Czytaj dalej

Łódź. Na razie płyniemy i wieje w żagle

„Zachodnia, Rzgowska, Andrzeja, Piotrkowska, Świętego Jerzego, Kilińskiego”. To nazwy łódzkich ulic, które znalazły się w piosence zespołu NOT pod tytułem „Łódź”. Jeśli czytać książkę „Łódź. Miasto po przejściach” duetu Wojciech Górecki i Bartosz Józefiak, najlepiej robić to z muzyką łódzkiego industrialu w tle. Wiadomo wtedy, czego tak bardzo tej książce brakuje, a czego mamy w nadmiarze.

Wojciech Górecki i Bartosz Józefiak zaplanowali książkę jako formalny eksperyment, zestawienie młodości i dojrzałości, historii transformacji Łodzi w latach 90. i jej teraźniejszości w XXI wieku. To zderzenie tekstów uznanego reportera, który urodził się w Łodzi, ale wyjechał i pisze obecnie głównie o Kaukazie, z piórem debiutanta, Bartka Józefiaka, który mieszka na miejscu i pisze jako freelancer do mediów – od „Dużego Formatu” po „Tygodnik Powszechny”. Taki pomysł ma potencjał, bo pozwala opisać miasto z różnych perspektyw. I mogło się naprawdę udać, bo Łódź prowokuje do tego, żeby coś z nią zrobić, zmienić, opisać albo… z niej wyjechać. Trudno, mieszkając tutaj, nie zostać aktywistą, społecznikiem, nieudanym poetą albo kimś w tym rodzaju. A jednak coś nie zagrało, choć wśród tekstów znajdziecie kilka brylantów.

Trzynaście lat opętania, czyli „Jak być kochaną” w Teatrze Narodowym

W książce znalazły się teksty Góreckiego z lat 90., które ukazały się w 1998 roku jako zbiór reportaży Łódź przeżyła katharsis (Fundacja Anima, Biblioteka „Tygla Kultury”), oraz osiem nowych tekstów Józefiaka, opisujących współczesną Łódź. Dwa teksty (Piotrkowska street – mit i wstyd oraz kapitalny Niewypał) reporterzy napisali wspólnie i ten miks udał się dość dobrze, bo nie widać szwów, które przenoszą nas w czasie. Gdyby spróbować tej kompilacji w innych tekstach, efekt mógłby być zaskakująco ciekawy.

Niestety autorzy zdecydowali się pójść inną drogą: historycznym i niestety momentami anachronicznym tekstom Góreckiego towarzyszą krótkie dopiski młodszego z reporterów, przedstawiające historię bohaterów, miejsc czy inwestycji po latach. I niestety – jako łodzianka wzdycham ze smutkiem – ważnych tematów. Kiedy Górecki pisze o salezjance, siostrze Halinie Najmowicz, która zaczęła w trakcie reformy Balcerowicza organizować sobotnie obiady dla biednych dzieciaków, Józefiak konkluduje: „Siostra Halina Najmowicz zmarła rok temu. Opłakiwała ją cała parafia” i dalej: „[…] mieszkańcy Bałut lubią podejść w to miejsce i powspominać: ja też tu dostałem kiedyś zupę. Dziś działa tam ośrodek wsparcia dla ofiar przemocy domowej. To tu mieszkają kobiety, które uciekły od krewkich konkubentów”. I co? I koniec. A już otwierał się temat na reportaż o płci i przemocy w łódzkich realiach. Nie powstał. Szkoda.

Może się czepiam. Ale kiedy widzę, że kapitalnej wymianie pism urzędowych z władzami w sprawie niemożności założenia Koła Łódzkiego Towarzystwa Pomocy im. Adama Chmielowskiego pod koniec lat 80. – bo łodzianie nie potrzebują pomocy – nie towarzyszy reportaż o tym, jak wygląda działanie brata Alberta dzisiaj (kto nigdy nie był w schronisku dla bezdomnych mężczyzn na Stokach, nie zna życia w Łodzi) – to wiem, że czepiam się słusznie!

Teksty Wojciecha Góreckiego, mimo nieznośnej dla współczesnego czytelnika maniery à la „Sztandar Młodych”, przypominają ogrom beznadziei, biedy i zagubienia, z jakim wiązała się dla Łodzi transformacja ustrojowa i plan Balcerowicza. Autor sportretował niemal całkowity upadek przemysłu włókienniczego, horrendalne bezrobocie w mieście, w którym stworzono monokulturę przemysłową, próby utrzymania się na powierzchni w prywatnych szwalniach, kolejki w pośredniakach po pracę, której nie ma, nieregularnie wypłacane zasiłki dla bezrobotnych i firmy, które znikały z rynku po naciągnięciu pracowników. Albo słynne przekwalifikowanie, słowo klucz lat 90., w ramach którego można było uczęszczać na kurs komputerowy, w którym na sali nie było ani jednego komputera, a jego funkcję pełniły tekturowe imitacje klawiatury.

W Łodzi plajtowały nie tylko fabryki włókiennicze. Czystka wolnego rynku szła przez miasto jak pożar, zostawały zgliszcza. Upadły Zakłady Mechaniczne Wifama, Zakłady Mechaniczne im. Strzelczyka przeżywały agonię w czasie, mało kto pamięta aferę z firmą ubezpieczeniową Westa czy upadek tygodnika „Łodzianin”. Pod względem liczby podopiecznych łódzkie Rejonowe Biuro Pracy było największym na świecie pośredniakiem. Na chleb zarabiali w nim zawodowi „stacze w kolejce do okienka”, można było ich wynająć na kilka godzin.

Po co dziś o tym dziś przypominać? Bo bez traumy lat 90. w ogóle nie sposób zrozumieć Łodzi. Rodzin utrzymywanych z emerytury babci, dziedziczenia biedy, pokolenia dzieci bezrobotnych (które dziś mają już własne dzieci), degeneracji więzi społecznych, a wreszcie plagi alkoholizmu i dopalaczy w latach dwutysięcznych. Ale i wszechogarniającego lęku, który stał się głównie doświadczeniem kobiet. Józefiak tak opisuje Dorotę, jedną z bohaterek reportażu Kamienica: „Jak fabrykę zamknęli, dla Doroty w pośredniaku nie mieli żadnej oferty. Zbierała truskawki, sprzątała na czarno, szyła worki na ziemniaki albo chusty pod szyję dla kobiet. Musiała na tych chustach malować grochy, aż się zatruła farbą. Człowiek kombinuje: dać dzieciom jeść czy czynsz opłacić? Spać nie mogła, śnił jej się ten dług. Do dzisiaj się budzi. Wie, że długu do śmierci się nie pozbędzie”. Mamy 2020 rok.

Madejska: Chciałabym, żeby Łódź kurczyła się z godnością [rozmowa]

Myślę, że nie rozumie Łodzi kompletnie w swojej recenzji książki Łódź. Miasto po przejściach Wojciech Szot (Zdaniem Szota), który pisze: „Często w książce pojawia się historia włókniarek, które kilka razy podejmowały się strajkowania za czasów słusznie minionej epoki i dzisiaj nikt o nich nie pamięta. To przewija się w kilku reportażach. Taki reportaż [o strajkujących włókniarkach i ich losach – przyp. M.Z.] można napisać, fantastycznie go stylizując, odtwarzając narrację reportaży o strajkujących stoczniowcach czy górnikach… Świetna zabawa, a my tu czytamy klasyczne opowieści o biednych ludziach, dzielnych społecznikach i przeciętnie dobrych politykach. My już to znamy”.

Nic podobnego, właśnie tutaj widać, jak tego nie znamy! Absolutnie nie można napisać reportażu o łódzkich włókniarkach, stylizując go na narrację o strajkujących górnikach. W ten właśnie sposób odbiera się pracującym kobietom własną historię. Bo historia strajków łódzkich włókniarek, w tym dwóch najważniejszych wystąpień strajkowych, tzw. strajku lutowego 1971 roku oraz Marszu Głodowego Kobiet 30 lipca 1981 roku – protestu, który zgromadził 50 tys. osób, czyli największej demonstracji w PRL – jest zupełnie inna!

Jak przypomnieć Marsz Głodowy Kobiet z 1981 roku w czasach, kiedy półki w sklepach się uginają

Kobiety odchodziły od warsztatów i zatrzymywały maszyny, kiedy było już naprawdę źle, słowem – nie dało się żyć. Włókniarki nie miały swoich gieweksów (sklepów górniczych) i talonów na produkty luksusowe, były za to trzy zmiany i tygodniowe przedszkola dla dzieci. Pensje w przemyśle lekkim – choć trudno wielogodzinną pracę na akord w przeraźliwym huku i w białym pyle wywołującym pylicę nazwać lekką! – były przez dziesięciolecia najniższe w Polsce. A po pracy czekało wielogodzinne stanie w kolejkach po mięso i cukier na kartki. I puste półki. Nie było tak zabawnie jak u Barei.

Włókniarki strajkowały zawsze w fabrykach, okupacyjnie (w przedwojniu jedna zmiana pilnowała drugiej, żeby wykluczyć łamistajczynie), dlatego tak ogromne wrażenie robi marsz głodowy na Piotrkowskiej, kiedy kobiety tysiącami wychodzą na ulicę, a na czele protestu idą matki z małymi dziećmi w wózkach. Hasła marszu niesione na transparentach są wystarczająco wymowne: „Trzy zmiany, jeden głód”, „Jak zjeść kartkę nożem i widelcem?”.

Od kilku lat jako fundacja Łódzki Szlak Kobiet przypominamy historię marszu głodowego i strajków, oprowadzamy po Łodzi śladami włókniarek i zbieramy ich historie (a raczej herstorie), zaprosiłyśmy do Łodzi współorganizatorkę marszu głodowego, ówczesną członkinię Solidarności – Janinę Kończak, która wyjechała z Polski 30 lat temu. I muszę to mocno podkreślić: przegrani transformacji nie są równi i mają inne historie. Kiedy górnicy w latach 90. palili opony pod Sejmem, włókniarki usiłowały jakoś przeżyć i utrzymać swoje rodziny. W Łodzi. Tu niczego nie można zapośredniczyć i nie wolno opowiadać tego językiem innej grupy. Na marginesie: Józefiak napisał tekst o marszu głodowym do „Tygodnika Powszechnego”, już po wydaniu książki w wydawnictwie Czarne.

Ale wróćmy do Łodzi. Wielkim tematem Bartosza Józefiaka jest rewitalizacja przez duże R. Potrafi o niej pisać, a nie jest to takie łatwe, bo jeśli państwo nie wiecie, obecnie w Łodzi mamy dwadzieścia obszarów zdegradowanych, w tych osiem priorytetowych do rewitalizacji. Słowem – miasto w rusztowaniach. I trzeba przyznać, że w tematach społecznych, interwencyjnych, w dziennikarstwie opartym na empatii Józefiak sprawdza się świetnie. Kiedy trzeba, idzie z bohaterką reportażu do lokalówki, stara się monitorować sprawę kamienicy, której właściciel dyscyplinuje lokatorów wyłączaniem wody i prądu, pokazuje nam Włókienniczą jako dom, enklawę, getto i sentymentalną narrację przemijania. Brawurowo pisze też o zawaleniach i przekrętach dużej firmy, która skupuje parcele w mieście, a reportaż Likwidatorzy jest na tyle dobry, że sugerowałabym autorowi napisanie za jakiś czas porządnego reportażu śledczego.

Nad włókniarkami nikt nie zapłakał

czytaj także

Wewnętrznie czuję, że gdyby dać Józefiakowi większą przestrzeń w książce, a może i trochę czasu, jego Łódź mogłaby nami zawładnąć. To reportaże dynamiczne, dzieją się tu i teraz, wychodzą od szczegółu i uogólniają, pokazują różne punkty widzenia. On wie, że czytelnika trzeba czymś zatrzymać, zainteresować, a historia bezdomnego bywa ciekawsza od historii polityka. Kiedy w końcowym tekście Stajnia jednorożców umawia się na jeden dzień w pracy z prezydentką Łodzi, Hanną Zdanowską, trzeba być ślepym, żeby nie dostrzec, jak cudownie wykorzystuje w tym tekście ironię, opowieści o dobrym włodarzu na miarę Gierka (co nie znaczy, że nie oddaje szacunku wielkiemu poparciu łodzian dla Zdanowskiej i zmianom w mieście, bo pisze o tym sporo i chyba sam jest ich entuzjastą).

Wielka jednak szkoda, że na dłuższe reportaże Józefiaka trafimy dopiero po przedarciu się przez połowę książki, a docieramy tam w towarzystwie praktycznie nieprzeredagowanych od lat 90. tekstów Wojciecha Góreckiego. Niektóre zaciekawiają, inne pokazują ludzką tragedię, ale większość potwornie zestarzała się stylistycznie i formalnie. Skoro jako łodzianka mam z tym problem, obawiam się, że osoby spoza Łodzi mogą w nich utknąć, a byłaby to szkoda dla końcowych partii książki.

Zdanowska: Jesteśmy w trakcie wojny domowej

czytaj także

Autorzy piszą w przedmowie, że „w Łodzi dzieje się dokładnie to samo co w każdym innym polskim mieście. Tylko że dzieje się bardziej. Tu zobaczymy największy w kraju dworzec i największą fabrykę przerobioną na centrum handlowe. Tu Unia wpompowała najwięcej pieniędzy w rewitalizację […] Tutaj też rodziły się polskie ruchy miejskie. Tutaj mieszkańcy najmocniej walczą z chropowatą rzeczywistością”.

I chyba rzeczywiście coś w tym jest, na kartach książki znalazłam mnóstwo odniesień do ludzi, którzy na różne sposoby walczyli z rzeczywistością przedstawioną Łodzi przez lata – od Łódzkiego Stowarzyszenia Inicjatyw Miejskich Topografie po byłą, niezależną radną związaną z ruchami miejskimi, Ulę Niziołek-Janiak i obecną łódzką posłankę Hannę Gill-Piątek. Nie mam złudzeń: bez ich pomysłów wielu zmian w Łodzi by nie było, choćby i budżetu obywatelskiego, dróg rowerowych czy wielkiej dyskusji o tym, po co nam w zalewie betonu zieleń. Niektórzy są rozgoryczeni, inni poszli własną drogą – od łódzkiego Kongresu Ruchów Miejskich minęło zaledwie osiem lat, a przeszliśmy daleką drogę pod wieloma względami. Nie wszystko poszło dobrze. Ale tego już czytelnik wiedzieć nie musi.

Czy Łódź. Miasto po przejściach zrywa ze stereotypem Łodzi jako miasta meneli (prawa autorskie do określenia posiada chyba Bogusław Linda, ale to nie przeszkodziło łodzianom obywatelsko produkować T-shirty z napisem „Miasto meneli”)? Miasta ludzi, którzy mieszkają w rozpadających się kamienicach, skansenu postrobotniczego, miasta, które wyludnia się najszybciej ze wszystkich dużych polskich miast, a średnia długość życia mężczyzn jest najkrótsza? Chciałabym napisać, że tak, ale niestety, to nie ta książka. Mimo różowej okładki mało tu radości w życiu bohaterów, mało sukcesów, mało jasności. Jesteśmy w mieście z przeszłością, więc spotykamy ludzi po przejściach.

Dostajemy na tacy historię polskiego dzikiego kapitalizmu i traumy, jaką zafundował dwóm pokoleniom. Choć jednocześnie nie sposób autorom odmówić czarnego humoru i humoru w ogóle, jak w kapitalnym, pisanym wspólnie reportażu Niewypał o wczesnych latach Michała Wiśniewskiego i pierwszym łódzkim erotycznym musicalu. Jeśli podobał się wam film Konsul z Piotrem Fronczewskim, musicie ten tekst przeczytać, bo ta historia wydarzyła się naprawdę, tylko nikt z bohaterów nie chce już o niej pamiętać.

Mimo że brakuje w Łodzi. Mieście po przejściach przemieszania rejestrów i ludzi (to naprawdę nie jest już miasto włókniarek, a niektóre zakłady przetrwały jednak upadek przemysłu i weszły w polski kapitalizm jak w masło), narracji o pozytywnych „świrach”, w których Łódź zawsze obfitowała, odremontowanych, pięknych pałaców i domów robotniczych, świetnej, industrialnej muzyki, która powstawała z atmosfery miasta, wszystkich absurdów i sukcesów kulturalnych, a wreszcie historii tych wszystkich, którym się udało w życiu, to warto tę książkę przeczytać. Jako dokument czasu transformacji i czasu rewitalizacji. Jako opowieść o tym, jak plan Balcerowicza zmienił życie wielu tysięcy kobiet i odbił się czkawką w kolejnym pokoleniu. Jako narrację o powolnej zmianie na lepsze? Ważne, że wreszcie zmianie.

Bo ciąg dalszy Łodzi nastąpi na naszych oczach. Na razie płyniemy i wieje w żagle.

**

Marta Zdanowska – animatorka literatury, redaktorka i recenzentka. Współtwórczyni festiwalu Puls Literatury w Łodzi.

Wojciech Górecki, Bartosz Józefiak, Łódź. Miasto po przejściach, Czarne.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij