Film

Świat „Kogla-mogla”, czyli życie instant

miszmasz-kogel-mogel

Ilona Łepkowska to zna życie. Od ponad trzydziestu lat mówi Polkom i Polakom, jak jest, pokazuje, jak wyglądają ich święta, relacje, związki, zakupy i praca.

Od Och, Karol i Kogla-mogla, przez Na dobre i na złe, Klan, M jak miłość, po Barwy szczęścia i Koronę królów konfrontuje naszą codzienność (tę prawdziwą) z codziennością filmową, twierdząc przy tym, że chciałaby pokazać jakąś prawdę o świecie. Czy jej się to udaje? Spróbuję odpowiedzieć w stylu scenarzystki: No przecież wszyscy widzieliśmy kiedyś, jak pies liże wielkiego, szklanego penisa w telewizji śniadaniowej – zanim poszliśmy do kina na Kogel Mogel 3. Co nie?

Umówmy się, poprzeczka nie była zawieszona zbyt wysoko. Dwie poprzednie części Kogla-mogla, wyreżyserowane przez Romana Załuskiego pod koniec lat 80., to klasyka polskiej komedii z telewizora, w której żart polega na tym, że baba („Wiadomo, baba za kierownicą”) wjeżdża samochodem w rów i mdleje, chłopu spadają spodnie, a jeśli ktoś wchodzi do pokoju, to tylko po to, żeby przyłapać męża, jak leży w łóżku z obcą kobietą.

Pierwsza część trylogii opowiada o Kasi Solskiej, mieszkance wsi Brzózki, która ucieka sprzed ołtarza (na stole milion butelek żytniej, ojciec nie zwraca się do matki inaczej niż „kobieto”, matka lamentuje), by studiować w Warszawie. Chyba wszyscy Kogel-mogel znamy, przypominanie fabuły nie ma więc większego sensu. Dziś zaskakiwać może liczba żartów (no właśnie, czy to w ogóle są żarty?!) z przemocy domowej („Ja z zasady nie biję kobiet, ale…”), ale tematem pierwszej części trylogii jest przede wszystkim nieudana próba emancypacji i awansu społecznego.

W Warszawie Kasia studiuje pedagogikę i pracuje jako opiekunka i pomoc domowa u państwa Wolańskich. Tutaj mamy crème de la crème filmu, czyli profesora Mariana, jego żonę Barbarę i rozpieszczonego synka Piotrusia. Marian jest wykładowcą akademickim i domowym popychadłem, Barbara to hetera, histeryczka i fantazja twórców filmu na temat „kobiety wyzwolonej”. Ówczesna kobieta z miasta musi oczywiście „jakby” gardzić swoim mężem, kpić z niego, nosić złote klipsy i być zazdrosna o młodą opiekunkę. Do tego sporo mądrości życiowych w stylu „Ja jestem za równouprawnieniem, ale kobieta ma słuchać męża”, „A mogłem się nie żenić…” – to pewien styl small talku, który wszyscy znamy, jeśli nie z filmu, to z własnego życia. No i momentami pierwszy „Kogel-mogel” próbował ilustrować fantazje z końcówki lat 80. – o „byciu przedsiębiorcą”, spotkaniach w eleganckim hotelu i „friend from Holland”.

„W labiryncie”, czyli wielka fantazja o tym, jak PRL-owscy inteligenci przekształcą się w nowoczesną klasę średnią

Całość kończy się smutnym wnioskiem – zmiana życia, zdobycie wykształcenia, awans do miasta (gdzie „są inni ludzie, chodzą do teatru i jedzą w restauracji”) nie są możliwe. Kasia po skomplikowanej intrydze, w której ważnym wątkiem jest coś jakby miłość, wraca do rodzinnej wioski i wszyscy bohaterowie zdają się być z tego zadowoleni. Puenta filmu jest nie tylko opowieścią o „miejscu kobiety”, ale też kpiną z ludzi, którzy masowo zaczęli studiować, przenosić się ze wsi do miast i wspinać się po drabinie społecznej. Tak to nie będzie! Wracaj do Brzózek! Haha!

Druga część – Galimatias, czyli Kogel-mogel 2 – to historia jeszcze bardziej kuriozalna. Do głównych wątków należą walka nowoczesnego spojrzenia na rolnictwo z tym bardziej staroświeckim, nieustanny konflikt miasto – wieś oraz ciągle powracające pytanie „Kiedy wnuki?”. Kasia oczywiście wciąż marzy o tym, żeby wrócić na studia, ale szanse na to są niewielkie, bo, jak się okazuje, nowoczesny mąż też nie jest entuzjastą edukacji kobiet. O ile postępowo podchodzi do prowadzenia gospodarstwa rolnego, to w przypadku samostanowienia kobiet zgadza się z rodzicami Kasi. Wszyscy, którzy wtedy w Polsce podzielali te konserwatywne poglądy, mogli symbolicznie zasiąść przy jednym stole z ojcem, mężem, sąsiadem Kasi i przybić sobie z nimi piątkę.

W pierwszej części to wieś wchodziła na teren miejski, w drugiej mamy odwrócenie sytuacji – Kasię odwiedzają Wolańscy. Osobom lubującym się w kąpielach w kulturowym szambie polecam wątek pudla o imieniu Pusia oraz scenę, w której Marian ślini się na widok kobiety w bikini w szklarni, a Barbara goni go z grabiami, krzycząc: „Zdzira!”.

Widmowa dekada [rozmowa z Olgą Drendą]

Podobnie jak w pierwszej części najbardziej dojmujące jest tutaj zakończenie, które swoim ciężarem, a zarazem frywolnością podania wywołuje konfuzję. W pierwszym Koglu-moglu Kasia wróciła na wieś, poniekąd wbrew własnej woli. Druga część kończy się sceną totalnej rozpaczy głównej bohaterki. Kasia jest w ciąży – a to koniec jej marzeń o nauce, zwycięstwo rodziny, męża, konwenansów, tradycji. Wszystko podane w lekkim tonie, z wesołą muzyką w tle, bo przecież „baby nie zrozumiesz”. Warto może wspomnieć, że w tej części pojawiają się żarciki na temat gwałtu małżeńskiego i „robienia dziecka” siłą.

Minęło równo trzydzieści lat i do kin trafił Miszmasz, czyli Kogel-Mogel 3. Już po zwiastunie okraszonym scenami z poprzednich części można było się domyślić, że twórcy stawiają na odcinanie kuponów od sentymentów widzów. Mamy w końcu modę na retro, która wciąż nie może się skończyć. Reżyserem jest Kordian Piwowarski, który do tej pory reżyserował m.in. część odcinków Na dobre i na złe i film Baczyński. Scenariusz napisała oczywiście Ilona Łepkowska, bo kto inny?


„Galimatias skończył się, jak Kasia rozpaczała, że zaszła w ciążę, a tu się okazało, że to wspaniale mieć takiego syna. Pięknego, przystojnego” – mówi w materiale wyemitowanym przez Wiadomości TVP Grażyna Błęcka-Kolska, odtwórczyni głównej roli. Marcinek – piękny syn – wraca na wieś z Holandii, czerwonym samochodem, z głośników Bohema Wilków. Co może robić chłopak, który przyjeżdża z Holandii? Oczywiście sadzić marihuanę na dachu stodoły, w tle polskie reggae. W związku z tym dostajemy masę żartów z palenia trawy, zjarani sąsiedzi koparką dewastują wieś, niszczą krasnale ogrodowe sąsiada i tak dalej.

Panie ministrze, pan się nie boi

Co jeszcze jest śmieszne dla twórców filmu? Media społecznościowe, a dokładnie starsi ludzie korzystający z intagrama, nadużywanie zwrotów po angielsku („Free love is trendy!”), spotkanie polskiej wsi z egzotyczną Japonią (nie ma nic lepszego niż Azjatka pijąca wódkę) i sex coaching (ta scena z psem i penisem naprawdę znajduje się w filmie). W filmie są żarty z tęczy, punktu G, jest Zenek Martyniuk śpiewający Oczy zielone (jak zawsze super), jest lesbijski romans, jest wszystko. Co jednak wynika z tej kotłowaniny wydarzeń i postaci?

Ilona Łepkowska po raz kolejny demonstruje (i demaskuje) kobietę-potwora, kobietę, która robi karierę, ma pieniądze, wszystko jest u niej „za bardzo”, wszystkiego za dużo: biżuterii, luksusu, mówienia, seksualności, makijażu. Tym razem demaskuje ją podwójnie, bo poza Wolańską dostajemy też postać Marlenki, żony Piotrusia (niegrzecznego synka Wolańskich z poprzednich części). Marlenka jest kopią teściowej, równie przerysowaną i nieznośną. Starsza od męża, opiekuje się Piotrusiem, który pławi się w basenie z miną trzylatka. Łepkowska twierdzi, że świat składa się z obrotnych, postępowych kobiet i wiecznych chłopców. Piotruś daje się karmić Marlence, profesor Wolański rozstaje się z żoną i ucieka w ramiona Kasi (która w jego wspomnieniach funkcjonuje jako wielka niespełniona fantazja – młoda, ładna gosposia), osiada na wsi i obsługiwany („Kawka? Herbatka? Kakałko?”) znajduje szczęście. Filmowa intelektualistka (bo w okularach i złośliwa) znajduje misję w uratowaniu złego chłopca, bo – jak mówi Łepkowska – „Proszę pani, bardzo wiele z nas, kobiet, trafiając na jakiegoś albo urwisa, albo łobuza, albo pijaka, albo lenia czy innego narkomana, uważa, że ich miłość go wyleczy”.

Łepkowska od wielu lat uprawia prymitywną wersję feminizmu, która po to, żeby pozornie dowartościować kobiety, degraduje mężczyzn. Jeśli ktoś przyczynił się do popularyzacji i ugruntowania modelu: silna, apodyktyczna matka kontra ojciec pierdoła, który nie jest w stanie ugotować sobie herbaty, to właśnie ona. Nasze mamy od lat oglądają produkcje, które wyszły spod pióra Łepkowskiej, scenarzystki, która bez żenady mówi, że każdy facet lubi mieć uprane, ugotowane. Ewentualnie może być młodym, przystojnym łobuzem, który zdradza, kombinuje, ale seksowanie się uśmiecha. Bardzo dużo u Łepkowskiej pogardy do mężczyzn, ale nie mniej do kobiet. One są jeszcze bardziej żałosne – nadskakują nieudacznikom, nieustannie im wybaczają. No bo kobieta to taki jakby lepszy człowiek, więc musi się pochylić nad tym urwisem, łobuzem, wytrzeć mu buźkę. A że on pije, zdradza, wpada w długi (bo kobiety przecież nie piją, nie zdradzają, nie wpadają w długi)? No, ale to taki mój słodki chłopiec!

Łepkowska od wielu lat uprawia prymitywną wersję feminizmu, która po to, żeby pozornie dowartościować kobiety, degraduje mężczyzn.

Trzecią część Kogla-mogla zobaczyło już ponad 2 mln widzów, co tylko potwierdza, że Ilona Łepkowska pełni rolę władczyni polskich umysłów. Od trzydziestu lat w najlepszym czasie antenowym, kiedy zmęczeni ludzie zasiadają przed telewizorami, ona otwiera swój kramik z mądrościami i opowiada nam, co ludzie myślą, mówią, jak żyją. Powielanie tych samych banałów i stereotypowych figur na pewno nie pozostawia umysłów oglądających bez uszczerbku. „Tak, proszę pani, jest w Polsce, choć ja na żadne badania nie patrzyłam” – mówi scenarzystka. Klan, Barwy szczęścia i Na dobre i na złe to życie instant, świat prawdziwszy niż ten za oknem. Doktor Lubicz ubiera choinkę w tym samym dniu co my, nie ma lepszej kliniki niż ta w Leśnej Górze, no może ElMed. Na warszawskiej Sadybie byliśmy chyba tylko w domu Lubiczów. Nie znam ludzi z mojej klatki, ale wszyscy znamy Hankę Mostowiak. I naprawdę – starsi ludzie rozmawiają ze sobą o perypetiach bohaterów seriali. Co tam u tego Jacka z Klanu?

Ilonie Łepkowskiej udało się stworzyć nowy wspaniały świat, bardziej atrakcyjny niż ten prawdziwy. Świat wypełniony jej opiniami, delikatnymi elementami edukacyjnymi, powiewami postępowości, ale jednak w starym, dobrze znanym i bezpiecznym sosie. „Staram się w 10-15 proc. podnosić poprzeczkę światu, pokazywać go jako lepszy” – mówi Łepkowska. Dlatego diler i cwaniaczek na końcu ostatniego Kogla-mogla wyprowadza psa ze schroniska, a jego (porządna) dziewczyna cieszy się, że jest już dobrym chłopcem. I pada deszcz. „Szukaj mnie, cierpliwie dzień po dniu”, chłopcy mogą być niegrzeczni (a nawet muszą), a dziewczynki zawsze będą im wybaczać. Na tym polega miłość. A co? Tak nie jest? Na pewno wszystkie znamy takie kobiety! W wywiadzie scenarzystka może nawet powiedzieć, że nie popiera takiego modelu, że chce go w filmie skrytykować, ale przecież film kończy się dobrze, widzowie wychodzą zadowoleni, miłość wygrywa. Co nie?

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Emilia Konwerska
Emilia Konwerska
Publicystka, kuratorka, poetka
Literaturoznawczyni, publicystka, kuratorka, poetka. Mieszka we Wrocławiu.
Zamknij