Czytaj dalej

Cieplak: Nie wszyscy mają w dupie małe miasteczka

Anna Cieplak

W mainstreamie mamy obraz prowincji, który sprowadza się do biedy, prawicowości i Kościoła. Do tego obrazka pasuje tylko jakaś część małych polskich miast, które – gdy przyjrzymy się z bliska – są też wewnątrz jeszcze inne, niż się wydaje na pierwszy rzut oka. Z Anną Cieplak, autorką powieści „Lekki bagaż” odwołującej się do jej doświadczeń ze współtworzenia Świetlicy Krytyki Politycznej w Cieszynie, rozmawia Kaja Puto.

Kaja Puto: Czym różni się życia młodych ludzi w Cieszynie od życia młodych ludzi we Wrocławiu czy Gdańsku?

Anna Cieplak: Trochę generalizując, mniejszą dostępnością kultury, rozrywki, transportu publicznego czy węższymi możliwościami kariery zawodowej. Bo jeśli chodzi o styl życia, jest on tak samo zróżnicowany klasowo. Jeśli należysz do danej grupy społecznej, żyjesz mniej więcej tak samo w małym i dużym mieście. Te różnice się zacierają. Badania dotyczące ludzi w wieku 18–29 lat pokazują, że ok. 9% z nich to osoby jakoś tam politycznie czy społecznie zaangażowane, które interesują się losem drugiego człowieka. Znajdziesz ich i w dużych, i w małych miastach.

Do tych 9% należą bohaterowie twojej najnowszej książki Lekki bagaż: działaczka społeczna, dziennikarka i nauczyciel polskiego. Młody cieszyński prekariat, który wynajmuje wspólnie mieszkanie i nie za bardzo mu się spieszy do dorosłego życia.

Tak, jego wykształcona, mająca nieco większe możliwości część. Życie w małym mieście w pewnym momencie dla niektórych okazuje się przytłaczające, bo skala miasta sprawia, że jesteś ciągle oceniany, a energia społeczna, jaką próbujesz wytworzyć, jest ograniczona i wymaga specyficznego przygotowania. Jeśli na przykład chcesz w małym mieście zorganizować protest, to nie masz kilku organizacji do wyboru. Dużo osób zajmuje się wszystkim na raz, a przecież nie każdy musi umieć wszystko. To może nakręcać i motywować, ale w codziennych realiach bywa trudne. Wymaga cierpliwości i wyrozumiałości dla tego, że ktoś traktuje tego typu pracę jako „niepoważną”. Rodzice Wery, mojej bohaterki, mówią: „taka praca to nie praca”.

Od lat trąbi się o depopulacji mniejszych miast, o tym, że co zdolniejsi młodzi z nich uciekają. Twoi bohaterowie też pewnie mogliby wyjechać, ale jednak zostają. Czy to znaczy, że twoim zdaniem ten trend się odwraca, czy oni po prostu są wyjątkiem, doktorami Judymami, którzy podjęli świadomy wybór?

Oni zostają z różnych powodów, które nie są wyłącznie charakterologiczne czy ideowe. Niektórzy czują odpowiedzialność i mają poczucie sensu – jak Wera czy Olkowy – inni nie wiedzą, co ze sobą zrobić, i mają poczucie, że gdziekolwiek wyjadą, nic się nie zmieni. Jeszcze inni nigdy nie wyjadą, bo w związku ze społecznym usytuowaniem obawiają się zmian i wstydzą własnego pochodzenia – jak Darek i Świeżynka. Trochę jak z Erasmusem – część młodych ludzi może jeździć po świecie na studia, a część nigdy tego nie zrobi. Niby mamy lepszy dostęp do edukacji, ale nie łamiemy aż tak dobrze ograniczeń w awansie klasowym, bo nie chodzi tylko o bezpłatny dostęp do edukacji.

Fajnie się lukruje lub miesza z błotem małe miasteczka, a trudno złapać ich faktyczny „ciężar” i napięcia. Ludzie chcą tam żyć, mimo że włodarze małych miast – nawet jeśli przez lata i tak sporo się zmieniło  – nadal nie rozumieją, że miasta powinny być dla mieszkańców, żeby ludzie mieli pracę, mogli normalnie spędzić czas wolny i dostać się do innego miasta transportem publicznym.

Dworzec pojawił się w poniedziałek

Ale czy Cieszyn jest reprezentatywny dla prowincji? W porównaniu do miast podobnej wielkości np. w Polsce centralnej wydaje się całkiem uprzywilejowany: ma tkankę miejską, jakieś mieszczaństwo, silną lokalną tożsamość, uniwersytet, bliskość granicy…

Cieszyn odróżnia się od reszty województwa śląskiego, które samo w sobie jest bardzo różnorodne, a ludzie identyfikują się zwykle z jego mniejszymi fragmentami, jak Górny Śląsk, Zagłębie czy Śląsk Cieszyński. Cieszyn to trochę taka wysepka, która kultywuje tożsamość dawnego księstwa, serwuje naleśniki wiedeńskie na zmianę z piastowskimi narracjami. Jest fajny na pierwszy rzut oka – turystycznie. Dlatego moi bohaterowie grzecznie kiwają głowami, kiedy znajomi z innych miast, siedząc nad kuflem czeskiego piwa, zachwycają się, jak tu fajnie.

W książce kwestia zawiłej tożsamości uwarunkowanej historycznie i kultywowanej lokalnymi tradycjami nie ma aż takiego znaczenia, bo jeśli przyjrzeć się jakości życia mieszkańców i wizji miasta, jaką reprezentują lokalni włodarze, okazuje się, że to wszystko nie odbiega od przeciętnej polskiej średniej. Wszystko rozbija się o lokalne sieci zależności – mediów lokalnych czy urzędników od władz samorządowych.

Śmiejesz się z Sosnowca, nie byłeś w Zawierciu [rozmowa z Magdaleną Okraską]

Nie brzmi to jak obraz miasta zarządzanego w sposób progresywny.

O takim zarządzaniu dobrze się czyta w książkach o przyjaznych miastach, ale rzadko widzi naprawdę. W Lekkim bagażu próbuję to oddać m.in. we fragmencie, w którym ludzie rozchodzą się po sesji rady miejskiej. Pada tam stwierdzenie: „Taki rodzaj samorządności sobie ugraliśmy. Społeczeństwo obywatelskie to radość po załataniu dziury, nie ma to nic wspólnego ze stałym przeglądem jamy ustnej”.

W ostatnich wyborach w Cieszynie było o wiele lepiej, bo pojawiła się Siła z Asią Wowrzeczką na czele – odwołująca się też zresztą do lokalnych lewicowych tradycji – i przedstawiła propozycje, których mogłoby pozazdrościć miasta centralne.

Wowrzeczka: Miasto to wspólna odpowiedzialność

Życie twoich bohaterów uwikłane jest w lokalną politykę, ale nie widać tej wielkiej, wyznaczanej przez polskie konflikty przez duże K.

Wielka polityka odgrywa rolę, kiedy dzieją się rzeczy przełomowe, kiedy w Polsce wybucha jakaś lawa. Tak jak teraz, kiedy po zabójstwie prezydenta Adamowicza ludzie wyszli na ulicę. Wcześniej ruszyły ich czarne protesty, które w Cieszynie zgromadziły aż 100 osób – w skali tego miasta to bezprecedensowa frekwencja. Ludzie oczywiście gadają o polityce, ale to nie wiąże się to z takim napięciem, taką polaryzacją, o jakiej czytam w mediach.

Kubisa: Odzyskajmy Polskę dla kobiet!

Być może wpływa na to fakt, że Cieszyn jest miastem dwóch wyznań – jeśli burmistrz jest katolikiem, to wiceburmistrz zazwyczaj protestantem – ta specyfika nieco urozmaica czarno-białą polską polaryzację. Ale nigdy nie czułam wśród współmieszkańców takiej otwartej nienawiści, raczej częściej słyszałam opinie, że polityka jest głupia i lepiej się nią nie przejmować. Dużo też jest obgadywania za plecami, mniej mówienia wprost. Natomiast pewne postawy, które stoją za „dużymi” partiami, przekładają się na te lokalne. Były burmistrz Cieszyna robił sobie zdjęcia z politykami jednej opcji, ale deklarował, że jest „poza polityką”. Nie bardzo!

Czyli łatwo ci było być feministyczną działaczką Świetlicy Krytyki Politycznej w tym religijnym regionie? Bo nie jest chyba tajemnicą, że powieść nawiązuje do twoich osobistych doświadczeń z Cieszyna…

Na poziomie codziennej pracy i inicjatyw społecznych zdarzało nam się współtworzyć projekty i koalicje wspólnie z osobami bardzo odległymi światopoglądowo i różnie się to kończyło. Czasami się udawało i to było dla mnie bardzo wartościowe, jednak często takie porozumienia okazują się pozorne. Taka współpraca uzależniona jest od wielu drobnych politycznych czynników. Tak więc ta wielka polityka ma mniej wyraźnie zarysowane granice, ale to nie znaczy, że jej nie ma.

Myślę, że to zawsze jest gra, do której nie mamy dostępu, jeśli wiedzę o polityce czerpiemy z mediów. Wyobrażam sobie, że w wielkiej polityce działacze z odległych ideowo partii czasami prywatnie klepią się po ramieniu i bagatelizują to, jak temperatura ich wyrażanych publicznie emocji wpływa na życie Polaków. W każdym razie tak to właśnie wygląda w lokalnej polityce. Przeciwnicy polityczni nagle stają się sprzymierzeńcami.

Przed wyborami już w ogóle stwarza się pozory otwartości, której na co dzień często brakuje. Nie zapomnę debaty przed wyborami samorządowymi, kiedy nagle kandydaci związani ideowo z prawicą wychwalali pod niebiosa Krytykę Polityczną i szefową Świetlicy Joasię Wowrzeczkę. Ona akurat nie odwzajemniała się tym samym, bo w pracy społecznej na co dzień widzi, jak łatwo wykazać pozorną współpracę i wejść w układ. To jest taki karnawał przedwyborczy.

Wspomniałaś, że działacze społeczni w mniejszym mieście poddawani są większej ocenie, społecznej kontroli. A mnie się wydawało, że może być trochę łatwiej niż w wielkim mieście, bo szybciej stajesz się rozpoznawalny, zdobywasz zaufanie…

To też prawda, ale jest takie poczucie presji, że wystarczy jedno słowo za dużo, które może ci zamknąć drogę do dalszych działań. W małym mieście trzeba odłożyć na bok swoje ego, a skupić się na konkretnej sprawie.

Ale największe problemy, z którymi stykają się działacze, są uniwersalne dla dużych i małych miast: to niestabilność pracy w systemie projektowym, niesprawiedliwość dystrybucji grantów, wieczne czekanie na rozstrzygnięcie konkursu, które nie pozwala ci planować działań. Przy wigilii wszyscy się martwią, czy w marcu dostaną pieniądze i z czego do tej pory organizacja ma żyć. Nie zdajemy sobie sprawy, jak wiele zadań z zakresu polityki społecznej realizowane jest przez NGO-sy, one prowadzą np. 83% domów dla bezdomnych.

Świetlik o NGO: Szumnym hasłom towarzyszy głęboka hipokryzja [rozmowa]

NGO-sy wyręczają państwo.

Państwo nie wymyśliło dla nich miejsca i nie stworzyło warunków do rozwoju społeczeństwa obywatelskiego, przez co mamy w Polsce dosyć specyficzną strukturę trzeciego sektora. Ale po transformacji nie udało nam się tyle rzeczy, że nie chce mi się już ich wymieniać, narzekać i myśleć w takich kategoriach: wyręczają czy nie wyręczają. Przecież są ważne dla lokalnych społeczności – pełnią funkcje watchdogowe, są pomostem między mieszkańcami a samorządem.

Oczywiście, że państwo w pierwszej kolejności powinno zapewniać równy dostęp do edukacji, służby zdrowia itd., ale wolałabym, żeby organizacje społeczne w Polsce działały, bo po prostu są potrzebne i mają szanse na budowanie innego rodzaju więzi niż instytucje. Warto zacząć od współpracy – o nią jest najtrudniej. O taki model, w którym ludzi z sektora traktuje się jak ekspertów i ekspertki. Przecież często organizacje nie tylko łatają systemowe dziury, ale proponują nowatorskie rozwiązania.

Nie da się z dnia na dzień zmienić systemu i nawet jeśli organizacje wyręczają jakąś instytucję, to nie znaczy, że powinny przestać działać. Jaw każdym razie się z takim podejściem nie zgadzam.

Społeczeństwo polityczne zastępuje społeczeństwo obywatelskie

Lekki bagaż to chyba pierwsza polska powieść, która właśnie o problemach z życia NGO-sów opowiada.

Organizacje społeczne mają szanse na budowanie innego rodzaju więzi niż instytucje.

Tak, uznałam, że to jest temat warty opowiedzenia – zwłaszcza że dla mnie osobiście jest bardzo ważny – to całe moje dotychczasowe dorosłe życie. W ostatnim czasie powstało dużo książek o etosie pracy, ale większość z nich zwróconych jest ku przeszłości, jak Aleja włókniarek Marty Madejskiej czy Służące do wszystkiego Joanny Kuciel-Frydryszak. Ciekawy wydał mi się wątek grantowej nowomowy – to typowy przykład niezrozumiałego dla ludzi języka biurokracji, którego sama często używam. Mówię do koleżanki „idę do eboia” i nie mam na myśli chłopaka, tylko system, gdzie pisze się wniosek grantowy. Działanie społeczne jest często takim tłumaczeniem państwa ludziom – „beneficjentom” – i później państwu „beneficjentów”.

Napisałaś w życiu mnóstwo wniosków o granty. Czy te nawyki językowe nie przeszkadzają ci w tworzeniu literatury? W Lekkim bagażu fajnie bawisz się tym językiem.

Nie, pisanie powieści jest czymś zupełnie innym, nie muszę się uwalniać od grantowej nowomowy, zresztą z biegiem lat nauczyłam się, że napisać grant można też normalnym językiem. Ale ta nowomowa zainspirowała mnie do przedstawienia zderzenia świata „beneficjentów” ze światem „projektów” i książka ma przez to dosyć specyficzną narrację.
Pomyślałam, że jest sporo książek opowiadających o życiu korporacji, posługujących się korpojęzykiem, a współczesnych powieści odwołujących się do pracy społecznej brak. Kiedy próbujesz opowiedzieć ludziom z zewnątrz o swojej pracy, to kojarzą ten świat głownie z wielkimi organizacjami. Chciałam pokazać go od środka w jego współczesnej odsłonie.

A czy nie jest tak, że kwestia niestabilności zatrudnienia w NGO i „projektozy” to dziś „problemy pierwszego świata”, bo u władzy jest PiS, który daje kasę tylko organizacjom po jego myśli?

Ta władza różni się oczywiście od poprzedniej, jeśli chodzi o dystrybucję środków, przez co wiele wartościowych organizacji społecznych dopadł kryzys. Ale i wcześniej nie było kolorowo, poprzednia władza też miała swoje preferencje ideologiczne, była zafiksowana na projektach neoliberalnych. Nasz – Krytyki Politycznej – sposób myślenia o społecznościach lokalnych też nie był jej bliski, nasze wnioski często były  odrzucane. W polskim systemie, w którym NGO-sy pozyskują środki m.in. z grantów przydzielanych przez władzę, nie da się tego upolitycznienia uniknąć.

Świątkowska: Życie w prekariacie to moje własne doświadczenie

W książce pojawia się też ważny wątek dziennikarki z Warszawy. Jak rozumiem, to reminiscencje artykułu, który faktycznie powstał kiedyś na temat Świetlicy. Jego autor miał dobre intencje, ale Cieszyn przedstawił w sposób przerysowany, a waszą działalność – protekcjonalny. Wydaje mi się, że polskie media mają problem z przedstawianiem prowincji…

Tak, chociaż nie chcę generalizować, bo są w Polsce reporterzy z ogromną wrażliwością, którym wychodzi to świetnie. Taką osobą była Lidia Ostałowska, której zresztą zadedykowałam swoją książkę. Ale często jest tak, że dziennikarz przyjeżdża na prowincję z gotowymi tezami i szuka dla nich potwierdzenia. Żeby zainteresować czytelników tekstem, podkręca emocje oraz konflikty i nie interesuje się, jak to się odbije na społeczności lokalnej, która bardzo emocjonuje się tym, jak ich miasteczko wypadło w mediach. Nie wspominając już, że nie da się w trzy dni zrozumieć niuansów i dynamiki funkcjonowania danej społeczności.

Ale rozumiem też, że wiele z tych problemów wynika z prekaryzacji pracy dziennikarza, że czas jest ważniejszy niż jakość. Szczerze mówiąc, bardziej zależało mi na tym, żeby przez postać Baśki rzucić światło na funkcjonowanie lokalnego dziennikarstwa. Warunki finansowe są dość dramatyczne, redakcje są politycznie uwikłane, nie ma czasu na robienie pogłębionych materiałów. A ludzie ufają dziennikarzom lokalnym. Wielu z nich potrafi przedstawić sprawiedliwy, pogłębiony obraz prowincji.

Dyskoteka, meczyk, dożynki

Lewicowe i prawicowe media zwykle fetyszyzują prowincję, liberalne – patologizują biedę. Nigdy nie mogłam tego rozdźwięku zrozumieć, przecież nie jesteśmy jakąś od wieków podzieloną klasowo Wielką Brytanią, prawie wszyscy jesteśmy z prowincji, z bloków, z ludu.

Może problem leży w tym, że nie dostrzegamy zróżnicowania polskiej prowincji. Małe miasto na Śląsku różni się od tego na Podkarpaciu czy w Zachodniopomorskiem. Oprócz kulturowych różnic wiele zależy od lokalnych władz: kto rządzi i czy robi to dobrze. A w mainstreamie mamy obraz prowincji, który sprowadza się do biedy, prawicowości i Kościoła. Do tego obrazka pasuje tylko jakaś część małych polskich miast, które – gdy przyjrzymy się z bliska – są też wewnątrz jeszcze inne, niż się wydaje na pierwszy rzut oka.

Poza Warszawą też jest Polska

Cieszyn jest specyficzny również dlatego, że jest na granicy. Właściwie to jedno miasto podzielone granicą, która od dwunastu lat jest znów otwarta. Co to oznacza dla twoich bohaterów? Chodzą na piwo na czeską stronę, ale nie widać jakiejś wielkiej reintegracji…

Nie no, wielu Polaków pracuje w Czechach, zintegrowany jest handel i gastronomia. Polacy chodzą tam też po używki, bo za posiadanie małej ilości narkotyków w Czechach nie ponosi się odpowiedzialności karnej. Jakiś kontakt jest i próbowałam to oddać w książce. Beneficjent i Olkowy grają mecze z Czechami, w książce pojawiają się elementy lokalnego dialektu czy właśnie czeska trawa.

Myślę, że na co dzień kontakty polsko-czeskie są ograniczone, bo brakuje języka. Mało jest też projektów integracyjnych dla mieszkańców obu stron granicy. Paradoksalnie mam wrażenie że starsi ludzie czy nawet pokolenie 40+ jest bardziej zintegrowane, bo lepiej rozumie język – kiedyś oglądano dużo czeskiej telewizji. To dla mnie dziwne, ale w cieszyńskich szkołach nie uczy się czeskiego.

Lekki bagaż sprawia wrażenie książki bardzo realistycznej. To trzecia twoja powieść i każdą z nich można powiązać z twoją biografią. Dlaczego nie zdecydowałaś się na reportaż?

Mam pewne przywiązanie do prozy, bo lubię pisać historie równolegle. Wiadomo, że jeśli opisuję romans Wery z kimś z samorządu, to jest rodzaj symbolicznego układu, którym chcę coś zilustrować, a nie dosłownie wskazywać kto, z kim, kiedy. Poza tym pisanie reportażu wymagałoby wykorzystywania osób, które znam, bo w małym mieście, działając społecznie, naprawdę ciężko złapać dystans. To, co opowiadają mi ludzie, z którymi się stykam, jakoś we mnie zostaje, ale przechodzi też przez sito mojej wrażliwości. Czasem jest też tak, że pewne rzeczy wyczuwam, ale nie zostały wprost wypowiedziane, więc w reportażu musiałabym insynuować. Dlatego moje książki to opisy doświadczeń, ale skrojone na rzecz fikcji.

Ale Cieszyn pewnie i tak będzie to czytał jako powieść z kluczem.

Akurat Cieszyn jest dość mocno opisany przez literaturę – ma Przybosia, Filipowicza, Kronholda, Macheja – więc chyba nie będzie aż takiego zainteresowania, którym cieszyły się moje poprzednie książki usytuowane w Zagłębiu – terra incognita w polskiej prozie współczesnej. Lekki bagaż nie łamie lokalnego tabu, nie odkrywa faktycznych skandali, nie o to w książce chodzi. On raczej ma pokazać pewną złożoność sytuacji – jak tej, która przytrafia się Darkowi, jego siostrze i fundacji I kropka. Niemniej jak ktoś będzie chciał znaleźć klucz, to i tak wysnuje jakąś teorię spiskową.

A jak należy rozumieć tytuł? „Lekki bagaż” to doświadczenie, z którym w życie wchodzą młodzi dorośli, czy może symbol gotowości do zmiany np. miejsca zamieszkania, w której musi stać prekariat?

Dla mnie to oznacza, że niezależnie od tego, czy gdzieś się jednak ruszysz ze swoich starych śmieci, to ten bagaż zawsze jest z tobą.

Dlaczego to, gdzie się rodzimy, determinuje nasz los?

**
Anna Cieplak (ur. 1988) – animatorka kultury, pisarka (Zaufanie, Ma być czysto, Lata powyżej zera, Lekki bagaż), od 2009 związana z Krytyką Polityczną. Do 2018 pracowała w Świetlicy Krytyki Politycznej „Na Granicy” w Cieszynie.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kaja Puto
Kaja Puto
Reportażystka, felietonistka
Dziennikarka i redaktorka zajmująca się tematyką Europy Wschodniej, migracji i nacjonalizmu. Współpracuje z mediami polskimi i zagranicznymi jako freelancerka. Związana z Krytyką Polityczną, stowarzyszeniem reporterów Rekolektyw i stowarzyszeniem n-ost – The Network for Reporting on Eastern Europe. Absolwentka MISH UJ, studiowała też w Berlinie i Tbilisi. W latach 2015-2018 wiceprezeska wydawnictwa Ha!art.
Zamknij