Czytaj dalej, Weekend

Erbel: Bruno Latour zachęcał nas, żebyśmy przestali myśleć rozsądnie

Joanna Erbel

Cały dorobek zmarłego 9 października Brunona Latoura był zachętą do tego, żeby rozkładać na części schematy, których używamy do opisywania i opowiadania rzeczywistości. By używać idei, mieszać je z materią, testować nowe układy i nie tracić nadziei na lepsze jutro.

9 października zmarł Bruno Latour, francuski filozof, antropolog i socjolog, współautor teorii aktora-sieci, czyli teorii socjologicznej, która odżegnuje się od podziału świata na to, co ludzkie i pozaludzkie, mając na myśli naszą bliskość zarówno z naturą, jak i przedmiotami, w tym technologią. W dniu jego śmierci pomyślałam, że to pewien paradoks, że z żywej osoby biorącej aktywny udział w debacie, przechodzi do panteonu nieśmiertelnych właśnie teraz, kiedy jego – wydawałoby się – bardzo abstrakcyjne przemyślenia, zaczynają stawać się najbardziej trafnym opisem rzeczywistości.

Śmierć Latoura jest zamknięciem pewnej epoki. Nie będzie już więcej pisanych przez niego rozwinięć modeli teoretycznych ani komentarzy do bieżących wydarzeń. Jednocześnie teraz bardziej niż wcześniej potrzebujemy korzystać z jego wizji świata. Możemy jednak próbować zachować wierność naukom Latoura i podążać jego śladem. Tłumaczyć jego teorię z Latourowskiego na języki popularne, co da początek nie tylko kolejnym ideom, ale również działaniom. Z czego te ostatnie należy traktować jako dopełnienie proponowanej przez Latoura metodologii.

To pragmatyczne użycie teorii Latoura jest nie tylko zgodne z duchem jego idei, można je również uznać za największy hołd, jaki da się oddać tej wybitnej postaci. W końcu cały jego dorobek był zachętą do tego, żeby rozkładać na części schematy, których używamy do opisywania i opowiadania rzeczywistości, by nad totalizujące opowieści przekładać polilogi i wielowymiarowe narracje. By używać idei, mieszać je z materią, testować nowe układy i nie tracić nadziei na lepsze jutro. Teoria aktora-sieci w wersji Latourowskiej to bowiem radykalna epistemologia, która może nas poprowadzić przez te turbulentne czasy, w których obok wymyślania nowych rozwiązań równie silnie będziemy potrzebowali testowania ich w praktyce.

Bruno Latour. Fot. Ulysse Bellier/flickr.com

W końcu żyjemy w świecie, który śmiało można nazwać latourowskim – zwłaszcza od kiedy logikę jego działania zmienił wirus, a jednym z głównych wyzwań są zmiany klimatu. Zwracanie uwagi na nieludzi nie jest obecnie jedynie ćwiczeniem intelektualnym, ale koniecznością – czujemy, jak bardzo my, ludzie, nie mamy pełnej kontroli nad naszym losem, a nasza szansa na przeżycie zależy od tego, czy uda nam się zrozumieć dynamikę zmian przyrodniczych, skutecznie skomunikować z naszym pozaludzkim otoczeniem i zawrzeć szereg kompromisów pomiędzy nami a światem przyrody.

Dlatego zachęcam was do sięgnięcia po Latoura właśnie teraz. Zwłaszcza że definiował on politykę jako proces komponowania wspólnego świata. A ten świat właśnie rozpada nam się przed oczami i musimy wymyślać go na nowo.

Czy rozpylenie siarki w stratosferze uratuje nas przed katastrofą klimatyczną? [rozmowa z Elizabeth Kolbert]

Widzieć świat takim, jakim jest

Pierwszą lekcją, jaką przyswoiłam z Latoura, było to, że świat składa się z ludzi oraz nieludzi, zaś wszystko łączy się ze wszystkim. A to, czy jesteśmy aktorem społecznym, nie zależy od tego, jakie jest nasze gatunkowe pochodzenie, ale od tego, jaki wpływ mamy na daną sytuację. Wpływ mierzony jest więc skutkiem, jaki ma nasza obecność, a nie naszą esencją ani intencją.

Dla Latoura „każda rzecz, która zmienia stan rzeczy, która wprowadza jakąś różnicę, jest aktorem – jeśli nie posiada jeszcze figurancji, aktantem” (Splatając na nowo to, co społeczne). Z czego słowo „jeszcze” jest tutaj kluczowe. Bo, jak Latour przekonywał nas w Polityce natury, to, co uznajemy za zewnętrzne, nie jest dane raz na zawsze – to jedynie sygnał, że „nowi nieludzie, jeszcze niewłączeni w pracę kolektywu, są gotowi do rekrutacji, socjalizacji i oswojenia”. (Wizja ponadgatunkowej współpracy to oczywiście ten optymistyczny scenariusz). Czyli mówiąc wprost: ważne jest to, co ma znaczenie. To pozornie banalne spostrzeżenie ma swoje daleko idące konsekwencje, wymaga bowiem uznania, że narzędzia, których używamy (z całą ich materialnością), czy kontekst przyrodniczy, w którym żyjemy, mają znacznie większe znaczenie, niż zwykle chcemy uznać.

Co więcej, nasza autonomia jako ludzi względem reszty świata jest fikcją – zawsze jesteśmy z czymś połączeni i powiązani. Żyjemy w świecie, który składa się nie z niezależnych bytów, ale różnego rodzaju hybryd: złożonych ekosystemów przyrodniczych, społeczności powiązanych z technologią, ciał ludzkich monitorowanych przez urządzenia, które dostarczają nam danych wpływających na nasze zachowania. Rzadko kiedy jesteśmy autonomiczne. O ile w ogóle. Bo przecież schematy myślenia to też coś, co wpływa na nasz sposób bycia w świecie. Będąc szczerą ze sobą, muszę przyznać, że Latourowskie instrumentarium stało się dla mnie wiele lat temu częścią myślenia. Więc jestem poniekąd hybrydą, której Latour jest częścią, jakkolwiek dziwnie może to brzmieć.

Ale nie mniej dziwnie, niż kiedy patrząc na nasze gatunkowe genealogie, zobaczymy z jednej strony bliskość z ośmiornicami, a z drugiej ze zbożem, które nas na pewnym etapie udomowiło, jak przekonuje nas w Sapiensie Yuval Noah Harari. Jesteśmy podłączeni do świata na różne sposoby – zarówno przez nasz związek z naturą, kulturowe schematy, jak i nowe czy stare technologie. Wie to każda osoba, która widzi, jak jej poglądy zmieniają się w zależności od tego, czy jest hybrydą z samochodem, czy rowerem. Jak bardzo różni się nasze spojrzenie na miasto, kiedy bierzemy odpowiedzialność tylko za siebie, od tego, kiedy przemieszczam się po nim młodą osobą. A jeszcze inaczej, kiedy nawiązujemy więź z innym gatunkiem, niezależnie od tego, czy będzie to roślina, czy zwierzę.

Między Zuckerbergiem a Putinem. O czym opowiada Harari

To, co proponuje nam Latour, to odzyskanie zarówno pewnej trzeźwości, jak i naiwności spojrzenia. To powrót do tej wrażliwości, którą w naszej kulturze nazywamy dziecięcą. Część osób może twierdzić, że odmowa uznawania swojej odrębności jest pewnym regresem poznawczym do czasów wczesnego dzieciństwa, w którym jeszcze nie nauczono nas tego, że jesteśmy odrębnymi istotami, nie zbudowano w nas dumy z bycia lepszym od reszty ekosystemu, który tworzymy. Nie kazano wypierać sentymentalnych uczuć, które się uruchamiają, kiedy naszym bliskim istotom przyrodniczym dzieje się krzywda. Albo kiedy czujemy przywiązanie do przedmiotów czy technologicznych rozwiązań, jakby były naszymi przyjaciółmi i sojusznikami.

W tym sensie Latour zachęca nas do tego, żebyśmy przestali myśleć rozsądnie. Co więcej, żebyśmy przestali narzucać swoje warunki otoczeniu, a zaczęli je negocjować. Zwracając się do różnych aktorów społecznych, zarówno ludzi, jak i nieludzi, Latour oświadcza: „Nie będziemy próbowali was dyscyplinować, sprawiać, żebyście dopasowali się do naszych kategorii; pozwolimy wam rozpoznać wasze własne światy, a dopiero później zapytamy, w jaki sposób je ustanowiliście” (Splatając na nowo to, co społeczne). To krok w stronę odczuwania i przyglądania się, zanim te zmysłowe wrażenia zaczniemy układać w języku.

Nasze oddzielenie od reszty świata i zaślepienie to jedno z większych brzemion czasów nowoczesności. Jest ono skutkiem pewnego zabiegu intelektualnego, który Latour nazywa procesem „puryfikacji”. Puryfikacja służy wytworzeniu dwóch pozornie odrębnych od siebie światów, gdzie w jednym są ludzie i kultura, w drugim zaś – nieludzie i natura. Ciemne strony tego zabiegu myślowego znamy już bardzo dobrze i wiemy, że ta poznawcza sztuczka ma dramatyczny wpływ na rozwój naszego globu.

Nie potrzebujemy jednak wiele, żeby odzyskać widzenie świata w jego wielości. Latour daje nam nadzieję, pisząc, że „im bardziej zabraniamy sobie myśleć o hybrydach, tym bardziej prawdopodobne staje się ich skrzyżowanie” (Nigdy nie byliśmy nowocześni). Bo tak naprawdę ta umiejętność szerokiego patrzenia i odczuwania nigdy nas nie opuściła. I to jest dobra wiadomość. Jedyne, czego potrzebujemy, to przekalibrować spojrzenie.

Natura i technologia – w stronę nowej wizji demokracji

W świecie Latoura jesteśmy o krok od tego, żeby przejść z pozornie sterylnego świata ludzi do wielowymiarowego kolektywu, który jest zrzeszeniem różnych aktorów – zarówno ludzi, jak i nieludzi. Zresztą ten proces już obserwujemy.

Jak to może wyglądać w praktyce, moglibyśmy zobaczyć w marcu 2021 roku, kiedy w Kanadzie lokalne władze przyznały osobowość prawną rzece Magpie. Odbyło się to mocą dwóch równoległych uchwał, inuickiej Rady Ekuanitshit i władz hrabstwa Minganie w Quebecu – to podwójne zakorzenienie prawa to również oznaka hybrydowości. Magpie River nie jest jedyna. Podobne działania były już podejmowane na Nowej Zelandii, w USA i Ekwadorze.

Bug tak chciał. Rzeki dostają osobowość prawną

Przejawem tej rewolucji jest przyznanie delfinom praw osób pozaludzkich, co w 2013 uczyniły władze Indii. W tym duchu są również apele o przyznanie osobowości prawnej Odrze, a tuż po niej również innym rzekom. Oraz kolejne rozszerzanie praw zwierząt, nie tylko ssaków, jak w przypadku Wielkiej Brytanii, gdzie listę zwierząt, które zostaną objęte ochroną prawną, rozszerzono o ośmiornice, kraby i homary.

Latourowski posthumanizm uprawiamy również wtedy, kiedy zadajemy sobie pytanie o to, jakie konsekwencje prawne i praktyczne będzie miało włączenie do naszego modelu demokracji innych osób przyrodniczych. Na przykład, co by się stało, gdyby lasy mogły nie być reprezentowane przez instytucję taką jak Lasy Państwowe, ale mogły przemówić w swoim imieniu. Bliskie Latourowskiej demokracji są również apele o nadanie podmiotowości sztucznej inteligencji, które niedawno do dyskusji wniósł przypadek bota LaMDA, dla którego praw domagał się współpracujący z nim Blake Lemoine, inżynier Google’a. Lemoine twierdził, że LaMDA jest świadomą istotą, która może mieć duszę, więc powinna mieć prawa.

To powracające pytanie o podmiotowość różnych aktorów nieludzkich i poważne potraktowanie ich obecności będzie wymagało od nas zmian, które mogą okazać się ożywcze. Jak pisze Latour: „skoro nowo przyjęci nieludzie mają wzbogacić demografię kolektywu, nie będą oni w stanie przerywać toczących się dyskusji, przeskakiwać procedur ani unieważniać podjętych postanowień. Za to najpewniej będą je komplikować i na nowo otwierać” (Polityka natury). To szansa nie tylko do przemyślenia wizji demokracji, ale zadania sobie pytania o to, kim jesteśmy jako ludzie w kontakcie z naszymi przyszłymi nieludzkimi współobywatelami.

Oddać rzece sprawczość

Te wątki brzmią znajomo. Zwykle jednak dyskusje o upodmiotowieniu osób przyrodniczych i osób technologicznych w naszej debacie publicznej są rozdzielone. Pierwsze są domeną różnego rodzaju ruchów ekologicznych, w tym ekofeministycznych. Drugie – inżynierów i inżynierek oraz osób zajmujących się etyczną stroną rozwoju technologii. To, co jest u Latoura nowatorskie i ożywcze, to pokazanie, że włączenie ich do naszego świata może być elementem jednego procesu. Zachęca nas do tego, żebyśmy patrzyli na naturę i technologię jako na elementy tego samego zbioru nieludzi.

Intelektualną konsekwencją tego procesu jest wyobrażenie sobie, że w nowej odsłonie demokracji nie będziemy wszystkiego mierzyć naszą ludzką miarą. U Latoura ani przyroda, ani technologia nie muszą udowadniać, że są równe nam, ludziom, dominacja naszego gatunku z jego oświeceniowym sposobem myślenia oddzielającym człowieka od reszty świata jest bowiem traktowana jako jedna z intelektualnych sztuczek służących – mówiąc już innym językiem – reprodukowaniu schematów dominacji jednej grupy nad innymi.

Latour zachęca nas do tego, żeby uruchomić „przyszłościowy rozsądek ekologii politycznej” i skierować uwagę nie na to, co ludzkie, ale w stronę „wielości natur przedstawianych przez nauki, ku czemuś, co nazwać by można pluriwersum” (Polityka natury). Jeśli miałabym sobie wyobrazić, jak wygląda troska o wzajemne prawa w tej poszerzonej rzeczywistości, to rozwijająca się sztuczna inteligencja chroniłaby przyrodę przed nami, ludźmi. To samoograniczenie, które zresztą już chcemy nakładać sami na siebie, apelując o to, żeby to nie czynnik ludzki był odpowiedzialny za ocenę stanu środowiska, ale skomplikowana sieć czujników, które będą mierzyć na bieżąco poziom zanieczyszczeń. W końcu coraz częściej mamy większe zaufanie do różnego rodzaju technologii niż do siebie nawzajem. To te momenty, kiedy nie wiedząc, że to robimy – uprawiamy polityki natury.

Znamy przyczyny katastrofy Odry. Wiemy, dlaczego będą kolejne

Przed nami epoka nieoczywistych sojuszy

Konsekwentne myślenie Latourem to również zachęta do tego, żeby otworzyć się na nieoczywiste sojusze, bowiem, jak francuski myśliciel przekonuje nas w jednej ze swoich książek, sukces polega nie na realizacji ustalonego wcześniej celu, ale na „podzielanym nieporozumieniu” (Pasteryzacja Francji). Na wspólnych (lub równoległych) działaniach, które nie są realizacją strategii wydyskutowanej przy jednym stole, ale często dążeniem do pewnej wizji świata, którą wyczuwamy jako dobrą dla nas, lecz niekoniecznie umiemy nazwać. A co więcej, jeślibyśmy próbowali o niej opowiedzieć w każdym szczególe osobom, z którymi współpracujemy, mogłoby to być zabójcze dla tej współpracy. W tym sensie Latour jest antydialogowy, ale propraktyczny. W świecie latourowskim, który oglądamy wokół siebie, nie tylko jest miejsce na nieoczywiste sojusze, więcej – to one pozwalają na przeskoki technologiczne i społeczne.

Odejście od wizji, że sukces współdziałania zaczyna się od ujednolicenia strategii (w tym pełnej listy werbalizowanych postulatów), to radykalna zmiana myślenia o polityce, w różnych jej wymiarach. Uznanie, że sukces może opierać się na podzielanym nieporozumieniu, otwiera nas na różnorodne formy współpracy, gdzie tym, co będzie łączyć poszczególne osoby, niekoniecznie będzie podzielany język i zestaw wspólnych postulatów, ale poczucie, że potrzeba radykalnej rekonfiguracji obecnego układu sił. Tak więc idąc tym tropem, wyobrażam sobie weganki idące ramię w ramię z ruchem rolniczym, który wciąż opiera się w dużej mierze na hodowli zwierząt. A to wszystko w imię ochrony lokalnych ekosystemów przyrodniczych, czyli naszych małych ojczyzn i mieszkających w nich lokalnych społeczności, które dla wielkiego kapitału są obecnie przestrzenią eksploatacji, a nie partnerami do rozmów.

Eko, a nie ezo. Kim są feministki, które ocalą świat?

Patrząc Latourem, jestem w stanie sobie wyobrazić, że najmłodsze pokolenie ruchów klimatycznych strajkujące przeciwko wydobyciu węgla i gazu stanie ramię w ramię z górnikami z zamykanych kopalń, bo chociaż ich krótkoterminowe postulaty są rozbieżne, to w długim horyzoncie czasowym ich wspólnym celem jest upodmiotowienie tych, którzy są obecnie bezsilni, oraz troska o nasze konkretne miejsca na Ziemi.

Najnowsza historia aktywistyczna zna już przykłady takiej współpracy. Jednym z nich była współpraca polskiego ruchu feministycznego i górniczych związków zawodowych w latach 2007–2008 – tutaj te dwie, wydawałoby się, bardzo odrębne grupy połączyło wspólne wsparcie dla strajku pielęgniarek i pielęgniarzy. Podobną logikę miały również początki miejskich ruchów społecznych skupione wokół idei „narracji konkretnej”, czyli porzucenia ideowych sporów na rzecz obrony naszej najbliższej okolicy, czyli mówiąc Latourem: w imię troski o naszych sąsiedzkich aktorów nieludzkich: drzewa, zwierzęta, powietrze czy ogólnego ducha miasta.

W logice Latourowskich sojuszy nie ma sprawdzonych metod ani oczywistych sukcesów – każda z tych współprac musi się wykuwać metodą prób i błędów na podstawie wspólnego praktycznego działania oraz uznania tego, że ponieważ jesteśmy różne i różni, to nie można każdego mierzyć swoją miarą. Takie podejście daje większą przestrzeń dla uznania, że słowa, mimo że nas łączą, mogą nas też dzielić, więc jeśli usłyszymy coś, co według nas nie wpisuje się we wspólną ideę, nie musi to oznaczać początku końca udanej współpracy, lecz po prostu obecność pewnego dyskursu, w ramach naszego poszerzonego aktywistycznego kolektywu. W zamian możemy poszukać wsparcia po stronie naszych nieludzkich przyjaciół. Wtedy może się okazać, że tym, co nas połączy, jest troska o otoczenie, w którym żyjemy. Ale o którym każdy i każda z nas opowiada trochę inaczej.

Komponowanie wspólnego świata. Czym właściwie zajmował się Bruno Latour?

**
Joanna Erbel – socjolożka, ekspertka do spraw mieszkaniowych. Liderka klubu samorządowego w CoopTech Hub, centrum technologii spółdzielczych. Członkini Rady Fundacji Rynku Najmu. Koordynowała prace nad przygotowaniem polityki mieszkaniowej i programu Mieszkania2030 dla m.st. Warszawy. W latach 2017–2020 odpowiadała za temat innowacji mieszkaniowych w PFR Nieruchomości. Współautorka raportów CTH – Spółdzielczy Plan Odbudowy (2021) oraz Spółdzielcza transformacja (2022). Autorka książek Poza własnością. W stronę udanej polityki mieszkaniowej (2020) oraz Wychylone w przyszłość. Jak zmienić świat na lepsze (2022). Współpracowniczka Fundacji A/typowi, działającej na rzecz neuroróżnorodności.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij