co drugi z Górnego Śląska) niż w Armii Krajowej.

Jako dziecko mieszkałam przez kilka lat w Katowicach przy ulicy Emila Dawida, którą właśnie dekomunizowano na Bohaterów Monte Cassino. I pamiętam rozmowę sąsiadek, które nie mogły się zgodzić co do tego, którzy to byli ci bohaterowie…

Mnie z kolei znajomy, który pochodzi z mocno śląskiej Sośnicy, opowiadał o latach 80., kiedy nauczycielka zadała śląskim dzieciom wypracowanie: „Jak bohatersko nasi dziadkowie walczyli we wrześniu 1939”. A w śląskich domach na takie pytania odpowiadano krzykiem lub milczeniem. Nazajutrz nikt tego zadania nie przyniósł i wszyscy dostali pały, bo takiego zadania się po prostu nie dało odrobić.

No dobrze, ale to co w takim razie – powinno się zachęcać dzieci do chełpienia się dziadkami w Wehrmachcie?

Ja w ogóle nie jestem zwolennikiem polskiego chełpienia się przodkami w formacjach zbrojnych. Nie chodzi natomiast o zrównanie Wehrmachtu i AK. Chodzi o umiejętność przyznania, że choć Wehrmacht walczył o to, by Polskę zniszczyć, a AK, by ją uratować, to w Wehrmachcie byli również szlachetni ludzie, którzy trafiali tam wbrew swojej woli, a w AK czy formacjach poakowskich byli również zbrodniarze. Inaczej część Ślązaków, Kaszubów czy Pomorzan czuje się wyalienowana i będzie dystansowała się od Polski.

Ten dylemat jest typowy dla wielu krajów regionu: Łotwy, Estonii czy Ukrainy. W tej ostatniej część obywateli służyła w UPA, a część w Armii Czerwonej – Ukraińcy jednak w znacznie większym stopniu oswoili sobie oba te doświadczenia. Ale dialog polsko-śląski będzie efektem, a nie przyczyną – najpierw Polacy sami muszą się uporać z granatową policją itd. Dialog polsko-śląski się pogłębi, dopiero gdy to samo stanie się z polsko-polskim.

Inny przykład to powstania śląskie, o których wielu Ślązaków mówi jak o puczu, który pogwałcił traktaty i wyniki plebiscytu, powstańców mają za bandytów. Ta opowieść – wcale nie marginalna – przypomina ukraińską o „Donieckiej Republice Ludowej”: o złych separatystach, którzy chcieli się nachapać. Dzieci słyszą coś takiego w domu, a potem uczą się w szkole, że powstania śląskie to Daniel Olbrychski w zakrwawionej koszuli, który walczy o przyłączenie do Polski. Dla moich przodków Polska nie była tymczasem niematerialną ideą, jak później dla Mickiewicza. Żeby dojść z mojej rodzinnej Ostropy do Rzeczypospolitej Obojga Narodów, trzeba było wyjść o brzasku i na obiad by się doszło. Tutaj Polska była czymś znanym, ale często Polacy mieli bardzo niedobrą prasę wśród Ślązaków.

Ale nie było też tak, że w plebiscycie przeprowadzonym po powstaniach wszyscy zagłosowali za Niemcami. Wyniki były dość wyrównane, jeśli zestawić to z Warmią i Mazurami. Co wtedy znaczyło poparcie dla Polski, a co dla Niemiec?

Miasta raczej głosowały za Niemcami, a wsie za Polską. Ale to tylko tendencje. Jeśli spojrzeć na pruskie spisy powszechne, które pytały o język, tuż przed pierwszą wojną światową mieliśmy niewielką większość mówiących językiem słowiańskim – czyli de facto polskim. Wyniki plebiscytu były dokładnie odwrotne, a w jego efekcie Śląsk podzielono między II RP i Niemcy.

Trzeba jednak pamiętać, że tożsamość śląska była dość specyficzna, lokalna, rzadko narodowa. Odrodzenie narodowe Ślązaków na przełomie XIX i XX wieku było słabe, porównywalne do białoruskiego. Ludzie bardzo często nie kierowali się poczuciem, że są Polakami czy Niemcami, głosowali raczej na obietnicę lepszego poziomu życia, bezpieczeństwa.

W międzywojniu polska i niemiecka część Górnego Śląska konkurowały ze sobą. W Niemczech rozbudowywano efektowne trójmiasto – Gleiwitz, Beuthen i Hindenburg, w polskich Katowicach rosło modernistyczne centrum, a śląski przemysł zapewniał Polsce niemal 100 proc. produkcji. Ale to po polskiej stronie rosło rozczarowanie wybranym krajem, mnóstwo ludzi wyjechało do Niemiec – już tych hitlerowskich. Jakie były tego przyczyny – poza tymi najbardziej oczywistymi, czyli ekonomicznymi?

Ekonomiczne były oczywiście kluczowe, ale okazało się też, jak mocno Ślązacy byli zanurzeni w niemieckości. Polska operowała niezrozumiałymi dla nich kodami kulturowymi, w szkołach dzieci uczono historii, która nie była ich historią, dzieci bito linijką po łapach za mówienie po śląsku, a rodzice nie mogli pomóc im odrobić lekcji, bo nie znali literackiej polszczyzny.

Dzieci znikały w prewentorium, były wykreślane z dziennika, a potem wracały

Druga sprawa – wielu Ślązaków, którzy głosowali za Polską, czuło w Cesarstwie Niemieckim dyskryminację – co było prawdą i nieprawdą, bo dostęp np. do urzędniczych stanowisk mieli utrudniony, ale to wynikało też z niższego poziomu wykształcenia. Mieli nadzieję, że w Polsce będą mogli wreszcie o swoim Śląsku decydować. A stało się zupełnie inaczej: elity przysyłano z Galicji. W okresie zaborów panowała tam nadprodukcja inteligencji, którą w II RP rozesłano po terenach dawnego zaboru rosyjskiego, pruskiego i Śląska – bo na Śląsku często się podkreśla, że nie było tu żadnego zaboru, raczej Ślązacy byli zaborcami. Ślązacy poczuli się oszukani, co widać było w wyborach samorządowych w 1930 roku, kiedy wygrał blok partii niemieckich. Ten sejm [Górny Śląsk w ramach autonomii posiadał własny sejmik – red.] potem rozpędzono i powtórzono wybory.

Po wojnie Ślązakom nie było łatwo: wielu deportowano do pracy przymusowej w ZSRR, innych zamknięto w niesławnym obozie koncentracyjnym Zgoda w Świętochłowicach. Nowa władza postępowała dużo bardziej radykalnie niż na tzw. Ziemiach Odzyskanych – masowo niszczono i polonizowano np. nagrobki.

Tu nazywa się to tragedią górnośląską. Było to wkroczenie Sowietów, którzy urządzili Ślązakom apokalipsę – w moich Gliwicach mógł zginąć nawet co pięćdziesiąty mieszkaniec wyludnionego wówczas miasta. Było to deportowanie około 50 tysięcy Ślązaków na wschód jako żywych reparacji. Były to obozy. I było to odniemczanie – nie mógł zostać żaden ślad niemieckości, nawet napis na termometrze. Moi pradziadkowie ukryli wiele przedmiotów na strychu i dopiero gdy kilkadziesiąt lat później babcia zobaczyła w Desie coś po niemiecku, powiedziała do dziadka: „Chyba już można”. I znieśli te wyklęte pojemniki z napisem „Salz” i inne bambetle.

Dziś Ślązaków nikt oczywiście w żadnych obozach nie zamyka, ale tabu historyczno-polityczne od czasów PRL się nie zmieniło.

Różnica jest taka, że w ogóle można o tym wspominać, choć w oficjalnym dyskursie nadal nie jest to łatwe. Ostatnio Sejm przyjął uchwałę upamiętniającą tragedię górnośląską. Tylko że połowa treści z niej wyleciała. Sejm zgodził się bowiem na to, że Ślązacy cierpieli z powodu działań ZSRR, ale już nie z rąk Polaków, o których mówić tym trudniej, że fraza „polskie obozy koncentracyjne” została spenalizowana.

Ale to oczywiście szerszy problem, Ślązacy padają ofiarą nierozwiązanych sporów Polaków, np. czy jako III RP powinniśmy odpowiadać za to, co wydarzyło się w PRL?

Ubiegła dekada to czas „górnośląskiej wiosny”, jak nazywasz tożsamościowy zryw Ślązaków.

W 2010 roku śląski samorząd przejmuje koalicja m.in. Platformy Obywatelskiej i Ruchu Autonomii Śląska, rok później odbywa się spis powszechny, w którym ponad 800 tys. ludzi deklaruje swoją narodowość jako śląską. Pojawiło się wtedy nowe pokolenie, dla którego nie było już obciachem powiedzieć: jestem Ślązakiem.

Żyliśmy w cieniu huty

czytaj także

Żyliśmy w cieniu huty

Michał Jędryka

Przestało się to kojarzyć wyłącznie z przaśnością, z durnymi kabaretami o pijanych hajerach (górnikach – red.) i Bercikach ze Świętej wojny. I, jak sądzę, bardziej niż jakieś publikacje historyczne pomógł w tym np. mem „żodyn”. Okazało się, że można robić kulturę w języku śląskim, pojawiła się moda na dizajn śląski, koszulki z Gryfnie, biżuterię z węgla. Potem w Katowicach powstała Strefa Kultury z nowym Muzeum Śląskim i siedzibą NOSPR…

Pamiętam ten moment, kiedy Katowice zaczęły ubiegać się o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury – to był właśnie 2010 rok – i mieszkańcy regionu poczuli, że mają się czym pochwalić. Studiowałam wtedy w Krakowie i przywoziłam stamtąd znajomych na Nikiszowiec czy na festiwale muzyczne…

Tak, przy czym dla starszych pokoleń to było nieco niezrozumiałe. Kiedy przyniosłem starszej krewnej egzemplarz Małego księcia przetłumaczonego na śląski – śląski jest jej pierwszym językiem – to ona przeczytała go z niesmakiem i powiedziała: „no fajnie, ale to nie jest język dla literatury”. Jak można wymagać od Polaków upodmiotowienia Ślązaków, skoro sami często widzimy siebie jako śmieszny ludek? Nasze pokolenie już w mniejszym stopniu czuło, że ten język jest gorszy, że to gorsza polszczyzna. Kwestia języka była kluczowa w tym górnośląskim zrywie, bo w Polsce słyszało się głównie o postulatach autonomii…

Był to w istocie „tytułowy” postulat Ruchu Autonomii Śląska.

Tylko że nie sądzę, żeby podpisali się pod nim wszyscy Ślązacy. Po pierwsze dlatego, że autonomia istniała tylko po polskiej stronie Śląska w okresie międzywojennym, po drugie – bardziej niż o konkretne administracyjne rozwiązania chodziło tu o godność. O takie odczucia: „my się tu będziemy rządzić lepiej”, to charakterystyczne dla wielu regionów górniczych.

I jeszcze: „nie będziemy łożyć na biedaków”, patrz Katalonia.

Tak, te dwie rzeczy przeplatają się ze sobą na Śląsku od stu lat. W każdym razie był moment, w którym realizacja tego postulatu wydawała się możliwa. Za rządów RAŚ był inny klimat nie tylko w kraju, ale przede wszystkim w Europie. Wierzyło się w Unię Europejską, regiony, małe ojczyzny. Ale w międzyczasie zdarzyła się wojna w Ukrainie, kryzys uchodźczy, Katalonia, te wszystkie wydarzenia, które odgrzebały z przeszłości myślenie pt.: „grożą nam obcy i separatyści, odpowiedzią powinien być unitaryzm państwowy”.

Prześniona emancypacja górnośląskich kobiet

Kolejnym postulatem RAŚ było uznanie Ślązaków za mniejszość etniczną.

To też się nie udało. W 2012 roku zarejestrowano stowarzyszenie osób narodowości śląskiej, które zlikwidował sąd wyższej instancji. Do dziś to buksuje w Strasburgu. Dalej – RAŚ dążył do tego, żeby uznać śląski za język. Kaszubom się w 2005 roku udało, Ślązakom nie, mimo że ten język jest skodyfikowany, pisze się w nim literaturę, przekłada się na niego literaturę starożytną. Ale Kaszubów się Polacy mniej boją.

I dzisiaj już nic się z tego nie uda?

Jest jakaś szansa na uznanie języka. Po raz pierwszy w dziejach Polski w parlamencie powołany został zespół ds. języka śląskiego i kultury. Ten postulat popierają wszystkie opcje polityczne poza PiS-em i Konfederacją, wspiera go – przynajmniej deklaratywnie – gliwiczanin Borys Budka. Więc zakładam, że w ciągu paru lat to się może wydarzyć.

Na razie – pod PiS-owskim marszałkiem – widzimy jednak ostrą polonizację Śląska, patrz przemianowanie Regionalnego Instytutu Kultury w Katowicach na Instytut Myśli Polskiej.

Rządy prawicy utorował RAŚ. Zdrada Wojciecha Kałuży z Nowoczesnej, który już po wyborach przeszedł do PiS i dał im władzę, była możliwa, bo Ślązacy nie zarejestrowali się jako Śląska Partia Regionalna, czyli nowa inkarnacja RAŚ-u, tylko jako ŚPR, bo im się pomyliły rubryczki „nazwa partii” i „skrót nazwy partii”. Wyborcy byli zdezorientowani, ŚPR nie wszedł do sejmiku – w innym razie PiS na Śląsku wciąż byłby w opozycji.

No ale zaraz, górnicze miasta w wyborach parlamentarnych i tak zagłosowały na PiS, więc ta niechęć do Kaczyńskiego i jego słów o „zakamuflowanej opcji niemieckiej” chyba trochę osłabła.

Te słowa były istotne, ale minęła od nich dekada, poza tym na Śląsk nie można patrzeć tylko przez pryzmat tożsamościowy. Ponad 800 tysięcy deklaracji narodowości śląskiej to sporo (choć spis w 2021 roku pokaże, że to liczba napompowana), ale na Górnym Śląsku żyje wiele milionów ludzi, Ślązacy są w mniejszości. Nawet województwo śląskie w większości składa się z ziem historycznej Małopolski. Tożsamość ma znaczenie, ale RAŚ miał w poprzednim sejmiku cztery mandaty, a partie ogólnopolskie ponad 40 – tu toczy się w miarę zwykła walka polityczna.

Powiedziałeś, że Kaszubów Polacy się mniej boją. A może działacze śląscy są sami temu winni, bo tolerują radykalną frakcję, która wykazuje pewne fascynacje Niemcami, bynajmniej nie tymi współczesnymi…

Pewnie do jakiegoś stopnia masz rację, czasem zbyt mocno w prowokacje szedł zresztą sam lider RAŚ – Jerzy Gorzelik. Kiedy prawicowe media straszyły śląskim separatyzmem, przebrał się w niemiecki mundur, wziął atrapę mausera (niemiecki karabin – red.) i zrobił sobie pod gmachem wojewody zdjęcie z podpisem: „Słowo ostatnie ma dzisiaj towarzysz Mauzer”. Gdybym był Rafałem Ziemkiewiczem i zobaczyłbym coś takiego, nie rozumiejąc intencji stojących za tym happeningiem, to pewnie też bym pomyślał – co to za podejrzany region?

Ale warto też w tym kontekście pamiętać o tym, że za komuny oficjalnie Niemców na Górnym Śląsku nie było. To był jedyny region, gdzie za komuny nie można było uczyć się niemieckiego (poza jednym liceum) – nie było z tym problemu choćby we Wrocławiu czy Gdańsku. A działo się tak dlatego, że tu rzeczywiście została masa ludzi jakoś z niemieckością związanych. Gdyby mogła tu istnieć wówczas mniejszość niemiecka, okazałoby się, że liczy 2 miliony. Znacznie ponad milion wyjechało, ale wciąż pozostało ich wielu. A Kaszubów jest po prostu mało, poza tym są ludnością wiejską, co nie sprzyja instytucjonalizacji ani wytworzeniu reprezentacji politycznej.

Sam przechodziłeś etap tożsamościowej fascynacji śląskością. Piszesz w książce, że jako Polak byłeś kosmopolitą i lewakiem, a jako Ślązak – szowinistą. Też miałam taki okres idealizacji Ślązaków – paradoksalnie, bo jestem Zagłębiaczką. A dziś się zastanawiam, również w kontekście Katalonii czy Kurdów: czy możliwa jest w ogóle narodowowyzwoleńcza narracja wolna od nacjonalizmu?

No i to jest duży problem. Ja się w pewnym momencie złapałem na tym – co dało mi dużo zrozumienia dla prawicowego typu myślenia – że jak chodzę po swoim heimacie, to robię się agresywny wobec przyjezdnych, którzy wprowadzają cudze mody, choć sam nie jestem żadnym „czystym” Ślązakiem. A jak odwracam się głową do polskich spraw, to czytam afirmatywnie Krytykę Polityczną. Poczułem się jak ten facet, który miał na jednej łydce wytatuowanego Che Guevarę, a na drugiej kotwicę z powstania warszawskiego…

Biedna Zagłębiaczka patrzy na Śląsk

No ale tak to już jest, że jak twoja tożsamość jest słaba – a moja śląska na pewno była słaba – to się boisz i robisz się agresywny wobec obcych. Znamy to z całej Europy Wschodniej. Jakby ta tożsamość była silniejsza, tobyś się tylko cieszył, że widzisz nowe twarze na mszy u farorza (księdza – red.). Niestety wielu działaczy śląskich chce robić ten naród śląski w rozumieniu etnicznym, okopali się w kościach przodków. Ja absolutnie nie mam potrzeby, żeby powstał taki naród.

A jaki?

Dla mnie śląskość jest wygodnym schronieniem się przed polskością, urozmaiceniem mojej tożsamości. Może kiedyś polskość mi się zużyje i zostanę przy samej śląskości, będę post-Polakiem – trudno powiedzieć, ale nie spędza mi to snu z powiek. Takich jak ja również jest trochę na Śląsku, bo to chyba jasne, że śląskość kipnie, jeśli będzie chciała buksować w dusznych drzewach genealogicznych…

To z pewnością jest mniej atrakcyjne.

I może umocnić się co najwyżej w wąskiej grupie. A wiemy przecież, że Śląsk jest ciekawy właśnie dzięki temu, że wpuścił do siebie trochę luftu, był tym całym pograniczem i może dalej trochę jest. Uważam, że dużo ważniejszym zasobem niż etnonacjonaliści śląscy są dla Śląska tzw. nowi Ślązacy, czyli przyjezdni np. z Sosnowca czy Poznania. Bo jak się policzy, kto robi ten fajny Śląsk, kulturę, dizajn, życie literackie, to gros tych ludzi to właśnie przyjezdni, którzy pokochali ten region, zobaczyli w nim coś wyjątkowego.

Śmiejesz się z Sosnowca, nie byłeś w Zawierciu [rozmowa z Magdaleną Okraską]

Tylko że ten nowy fajny Śląsk to oferta dla nielicznych. Fajnie, że ja czy ty możemy pójść na techno do fabryki Porcelany czy na wystawę do szybu Wilson, ale co mają z tego np. zwolnieni górnicy? Przypomnę, że obydwoje wyemigrowaliśmy z regionu…

Niestety masz rację. Jedna z rozmówczyń ujęła to krótko: „dizajn Śląska nie zbawi”. Nie powiesz temu górnikowi, żeby poszedł sobie kupić fritz colę w Rondzie Sztuki. Parę kilometrów od Ronda są takie miejsca, z których polskie państwo abdykowało, gdzie porzuciło obywateli, nie ma pomysłu, co z nimi zrobić. I to bardzo wiąże się z tożsamościowymi zadrami, o których mówiliśmy wcześniej, bo na Górnym Śląsku zawsze było takie poczucie, że region jest dojną krową, od której się dużo bierze, a nigdy się jej nic nie daje.

Jednocześnie nie można sprowadzić Ślązaków do roli uciskanych. Śląskość słabnie w dużej mierze z własnej winy, wielu Ślązaków, zamiast ją ratować, czeka na przeprosiny od Polaków, większość środowiska jest skłócona. Zachwycamy się, że jest prawie milion Ślązaków, ale dlaczego nie istnieje tu żadna prężnie działająca śląska organizacja? O śląskość walczą partyzanci, którzy na co dzień pracują w korporacjach i latami nie jadą na urlop, bo cały wolny czas za darmo poświęcają na uczenie innych języka, organizowanie debat itd. Ślązakom nie pozostaje tylko czekać na ruch Polaków. Dużo można zrobić samodzielnie, ale mało z tego się wydarza.

Ślązacy uwierają polskość, ale są dla niej próbą generalną przed – mam nadzieję – powrotem Polski do bycia państwem silnie wielonarodowym, jakim była przed wiekami. Poćwiczcie sobie tolerancję i multi-kulti na Ślązakach. Z Ukraińcami czy Białorusinami nie będzie wcale łatwiej niż z nami.

Ja tam kibicuję Piastowi Gliwice [rozmowa]

**
Zbigniew Rokita jest reporterem, specjalizuje się w tematyce Europy Wschodniej, autor książek Królowie strzelców. Piłka w cieniu imperium (Czarne 2020) i Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku (Czarne 2020).

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kaja Puto
Kaja Puto
Reportażystka, felietonistka
Dziennikarka i redaktorka zajmująca się tematyką Europy Wschodniej, migracji i nacjonalizmu. Współpracuje z mediami polskimi i zagranicznymi jako freelancerka. Związana z Krytyką Polityczną, stowarzyszeniem reporterów Rekolektyw i stowarzyszeniem n-ost – The Network for Reporting on Eastern Europe. Absolwentka MISH UJ, studiowała też w Berlinie i Tbilisi. W latach 2015-2018 wiceprezeska wydawnictwa Ha!art.
Zamknij