Bardzo lubię poczucie wolności, które daje mi pisanie. To jedyna dziedzina w moim życiu, w której mogę naprawdę wszystko – mówi Barbara Klicka, autorka głośnej powieści „Zdrój”, w rozmowie z Olgą Wróbel.
Olga Wróbel: O czym jest Zdrój?
Barbara Klicka: Dla mnie to książka o tym, co wewnętrzne i zewnętrzne, o tym, jak te dwa porządki się przenikają, o ich niejednoznaczności. Ale również o starciu życia z traumą, o tym, jak porządki życia i umierania spotykają się w chorobie. I może jeszcze o byciu pomiędzy różnymi porządkami.
Sanatorium jest podwójne: widziane oczami kobiety i dziewczynki. Dziewczynka radzi sobie, wykształca strategie przetrwania, dorosła kobieta jest całkiem zagubiona. Dlaczego te dwa światy się nie stykają, są od siebie oddzielone?
Oddzielone, ale też jakoś się uzupełniające. Krótko mówiąc, dziecięca perspektywa była mi potrzebna, żeby pokazać, dlaczego w teraźniejszości Kama jest tym, kim jest.
Jako dziecko lepiej rozumiała reguły, które tym światem rządzą, i potrafiła je wykorzystywać.
Może być tak, że to jest różnica jak sprzed złamania i po nim. Dziecięcy pobyt jest opresyjny o wiele bardziej wprost. Dziecko w placówce podlega absolutnej, nieprzypudrowanej, niekamuflowanej przez nikogo władzy. W dorosłym sanatorium gra toczy się o szczebel wyżej, bo pełnoletniość gwarantuje pensjonariuszom o wiele więcej pozorów wolności. W tym sensie rzeczywiście gra dziecięca jest prostsza, bo reguły są bardziej przejrzyste, natomiast dorosłość obwarowana jest jeszcze jednym kłamstwem, jeszcze jednym piruetem, który muszą wykonać pensjonariusze.
czytaj także
Zresztą to się ciekawie przeplata, dziewczynki nie mogą chodzić po nocy po sanatorium, pielęgniarki bez żenady zaganiają też do łóżek dorosłych.
Ciach ciach, do pokoiku.
Kiedy Kama trafia do sanatorium – i to też jest znaczące, że nie jedzie tam z własnej woli, tylko zostaje skierowana przez ZUS – znika cały świat zewnętrzny.
Tak, to są zamknięte placówki. Chyba wyraźniej to widać w wątku dziecięcym, w którym sanatorium jest po prostu instytucją trochę przypominającą poprawczak, w którym zamiast klawiszy rządzą pielęgniarki. Dzieci są za karę na przykład „wpisywane do raportu” – to przecież jest nomenklatura wojskowa czy kryminalna. Mamy tu też wątek języka migowego, którym posługują się dziewczynki, ale wiemy skądinąd, że został on zaszczepiony w placówce przez kogoś, kto znał go spod więzienia. W latach 90. konkubiny więźniów albo ich żony stały pod zakładami karnymi i migały do swoich ukochanych krótkie wiadomości tekstowe. W Płocku, z którego pochodzę, a w którym centralne miejsce zajmuje więzienie, dziewczyny w leginsach z lycry machały rękami w powietrzu na ulicy Sienkiewicza – obserwowałam je z okien autobusu w drodze do szkoły.
Ale, ale – odcięcie, o które pytasz, jest chyba częścią sanatoryjnych reguł. Turnus to w jakimś sensie czas odosobnienia, czas na to, żeby pensjonariusz czy pensjonariuszka z porządku choroby wrócili do porządku zdrowia.
Powrót do porządku wydaje się o tyle trudny, że Kama dziecko i Kama dorosła bardzo tęskni. Może w przypadku dorosłej nie jest to tęsknota wprost, ale podejmuje próby kontaktu ze światem: wysyła dziwny list na kartce wyrwanej z notesu, chce wyjść na przepustkę, ale to jest zupełnie nie do zrobienia.
Można pomyśleć o Zdrojach jak o wyspach, gdzie izolowani są ludzie, którzy wypadli ze wspomnianego już porządku życia, a wobec tego są zaburzeniem w tak zwanym normalnym świecie (śmiech). W tym odcięciu większość osób usiłuje dość frenetycznie żyć, żeby jak najszybciej udowodnić sobie, że zasługują na powrót do świata. Kama jednak utknęła w jakimś bardo, nie może się podłączyć pod ten ożywczy nurt, tkwi w jakimś odrętwieniu.
No właśnie, dla niej jest to opresyjne miejsce, natomiast dla większości osób pobyt w sanatorium nie wydaje się szczególnie stresujący.
Tak, co oczywiście powiększa wyobcowanie Kamy. Ona już w ogóle nie wie, co jest grane, skoro wszyscy poza nią świetnie się bawią.
czytaj także
Jakie osoby odnajdują się dobrze w takim systemie?
Mogę odpowiedzieć na pytanie postawione w ten sposób, ale chciałabym je na chwilę odwrócić. Co takiego jest w Kamie, że ona koncentruje się na tej opresji? Przecież ta narracja nie udaje nawet obiektywnej, więc być może to, że wszyscy czują się tam dobrze, wskazuje raczej na to, że to Kama jest popsuta. Nie chce, nie może albo nie potrafi wrócić do tak zwanego zdrowia. Może nawet wcale już nie jest pewna, czy istnieje ktoś taki jak Kama bez choroby.
Ja zrozumiałam to odwrotnie, że Kama po prostu ma życie na zewnątrz, z którego przymusowa wycieczka do sanatorium ją zabiera. Jest z Warszawy, inne kobiety pochodzą z małych miast. Sanatorium jest dla nich wyrwą w codzienności, przestrzenią rozrywki.
Oczywiście, że tak, dałoby się to przeczytać w ten sposób. Kama mieszka na piętrze kobiecym i poza nocnymi wycieczkami i dancingami spotyka tylko kobiety, ponieważ w placówce obowiązuje segregacja płciowa. Większość z tych pań być może nigdy nie opuszczała domu, być może jest to ich pierwszy samodzielny wyjazd, być może opresyjność placówki jest niczym w zestawieniu z opresyjnością miejsc, z których się wywodzą.
Trochę jak w Psach ras drobnych Olgi Hund. Z jednej strony szpital psychiatryczny, z drugiej odpoczynek od harówy przy mężach i dzieciach. W sanatorium kobiety też mogą wreszcie zająć się sobą: iść na kąpiel perełkową, na spacer, dostać obiad na stół.
Tak może być. Wynikałoby być może z tego, że Kama jest rozpieszczona przez swoje codzienne życie i dostaje za to rozpieszczenie słuszne baty od otoczenia. Gdybyśmy jednak spróbowały spojrzeć na to z drugiej strony, może mogłybyśmy pomyśleć, że Zdrój to historia o pewnym złamaniu związanym z chorobą, które nastąpiło na wcześniejszym etapie życia bohaterki i które nieodwracalnie ją odmieniło. Kama, wobec tej nabytej nadwrażliwości, nie byłaby w stanie – nawet w miejscu, które by temu sprzyjało – stanąć po stronie własnej witalności.
Kowalczyk: Role i władza podzielone są przeważnie po staremu
czytaj także
Myślałaś podczas pisania o Sanatorium pod klepsydrą?
Tak. I o Zawale. Ale też o Zapiskach z domu wariatów Christine Lavant w tłumaczeniu Łukasiewicz i w tym kontekście o różnicy między kobiecym a męskim doświadczeniem „bycia leczoną”.
Mężczyzn w tym sanatorium praktycznie nie ma, być może są na innym piętrze. Jest też widmowy Piotr, schowany za kaloryferem.
Na półpiętrze, między damskim a męskim, to też wydaje mi się istotne. Piotr jest najbardziej literacką ze wszystkich postaci Zdroju, i to nie tylko w tym sensie, że jest nawiązaniem do Piotrusia Lipskiego. Lipski jest dla mnie bardzo ważnym autorem, a Piotruś jedną z moich ukochanych książek.
Jest jeszcze pan Mariusz, dość ohydna postać. Właściwie w całym doświadczeniu sanatoryjnym Kamy, i dorosłym, i dziecięcym, mężczyźni nie są przyjemnymi postaciami.
Sądzisz, że w całym? Bo jest też przecież wątek pana, który jest operatorem kąpieli borowinowych, w którym kocha się mała Kama.
Ale kiedy ona wyłazi z ciepłej borowiny, pan bierze wąż ogrodowy i polewa ją lodowatą wodą, co kojarzy mi się natychmiast z histeryczkami, uspokajanymi w ten sposób w zakładach.
Nawet jeśli to skojarzenie jest bardzo à propos, to Kamie wszystko się myli i bierze te gesty niemalże za miłosne. Ona jest nauczona brać mniejszą przemoc za czułość, właściwie jedyną, jakiej doświadcza. Kama jest oddzielona od mężczyzn, nie tylko dlatego, że mieszka na innym piętrze – jest zredukowana do swojego ciała, ale w taki sposób, że musi je upodabniać do szeregu innych ciał, na bieżąco pozbawiać pragnienia.
Seksualność jest jakby zawieszona – gdyby Kama została w sanatorium seksualna, intymność tych zabiegów byłaby nie do przejścia.
Tak, a potem pojawia się Piotr, który znienacka zwraca jej to pragnienie, i Kama się trochę nie łapie w tej grze. Ona sama wyraża pożądanie tylko raz, w stosunku do Piotra, który jest przecież pozbawiony ciała i nie jest w stanie na to pragnienie odpowiedzieć. Pragnienie Kamy zostaje odrzucone.
czytaj także
Rozmawiamy o głębokich poziomach symbolicznych – nie boisz się, że ta powieść zostanie odczytana jako prosta satyra na NFZ, ZUS i życie w sanatoriach?
Wczoraj zobaczyłam, że Ciechocinek na swoim fanpejdżu udostępnił zajawkę Zdroju. Wzruszyło mnie to niepomiernie. Powiedzmy tak: zrobiłam research. W Ciechocinku istnieje prawdziwe sanatorium Związku Nauczycielstwa Polskiego i rzeczywiście jest tak, że są tam trzyosobowe pokoje, w których niektóre łóżka znajdują się pod telewizorem. Oraz są tam dywany. Jednak to nie jest powieść realistyczna, która pretendowałaby do opisu jakiegoś fragmentu rzeczywistości.
Myślałam bardziej o stosunku lekarzy do pacjentów niż o znacznikach topograficznych. Rozumiem jednak, że to nie był twój główny ani nawet poboczny cel.
Chorowanie i kontakty ze służbą zdrowia są zawsze trudne, ale mam wrażenie, że doktor Dziarskie są raczej w mniejszości. Ona jest wszystkimi błędami lekarzy, a nie portretem, choćby krzywym, jakiejś osoby.
Przesuń się, koniu. „Tuca i Bertie” są jak „Girls”, tylko rysunkowe i lepsze
czytaj także
Czy sanatorium da się oswoić czy to zawsze jest miejsce liminalne, nie do bycia?
To jest ciekawe, że Ciechocinek staje się mekką seniorów. Wiele kobiet w tzw. trzecim wieku, samotnych, sprzedaje swoje mieszkania w większych miastach i kupuje mniejsze, w Ciechocinku. Tam nie są napiętnowane starością, mają prawo do tego, by na przykład publicznie się bawić. Iść na fajfa, potańczyć dwie godziny – same, z koleżanką albo z facetem, którego właśnie poznały – i wrócić na kolację do domu. Nikt nie patrzy tam na nie krzywym okiem. Pewnie prowadzą też życia seksualne, na które być może nie miałyby szans, gdyby mieszkały w bardziej statecznych społecznościach.
Można powiedzieć, że w Zdroju panuje odwrócony porządek – w świecie, którym zarządza młodość, to byłoby takie miejsce, w którym starość jest bardziej w cenie, bo jednoznacznie i bez ogródek chce jeszcze pożyć – bez udawania.
To odsyła do sceny w twojej książce, kiedy Kama idzie pod prysznic i spotyka trzy staruszki, jedyne chyba nagie osoby. Kama często podkreśla funkcję i konieczność posiadania ręcznika, one ręczników nie mają i nie potrzebują.
Te postacie są prządkami sanatoryjnego ładu (śmiech). To strażniczki porządku, Kama się ich trochę boi, zresztą – nie bez przyczyny, bo one jej dotykają, bezpardonowo ładują jej się w intymność. To jak fala w wojsku: one swoje przeszły i usiłują dopchnąć Kamę kolanem do życia.
czytaj także
Jak się czujesz, debiutując po raz drugi, tym razem w roli autorki powieści?
Po raz trzeci, w zeszłym roku byłam debiutantką na scenie jako autorka sztuki (śmiech).
To masz poczucie debiutu czy nie?
Bardzo lubię poczucie wolności, które daje mi pisanie. To jedyna dziedzina w moim życiu, w której mogę naprawdę wszystko. Mam taką fantazję, która towarzyszy mi zwłaszcza przy pisaniu wierszy. Siadam do biurka i podrzucam wszystko do góry, wszystkie słowa, z których będzie wiersz, a potem łapię je i nadaję im swój porządek. To jest nieporównywalne zupełnie z niczym. W tym sensie chcę być zawsze debiutantką i ciągle robić wszystko od samego początku.
czytaj także
**
Barbara Klicka (1981) – osoba pisząca. Debiutowała w 2000 roku. W latach 2010–2014 pracowała jako redaktorka kwartalnika „Cwiszn”, poświęconego literaturze i sztuce żydowskiej. W 2012 roku wydała tom same same, nominowany do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius. W 2016 roku za książkę nice została uhonorowana Nagrodą Literacką Gdynia i Silesiusem. Jest autorką poematu scenicznego Elementarz, wystawionego w reżyserii Piotra Cieplaka w Teatrze Narodowym w Warszawie (premiera w grudniu 2017 roku). Zdrój ukazał się w styczniu 2019 roku nakładem wydawnictwa W.A.B.