Feminizm ma najlepsze narzędzia do analizowania problemów związanych z męskością. Tak naprawdę to jedyna droga do rozmontowania opresyjnych wzorców, które szkodzą wszystkim płciom. Kto ma to robić, jeśli nie feministki i ich sojusznicy?
Dawid Krawczyk: Jak wyobrażałyście sobie osoby, z którymi zamierzałyście rozmawiać, zanim pierwszy raz weszłyście między przegrywów?
Patrycja Wieczorkiewicz: Na pewno nie spodziewałam się takiej różnorodności poglądów politycznych. Sądziłam, że dominują jednoznacznie prawicowe, z powszechnym poparciem dla Konfederacji. Tymczasem nie tylko nie spotkałyśmy nadreprezentacji konfiarzy względem ogółu młodych mężczyzn, ale znalazłyśmy sporo osób o świadomości klasowej wyższej niż przeciętna.
D.K.: W jaki sposób się przejawiała?
P.W.: Wielu samozwańczych przegrywów zdaje sobie sprawę, że ich sytuacja wynika nie tylko z wyglądu, ale też pochodzenia. Nie wierzą, że każdy jest kowalem swojego losu. Mówią o dysfunkcyjnych rodzinach, braku możliwości pójścia na studia, ograniczeniach związanych z życiem na wsi i w małych miejscowościach.
Aleksandra Herzyk: Na tagu #przegryw na Wykopie przeczytałyśmy kiedyś zdanie, pod którym możemy się podpisać: „Sukces jest wielopokoleniową drabiną wygrywu”. Piszą też o problemach psychicznych, braku umiejętności społecznych, izolacji. Wszystko to łącznie nazywają często „spierdoleniem”.
P.W.: Ale głównym tematem jest samotność, brak doświadczeń romantycznych i seksualnych. Tu pojawiają się kontrowersje, bo większość przegrywów sądzi, że aby móc się tak określać, należy być także incelem, to znaczy mężczyzną żyjącym w mimowolnym celibacie, bo związek i seks to już wygryw. Ale są też tacy, którzy mają lub mieli partnerki, a i tak uważają, że przegrywają.
Jak zdradziłam sprawę feministyczną i przeszłam na stronę inceli
czytaj także
D.K.: A czy bycie przegrywem i incelem rzeczywiście ma związek z genami?
A.H.: Myślę, że o większości przypadków decydują czynniki społeczne, problemy systemowe.
P.W.: Ale też nie jest tak, że dziedziczone cechy, w tym te związane z wyglądem, budową ciała, nie mają znaczenia. Często w rozmowach z bohaterami naszej książki pojawiał się wątek prześladowania w szkole, którego ofiarami padają najczęściej drobni, wątli chłopcy. Ci, którzy nie wpisują się w kanon stereotypowej męskości. Takim jest też trudniej wyrobić pewność siebie, a to cecha, która jest postrzegana przez kobiety jako bardzo atrakcyjna, w przeciwieństwie do nieśmiałości, nie wspominając o introwertyzmie. To oczywiście tylko średnia, należy więc unikać generalizacji. W książce przywołujemy badania na ten temat.
A.H.: Tylko że znów – to nie geny same w sobie są problemem, lecz oczekiwania społeczne co do tego, jak „prawdziwy” facet ma wyglądać, oraz wartościowanie mężczyzn np. na podstawie wzrostu.
Paulina Januszewska: Skoro w tworzonym przez przegrywów kąciku manosfery jasne są aspekty klasowe, to dlaczego wasi bohaterowie najczęściej źródła napięć społecznych szukają w płci, zaś kobiety uznają za winne temu, że żyje im się tak źle?
P.W.: Wyobraźmy sobie chłopaka, który siedzi na wsi, jego siostry wyjechały studia do dużych miast, co statystycznie kobiety robią częściej niż mężczyźni. Ma on za sobą doświadczenie izolacji i przemocy rówieśniczej. Nie jest uprzywilejowany, a jest wręcz wykluczony na wielu polach, niekoniecznie związanych z płcią. Przy czym oczekuje się od niego, że wpisze się w oczekiwania genderowe.
A.H.: Będzie oceniany na przykład pod kątem tego, czy dużo zarabia. Mówi się nawet: „nie pytaj mężczyzny o jego pensję, a kobiety o jej wiek”, co dobrze obrazuje, jak różne są wymagania wobec płci i jak bardzo mężczyźni są rozliczani z tego, że „przegrywają”.
P.W.: I ten chłopak włącza telewizję lub internet i widzi warszawskie, wielkomiejskie feministki, które mówią, że faceci są uprzywilejowani, że trzeba walczyć z zabójczą, toksyczną męskością. Jedyna dostępna w mainstreamie narracja upraszcza opowieść o mężczyznach, patriarchacie, ale i kapitalizmie, sprowadzając się do wyraźnego, ale w dużym stopniu fałszywego podziału na mężczyzn-sprawców i kobiety-ofiary, bez wskazania, że stereotypowa męskość jest groźna i śmiertelna także dla samych mężczyzn i chłopców. Domyślam się, że mieszkaniec małej miejscowości, nieuprzywilejowany, a na pewno mający gorszy kapitał ekonomiczno-społeczny niż feministki z dużych ośrodków, takie jak my, słysząc ten spłycony przekaz czuje się oszukany, niesprawiedliwie potraktowany. Od tego tylko krok do wpadnięcia w antyfeministyczne narracje.
Owszem, żyjemy w kapitalistycznym patriarchacie, w którym przytłaczającą większość władzy i zasobów mają mężczyźni, ale to nie znaczy, że w ogólnym rozrachunku wszyscy faceci są uprzywilejowani. Płeć nie jest jedynym polem wykluczenia i nie musi być najważniejszym. Taka interpretacja rzeczywistości jest zgodna z ideą intersekcjonalnego feminizmu, który jest nam najbliższy. Mężczyźni określający się jako przegrywy znają tylko ten najbardziej medialny, czyli liberalny z domieszką radykalnego. Zwykle nie wiedzą, że nurtów feminizmu jest wiele. Natomiast wśród inceli, którzy za przegrywów się nie uważają, jest sporo facetów uprzywilejowanych, a przynajmniej niewykluczonych klasowo. Oni z kolei nierzadko czują się oszukani, bo opowieść o patriarchacie obiecywała im liczne przywileje wynikające z samej tylko płci, a dzisiejsza rzeczywistość nie jest dla nich aż tak łaskawa.
P.J.: Incele żywią przekonanie, że kobiety – w tym same feministki – tak naprawdę akceptują tzw. samców alfa i tylko ich.
A.H.: Przede wszystkim jednak incel lub przegryw nie zauważa różnorodności w tym, co kobiety lubią. Zakotwicza się na jakimś jednym, bardzo ogólnym haśle, w stylu: „kobiety pragną tylko umięśnionych kolesi”. To jest błąd logiczny, efekt jednorodności grupy obcej, bo pamiętajmy, że kobiety to grupa często zupełnie obca dla opisywanych przez nas mężczyzn. Niespecjalnie też chcą komentować fascynację kobiet muzykami k-popowymi i w ogóle atrakcyjnymi, ale delikatnymi Koreańczykami, albo tę sprzed 15 lat – na emo chłopców. Nie jest przecież niczym nowym, że wiele dziewczyn lubi mężczyzn mniej lub bardziej przekraczających genderowe normy. Natomiast to, że średnio większe powodzenie mają osoby w kanonie urodowym, jest oczywiste i dotyczy wszystkich płci.
D.K.: Jak to się dzieje, że chłopaki trafiają do incelosfery?
P.W.: Często po tym, jak w szkole podstawowej czy liceum doznali wielokrotnego lub bardzo bolesnego i niezaopiekowanego przez nikogo z zewnątrz odrzucenia. Niekoniecznie na tle romantycznym, ale też. Są na nie narażeni częściej niż dziewczyny, bo przyjęło się myśleć, że to chłopak powinien zrobić „ten pierwszy rok”, zdobywać. Nie mają sieci wsparcia, dobrego kontaktu z rodzicami, zwłaszcza z ojcami, bliskich przyjaciół. Nawet jeśli mają jakichś kolegów, to – zgodnie z obowiązującą maczystowską kulturą – nie okazują przy nich słabości. W efekcie zostają ze swoimi problemami, trudnymi uczuciami czy niepowodzeniami sami. Wtedy z „pomocą” przychodzi incelosfera. Chłopaki czytają wpisy innych, w których odnajdują własne doświadczenia, a potem trafiają na paranaukowe czy pseudonaukowe wyjaśnienia swoich problemów.
czytaj także
P.J.: Jakich treści jest tam najwięcej?
P.W.: Generalizujących i upraszczających rzeczywistość. Chłopcy, którzy nie nawiązują kontaktów poza incelską społecznością, nasiąkają tymi przekonaniami i przyjmują je za objawioną prawdę o świecie. W dodatku znajdują na ich słuszność „dowody” w postaci treści zamieszczanych przez kobiety w sieci, które np. piszą, że faktycznie chcą tzw. prawdziwego, a więc umięśnionego, silnego, dominującego, zamożnego mężczyzny. Sama się z tym często spotykam. Wystarczy, że wejdę w sekcję komentarzy pod artykułami w stylu „mężczyźni też mogą nosić makijaż” albo „mężczyźni też są wrażliwi, mogą płakać”, by natknąć się na seksistowskie opinie kobiet na temat tego, jaki powinien być facet. A oni się otaczają wyłącznie takimi treściami, nie mając punktu odniesienia na zewnątrz. To jest bardzo sekciarskie.
P.J.: A nie jest po prostu tak, że algorytmy w social mediach podbijają hejterskie reakcje i treści podobne do tych, w które już raz kliknęłaś?
P.W.: To prawda, ale takich treści jest w sieci naprawdę sporo i myślę, że powinny być krytykowane. Tyle że konstruktywnie, a nie hejtersko, bo wiemy, że te postawy są kształtowane przez patriarchalną kulturę, którą wszyscy i wszystkie chłoniemy. Na TikToku był na przykład trend publikowania filmików, na których dziewczyny wyśmiewały niskich facetów czy mówiły, że wolą bad boyów, nawet jeśli ci źle je traktują. W incelosferze krążą z kolei screeny z kont kobiet, które wcale nie tak rzadko piszą w aplikacjach randkowych, że facet zaczyna się od iluś tam centymetrów wzrostu i – jeśli masz mniej – to w ogóle nie pisz. Co tam, że mężczyźni, niezależnie od stopnia własnej atrakcyjności, też miewają często wpisane w profil listy kosmicznych wymagań co do partnerek i wprost obraźliwe treści. To już do inceli nie dociera. A jak czasem dociera, to zawsze potrafią to zrelatywizować.
P.J.: Czy zarzuty inceli wobec feministek nie są częściowo prawdziwe? I czy wy swoją książką też nie stawiacie zarzutu wyemancypowanym kobietom, że wcale nie potępiają w pełni samca alfa? Niby krytykują jego toksyczne cechy, ale jednocześnie – gdy mężczyzna ich nie przejawia, nie jest na przykład dominujący – postrzegają go jako mniej atrakcyjnego?
P.W.: Myślę, że przybywa feministek, które są świadome tego, że „samca alfa” trzeba odesłać do lamusa w całości, a nie próbować cywilizować. Ale jednocześnie – co widać najbardziej po radykalnych feministkach, które najgłośniej krytykują nas i naszą książkę – wciąż nie brakuje osób nastawionych na nakręcanie wojny płci i wyolbrzymianie rzekomo naturalnych różnic psychologicznych między mężczyznami i kobietami.
A.H.: Przykładowo niektóre radykalne feministki publikowały treści krytykujące Grupę Performatywną Chłopaki [działającą na rzecz czułej, nietoksycznej i niestereotypowej męskości – przyp. aut.], gdy zrobiła posta, w którym przekonywała, że prawdziwy mężczyzna nie musi mieć prawa jazdy, może być wrażliwy itd. W odpowiedzi pojawiły się stwierdzenia, że „facet to ma być facet”, że kobieta ma trudniej w życiu, więc mężczyzna powinien służyć jej silnym ramieniem. Jedna z transfobicznych feministek wprost pisze, że „chłopacy z lewicy to cipy, a ich partnerki pragną silnych, samczych prawicowców”. Istnieją też bardziej hardkorowe przypadki, które śmieją się i cieszą z samobójstw mężczyzn, ale to na szczęście jednostki.
czytaj także
P.W.: Istnieją feministki wrogie mężczyznom, takie, którym marzy się nie równość, a matriarchat. Jednak te najbardziej radykalne narracje są w środowisku feministycznym marginalne, zaś w incelosferze wprost antykobiece, agresywne treści to standard. Nie ma tutaj symetrii.
P.J.: Czy pochylanie się z troską, empatią i zrozumieniem nad „przegrywami”, spośród których część to skrajni mizogini, nie jest przypadkiem kolejną odsłoną pracy opiekuńczej kobiet, w dodatku znów przez nich niedocenianej? Nie jestem w stanie wyobrazić sobie odwrotnej sytuacji, w której mężczyźni startują z innych pozycji niż antyfeministyczne, zastanawiając się nad patologiami patriarchatu.
P.W.: Ależ przecież istnieją mężczyźni, którzy to właśnie robią. Po stronie feministycznej jest mnóstwo równościowo nastawionych, zaangażowanych chłopaków. Często słyszę zarzut, który przywołałaś, i uważam, że jest bardzo w stosunku do nas upupiający. Sama studiowałam socjologię, której nie skończyłam przez to, że zaczęłam pisać książkę, ale zamierzam w najbliższym czasie napisać magisterkę właśnie na temat inceli, bo uważam go za interesujący badawczo, chcę zająć się właśnie niszową w Polsce socjologią męskości. A nie dlatego, że mam potrzebę opiekowania się mężczyznami. Zabawne, że ten zarzut często pada ze strony feministek, które poświęcają się opiece nad swoimi dziećmi. Osobiście wolę swoje trzy koty, które wyczerpują moje skłonności opiekuńcze. Doceniam wolność, jaką daje bezdzietność, a przy tym zgłębianie i opisywanie interesujących mnie kwestii. Te związane z męskością są dla mnie obecnie najciekawsze, bo to nowa perspektywa, kobiecą znam doskonale. Jestem też reporterką. Czy mam obowiązek do końca życia pisać wyłącznie o problemach kobiet?
Uważamy też, że feminizm ma najlepsze narzędzia do analizowania problemów związanych z męskością. Tak naprawdę to jedyna droga do rozmontowania od podstaw opresyjnych wzorców płciowych, szkodliwych dla nas wszystkich.
P.J.: A mężczyźni? Znów mamy ich wyręczać?
P.W.: Liczymy na to, że za nami pójdą. Byłoby super, gdyby któryś z nich napisał podobną książkę, ale obawiam się, że wtedy sam dostałby łatkę incela i mizogina, nikt po stronie postępowej nie chciałby go słuchać. Skoro mnie dostało się tym kijem – feministce, która przez lata angażowała się we wspieranie ofiar przemocy seksualnej, głównie kobiet, i napisała książkę o gwałtach w Polsce – to sądzę, że choćby najbardziej profeministycznie nastawiony facet zostałby całkowicie zakrzyczany. My czytałyśmy o sobie, że chcemy zmuszać kobiety do sypiania z incelami, że głaskamy gwałcicieli po główkach i że bronimy mizoginów, bo mamy syndrom sztokholmski. No i że należy ich ignorować, udawać, że nie istnieją. My wolimy szukać źródeł negatywnych zjawisk, próbować zrozumieć, co nie jest równoznaczne z usprawiedliwianiem szkodliwych zachowań. Jednak takie głosy były w mniejszości, a wiele osób, które początkowo miały do nas pretensje, zmieniło zdanie po przeczytaniu książki. Jakiś czas temu napisała do mnie kobieta, którą kilka lat temu wspierałam po gwałcie. Okazało się, że ma syna incela w spektrum autyzmu i nie wie, co robić, jak z nim rozmawiać. Myślę, że naszą książką dajemy takim osobom, w tym matkom, narzędzia do zrozumienia społeczności, w którą wsiąkają chłopcy i młodzi mężczyźni.
Incelki – kobiety skazane na celibat czy hipergamiczne bestie poszukujące alfy?
czytaj także
P.J.: Dlaczego mężczyźni rzadziej kontestują narzucane im role i stereotypy?
P.W.: Zgadzamy się z tym, o czym pisało mnóstwo feministycznych teoretyczek, na czele z Simone de Beauvoir. Wskazywały, że w patriarchalnej kulturze płeć męska ma charakter defaultowy, wyjściowy, a kobiecość jest traktowana jako inność. Przez to, a także dzięki ruchowi feministycznemu oraz zwiększaniu świadomości emancypacyjnej, kobiety częściej myślą o płci, społeczeństwie i kontaktach międzyludzkich w kontekście genderowym. W efekcie wzorzec kobiecości w dużym stopniu uległ zmianom, a wzorzec męskości od 100 lat ledwo się zmienił. Liz Plank, autorka świetnej książki pt. Samiec alfa musi odejść, jeździła po świecie i przeprowadzała rozmowy z przedstawicielami i przedstawicielkami różnych kultur. Pisała, że kobiety, pytane o trudy związane z ich płcią, odpowiadały: „a ile masz czasu?”, po czym wyciągały całą listę problemów, z jakimi się zmagają. Tymczasem mężczyźni zwykle w ogóle nie wiedzieli, o co jej chodzi, bo nigdy się nad tym nie zastanawiali. Dopiero gdy Plank zaczęła zahaczać o konkrety, przyznawali, że rzeczywiście mierzą się z depresją, myślami samobójczymi, presją związaną z byciem „prawdziwym mężczyzną” i tak dalej. Plank cytuje też jednego ze swoich rozmówców: „w naszej kulturze bycie mężczyzną polega na tym, by nie przegrywać w bycie mężczyzną” i zauważa, że już samo przyznanie, że sobie nie radzą, jest uznawane za niemęskie i surowo oceniane. A incele i przegrywy mówią o tym bez przerwy, tyle że anonimowo.
D.K.: Potrafią nawet wyliczyć stosunek wzrostu do szerokości twarzy, zmierzyć każdy element swojego ciała i ocenić go pod względem atrakcyjności. Dużo jest tam jednak opowieści o własnej płci.
A.H.: To jest takie odwrócenie ról, bo zamiast ideału kobiety mężczyźni, funkcjonując w przestrzeniach incelskich, tworzą dokładne opisy idealnego ich zdaniem samca. Przy czym po dwóch latach zgłębiania tej społeczności nie jestem w stanie wskazać, jaka właściwie ma być wzorcowa i najbardziej dla nich atrakcyjna samica. Na pewno nie powinna być otyła. Fatfobia jest w incelosferze powszechna.
P.W.: Często takie przekonanie mają chłopaki, którzy sami są szczupli albo bardzo schudli. Mają poczucie, że gdyby mogli chodzić na siłownię, ćwiczyć kilka godzin na dobę i od tego urosnąć, robiliby to, więc nie ma symetrii między fatfobią a dyskryminacją ze względu na wzrost. Wydaje mi się jednak, że łatwiej byłoby nam wskazać preferowane przez nich cechy niedotyczące wyglądu. I tu okazuje się, że większość naszych bohaterów pragnie partnerki równościowo podchodzącej do relacji, czyli takiej, która nie chce, żeby za nią płacić na randkach i utrzymywać, która zaakceptuje ich słabości, nieśmiałość czy nieporadność.
D.K.: To w końcu incele i przegrywy odwracają powszechne stereotypy przypisane męskości czy jednak je sankcjonują?
P.W.: W rozmowach, które przeprowadziłyśmy, często przebijała się tęsknota za rzeczywistą równością płci. Ale trafiają do incelskiej sekty jako nastoletni chłopcy i często nie mają krytycznych umiejętności analizy treści, które podsyłają im trolle albo guru trzepiący hajs na propagowaniu bzdur z obszaru psychologii ewolucyjnej. Ta ostatnia wszystko tłumaczy genetyką i przekonaniem, że kobiety muszą szukać najlepszego genetycznie samca, bo same ponoszą większe niż mężczyźni koszty reprodukcyjne. Przy czym jest to w najlepszym razie protonauka, a najgorszym pseudonauka, której najbardziej nośne twierdzenia są podważone lub całkowicie obalone.
A.H.: Temat tej „nowej męskości” z forów podobnych do Wykopu poruszyła jakiś czas temu lewicowa feministka Angela Nagle. Jej zdaniem tożsamość incela, geeka i nerda to nowy wzorzec męskości, który można przeciwstawić męskości hegemonicznej. Znowu inne badaczki utrzymują, że to forma męskości hybrydowej, która w rzeczywistości podtrzymuje zastane wzorce męskości, chociaż na pierwszy rzut oka można odnieść wrażenie, że je kontestuje.
Incele to wierzchołek góry lodowej. O nierównościach, których nie widać
czytaj także
D.K.: A wasi rozmówcy zastanawiają się w ogóle nad patriarchatem? Kiedy jechałem na rozmowę z wami, oglądałem w metrze na telefonie spotkanie założycielskie fundacji Patriarchat. Kilku mężczyzn siedzi przy stole i rozpamiętuje czasy, jak to kobieta była zupełnie podporządkowana mężczyźnie. Co wasi bohaterowie by na to powiedzieli? Oni są zwolennikami patriarchatu, czy raczej czują się przez niego pokrzywdzeni?
P.W.: Co do tego, że czują się pokrzywdzeni, to nie ma wątpliwości. Rzadko używają słowa „patriarchat”, ale ich rozkminy sprowadzają się do tego, że czują się pokrzywdzeni istniejącymi wzorcami męskości, które, jak wierzą, są ukształtowane ewolucyjnie i wciąż podtrzymywane. W każdym razie niezmienne.
P.J.: Okej, tylko że w ostatecznym rozrachunku mężczyźni boją się w patriarchacie odrzucenia, a kobiety zgwałcenia. To jednak dwa zupełnie różne zagrożenia.
P.W.: Jasne. Ale przecież istniejące wzorce męskości pośrednio skracają życie i zabijają chłopców i mężczyzn. Stanowią oni przytłaczającą większość ofiar samobójstw, zabójstw, wypadków drogowych, wypadków przy pracy (przede wszystkim poważnych i śmiertelnych), żyją krócej, w Polsce średnio o osiem lat. I nikt się tym nie zajmuje. Dlatego musimy zacząć wspólnie walczyć z patriarchatem, odrzucając mit o wojnie płci.
Mężczyźni cierpią w świecie zorganizowanym przez mężczyzn. A z kobiet robią kozły ofiarne
czytaj także
A.H.: Mężczyźni, z którymi rozmawiałyśmy, nie dostrzegają wielu problemów, z którymi mierzą się kobiety. Przykład pierwszy z brzegu: randkowanie. Nasi rozmówcy często myślą tak: kobieta ma wielki przywilej, że może wyjść na miasto i w 15 minut znaleźć kogoś, kto będzie chciał uprawiać z nią seks. Ale nie myślą w ogóle o tym, czy w takim seksie druga osoba będzie miała na uwadze dobro kobiety. Dlaczego na aplikacjach randkowych jest dużo mniej kobiet niż mężczyzn? Między innymi dlatego, że nie mają dobrych doświadczeń, z przygodnego seksu wynoszą znacznie mniej korzyści niż mężczyźni, a znacznie więcej ryzykują. Incelom wydaje się, że skoro kobieta łatwo znajdzie kogoś, kto potraktuje ją jak żywy masturbator, to już wygryw sam w sobie i powinna być zachwycona.
P.W.: To prawda. Ale również dlatego, że jak wspominałyśmy, kobiety mają bardziej rozbudowane sieci kontaktów i łatwiej im poznać kogoś poza internetem. W dodatku z badań Krzysztofa Pacewicza przeprowadzonych z Kantar wynika, że w pokoleniu osób urodzonych po 1989 roku jest ponad dwukrotnie więcej singli niż singielek. Część tych chłopaków naprawdę nie ma szans na wejście w związek.
D.K.: Jeśli wasi rozmówcy mają coś wspólnego, to będzie to pewnie deficyt uwagi ze strony kobiet. Zastanawiałem się, czytając, jak wpłynęłyście na ich życie?
P.J.: W końcu jesteście młodymi, atrakcyjnymi kobietami, które wykazały nimi ogromne zainteresowanie.
A.H.: To, czy jesteśmy atrakcyjne, to kwestia mocno kontrowersyjna. Trwają debaty, w których incele zastanawiają się, czy by nas ruchali, czy nie. Ale pamiętajmy, że takie rzeczy pisze zdecydowana mniejszość tej społeczności.
P.W.: Zastanawiają się też, czy jesteśmy hipergamiczne, to znaczy czy pragniemy wyłącznie mężczyzn atrakcyjniejszych od nas samych. Ja ostatnio dowiedziałam się, że owszem, bo sama jestem 5/10, a mój chłopak jakieś 7/10. Ale tak, myślę, że wielu naszych rozmówców w jakimś stopniu zmieniło się pod wpływem naszej znajomości. Zwłaszcza że tych, o których myślimy naprawdę dobrze i nie mamy powodów, by sądzić, że skrzywdziliby potencjalną partnerkę, wspieramy, gdy robią progres na polu romantycznym albo doznają kolejnego odrzucenia. Dzwonią do nas i piszą, żeby się pochwalić, wyżalić albo doradzić. Jesteśmy jedynymi osobami z doświadczeniem związków i randkowania, jakie znają i z którymi mogą szczerze pogadać, więc liczą się z naszym zdaniem. Herzyk miała ostatnio urodziny i od jednego z naszych bohaterów dostała paczkę z prezentem i listem, w którym napisał, że znajomość z nami w dużym stopniu zmieniła jego życie.
D.K.: Sporów nie budzi na pewno to, że obdarzyłyście waszych rozmówców uwagą i zainteresowaniem. Jak na to reagowali?
P.W.: Oj, budzi. Głównie wśród tych, którzy z nami nie gadali. Na Wykopie pojawiają się wpisy, w których twierdzą, że robimy hajs i karierę na ich nieszczęściu. Albo że chcemy zaprzęgnąć inceli w działania na rzecz feministek. Zabawne, bo z przeciwnej strony słyszałyśmy, że chcemy zaprzęgnąć feministki do pomagania mizoginom. Ale dla wyraźnej większości chłopaków, którzy zdecydowali się na rozmowy z nami, to było pozytywne doświadczenie. Wielu nigdy wcześniej nie rozmawiało szczerze z kobietami.
czytaj także
A.H.: Goblinus powiedział nam wprost, że łatwiej mu było wyobrazić sobie rozmowę z kosmitą niż młodą kobietą.
D.K.: Może w końcu znajdzie swoją romantyczną miłość.
P.J.: Ja właśnie, czytając kolejne rozdziały, zastanawiałam się, czy nie wyszła wam książka o kryzysie romantycznej miłości.
P.W.: Trochę tak. Wielu naszych rozmówców mówi, że wcale nie chodzi o to, żeby „wyruchać” dziewczynę. Gdyby rzeczywiście tak było, poszliby do seksworkerki. Oni oczekują autentycznego pożądania i czułości, bliskości, czy właśnie miłości.
A.H.: Na drodze niestety stoi pewien incelski dogmat, wedle którego tylko mężczyźni są zdolni do szczerej, bezinteresownej miłości.
D.K.: A kobiety dlaczego nie?
A.H.: Bo ich zdaniem jedynie kalkulują – chcą pokaźnych zasobów lub dobrych genów, a najlepiej całego pakietu.
D.K.: Wasi bohaterowie czekają na swojego mesjasza. Czyli tego, który jako pierwszy wyjdzie z przegrywu. Doczekali się już?
P.W.: I tak, i nie. Bo jak na mesjasza przystało, za życia każdy jest odrzucany.
**
Książka Przegryw. Mężczyźni w pułapce gniewu i samotności autorstwa Patrycji Wieczorkiewicz i Aleksandry Herzyk dostępna jest we wszystkich dużych księgarniach, m.in. na stronie Empiku.
***
Patrycja Wieczorkiewicz – dziennikarka, feministka, redaktorka prowadząca KrytykaPolityczna.pl.
Aleksandra Herzyk – absolwentka krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Ilustratorka i autorka komiksów. Jako Herzyk od lat publikuje swoje rysunki w sieci. W 2022 roku zadebiutowała powieścią graficzną Wolność albo Śmierć.