Kinga Dunin czyta, Weekend

Czy to wina Ferrante, że literatura pełna jest genialnych przyjaciółek?

Świat żywych roślin i zwierząt, starszy od nas, żyjący według swoich praw. Piękny, ale z przenikającym go poczuciem nadchodzącej zagłady. I ślady człowieka – porzucona gdzieś rękawiczka, stary śpiwór. To tędy przebiega tutejszy szlak migracyjny.

Julia Fiedorczuk, Dom Oriona, Wydawnictwo Literackie 2023

Dziewiętnaście przecinków na zamazanym zdjęciu skrawka pustyni na południu Teksasu, nieopodal przejścia granicznego Reynosa-McAllen, to istoty ludzkie.

Takie zdjęcie można zobaczyć na amerykańskim forum miłośników broni palnej. Jego użytkownicy chcieliby do tych ludzi strzelać, bo to imigranci. Żeby tam dotrzeć, część z nich musiała się przeprawić przez przesmyk Darien na granicy między Kolumbią i Panamą. Dżungla, bagna, insekty, wielkie koty, partyzanci, gangi przemytników, rdzenni, niekoniecznie życzliwi mieszkańcy, jedno z najdzikszych i najbardziej niebezpiecznych miejsc na świecie i szlak przemierzany przez tysiące migrantów. Wielu z nich traci tu życie.

Eliza – bohaterka tej książki, pisarka i dziennikarka, przygląda się takim miejscom w internecie. Tam, gdzie dochodzi do katastrof humanitarnych lub ekologicznych, gdzie w nieludzkich warunkach wydobywane są komponenty, dzięki którym możemy korzystać z naszych telefonów. Albo robi wywiad z kobietą walczącą z niszczeniem przyrody, która opowiada jej o mordowanych aktywistkach. Prowadziła też śledztwo dotyczące pary zamordowanych kobiet, które do niczego nie doprowadziło.

Sama przeżywa jakiś bliżej nieokreślony kryzys życiowy. I rozpacza, ponieważ od lat nie ma kontaktu z przyjaciółką, która wyjechała do Ameryki Południowej, raz tylko zadzwoniła, opowiadając o jakiejś wyjątkowej orchidei, i potem przestała się odzywać. Przyjaciółka, a może nawet niespełniona miłość Elizy, była kimś wyjątkowym: tajemnicza, niezależna, chłonąca wszystkie wrażenia jak nikt inny, potrzebująca nowych doświadczeń i ruchu, fascynująca.

Partnerki to jednak nie to samo co przyjaciółki [o biografii Marii Dulębianki]

Tu trochę ponarzekam. Czy to wina Ferrante, która pewno nie wymyśliła, ale wprowadziła do powszechnego obiegu ten motyw „genialnej przyjaciółki”? Mam wrażenie, że od tego czasu pojawia się on częściej i już się zbanalizował. Co nie znaczy, że nigdy nie bywa użyteczny. Może po prostu jakoś mi w tej książce nie pasował. Wspomnienie z wakacji dzieciństwa, pobyt w Atenach, gdzie dochodzi do zamieszek, czy wyjazd do Ameryki Południowej, które wiążą się z przyjaciółką, można było pewno uzasadnić i wprowadzić jakoś inaczej. Najchętniej bym tę przyjaciółkę wycięła i podziwiała całą resztę.

Na razie wygląda to na rejestr nieszczęść, tych osobistych i globalnych, ale takie streszczenie zupełnie nie oddaje tego, czym jest ta powieść. Pojawiają się w niej motywy z pozornie z różnych porządków, poza wymienionymi będzie też astronomia, mitologia, Hypatia, genialna matematyczka z Aleksandrii rozszarpana przez tłum, ale wszystkie łączą się w jeden obraz – świata doświadczanego przez narratorkę na sposób „posthumanistyczny”, w tym sensie, że nie jesteśmy jego pępkiem.

Eliza z całym tym bagażem w głowie wyjeżdża na Podlasie. Na niebie widać gwiazdozbiór Oriona, możemy go oglądać w Polsce zimą. Chodzi po lesie, wytyczając własne punkty orientacyjne. Niebo gwiaździste, puszcza, jej tajemnicze życie, trzask złamanej gałązki, oczy błyszczące w ciemności – świat widziany inaczej niż ten w mieście, zbudowany z codziennych rutyn. To świat, który jest przygodną zbitką atomów, które mogą zmienić się w coś innego. Świat żywych roślin i zwierząt, starszy od nas, żyjący według swoich praw. Piękny, ale z przenikającym go poczuciem nadchodzącej zagłady. I ślady człowieka – porzucona gdzieś rękawiczka, stary śpiwór. To tędy przebiega tutejszy szlak migracyjny.

W lasach „magicznego” Podlasia leżą ciała

Świat się zmienia, ludzie zawsze się przemieszczali i będą wędrowali. Kulminacją są dwa dni spędzone przez Elizę samotnie w lesie. Nie wiadomo, co ją do tego popchnęło, ale kiedy razem z nią marzniemy i głodujemy, trudno nie myśleć o tych, których nie zaprowadziło tu chwilowe załamanie. To pięknie napisana książka, ale czy się w niej odnajdziemy, zależy chyba bardziej od emocji niż intelektu czy idei. Ja się odnalazłam, a bohaterka odnalazła drogę do bazy wolontariuszy pomagających uchodźcom.

Poza tym przypomniała się niedawno przeczytana informacja, że pewne niemieckie biuro turystyczne proponuje wycieczki przez przesmyk Darien – dla spragnionych mocnych wrażeń, ale z ubezpieczeniem i helikopterem, który w razie czego ewakuuje.

I to są antypody – nie geograficzne, ale tego, na jakie sposoby chcemy być w świecie. Czy jako zdobywcy, czy współistniejący, współżyjący, a czasem współwinni.

*

Lana Bastašić, Złap zająca, przeł. Dorota Jovanka Ćirlić, Wydawnictwo Literackie 2023

zacznijmy od początku. Masz kogoś, a potem go nie masz. I to w zasadzie cała opowieść.

Ta, która ją opowiada, ma nad opowieścią władzę – ubiera ją w narrację, a może konfabulację, nawet jeśli twierdzi, że są to jej prawdziwe wspomnienia. Bohaterka i narratorka tej historii jest podobna do autorki, ale nie tożsama z nią. Różni je chociażby data urodzenia. Sara – bohaterka, urodziła się w dniu, w którym umarł Josip Broz Tito, czyli 4 maja 1980 roku. Autorka jest młodsza. O Sarze wiemy, że spędziła dzieciństwo w Bośni, w Banja Luce. Kiedy zaczyna się akcja powieści, mieszka w Dublinie z sympatycznym partnerem informatykiem, sama jest pisarką i tłumaczką. A autorka? Tego możecie dowiedzieć się z jej Listu o demokracji: Ja, dziewczyna z Bośni.

Jest krótki i osobisty, opowiada o tym, skąd pochodzi – z Jugosławii, jest Serbką urodzoną w Chorwacji, która nie była jeszcze Chorwacją, dzieciństwo spędziła w Banja Luce, a potem mieszkała w Serbii. Potem wyemigrowała. Bastašić zastanawia się w nim nad swoimi korzeniami i europejskością. I ta problematyka – tożsamości, granic, tradycji – jest ważnym wymiarem tej powieści, chociaż stanowi tylko tło, czasem ledwo widoczne.

Niczego się tu czytelnikowi nie tłumaczy. Wojna pojawia się na marginesie, nie przypomina się nam oblężenia Sarajewa, a i o Bośni i Hercegowinie zwykle niewiele wiemy. Jest chyba najmniej znanym z nowo powstałych krajów na Bałkanach. Mała, nie należy do Unii Europejskiej, nie ma dostępu do morza – prawie nie ma, więc nie pojedziemy tam na wakacje. Dlatego warto i przeczytać tekst Bastašić, i czegoś wcześniej o Bośni się dowiedzieć, zanim sięgniemy po tę powieść. Dobrze napisaną, intrygującą, wartą zauważenia.

Listy o demokracji: Ja, dziewczyna z Bośni

czytaj także

Tak więc Sara mieszka sobie spokojnie w Dublinie, kiedy odbiera telefon z nieznanego numeru. Dzwoni jej dawna przyjaciółka, Lejla, z którą nie miała od dwunastu lat kontaktu. Prosi, a w zasadzie domaga się – musisz! – żeby Sara natychmiast przyjechała do Mostaru, gdzie teraz mieszka, i zawiozła ją samochodem do Wiednia. Sara odmawia, dopóki nie usłyszy, że w Wiedniu jest Armin, brat Lejli.

Tak, Lejla to też „genialna przyjaciółka”. Wyjątkowa, fascynująca, przekorna, arogancka, zawsze trzymająca się własnych zasad. Sara zawsze była o krok za nią, zawsze czuła się przeciętna i zbyt łatwo dostosowująca się do oczekiwań otoczenia. Były najlepszymi przyjaciółkami od pierwszej klasy podstawówki do wakacji po pierwszym roku studiów, kiedy wydarzyło się coś, co je poróżniło. Kiedy Sara spotyka ją w Mostarze, ta pracuje jako kelnerka, ma męża, który chyba ją bije, ale nadal jest Lejlą. Przejmie dowodzenie w podróży przez Bośnię, ale nic nie chce o sobie opowiedzieć. A w Bośni zawsze panuje mrok.

W Wiedniu podobno czeka na nie Armin, uznawany za zaginionego, najpewniej martwego. To starszy brat Lejli, pierwsza dziecięca miłość Sary. Zaginął jako nastolatek, tak jak inni młodzi mężczyźni, podobno gdzieś wywiezieni. Łączono go ze sprawą trutych w mieście psów. Armir już nie nazywał się wtedy Armir, a Lejla nie była Lejlą, tylko Lelą. Kiedy miała dwanaście lat, jej rodzice zmienili imiona dzieciom i zmodyfikowali własne nazwisko. Cyrylica zaczęła zastępować łacinę. Lejla została zapisana na religię – prawosławną.

Tyle w książce, więc dopowiedzmy. Dla polskiego czytelnika chyba nie jest to oczywiste od początku, że rodzina Lejli to Boszniacy, większość muzułmańska (co nie oznacza, że są muzułmanami, bo nie są). No a psy? Wiadomo, muzułmanie ich nie lubią. W Bośni toczy się wojna domowa, o której w książce też się właściwie nie wspomina.

Czy spotkają się z Arminem? Motto tej powieści zaczerpnięte zostało z Alicji w Krainie Czarów i warto o tym pamiętać. Lejla zarzuca Sarze, że ta wszystko chce porządkować: akcję, ideę, puentę. A świat jest chaosem i nie wszystko da się wyjaśnić w kilku prostych słowach. Ta podróż ostatecznie okazuje się zaszyfrowanym komunikatem Lejli dla Sary. I prawdziwym końcem ich przyjaźni.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kinga Dunin
Kinga Dunin
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka
Socjolożka, publicystka, pisarka, krytyczka literacka. Od 1977 roku współpracowniczka KOR oraz Niezależnej Oficyny Wydawniczej. Po roku 1989 współpracowała z ruchem feministycznym. Współzałożycielka partii Zielonych. Autorka licznych publikacji (m.in. „Tao gospodyni domowej”, „Karoca z dyni” – finalistka Nagrody Literackiej Nike w 2001) i opracowań naukowych (m.in. współautorka i współredaktorka pracy socjologicznej "Cudze problemy. O ważności tego, co nieważne”). Autorka książek "Czytając Polskę. Literatura polska po roku 1989 wobec dylematów nowoczesności", "Zadyma", "Kochaj i rób".
Zamknij