Rząd naraża pracowników poczty na niebezpieczeństwo, wciąga ich do brudnej gry politycznej i czyni wrogami publicznymi, każąc brać udział w procederze, któremu sprzeciwia się znacząca część społeczeństwa. Listonosze już teraz są przepracowani i rozgoryczeni tym, że Poczta Polska działa tak, jak gdyby nie było pandemii. Nie wiadomo, jak zachowają się w trakcie wyborów korespondencyjnych, ale na pewno staną przed dylematem – zdrowie albo pieniądze. Ewentualnie zasilą szeregi armii – mówią nam przedstawiciele związków zawodowych.
„W odpowiedzi na przesłany do Rady Dialogu Społecznego poselski projekt ustawy w sprawie szczególnych zasad przeprowadzenia głosowania korespondencyjnego w wyborach Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej zarządzonych w 2020 r, informujemy, że Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych opiniuje go negatywnie w całości” – napisał przewodniczący centrali, Andrzej Radzikowski, w oświadczeniu opublikowanym 4 kwietnia. Stanowczy sprzeciw wobec organizacji wyborów kopertowych zgłosiła również Dorota Gardias, szefowa Forum Związków Zawodowych oraz znacząca część związkowych przedstawicieli pracowników Poczty Polskiej.
Koronakryzys: Brak planu to czekanie na cud, który się nie wydarzy
czytaj także
Dwa dni później parlament przewagą zaledwie kilku głosów Zjednoczonej Prawicy zdecydował, że listonosze mimo protestów będą musieli w maju dostarczyć pakiety wyborcze ponad 30 milionom obywatelek i obywateli do ich domów. Cały proces roznoszenia i zbiórki kart do głosowania ma potrwać 7 dni. W tym czasie poczta całkowicie zawiesi swoje usługi, by móc dzięki temu poświęcić wszystkie swoje zasoby obsłudze rządowego zlecenia.
Optymizm Sasina
Czy nawet po wprowadzeniu powyższych ograniczeń wykonanie operacji na tak wielką skalę jest wykonalne? Do gotowości i sprawności Poczty Polskiej żadnych wątpliwości nie ma wicepremier i minister aktywów państwowych Jacek Sasin, który na antenie TVN24 przekonywał, że spółka z przekazaniem kart do głosowania wszystkim Polkom i Polakom poradzi sobie w 3 dni. „Mamy 14 mln adresów i 28 tys. listonoszy. To oznacza, że pojedynczy listonosz będzie musiał roznieść 500 pakietów” – stwierdził polityk, zapewniając jednocześnie, że udział w organizacji wyborów korespondencyjnych niczym nie będzie różnić się od pracy, którą pocztowcy wykonują każdego dnia.
Zdaniem Sasina nie można więc mówić ani o dodatkowym obciążeniu, ani o zwiększonym ryzyku zarażenia koronawirusem. „Listonosze, którzy będą odwiedzać te osoby, które pozostają w kwarantannie, będą wyposażeni w te wszystkie akcesoria [ochrony indywidualnej – przyp. red.]. W przypadku wszystkich innych obywateli nie będzie tego kontaktu, więc nie będzie też takiej potrzeby, bo te karty będą wrzucane do skrzynek pocztowych. To nic nadzwyczajnego, bo listonosze dzisiaj też pracują, odwiedzając klientów Poczty i dostarczając przesyłki” – powiedział wiceminister.
Niefrasobliwość Jacka Sasina zdumiewa z co najmniej kilku powodów, a dobitnie świadczą o tym nastroje panujące wśród związkowców i pracowników Poczty Polskiej. Wbrew politycznemu zaklinaniu rzeczywistości listonosze będą mieli w trakcie wyborów kontakt z setkami osób – choćby objętych nakazem izolacji – i skrzynek pocztowych, co w dobie pandemii i dużego ryzyka zakażenia koronawirusem nie powinno mieć miejsca. W szacowaniu mocy przerobowych Poczty Polskiej polityk PiS-u również wykazuje się zbyt dużym optymizmem. Nie trzeba jednak czekać do maja. Sytuacja pocztowców jest trudna już teraz.
Jak gdyby pandemii nie było
– Znam rodziny, gdzie mąż i żona są listonoszami i codziennie się zastanawiają, które z nich przyniesie koronawirusa do domu – mówi Sławomir Redmer, przewodniczący Związku Zawodowego Pracowników Poczty. – Wprawdzie Poczta Polska zaopatruje pracowników w środki ochrony, ale – po pierwsze – nie zawsze ich ilość jest wystarczająca, a po drugie – noszenie maseczek i rękawiczek kilka lub kilkanaście godzin dziennie jest dużym dyskomfortem i to w obliczu coraz cieplejszej pogody. A trzeba też pamiętać, że listonosze wykonują pracę wymagającą dużego obciążenia fizycznego, więc nietrudno sobie wyobrazić, że robienie masy kilometrów na nogach i dźwiganie przesyłek z zakrytą twarzą i przy dwudziestostopniowej temperaturze jest po prostu wycieńczające. W najtrudniejszym położeniu znajdują się starsi pracownicy, dla których powyższe warunki stają się szczególnie uciążliwe i którzy są w dodatku w grupie największego ryzyka zachorowania na COVID-19 – dodaje Sławomir Redmer.
Gardias: Cenzurowanie partnerów społecznych nie wygra z epidemią koronawirusa
czytaj także
Zakażenie Sars-CoV-2 oficjalnie potwierdzono już u kilku pocztowców m.in. z Krakowa, Świdnika i Gliwic, a dziesiątki ich współpracowników objęto kwarantanną. Na facebokoowych, nieformalnych grupach zrzeszających listonoszy pojawiają się jednak informacje, że ofiar koronawirusa może być w ich szeregach znacznie więcej. W sieci czytamy, że Poczta Polska najprawdopodobniej nie podaje pełnych danych z obawy o ewentualne oskarżenia o brak odpowiedniego zabezpieczenia pracowników i reakcji na przypadki wykrycia wirusa, z którym styczność za sprawą listonosza nosiciela mogły mieć tysiące osób.
czytaj także
Co prawda, listonosze starają się bezdotykowo i bez jakiegokolwiek kontaktu z klientem doręczać przesyłki, ale nie we wszystkich przypadkach jest to wykonalne. Gdy trzeba dostarczyć chociażby wezwanie sądowe lub list polecony, niezbędne jest zdobycie podpisu adresata oraz jego identyfikacja, a więc spotkań twarzą w twarz uniknąć się nie da.
– Chyba każdy listonosz ma dziś już za sobą także takie doświadczenie: puka do drzwi i dostaje informację, że mieszkanie, które właśnie odwiedza, jest objęte kwarantanną. To z automatu nie oznacza choroby, ale niby jak pracownik poczty ma sprawdzić, czy adresat jest zarażony? Oczywiście wykaz takich „ryzykownych” adresów przekazuje pracownikom naczelnik urzędu. Odbywa się to jednak w wersji papierowej, a nie online, więc nie ma aktualizacji na bieżąco. Tymczasem miejsc, w których trwa kwarantanna, błyskawicznie przybywa – codziennie jest ich nawet o kilkadziesiąt tysięcy więcej – podkreśla Redmer.
Piotr Moniuszko, przewodniczący Wolnego Związku Zawodowego Pracowników Poczty, zwraca z kolei uwagę, że niemal niezmieniony tryb pracy pocztowców jest działaniem na szkodę całego społeczeństwa. – Pracownik może zarazić się od chorego klienta, ale też może być nieświadomym nosicielem choroby i stwarzać zagrożenie dla swojej rodziny i dziesiątek tysięcy innych osób. Prawda jest taka, że w chwili, gdy mamy sytuację nadzwyczajną, a każdy stara się za wszelką cenę unikać wychodzenia z domu, Poczta Polska działa w niezmienionym trybie. Kontakt listonoszy z adresatami przesyłek jest więc taki sam, jak przed pandemią. Mało tego, pod pocztą ustawiają się kilometrowe kolejki osób czekających na odbiór przesyłek poleconych, którzy mogą zarażać siebie nawzajem i pracowników stacjonarnych – twierdzi nasz rozmówca, wskazując, że WZZPP już od kilku tygodni apeluje do władz spółki i ministra Sasina o zawieszenie części usług pocztowych w czasie epidemii.
Związkowcom chodzi przede wszystkim o to, by poczta nie przyjmowała przesyłek za pobraniem, rejestrowanych i z potwierdzeniem odbioru. Dodatkowo – w celu maksymalnego uproszczenia i zabezpieczenia procesu dostarczania listów i paczek – listonosze mieliby uzyskać zgodę zarządu na to, by przesyłki polecone mogli wrzucać do skrzynek dostawczych adresatów i nie musieli dzięki temu pozyskiwać ich podpisów. Poczta Polska, jak i przedstawiciele rządu, nie wyrazili jednak zgody na takie rozwiązania.
– To jest po prostu nielogiczne. Gdyby zrealizowano nasze postulaty i listy polecone mogły być wrzucane do skrzynek, a nie doręczane osobiście, ochronilibyśmy listonoszy, pracowników stacjonarnych poczty i klientów, którzy stoją pod urzędem. Nikt nie musiałby się niepotrzebnie narażać i dopiero wtedy akcja „zostań w domu” miałaby jakikolwiek sens – mówi Moniuszko.
Tarcza antykryzysowa okiem związkowców: antypracownicza, antyzdrowotna i antyludzka
czytaj także
– Kierownictwo spółki doskonale wie, że pracownicy są niezadowoleni i rozgoryczeni tym, co się dzieje – brakiem ograniczeń, jak i robieniem wyborów prezydenckich. Podkreślam, chcieliśmy jedynie częściowej rezygnacji z usług i usłyszeliśmy odmowę. Tymczasem „ustawa kopertowa” proponuje, by na czas wyborów poczta zawiesiła całkowicie swoją działalność i obsługiwała tylko potrzeby rządu. Tutaj jakiegokolwiek sprzeciwu brak – dodaje szef WZZPP.
To się nie może udać
Dyskusja na temat głosowania korespondencyjnego staje się jeszcze trudniejsza w sytuacji, kiedy nie są znane szczegółowe kwestie organizacyjno-prawne, a ustawa, która trafiła właśnie do Senatu, ma sporo luk i może – jak zapowiadał marszałek Tomasz Grodzki, poleżeć w Izbie Wyższej nawet 30 dni. PiS chce jednak, by niezależnie od tego wybory odbyły się w maju – jeśli nie dziesiątego, to jeden, dwa lub nawet trzy tygodnie później. Jeśli przyjąć, że ustawa zostanie zaakceptowana z początkiem przyszłego miesiąca, wówczas trzeba wziąć też pod uwagę fakt, że minister Jacek Sasin będzie miał zaledwie kilka dni na wydanie odpowiednich rozporządzeń, a Poczta Polska niewiele czasu na wnikliwe zapoznanie się z nimi oraz na przygotowania do przedsięwzięcia, którego nigdy jeszcze swojej historii na taką skalę nie przeprowadzała.
czytaj także
– Dziwię się uporowi rządu, skoro w maju ma wzrosnąć liczba zachorowań. Trzeba wziąć pod uwagę, że już sama organizacja wyborów wymaga pracy w skupiskach ludzkich, a to będzie potęgować epidemię. Mam nadzieję, że minister Szumowski powie w połowie kwietnia, jaki jest rzeczywisty stan epidemii i to jakoś wpłynie na dynamikę zdarzeń, która już teraz jest tak zmienna, że nie wiadomo, czy wybory mają jakiekolwiek szanse odbyć się 10 maja lub w jakimkolwiek w innym terminie. A może w ogóle ich nie będzie? – zastanawia się Sławomir Redmer.
Pionek w politycznej grze
Związkowcy przekonują, że pomysłodawcy ustawy nie uwzględnili w swoim projekcie również technicznej strony organizacji głosowania korespondencyjnego. Jeśli pakiety będą roznoszone jak przesyłki nierejestrowane, istnieje duża szansa, że wyborca z jakichś powodów nie otrzyma swojej karty do głosowania, bo listonosz, np. nie znajdzie skrzynki, zapomni zostawić kartę w którymś miejscu albo dostarczy do miejsca zameldowania, w którym ktoś nie mieszka. W takiej sytuacji obywatel ma prawo złożyć protest wyborczy, twierdząc, że chciał głosować, ale nie dano mu szansy. Kto wówczas zostanie pociągnięty do odpowiedzialności? Oczywiście listonosz.
– A jak ma on doręczyć pakiety osobom mieszkającym chociażby na działkach, a nieposiadających wskazanego w urzędzie adresu? Jak dotrzeć do kogoś, kto mieszka gdzie indziej, niż wskazuje adres zameldowania? To jest wykluczanie sporych grup z udziału w wyborach. Są jeszcze przypadki małych miejscowości i wiosek, osiedli domów jednorodzinnych, nowych budynków, gdzie większość mieszkańców nie ma pomontowanych skrzynek. Do tej pory listonosze w takich przypadkach wkładali w płot czy drzwi przesyłki zwykłe albo pisali awizo i kazali się zgłosić po odbiór do urzędu. Czy po te pakiety wyborcze klienci też będą musieli chodzić na pocztę? W ustawie nie ma o tym ani słowa – twierdzi Piotr Moniuszko.
W podobnym tonie wypowiada się Piotr Saugut, przewodniczący Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego Listonoszy Poczty Polskiej, który wskazuje, że spółka nagminnie otrzymuje skargi nawet z powodu niedostarczenia ulotek reklamowych, więc można łatwo przewidzieć, co będzie się dziać w maju. Nie wiadomo, jak ten problem rozwiązać, bo w przypadku przesyłki rejestrowanej pracownicy mają dowód, że po ich stronie nie doszło do zaniedbań, ale są narażeni na bezpośredni kontakt z adresatami – potencjalnymi zarażonymi koronawirusem. Pakiet wrzucony do skrzynki jest bezpieczny dla pracownika, ale nie daje mu gwarancji, że druki trafią do odbiorcy. A to może grozić listonoszowi konsekwencjami dyscyplinarnymi, a nawet odpowiedzialnością karną – pozbawieniem wolności do lat 3.
– Wszyscy wiemy, jak fatalnie wygląda system oskrzynkowania w tym kraju – nie wszyscy je posiadają, część skrzynek jest zniszczona, zapchana, nie do wszystkich listonosz ma taki dostęp, jaki mieć powinien. Może się też okazać, że przeciwnicy majowego głosowania w ramach protestu stwierdzą, że nie otrzymali przypisanych im druków. Ktoś inny uzna, że jego pakiet jest uszkodzony. Skargi będą się piętrzyć, a cała odpowiedzialność spłynie na listonosza, który rzekomo źle wykonał zadanie. Tak naprawdę więc każda forma doręczania pakietu wyborczego w czasie pandemii skazana jest na porażkę. Czy ktokolwiek wierzy więc w to, że w Polsce można sprawnie przeprowadzić wybory korespondencyjne? – zastanawia się Piotr Saugut i jednocześnie podkreśla, że rządowe plany wyborcze skazują tych, którzy każdego dnia na szwank narażają swoje zdrowie i życie, na powszechny ostracyzm.
Pracownicy, którzy wezmą udział w wyborach, muszą liczyć się z tym, że będą krytykowani i oczerniani zarówno w środowisku pracowniczym, jak i całym społeczeństwie, które – jak potwierdzają liczne sondaże – zdecydowanie nie chce głosowania w maju (70 proc.) i uważa, że wybór prezydenta w formie korespondencyjnej to zły pomysł (ponad 55 proc.). – Listonosze zostali wciągnięci w brudną polityczną grę, w której są traktowani jak wrogowie publiczni i pionki. Już teraz z uwagi na pandemię są traktowani jak roznosiciele zarazy, kiedy pukają do drzwi z listem poleconym w ręku. Myślę, że powoli tracą swoją wytrzymałość – zaznacza Saugut.
– Boleję nad tym, że Poczta Polska bez swojej woli została wciągnięta w centrum konfliktu politycznego. Pewne jest, że spółka poniesie olbrzymie straty wizerunkowe, bo nasi pracownicy będą kojarzeni z procedurą wyborczą, której nie chce większość obywateli – dodaje Sławomir Redmer.
Będzie strajk?
Piotr Moniuszko przypomina z kolei, że główną słabością decyzji o przeprowadzeniu wyborów są rażące braki kadrowe. W tej chwili ok. 40 proc. spośród 80 tys. osób zatrudnionych w służbie doręczeń przebywa na zwolnieniach, przymusowej kwarantannie lub urlopie rodzicielskim. – W niektórych regionach absencja dochodzi nawet do połowy. W maju – szczytowym sezonie zachorowań – może się okazać, że gotowych do pracy listonoszy będzie jeszcze mniej, 10 czy nawet 5 tysięcy. Ci ludzie nie będą w stanie doręczyć pakietów wyborczych (idących w dziesiątkach milionów) do każdego wskazanego adresata – podkreśla przedstawiciel WZZPP.
– Listonosze, którzy pracują normalnie, już teraz wyrabiają nadgodziny, a w czasie wyborów to z pewnością się nie zmieni – chyba, że na gorsze. Nie wiemy, jak pocztowcy zareagują na tę sytuację, ale równocześnie dostajemy sygnały, że w obawie przed zagrożeniem dla zdrowia, życia i tak wielkiego obciążenia, wiele osób będzie chciało skorzystać ze zwolnienia lekarskiego, urlopu na żądanie lub wychowawczego – wskazuje z kolei Piotr Saugut.
Nieoficjalnie zaś mówi się, że całkiem realnym scenariuszem jest strajk. W mediach społecznościowych trwa właśnie przyjmowanie zgłoszeń pracowników z urzędów pocztowych i tzw. węzłów ekspedycyjno-rozdzielczych, które chcą dołączyć do protestu. Oddolny komitet strajkowy zebrał już podpisy ponad 20 jednostek.
Tymczasem w związkach zawodowych nie ma pod tym względem jednoznacznej zgody. Choć większość jest przeciwna „wyborom kopertowym”, Bogumił Nowicki, przewodniczący drugiej z najbardziej reprezentatywnych grup w Poczcie Polskiej, „Solidarności”, zapewnia, że jak rząd i poczta odpowiednio dużo listonoszom zapłacą, to ci bez trudu wykonają polecenia. – Wierzę jednak w mądrość pracowników – każdy będzie musiał we własnym sumieniu rozważyć czy angażować się w ten proceder, czy go zbojkotować – uważa Sławomir Redmer, ale jednocześnie zaznacza, że niektórych do podjęcia ryzyka może zmusić sytuacja finansowa, obciążona widmem recesji i możliwą redukcją etatów w Poczcie.
– Listonosze, którzy są kiepsko zarabiającą grupą zawodową, staną przed moralnym dylematem, czy warto dorobić do marnego wynagrodzenia, narażając swoje (i rodziny) życie i zdrowie? Myślę, że po prostu zagłosują nogami. Jedni pójdą na L4, drudzy na urlopy na żądanie, ale pewnie większość zdecyduje się mimo wszystko doręczać pakiety wyborcze – twierdzi szef ZZPP.
czytaj także
– Pieniądze być może zmienią czyjeś poglądy i podejście. Na tę chwilę słyszymy jednak, że mimo wszystko liczni pracownicy poczty wcale nie chcą uczestniczyć w realizacji „ustawy kopertowej” – mówi Piotr Saugut, choć zaznacza, że strajk jego zdaniem nie jest w tej chwili możliwy z uwagi na zbyt duże obciążenia prawne, wynikające zarówno z Kodeksu Pracy, jak i wprowadzonego stanu epidemii.
Zawisza: Koszty kryzysu nie mogą być przerzucone na barki pracowników i pracownic
czytaj także
Bunt? Nie na służbie
W opinii Piotra Moniuszki rząd na ewentualną rewoltę pocztowców zdążył się już przygotować, powołując na stanowisko prezesa Poczty Polskiej Tomasza Zdzikota, który do niedawna pełnił funkcję sekretarza w resorcie obrony narodowej. Zdaniem naszego rozmówcy zrozumiałe jest wprawdzie, że do wymiany szefów spółek skarbu państwa może dojść w każdej chwili, ale dlaczego to dzieje się akurat teraz? I dlaczego powołano na to stanowisko akurat Zdzikota?
– Jego biografia nie wskazuje przecież, by miał cokolwiek wspólnego z zarządzaniem dużym przedsiębiorstwem, a w szczególności tak specyficznym, jak Poczta Polska. PiS każe sterować 80 tysiącami pracowników człowiekowi, który o tej firmie wie tyle, co przeciętny Kowalski, który czasem wysyła paczkę i odbiera awizo w urzędzie – mówi przewodniczący WZZPP. – Z nieoficjalnych źródeł słychać też, że przyszedł do poczty tylko na 3 miesiące i w dodatku nie tyle nie objął funkcję prezesa, co tymczasowo pełni jego obowiązki – dodaje nasz rozmówca.
Moniuszko obecność współpracownika Mariusza Błaszczaka, związanego z MON i armią, tłumaczy próbą zabezpieczenia wyborów w postaci powszechnej mobilizacji wojskowej. Nowy prezes mógłby więc listonoszy i byłych listonoszy wcielić w żołnierskie szeregi, lecz w ramach służby odesłać ich do pracy przy głosowaniu korespondencyjnym. – Rząd jest świadom rosnącego niezadowolenia w pocztowych strukturach pracowniczych. Gdyby listonosze w jakikolwiek sposób wstrzymali się od wykonywania obowiązków, uniemożliwialiby dostarczanie pakietów wyborczych obywatelom, wówczas jedynym skutecznym planem awaryjnym okazałaby się mobilizacja wojskowa. A wtedy o żadnych strajkach nie może być mowy. W przeciwnym razie można trafić przed sąd wojskowy, a to duża odpowiedzialność – wyjaśnia szef WZZPP.
Obronna strategia z armią w tle byłaby dla PiS-u ratunkiem zarówno przed protestem, jak i masowo branymi urlopami na żądanie i L4, które wprawdzie zwalniają z pracy, ale nie ze stawienia się przed wojskową komisją lekarską. – Oczywiście nie twierdzę, że to na pewno zostanie wprowadzone, ale obecny rząd i większość parlamentarna zrealizowały już tak wiele szalonych pomysłów, że i tym razem raczej nikt ich nie powstrzyma. Czasem trudno mi ocenić, kto jest w tej sytuacji bardziej niebezpieczny – koronawirus czy państwo. Jako związek zawodowy zrobimy jednak wszystko, co w naszej mocy, by mimo to nie cierpieli i nie ginęli ludzie – podsumowuje Piotr Moniuszko.