Czytaj dalej, Weekend

Dlaczego w 2024 roku warto czytać Giovanniego Arrighiego?

Liberalny optymizm lat 90. ulotnił się zupełnie. Zastąpił go neokonserwatywny ton rzekomego realizmu otwierający drogę przed myśleniem i polityką kierującymi się wytycznymi geopolityki. Zamiast rynku liczy się siła, zamiast pokoju – bezpieczeństwo.

Posługując się narzędziami zaproponowanymi w Długim wieku XX i Adamie Smisie w Pekinie, można by się pokusić o nakreślenie możliwych scenariuszy przyszłości. Być może zatem hegemonia chińska, opierająca się na globalnych łańcuchach dostaw i wartości, przypominałaby brytyjską pod tym względem, że źródłem jej siły byłoby utworzenie wolnego od barier handlowych i inwestycyjnych rynku globalnego w latach 90. i 2000 (w czasach hegemonii Londynu taką przestrzeń tworzyły brytyjskie kolonie).

Paradoksalnie to właśnie liberalizacja wymiany pozwoliła na rozwój chińskiej – formalnie komunistycznej – „fabryki świata”, powiązanej z innymi gospodarkami siecią łańcuchów logistycznych i łańcuchów wartości. Rysująca się przewaga Chin miałaby także pewne cechy odchodzącej hegemonii USA. Zbliżałoby ją do niej to, że jej punkt ciężkości nowego cyklu akumulacji wyznaczałby rynek wewnętrzny o demograficznej wadze 1,3 mld ludzi i zlokalizowane w jego obrębie sektory wytwórcze.

Kto się nie boi Ayn Rand?

Niezakłócone przejście do nowego cyklu hegemonicznego wydaje się jednak coraz trudniejsze. Pokojowa – jak dotychczas – ekspansja Chin w globalnej gospodarce wywołuje nerwowe reakcje na Zachodzie. Już Barack Obama zainicjował reorientację amerykańskiej polityki zagranicznej w stronę Pacyfiku. Z kolei Donald Trump, z właściwą sobie brutalnością, nadał jej jednoznacznie antychińskie ostrze. Schodzący ze sceny hegemon nie ma ochoty na przystosowanie się do nowej rzeczywistości, a fakt, że ciągle ma przewagę militarną nad wszystkimi innymi krajami, odgrywa nieproporcjonalnie wielką rolę w jego polityce zagranicznej.

Amerykański militaryzm jest zresztą w znacznym stopniu wymuszony słabością USA na polu finansowym, handlowym i produkcyjnym. W tym kontekście pewne nadzieje na przełamanie impasu mogły nieść amerykańskie reakcje na pandemię, narastającą destabilizację klimatu i wojnę w Ukrainie w latach 2020–2022. Wydawało się wówczas, że Stany Zjednoczone rewitalizują pewne elementy Rooseveltowskiej wizji „jednego świata” łączącego demokratyzację z regulacją rynków i sieci zależności na poziomie globalnym. Tak można było odczytać hojne programy wsparcia dla miejsc pracy, biliony przeznaczone na zielone technologie i transformację energetyczną, a wreszcie porzucenie fiksacji na Chinach w imię solidarności z Ukrainą broniącą swojego samostanowienia przed agresją Rosji (także będącej słabnącym mocarstwem, tyle że regionalnym).

Nadzieje te okazały się złudzeniami w zderzeniu z rzeczywistością amerykańskiego wsparcia i faktycznego współudziału w ludobójstwie w Strefie Gazy. Okazuje się, że polityka Waszyngtonu odtwarza raczej imperialistyczne wzorce z czasów George’a W. Busha, tyle że w sytuacji, gdy realizacja stawianych sobie w ich ramach celów staje się jeszcze bardziej iluzoryczna niż dwie dekady temu.

Podobnie jak Adam Smith w Pekinie, Długi wiek XX może być dobrym przewodnikiem po współczesności i przyszłości globalnego systemu. W jakimś sensie sprawdził się w obu rolach. Pierwsze wydanie tego obszernego dzieła ukazało się w 1994 roku, w chwili gdy zachodnią debatę publiczną zdominowały obietnice „końca historii” dobitnie wyrażone w tytule słynnej książki Francisa Fykuyamy.

Magiczny prezent od Reagana dla Boeinga, czyli jak zarobić i się nie narobić

Bliski Departamentowi Stanu myśliciel kreślił w niej optymistyczną wizję wiecznego pokoju pod egidą demokracji politycznej i gospodarczego liberalizmu, które wraz z upadkiem muru berlińskiego jakoby ostatecznie pokonały swoich rywali historycznych. Arrighi szedł pod prąd tego optymizmu nie tylko dlatego, że dowodził, iż nic – a konkretnie: żaden porządek polityczno-ekonomiczny – nie może być wieczne, a zatem historia nigdy się nie kończy. Także dlatego, że odsłaniał zgoła niedemokratyczny, mało pokojowy i w gruncie rzeczy odległy od utopijnych wizji rządów niewidzialnej ręki rynku obraz amerykańskiego stulecia.

Co więcej, w jednobiegunowym świecie ukształtowanym po upadku bloku wschodniego w 1989 roku dostrzegał nieprzezwyciężone skutki kryzysu systemowego lat 70. i całkiem wyraźnie już rysujące się na horyzoncie chmury zmierzchu amerykańskiej fazy historii. Wydarzenia, do których dochodziło w kolejnych dekadach, pokazały, że to włoski ekonomista, a nie amerykański politolog, miał rację. Historia się nie skończyła, a logika nieograniczonej akumulacji nieubłaganie pchała kapitalizm zorganizowany wokół amerykańskiego dążenia do hegemonii ku finansjeryzacji i rozpadowi.

Naomi Klein: Pod żelazną kopułą mamy tylko siebie

Jak na razie coraz więcej wskazuje na to, że stoimy w obliczu rozciągniętego w czasie ostatecznego kryzysu amerykańskiego cyklu akumulacji w skali światowej. W wymiarze politycznym zaczął się wraz z „nieograniczoną wojną z terroryzmem” ogłoszoną przez neokonserwatywnego prezydenta Busha w 2001 roku i będącymi konsekwencją tej deklaracji inwazjami na Afganistan (2001) oraz Irak (2003). W wymiarze ekonomicznym, po kilku wstrząsach wstępnych – w czasie Kryzysu Azjatyckiego z 1997 i kryzysu dot comów z 2000 roku – systemowe załamanie przyszło wraz z krachem finansowym w latach 2007–2008 i rozlaniem się go na inne sektory gospodarki. W trzeciej dekadzie XXI wieku kryzys trwa w najlepsze, a jego kolejne, nieprzezwyciężone postacie skłaniają oficjalnych komentatorów do operowania eufemistycznym pojęciem wielokryzysu.

Wydanie polskie dzieła Arrighiego, oparte na aktualizowanej edycji z 2009 roku, wychodzi zatem w szczególnie dramatycznym momencie. Co ciekawe, zawarta w książce analiza znowu idzie pod prąd panujących nastrojów. Dziś co prawda liberalny optymizm lat 90. ulotnił się zupełnie, zastąpił go jednak neokonserwatywny ton rzekomego realizmu otwierający drogę przed myśleniem i polityką kierującymi się wytycznymi geopolityki. Zamiast rynku liczy się siła, zamiast pokoju – bezpieczeństwo. Demokratyczną sprawczość i podmiotowość społeczeństw przechwyciły państwa, a im są one większe, tym więcej mają mieć tej sprawczości. Widmo wojny między schodzącymi ze sceny, ale niechcącymi się z tym pogodzić imperiami odsyła do poczekalni historii prawa człowieka i dekolonizację, ekonomiczną równość i zaspokajanie potrzeb, walkę z kryzysem klimatycznym i skutkami degradacji środowiska. W tak skrojonej wizji świata społeczeństwom pozostaje opowiedzieć się po słusznej stronie międzyimperialnej rywalizacji.

I znowu książka Arrighiego staje w opozycji do ideologicznej dominanty. Po pierwsze dlatego, że odbiera roszczeniom do hegemonii moralną podbudowę, która dziś szantażuje opinię publiczną choćby w Polsce. Arrighi nie szuka dobrego imperium, skupia się na naturze, atutach i ograniczeniach wszelkiego projektu imperialnego wyłaniającego się z logiki historycznej kapitalizmu. Po drugie dlatego, że oferuje narzędzia pozwalające wyobrazić sobie świat poza neozimnowojenną wizją starcia dobra ze złem, a zatem poza antagonizmami narzucanymi przez geopolitykę. Na tym polega jej krytycyzm. Co prawda niezbyt publicystyczny i ukryty między wierszami wywodu naukowego, ale oferujący zupełnie inny horyzont poznawczy niż ten dominujący w obecnej debacie.

Ikonowicz: Pomyśleć postęp

W ten sposób Długi wiek XX uruchamia wyobraźnię polityczną. W końcu przecież nie jesteśmy skazani na kolejny cykl hegemoniczny. Wiemy już, że silnik nieograniczonej akumulacji nie pokona barier środowiskowych i energetycznych, przeciwnie: to właśnie jego działanie nieustanne owe bariery wzmacnia. Czy zatem obecny wielokryzys nie jest czymś więcej niż tylko schyłkowym kryzysem amerykańskiego cyklu hegemonicznego? Czy jego charakter i uporczywość nie dowodzą, że – cytując tytuł książki Immanuela Wallersteina – jesteśmy świadkami końca świata, jaki znamy?

Dotychczasowa historia kapitalizmu przyniosła cztery oblicza systemu – genueńskie, niderlandzkie, brytyjskie, amerykańskie, a nawet pół chińskiego. Możliwe jednak, że sam porządek oparty na systemowych cyklach akumulacji odchodzi w przeszłość, a zamiast bronić starej lub wyglądać nowej hegemonii powinniśmy sobie przypomnieć, że inny świat jest nie tylko w zasięgu naszych możliwości, ale wymyślenie go stanowi konieczność.

**

Fragment wstępu do polskiego wydania Długiego wieku XX Giovanniego Arrighiego, które ukazało się nakładem Glowbook. Dziękujemy wydawnictwu za zgodę na przedruk.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij