Czytaj dalej

Disco polo, czyli polski underground

„Discopolowe marzenia to rodzaj terapii potrzebnej w czasach niepewności i gospodarczego chaosu” – pisze Monika Borys. Autorka skupia się na latach 90., więc dużo miejsca poświęca temu, jak disco polo było odbierane przez tzw. elity, jak było wyszydzane, wyższościowo obśmiewane. I jak niewiele się zmieniło.

Znacie te opowieści o zespołach, które powstawały w garażu? W wersji Polski lat 80. powstawały w domach kultury. Koledzy się skrzyknęli i grali taką muzykę, jaką znali z zagranicznych płyt przywiezionych przez kuzyna siostry szwagra albo z kaset przegranych od kumpli z klasy. Kasety te mogły być zestawem przebojów nagranych z audycji radiowych, hitów z zagranicy. U nas niedostępnych, a tak pożądanych.

Swoisty polski underground

Kiedy słyszycie te historie, to o kim myślicie? Ja zawsze myślałam o kapelach rockowych. Do czasu przeczytania dwóch książek o disco polo, które ukazały się niedawno.

Otwieram jedną z tych książek i czytam: „podczas audycji fani (…) zasiadali przed odbiornikami, przy magnetofonach i z palcem gotowym w każdym momencie nacisnąć nagrywanie”. Czy nie brzmi jak opis kogoś z facebookowej grupy Wychowany na Trójce? Wykropkowałam dwa słowa. Te słowa to „dyskotekowych rytmów”, bo zdanie odnosi się do fanów dyskotekowych rytmów.

Do ludzi, którzy słuchali audycji Słuchajmy razem Bogdana Fabiańskiego nadawanej przez radiową Dwójkę. W programie leciało euro disco, new romantic, electro i italo disco. Prowadzący puszczał w całości płyty Bad Boys Blue czy C.C. Catch. „To, co puszczał Fabiański, to była nowoczesna europejska dyskoteka, włoska, niemiecka: Modern Talking, Fancy. Same szlagiery” – wspomina w książce Judyty Sierakowskiej Nikt nie słucha. Reportaż o disco polo muzyk zespołu Top One Paweł Kucharski.

Manieczki. Polska historia sukcesu

czytaj także

Kucharski wspomina, że słuchał „przemycanej muzyki”, że kupował kasety od gościa, który stał pod warszawskimi Domami Towarowymi Centrum i miał całą przyczepkę z kasetami, pełno nowości. Słuchał tego. Z kolegami założył w 1986 roku zespół. Grali w domu kultury Ursus i „marzyli o wielkiej karierze”.

Podobna jest historia „chłopców z Prostek”, jak pisze o nich Sierakowska. „Nas wszystkich połączyło to, że mój ojciec uczył w podstawówce muzyki i w owych czasach złej komuny miał w szkole perkusję, organy Vermona, starą elektryczną gitarę basową, ksylofony. Cuda-wianki” – wspomina Robert Sasinowski ze Skanera.

Sasinowski poszedł do technikum elektrycznego, gdzie mieli super panią od polskiego, kółko teatralne. Zaczął pisać piosenki. Jego kolega, Marcin Miller z Boysów, miał w domu gramofon i zachodnie płyty „od cioci ze Szwecji”. Kiedy zaczęli grać, przydała się wiedza z technikum. Sasinowski wspomina, jak sam robił mikser czy przystawki do gitary albo werble do perkusji, które pozwalały grać „brzmienia z syntezatora”. Wspomina, jak kolega sprowadził ze Stanów gitarę Ibanez i jak na tę gitarę mama zebrała kasę po sąsiadach.

Z kolei Monika Borys w swojej książce Polski bajer. Disco polo i lata 90. zwraca uwagę na zmianę technologiczną, pojawienie się keyboardów w wielu domach i zespołach disco polo. „Keybordową rewolucję”, jak pisze, widać na okładkach kaset, na których instrumenty eksponowane są „niemal z wrażliwością fetyszysty”.

„Im więcej »parapetów«, tym lepiej. Na zdjęciach są zawsze na pierwszym planie, celebrowane z czułością, jakby były znakami lepszego świata. Akcent miał Rolanda E-70, duet Brawork pozował przy keyboardach Casio i Yamaha, a Fanatic chwalił się na fotografiach kultowym analogowym syntezatorem Roland SH-101, który można było zawiesić na pasku i nosić na ramieniu (czy można wyglądać bardziej cool?). Używali go między innymi The Prodigy i Chemical Brothers. Podczas pierwszej gali w Pałacu Kultury na środku stał keyboard Kawai K4, dzięki któremu biesiadne kawałki brzmiały ciepłym, rozpływającym się dźwiękiem”.

Polska i pioseneczki

Kiedy w 1992 roku odbyła się wspomniana Gala Piosenki Popularnej i Chodnikowej w Pałacu Kultury, pokazywana w telewizji impreza, która była wielkim sukcesem, na scenie wystąpiło kilka mało znanych zespołów. We wspomnieniach z przygotowań do imprezy Krzysztof Jaślar opowiada: „Są tu dwie grupy wykonawców. Są tu wykonawcy profesjonalni (…) i jest druga grupa, przeważająca w tym koncercie. To są amatorzy. (…) największy kłopot w ogóle miałem z dotarciem do tych zespołów, ponieważ to są zespoły, które nagrywają gdzieś w piwnicach, w garażach. Jest to taki swoisty polski underground”.

Dotąd podobne historie czytałam o Dezerterze i ich pierwszych próbach w ośrodku kultury w Nieporęcie. Ten ośrodek kultury to szumna nazwa baraku, który stał koło cmentarza (to akurat u mnie na wsi, więc pamiętam to miejsce). A tu proszę. Kawał historii polskiego undergroundu disco polo, który dopiero teraz doczekał się swojej opowieści.

Kowalski: Dziś underground to jest rolnik spod Zamościa

Mój wydawca jest złodziejem

Obie książki rekonstruują początki disco polo, powstanie pierwszych wytwórni takich jak Blue Star czy Green Star. Blue Star ogarniał Polskę centralną i zachodnią, a Green był odpowiedzią wschodniej Polski na potrzebę posiadania swojej wytwórni. Rynek jest dziki. Prawo autorskie nie istnieje. Nagrywa się na kasety to, co akurat który zespół zna i ma w swoim repertuarze. Zespoły nie podpisują umów.

Produkcja kaset idzie w miliony. Złoto, platyna, złoto, platyna. Dziś liczba sprzedanych egzemplarzy przyprawia o zawrót głowy. A i tak liczb tych za bardzo nie da się dokładnie oszacować, bo jednego dnia nagrywało się kasetę, drugiego szła do produkcji, a trzeciego już była w pirackim obiegu na bazarach w całej Polsce. Mimo to wszyscy wspominają o kasie noszonej w reklamówkach, bo kasy było dużo. Choć po latach okazuje się, że niekoniecznie trafiała ona do zespołów.

Sutowski: O czym marzy lud koderski. Krótki kurs

Zespoły się początkowo cieszyły, że mogą nagrać kasetę, że wydawca załatwia koncerty, że jest sława, a co za tym idzie, występy, za które można już dostać kasę do ręki. „Na piractwo nie było bata, bo nie było prawa. Na początku byliśmy zachłyśnięci, byliśmy w siódmym niebie, nie myśleliśmy w kategoriach materialnych, bo i tak zarabialiśmy godnie” – wspomina Kucharski z Top One.

Kazik śpiewał kiedyś: „mój wydawca jest złodziejem”. W sumie część muzyków disco polo mogłaby zaśpiewać to samo. Marcin Siegieńczuk z Toples wspomina, jak nagrali z zespołem materiał na kasetę i ten materiał ktoś przesterował, co mu się nie spodobało. „W normalnej firmie mógłbym powiedzieć: »No, panowie, ktoś zepsuł moja płytę«. (…) Tutaj nie miałem nic do powiedzenia” – wspomina.

Zbuntowanym chłopcom z Łodzi wydaje się, że oto wśród zaszczanych krzaków za kultowym murkiem przy Orlenie znaleźli kwiat paproci

Rozstał się z wydawcą. Poszedł do ZAIKS-u po swoje tantiemy. Wziął kasę za piosenki, które tworzył zespół Toples. Wydawca zaproponował, żeby muzyk podzielił się z nim pół na pół. Muzyk się nie zgodził. Sprawa trafiła do sądu, gdzie Siegieńczuk dowiedział się, że nie ma prawa do nazwy swojego zespołu i nie może wykonywać piosenek, które sam napisał.

Brzmi jak kolejna znana rockowej publiczności opowieść o wydawcy, który na początku jest do rany przyłóż, na kanapie w swojej chacie cię przenocuje, kasetę wyda, koncert załatwi, występ w telewizji, ale później się okazuje, że muzycy niemalże należą do wydawcy.

Złota era po 1989? Buahaha!

czytaj także

Muzycy tacy święci też nie są. Ich oszukali, to i oni potrafią oszukać – np. państwo. Jeden z wykonawców wspomina kontrolę skarbową z 2006 roku, czyli czasu, kiedy rynek muzyczny nie był już taki dziki. „Nie byłem taki naiwny jak Zenek, żeby wstawiać wszystkie swoje koncerty, których nie opodatkowałem, ale też nie byłem od niego mądrzejszy, bo miałem zaliczki na koncie. Zenkowi zrobili wydruk z Internetu, a mi zrobili wydruk z konta. No i była kara plus odsetki”. Jak widać, każdy rynek kombinuje.

Kapitalizm fajny jest, gdy się w nim paniskiem jest

Okres rozkwitu disco polo to czasy transformacji. Rodzi się nie tylko wspomniany wyżej dziki rynek muzyczny, ale w ogóle – wolny rynek. Te wszystkie kasety sprzedawano przecież na bazarach, na legendarnych już łóżkach polowych.

Balcerowicz musiał zostać, bo tak chcieli Amerykanie. Antoni Dudek o polskim skoku w kapitalizm

„Discopolowe marzenia to rodzaj terapii potrzebnej w czasach niepewności i gospodarczego chaosu” – pisze Monika Borys. Autorka skupia się na latach 90., więc dużo miejsca poświęca temu, jak disco polo było odbierane przez tzw. elity, jak było wyszydzane, wyższościowo obśmiewane. I jak niewiele się zmieniło.

„Krytycy pogrążeni w nostalgii za czasami Jarocina i filmami Krzysztofa Kieślowskiego traktują disco polo jako dowód kryzysu wyobraźni i oznakę apatycznego pogodzenia z rzeczywistością” – pisze. Disco polo na swój sposób się z tą rzeczywistością wadziło, próbowało w niej ułożyć.

Choć byli i tacy, którzy kapitalizm krytykowali. Duo Night w piosence Cocjalizm (Cichy krzyk ludu) śpiewa „kapitalizm fajny jest, gdy się w nim paniskiem jest” i w refrenie „socjalizm wracaj nam, było źle, lecz nie aż tak”. Zespół nagrał też piosenkę Anastazja P. ze słowami: „Lecz grzechu ona nie miała wcale, bo całą robotę robiła z ubóstwa, a musisz wiedzieć, że się dopuszcza prostytucję z ubóstwa”.

To oczywiście nisza. Większość piosenek jest wesoła, opowiada o miłości. Albo sentymentalnie smutna, też o miłości.

Wesela, dyskoteki, Disco relax

Obok powstających wytwórni pojawiła się masa dyskotek. Najczęściej gdzieś za miasteczkiem czy wsią. Co sobotę (bo w piątki ze względu na Kościół nie wypadało balować) grały w nich zespoły disco polo. Kapele jeździły więc w długie trasy. Grały czasem po dwa koncerty dziennie. Po latach nawet i więcej, bo doszły dni gminy czy inne święta ziemniaka.

Kiedy się czyta o tych setkach koncertów rocznie, życiu w trasie, to serio brzmi to jak z filmu Polskie gówno. Z tą różnica, że te zespoły grały dla ogromnej publiczności. Grały i grają nadal. Wiele z nich ma lata doświadczeń, w tym doświadczeń, jakich nie mają kapele rockowe – grania całonocnych wesel.

Majmurek: Polskie gówno albo bohema w czasach prekariatu

Wesela to dla wielu miejsca, gdzie zdobywali pierwsze szlify. To dzięki graniu wesel musieli się nauczyć wielu piosenek, których przecież nie byli autorami. Jak wspominają, mieli takie weselne śpiewniki. Niezłym wyróżnieniem było, kiedy twoja piosenka trafiała do weselnego repertuaru, bo wtedy śpiewali ją inni, no i poznawały masy.

Stąd też wspomniane wcześniej covery na kasetach. Po prostu – jak się nagrywało kasetę, to się dodawało czasem coś „ze śpiewnika”. Czasem jakąś zagraniczną piosenkę ze swoimi słowami. Taka kultura remiksu rodem z discopolowego wesela.

Brylewski walczył o coś wzniosłego, ale nie chciał odcinać od tego kuponów

Ważnym krokiem w karierze, obok nagrania kasety i załapania się do grania po dyskotekach, było pojawienie się w Disco relaksie, kultowym telewizyjnym programie disco polo. Po latach opowieści o emitowanym w niedzielne poranki programie obrosły legendą. Czytamy więc, że ulice pustoszały, a ludzie zmieniali godziny mszy, na którą co tydzień chodzili.

Pojawił się program w telewizji, pojawił się też popyt na teledyski. Dziś na YouYube można ich trochę znaleźć. Doskonale ilustrują lata 90. – wielkie ambicje, potrzebę rozmachu i niedostające do tego środki. Dzięki książce Moniki Borys poznałam klip zespołu Nemezis do piosenki Romeo i Julia, nagrany na szrocie. Są tu tancerki, są efekty z kamery w postaci szybkich zoomów. Epileptycy nie powinni tego oglądać.

Przypomniałam sobie też znany z dzieciństwa klip Shazzy do Bierz, co chcesz. Shazza w roli pani w osiedlowej piekarni. Ludzie przychodzą po bułki. Nagle zjawia się młodzieniec w rozpiętej koszuli. Tłum dobija się do drzwi piekarni. Ale już nie kupią bułek. Shazza rzuca białym fartuchem i razem z młodzieńcem oddala się osiedlową ulicą.

Teledyski Shazzy to rozmach i marzenia. W Egipskich nocach piosenkarka jest w jakiejś krainie Kleopatry. Im bardziej rośnie popularność gwiazd i programu, tym bardziej teledyski nabierają rozmachu. Świat ci podaruję nagrywany jest w zamku, w strojach z dawnej epoki. Półnagi mężczyzna wachluje wielkim wachlarzem, a służący dworzanin przynosi telewizor.

Zespoły jeżdżą na zagraniczne wycieczki i koncerty, które są okazją do nagrania materiałów do teledysków. Pojawiają się więc palmy, jachty. Opowieści o tych wyjazdach to też niezły kawał historii discopolowego undergroundu, który wychodzi z podziemia.

PiS-owski pstryczek w nos elit

Dziś disco polo trafiło do telewizji publicznej. To PiS-owski pstryczek w nos elit, które nigdy disco polo nie zaakceptowały. „Przywrócenie to polega nie tylko na »przywróceniu« disco polo do telewizji, ale przede wszystkim na wykorzystaniu kompleksu, który wokół tego gatunku i jego słuchaczy w latach 90. wytworzyły elity” – pisze Monika Borys.

Dodaje też, że nie jest tak, że Jacek Kurski wspiera teraz niszowych, biednych artystów. „Jest raczej na odwrót – telewizja publiczna stała się dzięki temu ruchowi beneficjentem popularności tej muzyki”.

Kurz: „Dobra zmiana” dowartościowała kulturę – ale tylko jako „kulturę narodową”

Disco polo wciąż istnieje i ma się nieźle. Po latach można jednak z pewnego dystansu spojrzeć na jego początki. Monika Borys stara się to zrobić. Skupia się na latach 90. Pisze o transformacji, komentuje. Widzi rzeczy, które wcześniej dostrzec było trudniej. Kiedy pokazuje okładki kaset zespołów disco polo zgrupowane razem, to od razu rzuca się w oczy, że są na nich sami faceci. Dziś te okładki wyglądają jak z pisma LGBT. Pokładający się na sobie panowie ściskający wielki keyboard – „Replika” mogłaby mieć taką okładkę.

Borys pisze o „discopolowym heteromatriksie”. „Gdy tropi się znaki płciowych przekroczeń, pierwszy wpada w ucho głos discopolowych wokalistów. Najczęściej wysoki, falsetowy, chłopięcy albo w charakterystyczny sposób zniewieściały”. „Falsety ponad wszystko” – wtóruje Judyta Sierakowska. Wysokie głosy to m.in. inspiracja zagranicznymi wykonawcami jak Dieter Bohlen z Modern Talking czy Bad Boys Blue.

„Bohemian Rhapsody”: ugrzeczniona bajka dla nostalgików

„Było ciśnienie, żeby śpiewać jak najwyżej. Nawet tonacje utworów dobraliśmy tak, żeby było dość wysoko. Zdarłem sobie głos, śpiewając przez tyle lat w ten sposób” – wspomina Robert Sasinowski.

W tym heteromatriksie niewiele było piosenkarek. Niewiele więc o nich w obu książkach. I to chyba jedna z rzeczy, których mi zabrakło w opowieści o disco polo. Czemu nie ma w nim kobiet? Sierakowska rozmawia z zespołami i odkrywa nagle, że jest chyba pierwszą, która pyta ich o współtworzącą wytwórnię Blue Star Jolantę Skrętę. Można pewno powiedzieć, że takie czasy, taki kraj, że nawet disco polo nie ma herstorii.

Niezłym wyróżnieniem było, kiedy twoja piosenka trafiała do weselnego repertuaru.

Zabrakło mi też w obu książkach współczesnego disco polo. Sierakowska trochę o nim pisze (i tu trzeba oddać, że pisze o dziewczynach, o Top Girl oraz Piękni i Młodzi). W pamięci utkwiło mi zdanie wypowiedziane na spotkaniu z Marcinem Millerem z Boys. Pani, która słucha disco polo, zżyma się, że dziś w teledyskach disco polo to tylko dupy są.

Widziałam parę razy kanał Polo TV i muszę się z panią zgodzić. Miller nie komentuje, mówi tylko, że jak będą tacy fani jak ta pani, to będzie dobrze. Komentuje to za to inny muzyk, który mówi Judycie Sierakowskiej: „Mnie wkurza ten gatunek teledysków klubowo-burdelowych, dziwkarsko-burdelowe klipy, z dziwkarskimi, kurewskimi tekstami. Piosenki traktujące głównie o dymaniu to nie jest disco polo! Nie wiem, co to za podgatunek. Disco polo jest o uczuciu, o trzymaniu się za rękę, o fajnej dziewczynie, o niebieskich oczach, o Kołobrzegu, o miłości”.

Jak widać, konflikty pokoleń nie ominęły disco polo. Młodzi wykonawcy mogliby nawet ponarzekać, że disco polo dorobiło się swojego „dziadersowania”. O tym bym bardzo chciała przeczytać.

Nie przekreślajmy tylko Kamila Durczoka, przekreślmy wszystkich dziadersów

PS Ole, Olek

W obu książkach pojawia się wątek związków disco polo i polityki oraz piosenek wyborczych, w tym tej najważniejszej – Ole, Olek zespołu Top One. Kiedyś pokazałam ten klip Lioszy Radyńskiemu (pisze dla KP z Ukrainy, znacie go pewnie). Liosza był zaskoczony tym, jak to było nowoczesne. Bo było. Kwaśniewski wyprzedził wtedy wyobraźnią wszystkich. Top One nie było zbyt zadowolone. Dziś wspominają, że nawet nie dostali kasy za tę piosenkę. A sztab Kwaśniewskiego powinien ich złotem obsypać.

W 1998 roku Top One nagrało na swoim albumie specjalne Intro, które należało odtworzyć od tyłu. Można było wtedy usłyszeć słowa: „Przepraszamy cię, Polsko, za to, cośmy tobie uczynili. Nieświadomi zmieniliśmy losy twoje. Nas samych nędznie okłamali, za co nawet skarbników garści nie dali”. A podobno discopolowcy nie są buntownikami. A tu proszę.

Monika Borys, Polski bajer. Disco polo i lata 90., wyd. WAB, 2019.

Judyta Sierakowska, Nikt nie słucha. Reportaże o disco polo, Wydawnictwo Poznańskie, 2019.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agnieszka Wiśniewska
Agnieszka Wiśniewska
Redaktorka naczelna KrytykaPolityczna.pl
Redaktorka naczelna KrytykaPolityczna.pl, w latach 2009-2015 koordynatorka Klubów Krytyki Politycznej. Absolwentka polonistyki na UKSW, socjologii na UW i studiów podyplomowych w IBL PAN. Autorka biografii Henryki Krzywonos "Duża Solidarność, mała solidarność" i wywiadu-rzeki z Małgorzatą Szumowską "Kino to szkoła przetrwania". Redaktorka książek filmowych m.in."Kino polskie 1989-2009. Historia krytyczna", "Polskie kino dokumentalne 1989-2009. Historia polityczna".
Zamknij