Kraj

Młodzi mężczyźni, wyleczcie się z neoliberalizmu

Jestem pełna współczucia dla mężczyzn, którym stawia się nierealistyczne wymagania, których okalecza się z uczuć i zachęca do przemocy, ale pretensje o to powinni kierować do kapitalizmu i patriarchatu, a nie feminizmu czy lewicy, które się tym opresyjnym systemom sprzeciwiają.

Za każdym razem, gdy czytam o tym, jacy mężczyźni są biedni, bo nie mają na kogo głosować i dlatego wybierają faszystów, mizoginów i prywaciarzy, otwiera mi się nóż w kieszeni. Dlaczego znowu mamy pochylać się nad tą częścią społeczeństwa, która sprawia, że codziennie boję się o swoje życie, zdrowie i bezpieczeństwo? Po co ktokolwiek – poza samymi mężczyznami – miałby upominać ugrupowanie polityczne, które deklaruje chęć respektowania moich praw, o ofertę dla osób, które najchętniej by mnie ich pozbawiły?

Jak mam poczuć, że kobiecość jest premiowana, a mężczyźni padają ofiarą dyskryminacji, skoro w tak podstawowych kwestiach jak zarobki, a nawet decyzja o rodzicielstwie – mój partner ma więcej swobody niż ja? On zrobił bez trudu wazektomię, a ja słyszę w gabinecie lekarskim, że nie dostanę wkładki domacicznej ani tabletki dzień po, bo lekarzowi nie pozwala na to sumienie, nie mówiąc już o tym, że sterylizacja i aborcja są w Polsce nielegalne.

Nie lubię się licytować, ale właśnie do tego – dochodzenia, kto ma najmniej polityczno-programowych perspektyw – sprowadza się dyskusja wokół wyników głośnego sondażu Tok FM i OKO.press, który pokazał, że 37 proc. młodych Polaków (w wieku 18–39 lat) popiera prawdopodobnie najbardziej mizoginistyczną partię w naszym parlamencie, bo tylko ona „pozostawionych jak dzieci we mgle, odczuwających lęk mężczyzn dostrzegła i się nimi zaopiekowała”.

Młodzi faceci nie mogą znaleźć wzorca męskości, więc szukają opiekuna. Przytula ich Konfederacja

Tak na naszych łamach pisze Michał Tomasik, pytając, „czy istnieje w Polsce inne ugrupowanie polityczne, które chciałoby zawalczyć o młodych mężczyzn?”, co zaproponowałoby coś tym chłopakom, którzy „nie chcą patriarchatu, ale nie potrafią się odnaleźć we współczesnym świecie, którzy potrzebują pomocy, którzy są samotni i w tej samotności staczają się w stronę toksycznej męskości proponowanej przez Sławomira Mentzena?”.

Widzę jeden główny problem w tym toku myślenia. Lider Konfederacji gloryfikuje patriarchat i opowiada się za jego utrzymaniem, odwołując się do tradycji, strasząc lewackością i obiecując mężczyznom zgniłe gruszki na wierzbie. Ci, którzy w to wierzą, kupują narrację, której zadaniem jest ochrona albo powrót (choć patriarchat nigdy nie upadł) do status quo, oparty na założeniu, że dotychczasowy, opresyjny system działa i jest „naturalnym porządkiem”. Porządkiem opartym – jak dodałaby upominająca się o mężczyzn w równościowej walce bell hooks – na „niekwestionowanym przekonaniu, że są oni z natury dominujący, lepsi od wszystkich i wszystkiego, co »słabe«, przede wszystkim od kobiet, i z tego tytułu mają prawo do dominacji i sprawowania kontroli nad słabymi oraz utrzymywania tej dominacji poprzez różne formy terroru psychicznego i przemocy”.

Mentzen mówi więc: zostawmy męskość w takim stanie, w jakim jest, psioczmy dalej na baby i elgiebety, a wszystko inne się ułoży.

Nie mogę więc zgodzić się z założeniem, że tylko Konfederacja proponuje coś dorosłym, młodym Polakom, bo tak naprawdę broni tego samego co pozostałe partie w tym kraju: utrzymania hegemonii silnych nad słabymi, mężczyzn nad kobietami.

„W mediach codziennie czytamy teksty o prawach kobiet, walce o własne ciała, o odważnych kobietach, które domagają się prawa do aborcji, o nierównościach płciowych i licznych pomysłach na ich wyrównanie” – pisze dalej Tomasik. W tych samych mediach wypowiadają się głównie mężczyźni, dziennikarki regularnie padają ofiarami molestowania, a za pracę na tych samych stanowiskach płaci się im mniej niż mężczyznom.

Nagłe rozpaczanie nad ciemiężonym męskim elektoratem brzmi co najmniej tak, jakbyśmy żyli w feministycznym raju, a wspólnym mianownikiem tegorocznej kampanii wyborczej był wyjątkowo progresywny i całkowicie pomijający facetów program prokobiecy.

Tymczasem ani „babciowe”, ani debata o prawie do aborcji (której pełnej legalizacji domaga się wyłącznie Lewica; inne ugrupowania uzależniają ten fakt od zdania mężczyzn) nie są potężną machiną działań na rzecz kobiet, tylko – w kwestii pieniędzy dla seniorek – przeterminowaną kiełbasą wyborczą. To propozycja, która jeszcze bardziej strąci je w sferę prywatno-opiekuńczą (ich niewidzialna i nieodpłatna praca na tym polu generuje zyski większe niż branża IT), a także powieli tradycyjne schematy, nie poprawiając sytuacji kobiet ani nie dając im podmiotowości.

Ale tu jest Polska. Patrząc na ofertę rządu i opozycji, jako kobieta nie widzę żadnego przełomowego pomysłu poświęconego wyłącznie mojej płci i jakkolwiek atrakcyjnego dla mnie i moich współobywatelek. Ba, na czele ugrupowania, któremu najbardziej jest po drodze z kierunkiem emancypacyjnym, stoi trzech mężczyzn.

Przede wszystkim jednak naciągana wydaje mi się teza, że młodzi mężczyźni, którzy odrzucają patriarchat, mogą być wyborcami Konfederacji, a jeśli są – to z pewnością nie dlatego, że kusi ich atrakcyjność przemyślenia swojej tożsamości płciowej czy kwestionowanie konserwatywnych wzorców. Pcha ich tam raczej ślepa wiara w wolny rynek, rozczarowanie państwem i pompowane od lat w głównym nurcie polityki przekonanie, że wszystko, co lewicowe, oznacza komunizm i zakazy, a feminizm to mizoandria i dążenie do matriarchatu.

Przegapiamy w tej dyskusji coś, co często umyka uwadze również niektórym feministkom (Dziewuchy Dziewuchom wrzuciły niedawno słusznie krytykowany post, w którym napisały, że walka kobiet o prawa mężczyzn w patriarchacie przypomina walkę chłopów o prawa królów). Powtórzę za bell hooks, dzięki której odrobiłam najważniejszą lekcję z równości: patriarchat krzywdzi wszystkich, również mężczyzn, a w połączeniu z neoliberalnym kapitalizmem ma nie tylko upłciowiony, ale przede wszystkim uklasowiony wymiar.

Mentzen nie mówi do chłopaków, których wyzyskują pracodawcy, którzy mają myśli samobójcze, doznają przemocy od innych mężczyzn, nie mają ciekawych perspektyw na życie czy związek. Mówi do podobnych sobie biznesmenów albo do ludzi o takich aspiracjach, nie zawsze świadomych, że hasło „załóż firmę” jest poza ich zasięgiem i nie rozwiąże ich bolączek; niezdających sobie sprawy, że postulowana wolność gospodarcza, czyli prywatyzacja wszystkiego, jeszcze bardziej ograniczy ich prawa w miejscu pracy, dostęp do opieki zdrowotnej czy kształcenia się, co też obniży ich szanse na – mówiąc językiem kapitalizmu – rynku matrymonialnym.

Mylimy związek z więzieniem, a miłość z posiadaniem. Dlatego nie wychodzą nam relacje

Mężczyźni zapatrzeni w Mentzena myślą, że mają szansę na podobny do niego sukces ekonomiczny, co rzekomo miałoby być także remedium na braki emocjonalne czy seksualne. Spoiler alert: nie jest. Ba, Konfederacja nawet nie ma pojęcia, jak wyciągnąć mężczyzn z dołka finansowego. Lansowana przez Mentzena figura to kowal własnego losu, któremu państwo nie przeszkadza w zarabianiu pieniędzy ani w niczym innym. Chyba że chciałby się rozwieść, ale kto wtedy będzie takiemu rodził dzieci i prał skarpetki?

Problem z poparciem dla Konfederacji stanowi więc wypadkową wieloletniego wzmacniania polityczno-społecznych patologii, na czele z propagowanym przez medialny mainstream neoliberalizmem, który – jak nieraz już napisano – dość płynnie przechodzi w faszyzm.

Nie krzyczmy więc „eureka”. Konfederacja postawiła na pompowanie elektoratu, wśród którego od zawsze miała największe poparcie. Nie wymyśliła niczego nowego, nie zajęła się marginalizowaną, niedocenianą politycznie grupą. Przeprowadziła tuning na starym dobrym modelu odnoszącego sukcesu mężczyzny-przedsiębiorcy, którego stać na dobre auto, iPhone’a, goloneczkę w dobrej knajpie i niezłą whisky i którego jednocześnie wolna Polska od trzech dekad wynosi na piedestał.

Właśnie taka męskość codziennie gada do nas z telewizorów i radia, gdy debatuje się o aborcji w męskim gronie; pisze tweety, w których programy socjalne nazywa powrotem do PRL-u, publikuje felietony besztające ludzi za upominanie się o prawa pracownicze, a nierówności zbywa pustym śmiechem.

Cierpienia młodego incela

czytaj także

Nie mam wątpliwości, że nad Wisłą istnieje duża grupa słusznie sfrustrowanych i rozgniewanych albo – jak pisze Tomasik – osamotnionych, zagubionych i wściekłych mężczyzn, którzy nie potrafią odnaleźć się w zmieniającym się świecie. Ale nie przesadzajmy. Polska aż tak szybko nie ewoluuje. Wciąż tkwimy w głębokim konserwatyzmie obyczajowym i gospodarczym, skoro od lewaków wyzywa się tu sympatyków PO. Bezradność młodych Polaków na te zmiany też jest przeceniana, a na pewno nie dorównuje tej, którą muszą odczuwać ich dziadkowie czy rodzice, którzy jakoś nie pchają się w ramiona Mentzena.

Kiedy kilka lat temu Klub Jagielloński opublikował raport na temat dyskryminacji mężczyzn, w którym słowo „patriarchat” w ogóle się nie pojawia, Maria Libura stwierdziła, że takie stawianie sprawy sprowadza nas na manowce. Mężczyźni nie pójdą do przodu, jeśli dalej będą bawić się w herosów i uciekać do bycia oprawcami, nie przyznają przed sobą, że cierpią i że tym, co ich niszczy, jest właśnie kultura oparta na hegemonii silnych. Tym, czego potrzebujemy najbardziej, jak wskazała Libura, w kulturze patriarchalnej, jest „edukacja chłopców, która nauczy ich czynności wymaganych obecnie od 10-letnich dziewczynek”.

Jestem pełna współczucia dla mężczyzn, którym stawia się nierealistyczne wymagania, których okalecza się z uczuć i zachęca do przemocy, ale pretensje o to powinni kierować do kapitalizmu i patriarchatu, a nie feminizmu czy lewicy, które się tym opresyjnym systemom sprzeciwiają. Zapraszamy na pokład. Namysł ten wymaga jednak głębszej refleksji i narzędzi poznawczych. Zdecydowanie łatwiej jest znaleźć sobie łatwy cel pogardy i winnych tego stanu rzeczy, np. kobiety, gejów czy imigrantów. Wspominałam o tym przy okazji skandalu wokół idola manosfery Andrew Tate’a, który twierdzi, że feministki i przedstawiciele różnych mniejszości kradną mężczyznom przywileje.

Patriarchat upadnie przez pudełka po pizzy

Pisałam wtedy: „Takie skrótowe myślenie jest wygodne i pozwala jasno wskazać nie wyobrażonego, ale namacalnego wroga. Pozwala mu dowalić, bo jest stereotypowo słabszy. Tyle tylko, że to pozwala odczuć chwilową ulgę. Nie rozwiązuje problemów, lecz je pogłębia na podobnej zasadzie, jak robią to stosowane w celu regulowania emocji używki. Nie dziwi mnie w ogóle, że pogubiony mężczyzna wypadający z kapitalistycznego wyścigu cierpi i czuje ogromny zawód. Wmówiono mu, że może być królem świata, a jest nieumięśnionym, biednym piwniczakiem. Z uwagi na słabe kompetencje poznawcze, wynikające na przykład z faktu, że wywodzi się z niezamożnej czy nieposiadającej kapitału społeczno-kulturowego rodziny, omija szerokim łukiem treści wymagające pracy intelektualnej lub po prostu ich nie rozumie. I wtedy cały na biało wchodzi Tate”. Albo Mentzen.

Wielu mężczyzn z niższych klas myśli, że ich pozycja byłaby silniejsza, gdyby świat nie posuwał się do przodu w stronę równości. Tęsknią za czymś, co ich klasom tak naprawdę nigdy nie przynależało. Myślą tak dzięki okłamującej ich kulturze pełnej samców alfa i szkół, w których uczą się o królach, szlachcicach i żołnierzach tak, jakby nie było w nich kobiet ani mężczyzn bez arystokratycznych korzeni, zbroi, karabinu. Boją się, że ostatnim bastionem ich tożsamości jest mięso, samochód czy przemoc, bo niczego innego im się nie proponuje. To prawda, ale to nie lewica polityczna – którą wszyscy w Polsce obecnie wywołują do tablicy – czy jakiekolwiek inne ugrupowanie mają tworzyć kulturowe wzorce nowego mężczyzny.

Mężczyźni muszą mieć przestrzeń do tego, by poszukiwać dla siebie narracji, a to się nie wydarzy, jeśli będziemy tworzyć homogeniczny świat, w którym nie ma miejsca na różnorodność. To w niej znajduje się bogactwo atrybutów, z których mężczyźni mogą dowolnie korzystać, tworząc własne konfiguracje, jakości.

Ale najpierw – tak samo jak wszystkie inne osoby – muszą uznać, że męskość nie jest docelowa i najlepsza, a wszystko, co niemęskie – gorsze, uwłaczające lub zagrażające. Jeśli nie wykonają refleksyjnej pracy nad tym, że poza kategorią tradycyjnej męskości jest mnóstwo opcji, które nie odbiorą im godności i sprawczości, lecz dadzą wolność, nic się nie wydarzy. Inspirację można czerpać od kobiet, queerów, innych kultur – mamy pełną dowolność, za którą w pełni opowiadają się jedynie progresywne i lewicowe środowiska.

Nie da się zjeść ciastka i je mieć, czyli zamknąć się w oblężonej twierdzy, prowadzić business as usual i oczekiwać, że świat, w którym kobiety wrócą do sprzątania i rodzenia dzieci, a do łask męskość w swoim toksycznym i całkowicie dominującym wydaniu. W debacie publicznej zaś bardziej od tego, dlaczego młodzi Polacy popierają Mentzena, interesowałoby mnie, dlaczego media liberalne tak ochoczo zapraszają do swoich programów nawołujących do nienawiści polityków Konfederacji, a lwia część społeczeństwa, w tym także młode Polki – nie bierze udziału w wyborach wcale.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paulina Januszewska
Paulina Januszewska
Dziennikarka KP
Dziennikarka KP, absolwentka rusycystyki i dokumentalistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka konkursu Dziennikarze dla klimatu, w którym otrzymała nagrodę specjalną w kategorii „Miasto innowacji” za artykuł „A po pandemii chodziliśmy na pączki. Amsterdam już wie, jak ugryźć kryzys”. Nominowana za reportaż „Już żadnej z nas nie zawstydzicie!” w konkursie im. Zygmunta Moszkowicza „Człowiek z pasją” skierowanym do młodych, utalentowanych dziennikarzy. Pisze o kulturze, prawach kobiet i ekologii.
Zamknij