Czytaj dalej, Weekend

Kobiety nie powinny mieć kieszeni. Tak uważali kiedyś mężczyźni

Adam Smith – ten Adam Smith – uważał, że kobiece kieszenie są wizualizacją wszystkiego, co sprawia, że świat finansów i cała gospodarka drżą w posadach. Kobieca kieszeń to kieszeń wypchana bzdurami, kieszeń, która nie kumuluje, żeby potem pomnażać, tylko po to, żeby mieć – a przez to: traci.

Bez względu na to, czy pisane w przestrzeń, „do kochanego dziennika”, czy do wymyślonej przyjaciółki, dziewczęce pamiętniki stają się często miejscem rozbiegowym do mówienia o sobie, testem tego, co ma się na myśli, kiedy mówi się o sobie: ja. Amerykańska pisarka i eseistka Siri Hustvedt opisuje w jednym z wywiadów obrotowość zaimków: podobno ci, którzy na skutek choroby tracą pamięć, odzyskują zdolność posługiwania się nimi jako ostatnią, podobno dzieci uczą się poprawnego stosowania zaimków na samym końcu podstawowej nauki języka, długo pozostając przy zastępowaniu „ja” swoim imieniem: Ania widziała, jakby w żadnym pojęciu nie mieściło się jeszcze to, że „ja” jest ruchome, właściwe wszystkim, którzy zabierają głos we własnym imieniu.

Assia Djebar, znana pisarka północnoafrykańska, niemal zupełnie nieobecna w Polsce, oddaje głos dorastającej dziewczynce, która po raz pierwszy mierzy się ze słowem „ja”. W wieku lat czternastu zaczyna prowadzić dziennik: „Napisałam, że chcę stosować się do własnych reguł mówiących o tym, czym może być życie, reguł, które dzisiaj wybiorę dla siebie – mając czternaście lat”. Ja – ja postanawiam, „ja” afirmatywne, dające dowód na to, że się istnieje, pisane jeszcze pewną ręką. Dopiero potem przychodzi nauka pisania „ja” poprzez ukrywanie siebie, szukanie „ja” anonimowego, nieściągającego uwagi – takiego, które pozwalałoby dorastać, dojrzewać i starzeć się w społeczności muzułmańskiej. Chodziło o to, aby mówić, mówić, mówić, ale pozostać niewidzialną.

Kobiety piszą eseje. Wikipedia ich nie uwzględnia

Albo weźmy dziennik rosyjskiej nastolatki Niny Ługowskiej. Zaczyna go pisać w 1932 roku, kończy w 1937. Szafa, nie szafa, biurko, nie biurko, pod łóżkiem, pod klepką w podłodze, pod klepką w suficie: w końcu – skądś – niewielki zeszyt. Historia pamiętnika skończy się, gdy NKWD aresztuje Ninę, jej matkę i siostry. Co z ojcem? Aresztowałoby też ojca, ale ojciec od dwóch miesięcy już siedzi, nie ma za co.

Wcześniej Nina pisze w dzienniku: nudzę się. Ta nuda rośnie, raz po raz powraca, jest utrapieniem i rozczarowaniem dziewczyny w obliczu tego, że życie – jej życie, mityczne życie, o którym Nina tyle w książkach czytała – miało być czymś większym, ciekawszym; jest tęsknotą za momentem, gdy ono wreszcie ruszy z kopyta i zabierze ją do świata przygód, gdzie człowiek podlega innym naciskom niż szkoła, nuda, cztery pory roku. 24 marca 1933 roku notuje: „No i połowa ferii już minęła… nuda i beznadzieja. Co to jest życie?”.

Zanim ją poślą na Kołymę, zanim zdąży się przyznać do tego, co będzie jej zarzucane (tak, knuła przeciwko Stalinowi, tak, chciała jego śmierci), Nina przez większą część dziennika będzie pragnęła śmierci wszystkich i wszystkiego, włączając w to siebie. To pragnienie dręczy ją, fascynuje, powraca jako remedium: „Dlaczego właściwie nie mogę się otruć? Niekiedy mam na to taką ochotę, a właściwie marzę o tym, ale wiem na pewno, że się nie otruję. Dlaczego? Pozostaje mi tylko wzruszyć ramionami i ze zdziwieniem unieść brwi”.

Raz truje się, zasypia i budzi żywa: „To dlatego, że jestem brzydka jak Tołstoj”, pisze.

Ale Nina pisze także: „Przecież ja chcę żyć. Żyć! […] Chcę żyć!”*.

21 marca 1934 roku pyta z kolei w próżnię, choć zwracając się do dorosłych: „Dlaczego mnie dręczycie, dlaczego zmuszacie mnie do nauki, wpajacie dobre zasady?” – i woła: „Nie potrzebuję tego wszystkiego! Chcę żyć, śmiać się, śpiewać, być wesołą. Przecież mam dopiero piętnaście lat, to najlepszy okres życia. Chcę żyć, nauczcie mnie żyć!”.

Pisze: powiedziałam matce – nudzę się, nie zrozumiała.

Pisze: powiedziałam ojcu – nudzę się, nie zrozumiał.

Kończy: czasami wydaje mi się, że życie jest niczym więcej niż dziedziczeniem rozczarowania po rodzicach.

Mimo to pisze cały czas, zdaje relację ze strachu, ale i z poczucia pustki; pisanie – przyznaje sama – choćby pisanie o niczym, przynosi jej ulgę.

Bo dzienniczki dziewczęce – zauważa to Jane Hunter – służą do celów medytacyjnych, są strefą ochronną, prywatnym rezerwatem, w którym wolno napisać wszystko, łącznie z rzeczami niepopularnymi: że się nienawidzisz, że wszystko jest twoją winą – i że czasem marzysz o śmierci.

Ania, Mary, Pollyanna i feminizm z przypadku, czyli kiedy dziewczyny zaczęły się buntować?

Człowiek dorosły staje się sędzią własnego dzieciństwa: jego recenzentem. W tym sensie skończyło się, dokonało, pora wyciągać wnioski – a jeśli nie wnioski, pora przynajmniej doprowadzić do jednego, podsumowującego zdania: było źle, było dobrze, mogło być lepiej, gorzej. Chyba żeby przywołać rzekome chińskie spojrzenie na rewolucję francuską: za naszego życia jest jeszcze za wcześnie, żeby oceniać, potem już nie warto.

W 2001 roku grupa dziennikarzy zwiedza jedną z chińskich prowincji. W tłumie gapiów pojawia się kobieta, obiera sobie za cel dziennikarkę z Francji, wręcza jej kilka zeszytów. Dziennikarka zabiera je ze sobą, próbuje tłumaczyć. Zeszyty zawierają pamiętnik czternastoletniej Ma Yan, której rodzice dowiadują się, że nie będzie ich stać na opłacenie dalszej edukacji córki.

Matka, która stanęła przed francuską dziennikarką, zrobiła ostatnią rzecz, jaka przyszła jej do głowy: wręczyła list zawiedzionej, zrozpaczonej dziewczynki i pamiętnik, który prowadziła. Ten ostatni ma być dowodem na to, że córka jest zdolna, wrażliwa i czujna wobec życia i wszystkiego, co jej się przydarza.

Dziennik Ma Yan to pamiętnik ze spiekoty. Wpisy są krótkie, czasem po jednym akapicie, ich forma powtarzalna, a to dlatego, że obsługuje uczucia, które nie odstępują, i myśli, które powracają: opisy drogi do szkoły, opisy lekcji, opisy wypraw na targ, codziennej kaźni, którą bieda sprowadza na rodziców dziewczynki, poświęcających własne zdrowie, żeby ona mogła się uczyć. Niemal każdy wpis kończy się wezwaniem do samej siebie: będę robić wszystko tak, aby moi rodzice nigdy nie byli głodni.

Pamiętnik Ma Yan trafia do szerokiego kręgu odbiorców dlatego, że dziewczynka ma podwójne szczęście: pierwsze, bo jej matce udaje się przekazać zeszyty dziennikarce, która szybko wietrzy w tej historii poruszającą spokojne francuskie serce konfiturę. Drugie: Ma Yan ma szczęście, bo Ma Yan ma długopis.

„Dziewczyny”: Przebaczenie zamiast morału

Wszystkie te opowieści przyciągają dorosłych, bo opierają się na szczególe, bo lekce sobie ważą abstrakcję, skoro pod ręką jest tyle śladów i tropów, dzięki którym można powołać do życia pełnoziarnistą rzeczywistość. Życie dziewczynki patrzące na życie dorosłego przez szkło powiększające, zgodnie z zasadą – o której pisze Philippe Ariès – że dzieci widzą wszystko i wszystko słyszą. A więc: lupa trzymana blisko przedmiotu, który się opisuje, co sprawia, że dostęp jest bliższy, opis bardziej skoncentrowany, a wielkie historie da się wywabić z pudełka płatków na śniadanie, z krótkich spacerów na targ z rodzicami, a także z zawartości kieszeni.

Kieszenie, właśnie: kieszenie jako podręczny, użytkowy pamiętnik, zbiornik napełniany codziennie tym, co doraźne i co stanowi swoistą mozaikę wydarzeń, kolejny skryty przed spojrzeniem widoczek. Nie trzeba grzebać w pamiętnikach, żeby odtworzyć czyjeś życie, zwłaszcza życie dziewczyńskie, wystarczy zajrzeć tam, gdzie zbiera drobiazgi, szpargały: pudełka nastolatek wypełniane biletami do kina, kamykami z wakacji, zdjęciami. Kieszenie są wspaniałe; wystarczy szybka przymiarka spodni, spódnicy czy sukienki, przesunięcie dłońmi wzdłuż linii ud; odkrycie, że ma się kieszenie, zawsze poprawia humor.

Barbara Burman i Ariane Fennetaux opisują życie kobiet przez pryzmat tego, jak zmieniała się ich relacja z kieszeniami. Przywołują ogłoszenie zamieszczone w jednej z angielskich gazet w 1725 roku: kobieta prosi o pomoc w odnalezieniu zgubionej kieszeni – mówimy o czasach, gdy kieszenie były jeszcze niczym sakiewki mocowane do pasa tak, aby można je było zakładać i zdejmować. Przywołują książkę dla dzieci wydaną dwieście sześćdziesiąt lat później – Bill’s New Frock – której bohater zmuszony jest przez cały jeden dzień do noszenia sukienki. Tortura! – mówi. Wyjaśnia dokładniej: to koszmar, bo nie ma ani jednej kieszeni. Kilometry materiałów, zakładek, falbanek, kokardek, ale ani jednej kieszeni! Trudno sobie wyobrazić, jak ktokolwiek może żyć w ten sposób – prawdopodobnie tylko przez nieuwagę Czerwonego Krzyża.

Już w XVII wieku w Wielkiej Brytanii kieszenie były zawłaszczone przez mężczyzn niczym palarnie, dokąd udawali się sączyć whisky przy kominku. Kieszenie wyznaczały granice męskości; wypełniona kieszeń świadczyła o wypełnionym obowiązku wobec własnej płci i klasy. Do tego stopnia, że ponoć pewien Anglik skarżący się przed sądem na to, że został okradziony przez kieszonkowca, przyznawał wprawdzie, że może miał lekko w czubie, ale podstawowych obowiązków dochował: zegarek miał w kieszonce na zegarek, tabakierkę w kieszeni płaszcza przeznaczonej na tabakierkę, pieniądze w kieszeni na pieniądze umieszczonej w spodniach.

Ania Shirley kontra Emily Dickinson

czytaj także

Kobietom i dziewczynkom przez długi czas wystarczać miały kieszenie zakładane; dwie sporej wielkości sakiewki przywiązywane na wysokości talii po lewej i prawej stronie, często ukrywane pod wieloma warstwami spódnic i halek. W pierwszej powieści George Eliot – przywołują ją autorki The Pocket – widzimy postać trzy-, może czteroletniej dziewczynki o imieniu Totty. W jednej ze scen niejaki kapitan Arthur Donnithorne pyta ją, czy dziewczynka ma „na sobie” kieszenie; Totty podnosi spódniczkę, pokazuje ukryte dotychczas przed wzrokiem kieszonki: „niewielkie, różowe”. Totty śpieszy zapewnić – jakby została przyłapana na nieczystym uczynku – że nie ma w nich absolutnie niczego, na co kapitan odpowiada: jaka to szkoda, skoro te kieszonki są takie piękne, tak stworzone do noszenia w nich czegoś.

Totty – zauważają autorki – ma kieszonki niewielkie i różowe, bo cała w ujęciu Eliot jest właśnie taka, a kieszenie – mimo że ukryte przed cudzym wzrokiem i pokątne – są jej przedłużeniem: podobne do jej drobnych i różowych części ciała. Kapitan, który przekonuje Totty, że tego rodzaju piękne, niewinne kieszenie nie powinny zbyt długo pozostać puste, proponuje sprawdzić, jaki dźwięk wydadzą wrzucone do środka monety. W istocie chodzi o coś więcej; kapitan przekupuje Totty, by dostać się do jej kuzynki, którą darzy uczuciem, przynajmniej – pożądaniem. A Totty odbija jak w lustrze działanie dojrzałej dziewczyny: podnoszącej spódnicę, żeby pokazać mężczyźnie to, do czego nie ma dostępu oko; odsłaniającej kolejne warstwy, by ukazać to, co ukryte, i zapewnić przy tym pośpiesznie, że kieszeń jest nietknięta, nic w niej nie schowano, jest nienaruszona.

George Eliot był kobietą

Koniec XVIII i początek XIX wieku to wojny polemiczne między dwoma obozami – kieszenistów i antykieszenistów. Antykieszeniści wzywali kobiety do wyrzeczenia się kieszeni na rzecz małych torebek; argumentowano, że są bardziej eleganckie i nowoczesne. Kieszeniści podnosili z kolei, że torebki są niepraktyczne, zajmują ręce, które przecież wydajna, rozsądna i gospodarna kobieta powinna mieć po łokcie urobione pracą w domu.

Kieszeniści ukazywali też kieszenie jako środek do pewnej – niecałkowitej oczywiście, daleko jeszcze było do takich szaleństw – samodzielności kobiet. Oto na przywołanym przez Burmann i Fenetaux obrazie widzimy trójkę dzieci; chłopca i dziewczynkę – obydwoje szykownie, szalenie ubrani – i chłopca w podartych spodniach, wyciągającego ku tamtej dwójce rękę. Oto dziewczynka – dziewczynka, nie chłopiec – podnosi w geście miłosierdzia poły białej sukienki przepasanej różową wstążką, sięga do schowanej pod warstwą falban kieszeni i podaje chłopcu pieniądze. W tym ujęciu kobiety, które pozostały przy noszeniu kieszeni – w przeciwieństwie do tych, które z kieszeni zrezygnowały – są uznawane za bardziej kobiece, bo cechą kobiecą jest nieskończenie głębokie i wrażliwe serce, które nakazuje się dzielić tym, co się ma.

W osiemnastowiecznych poradnikach domowych kieszenie są traktowane jako wyposażenie gospodyni dobrej i przede wszystkim schludnej; kieszeń kobieca ma zapewniać, że kobiecość jest i zawsze będzie na swoim miejscu – to znaczy w domu. Kobieta pozbawiona kieszeni** to kobieta, która wyrzekła się samej siebie. Kieszenie takie należy wypełniać rzeczami praktycznymi, dzięki którym kobieta będzie szybciej na miejscu wypadku: podartej sukienki, oderwanego guzika, głodnego mężczyzny; już się robi, dźwięk ioio, białe błyski sygnału.

Nowy rok, nowa ja? Wszystko jest kwestią organizacji! Wersja historyczna

Adam Smith – ten Adam Smith – uważał z kolei, że kobiece kieszenie są wizualizacją wszystkiego, co sprawia, że świat finansów i cała gospodarka drżą w posadach. Kobieca kieszeń to kieszeń wypchana bzdurami, kieszeń, która nie kumuluje, żeby potem pomnażać, tylko po to, żeby mieć – a przez to: traci. W tym ujęciu kobiece kieszenie to zawsze kieszenie pękające od szpargałów, tandety i bzdur. Jak u Lolity: żarłoczna, różowa akumulacja, opowieść podobna do opowieści pierwszych kolonizatorów, z pogardą mówiących o mieszkańcach nowych ziem – nie znają wartości niczego, oddają rzeczy bezcenne za kilka błyskotek.

A przecież to wszystko – dzienniki, pamiętniki, sekrety, torebki, kieszenie i widoczki – to przenośna wersja własnego pokoju, kawałek miejsca, który ma się tylko dla siebie, którego nikt nie odbiera, w którym można pobyć sama ze sobą i sprawdzić: kim jestem lub kim się staję.

*
dziewczynki Murek okładkaJest to fragment Rozdziału, w którym dowiadujemy się, czym jest sekret, poznajemy też kilka dziewczęcych dzienniczków oraz świat, w którym mężczyźni uważali, że kobiety nie powinny mieć kieszeni z książki Weroniki Murek Dziewczynki. Kilka esejów o stawaniu się, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Czarne.

Przypisy:

* Fragment ten zostaje później zaznaczony przez śledczych jako cytat potwierdzający wywrotową, antybolszewicką działalność dziewczyny, ale dla ścisłości muszę dodać, że podobnie zaznaczone są fragmenty, w których Nina pisze na przykład o tym, że chciałaby się otruć; wobec pytania „Być albo nie być?” śledczy wydaje się twierdzić: najlepiej jednocześnie i to, i to.

** W której nosiłaby poduszeczkę na igły, ołówek, nożyk, nożyczki, tarkę do gałki muszkatołowej, tabakierkę, pilniczek, książeczkę z przepisami, dziadka do orzechów, okulary, pudełeczko z plasterkami, guziczki i obcążki, klucze, widelce, łyżki, igły i korkociąg.

**
Weronika Murek (1989) – prozaiczka i dramatopisarka, absolwentka Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Śląskiego. Za książkę Uprawa roślin południowych metodą Miczurina nominowana w 2015 roku do Paszportu „Polityki” w kategorii literatura, a w 2016 do Nagrody Literackiej „Nike” oraz Nagrody Literackiej Gdynia. W 2016 roku otrzymała za tę książkę Nagrodę Literacką im. Witolda Gombrowicza. W 2015 roku za sztukę Feinweinblein zdobyła Gdyńską Nagrodę Dramaturgiczną, a cztery lata później za zbiór dramatów pod tym samym tytułem była ponownie nominowana do Paszportu „Polityki”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij