Gospodarka

Koronakryzys: Brak planu to czekanie na cud, który się nie wydarzy

Zbliża się tsunami, a ludzie, w tym politycy różnych opcji, wciąż powszechnie bawią się w swoich grajdołkach, myląc ich brzeg z linią horyzontu. Żeby było jasne, nie ma już bezproblemowych wyjść z sytuacji – możemy wybierać jedynie spomiędzy mniej lub bardziej paskudnych. Analiza Marcina Popkiewicza.

Epidemia szybko rozprzestrzenia się po świecie. Żeby zilustrować jak szybko, porównajmy dwa zrzuty ekranu stanu epidemii ze strony Worldometers/Coronavirus, obecny i o miesiąc wcześniejszy.

Popkiewicz, Brak planu to czekanie na cud

Po lewej stronie widzimy, jak wyglądał stan epidemii miesiąc temu, 6 marca (kraje posortowane są według liczby nowych zachorowań). Sumaryczna globalna liczba zachorowań wynosiła 102 tysiące.

Po prawej stronie widzimy mniej więcej aktualną sytuację, z dnia 6 kwietnia (tu możesz sprawdzić aktualną sytuację). Kraje z dzienną liczbą zachorowań na poziomie kilkuset znajdują się w rankingu na dalekich pozycjach. Całkowita liczba przypadków przekracza już 1,3 mln, a liczba nowych zachorowań to już ok. 100 tysięcy dziennie – tyle co miesiąc temu było wszystkich przypadków na świecie.

Gdyby trend się utrzymał, to w maju mielibyśmy ponad milion zachorowań na koronawirusa dziennie. Oczywiście lepiej, żeby trend ten nie był kontynuowany zbyt długo, bo cena takiej sytuacji byłaby nadzwyczaj wysoka.

Skala liczby zgonów w wyniku niekontrolowanej epidemii w Polsce

Jaka byłaby skala liczby zgonów, gdybyśmy puścili sprawy „na żywioł”?

Przy założeniach, że:

1. wirusem zaraziłoby się 60% populacji – to szacowany poziom zachorowań, po którym zostaje osiągnięta „odporność populacyjna”, czyli zarażeniu ulega i wytwarza przeciwciała wystarczający odsetek populacji, aby zablokować wykładnicze rozprzestrzenianie się wirusa (spadek średniej liczby zakażeń przez nosicieli poniżej 1), po czym epidemia samorzutnie wygasa, choć pewien odsetek osób jeszcze się w tym czasie zaraża. W różnych analizach próg odporności populacyjnej waha się od 30% do 75%, z medianą 60%

2. śmiertelność byłaby zgodna z podawaną przez WHO, z uwzględnieniem zróżnicowania ze względu na wiek i płeć (bardziej zagrożone są osoby starsze niż młodsze oraz mężczyźni niż kobiety). To raczej konserwatywny szacunek, bo w przypadku puszczenia spraw na „żywioł” znacząco przekroczone zostałyby możliwości systemu ochrony zdrowia, zabrakło by miejsc na OIOM-ach w wyniku czego odsetek zgonów byłby znacząco wyższy, nie tylko na COVID-19, ale i z powodu braku możliwości zajęcia się innymi przypadkami, np. ofiar zawałów czy wypadków.

Śmierć poniosłoby ok. pół miliona Polaków, z czego ok. 85% przypadałoby na osoby starsze, od 60. roku życia. W rezultacie epidemii tak zmieniłaby się piramida wiekowa w naszym kraju:

Popkiewicz, Brak planu to czekanie na cud
Ilustracja 1. Piramida wiekowa w Polsce przed epidemią i po niej. Kolor zielony i czerwony to obecna struktura wiekowa. Kolor czerwony to osoby, które poniosłyby śmierć w związku z pandemią przy jej rozprzestrzenieniu się w populacji. Kolor zielony to osoby, które by przeżyły. Pomarańczowa linia pozioma oddziela grupy wiekowe poniżej i powyżej 60 lat. Źródło: Dane demograficzne GUS, stopień śmiertelności w zależności od wieku i płci ONZ.

Powszechnie wyraża się nadzieję, że odsetek ofiar śmiertelnych koronawirusa jest jednak znacząco niższy od oficjalnych oszacowań WHO, bo spora część zachorowań przechodzi niewykryta, a zgony są rejestrowane w dużo większym stopniu. Byłoby dobrze, gdyby tak było, jednak sprawa nie jest oczywista.

Oficjalna liczba zgonów: trafna, zawyżona czy zaniżona?

Jak określić liczbę zgonów powodowanych przez koronawirusa, wychwytując też te odnotowane jako „z innych przyczyn”, nawet przy zafałszowanych statystykach?

Dla jasności, przez „zafałszowane statystyki” mam na myśli zafałszowania danych wynikające z różnych przyczyn, a nie tylko wyłącznie ze złej woli. Mamy tu m.in. brak testów, przez co wiele spowodowanych koronawirusem zgonów zostanie przypisane np. zapaleniu płuc lub grypie albo sytuacje, w których osoby, które zeszły z tego świata w wyniku innych chorób, ale zostałyby wyleczone, gdyby nie przeciążenie służb ochrony zdrowia. Pojawiają się też opinie, według których liczba ofiar koronawirusa jest zawyżana, bo jako takie rejestruje się zgony na zwykłe zapalenie płuc i podobne choroby. W związku z tymi niepewnościami docierają do nas wręcz wzajemnie sprzeczne teorie spiskowe, według których rządy albo celowo ukrywają skalę epidemii zaniżając liczbę zgonów albo celowo pompują temat, zawyżając ją.

Zawaliliśmy sprawę. Pozostaje minimalizować straty i wyciągnąć wnioski na przyszłość

Jak więc sobie poradzić z tymi problemami?

Porównać zgony na danym terenie ze średnią liczbą zgonów w minionych latach

Liczba zgonów w tym roku w regionach z szalejącym koronawirusem (np. we Włoszech czy Hiszpanii) jest wyraźnie większa niż w minionych latach. Co więcej, porównując liczbę tych dodatkowych zgonów z liczbą zgonów kwalifikowanych jako „spowodowanych przez koronawirusa” możemy zobaczyć, że faktyczna liczba zgonów powodowana przez koronawirusa jest z grubsza dwukrotnie wyższa od tej oficjalnie podawanej (są w tym też zgony np. osób z atakiem serca czy wyrostka robaczkowego, które z powodu przeciążenia systemu ochrony zdrowia nie otrzymały pomocy na czas).

Popkiewicz, Brak planu to czekanie na cud
Popkiewicz, Brak planu to czekanie na cud
Ilustracja 2. Na górnym wykresie ilustracja zgonów w hiszpańskim regionie Kastylia-La Mancha, na dolnym we włoskim mieście Nembro. Źródło: Economist.com

Oczywiście zestawienie takie ma sens jedynie w tych rejonach, w których liczba zgonów jest znacząca – w przeciwnym wypadku losowe fluktuacje (jak wpływ pogody czy smogu) stanowią zbyt duży szum. Warto zauważyć, że w naszym kraju dodatkowym czynnikiem sprzyjającym zachorowaniom jest wyjątkowo wysoki jak na warunki europejskie poziom zanieczyszczeń powietrza, który osłabia nasz układ odpornościowy (więcej na ten temat tutaj).

W Polsce w wyniku szybkiego wprowadzenia dystansowania społecznego liczba dodatkowych zgonów spowodowanych przez koronawirusa i problemy towarzyszące prawdopodobnie wciąż znajduje się na tak niskim poziomie, że ginie w „szumie” naturalnych fluktuacji statystycznych i powodowanych innymi czynnikami (takimi jak np. możliwe zmniejszenie liczby wypadków w wyniku kwarantanny czy wpływ smogu, który też bywa zauważalny w statystykach). Gdyby tylko obecna umiarkowana liczba zgonów w Polsce się utrzymała (na dzień 6 kwietnia w sumie 111 zgonów), byłoby nie najgorzej. Niestety, długoterminowe utrzymanie dystansowania społecznego ze względów gospodarczych będzie niemożliwe.

Problemy gospodarczo-społeczne na horyzoncie

Zbliża się tsunami, a ludzie, w tym politycy różnych opcji, wciąż powszechnie bawią się w swoich grajdołkach, myląc ich brzeg z linią horyzontu. Z perspektywy megatrendów sytuację, w obliczu której stoimy, opisałem w tekście Pandemia – katastrofa zdrowotna, społeczna i gospodarcza z apokalipsą zombie w tle. W niniejszym artykule nie będę rozwijał tego wątku, osoby zainteresowane odeślę może tylko dodatkowo do Economies won’t be able to recover after shutdowns oraz Coronavirus measures could cause global food shortage, UN warns (uprzedzam, lektura nie pomaga się wyluzować).

Popkiewicz: Pandemia – katastrofa zdrowotna, społeczna i gospodarcza z apokalipsą zombie w tle

Nawet najlepszy profesor epidemiologii, zapytany o konsekwencje społeczno-gospodarcze pandemii, odpowie, że „to nie jego obszar kompetencji”. Problem w tym, że ekonomiści, do których naturalną koleją rzeczy zwracają się decydenci, nie są dużo bardziej pomocni. Ekonomia nie jest nauką ścisłą, jak fizyka czy chemia, lecz zbiorem zasad, które działają i sprawdziły się w minionych latach okresu wzrostu. Sytuacja, w której się znaleźliśmy, jest zaś zupełnie bezprecedensowa, radykalnie wykracza poza nasze doświadczenia. Nic dziwnego, że przedstawiane przez ekonomistów koszty (i szersze następstwa) zawieszenia działania gospodarki są bardzo rozbieżne i obarczone poważnymi niepewnościami. Wynika to także z tego, że nie wiadomo, jakie działania interwencyjne (zarówno społeczne jak i gospodarcze) zostaną wdrożone, jak zadziałają, jak długo będą stosowane i kiedy zakończone. W miarę upływu czasu pierwszy odruch, żeby chronić życie ludzkie za wszelką cenę, zostanie wystawiony na ciężką próbę. W miarę jak gospodarka będzie się rozsypywać, ludzie tracić pracę, firmy bankrutować, budżet państwa tracić dochody, służba zdrowia będzie niedofinansowana i przeciążona, a zdesperowani ludzie zaczną wychodzić na ulice demonstrować i/lub rabować, nie do uniknięcia staną się pytania, jaka cena może zostać zaakceptowana, a jaka cena byłaby jednak za wysoka – tym bardziej, że w tym scenariuszu powszechnej biedy i desperacji cierpienie ludzkie, pogorszenie stanu zdrowia populacji i liczba zgonów też będą gwałtownie rosnąć.

Jak zauważył ostatnio minister zdrowia Łukasz Szumowski: „Stoimy naprawdę na brzytwie. Jeżeli państwo się zapadnie, nie będzie miało pieniędzy na leczenie onkologiczne, hematologiczne, pediatryczne, to umrze przez to więcej osób niż na koronawirusa”.

Problemy już się zaczęły, a ich skala jest bezprecedensowa. Przykładowo, w USA w ostatnich dwóch tygodniach na bezrobocie poszło 10 mln ludzi. Szacuje się, że w kolejnych miesiącach bezrobocie może dotknąć 32% siły roboczej. Dla porównania, podczas Wielkiego Kryzysu w latach 30. XX wieku w USA rekordowe bezrobocie wyniosło 24,8%. Poważnym ostrzeżeniem jest to, co dzieje się we Włoszech, które w Europie pierwsze stanęły w obliczu eksplodującej epidemii i wprowadziły powszechną kwarantannę. Po trzech tygodniach od jej wprowadzenia nadeszły raporty o lokalnych zamieszkach w ubogich południowych regionach, gdy ludziom skończyły się pieniądze i jedzenie.

Oszacowanie kosztów gospodarczych przedstawił ostatnio Maciej Samcik:

Ekonomiści są zgodni, że jeden wolny dzień to 0,2-0,3% PKB mniej w skali roku. Łatwo policzyć, że dwa tygodnie „zamrożenia” kraju kosztują 4% krajowego PKB. Polska będzie stała przez co najmniej jeden miesiąc (od połowy marca do połowy kwietnia), co oznacza, że „paść się” pójdzie 8% wartości dóbr i usług, które wytwarzamy. (…)

A gdyby polska gospodarka stała jeszcze przez jeden miesiąc, do długiego weekendu majowego? Wówczas mówimy o spadku PKB w skali roku o 9-10%. To już jest krach. (…)

Część gospodarki nie ruszy już do końca roku. Branża turystyczna, hotelowa, restauracyjna, częściowo transportowa, eventowa, sportowo-rekreacyjna. Niewykluczone, że 10-15% potencjału polskiej gospodarki do końca roku będzie leżało trupem. A więc w ciągu kolejnego półrocza nie wytworzy dóbr i usług wartych 100-200 mld zł. W ten sposób uzyskujemy monstrualną kwotę 400 mld zł jako koszt „narodowej kwarantanny” gospodarczej. (…)

Kłopot w tym, że… nawet te najczarniejsze prognozy dotyczące czasu trwania tzw. lockdownu Polski – czyli to, że skończy się po długim weekendzie majowym – zdaniem niektórych są zbyt optymistyczne. Coraz więcej specjalistów od prognozowania cyferek i od modeli matematycznych uważa, że Polska – a tym samym nasza gospodarka – będzie „zamrożona” aż do… początku czerwca.

Jednak nawet te prognozy długotrwałości zamrożenia gospodarki mogą okazać się zbyt optymistyczne.

Wpływ spowolnienia epidemii poprzez kwarantanny i dystansowanie społeczne na liczbę ofiar

Sam w sobie jest on niestety marginalny. Zdziwieni?

Pewnie słyszeliście, że jeśli będziemy siedzieć w domach, zaprzestaniemy kontaktów społecznych i ogólnie zaprzestaniemy wszelkich niekrytycznych działań przez kilka miesięcy, uda się radykalnie ograniczyć liczbę zachorowań i zgonów. Przykładem jest szeroko udostępniana analiza opublikowana w „New York Times” wraz z dostępnym do własnych eksperymentów kalkulatorem. Kluczowy przekaz: zaprzestanie kontaktów społecznych przez 2 miesiące w porównaniu do ich zawieszenia na 2 tygodnie zapobiegnie olbrzymiej ilości zakażeń.

Popkiewicz, Brak planu to czekanie na cud
Ilustracja 4. Zrzut ekranu z opublikowanego w „New York Times” artykułu. Po lewej: ograniczenie kontaktów społecznych na 2 tygodnie skutkuje 128 milionami zachorowań. Po prawej: ograniczenie kontaktów społecznych na 2 miesiące pozwala na ograniczenie liczby zachorowań do 14 milionów. Źródło: Nytimes.com.

Epidemia wirusa o charakterystyce SARS-CoV-2 może zakończyć się na trzy sposoby: albo przez zupełne wyeliminowanie wirusa, albo przez uzyskanie odporności populacyjnej albo przez podanie szczepionki.

1. Zupełne zduszenie wirusa przekazywanego przez bezobjawowych nosicieli w sytuacji, gdy liczba zidentyfikowanych zachorowań globalnie przekroczyła już milion i rośnie o ponad 100 tysięcy dziennie, wiele z nich ma miejsce w krajach nie posiadających sprawnych systemów ochrony zdrowia, w ogóle nie prowadzących działań na rzecz zduszenia epidemii jest już globalnie (prawie na pewno) niewykonalne. Kraje, które w wyniku zastosowania drastycznych metod (być może) są w stanie to zrobić (jak Chiny), będą musiały zamknąć granice i cały czas stosować drastyczne środki zapobiegające powrotowi epidemii – w związku z obawami przed nawrotem epidemii już ma to zresztą miejsce.

2. Uzyskanie odporności populacyjnej wymaga zakażenia ok. 60% (30-75%) populacji. Liczba zgonów może zależeć od odporności populacji (wpływa na nią głównie struktura demograficzna) oraz jakości dostępnej chorym ochrony zdrowia oraz pogody, ale tak czy inaczej do zakończenia epidemii konieczne jest przejście choroby przez dużą część (prawdopodobnie większość) społeczeństwa.

3. Szczepionka, aby mogła być masowo zastosowana, musi być skuteczna i bezpieczna – powszechnie szacuje się czas jej opracowania na 12-18 miesięcy. To i tak bardzo krótko – zwykle trwa to kilka lat, choć można mieć nadzieję, że wyjątkowa mobilizacja przyspieszy wyścig do opracowania szczepionki.

Reasumując: nie da się pozbyć problemu wirusa bez jego zupełnego wyeliminowania (co w Polsce i ogólnie krajach Zachodu uważam za mało prawdopodobne), czekania w kwarantannie do opracowania szczepionki lub przebycia choroby przez większość populacji.

W jaki więc sposób za pomocą dystansowania społecznego uzyskuje się tak radykalne zmniejszenie zachorowań jak na ilustracji 4, bez jednej z trzech wymienionych metod?

Odpowiedź jest prosta: nie uzyskuje się. Po prostu przesuwa się zachorowania w przyszłość leżącą poza prawą stroną wykresu. W publikacji „New York Times” udostępniono kalkulator, w którym możemy zmieniać wiele parametrów: zaraźliwości i działania wirusa, długości i głębokości kwarantanny; nie ma tam tylko możliwości sprawdzenia, do jakiej daty chcemy poprowadzić symulację – zawsze kończy się ona w październiku. Jeśli przyjrzeć się bliżej, na ilustracji 4 pod koniec symulacji widzimy wzrost liczby zachorowań.

Tak się składa, że kalkulator został zaimplementowany w Javascripcie i działa w oknie przeglądarki. Można go więc dość łatwo zhakować, pozwalając przedłużyć działanie modelu na dalsze miesiące. W takiej sytuacji uzyskalibyśmy następujący wykres:

Popkiewicz, Brak planu to czekanie na cud
Ilustracja 5. Wynik działania symulacji zachorowań w epidemii COVID-19 pokazany wcześniej po prawej stronie ilustracji 4, ale z działaniem modelu przedłużonym o kilka miesięcy. Źródło: medium.com.

Okres ścisłej kwarantanny nie poprawił więc konsekwencji epidemii, a jedynie opóźnił jej wybuch. Co więcej, ze względu na przewidzianą w modelu rolę pogody (wyższa odporność ludzi w lecie niż w zimie), przesunięcie maksimum epidemii z lata na zimę spowodowało wzrost liczby infekcji o 50%.

Podkreślmy jeszcze raz: czas trwania działań ograniczających kontakty społeczne nie ma znaczenia dla sumarycznej liczby zachorowań, jeśli po ich zakończeniu, na przykład ze względu na będącą następstwem kwarantanny katastrofę gospodarczą, środki mitygujące zostają zdjęte. Jest to prosta konsekwencja tego, że w czasie kwarantanny większość ludzi nie uległo zakażeniu i nie wytworzyło przeciwciał, jest więc równie nieodporna na wirusa co wcześniej.

Osoby, które uważnie przeczytały tekst w „New York Times”, mogły zwrócić uwagę na słowa autorów: „Sceptyk zauważy, że środki te wydają się nie tyle zapobiegać gwałtownemu wzrostowi zakażeń, co je opóźnić (w niektórych przypadkach na tyle, że następstwa zostają zepchnięte poza okres śledzony przez model). Coś w tym jest. Możemy zaobserwować nawrót epidemii za każdym razem, gdy odpuścimy [ograniczanie kontaktów społecznych], przynajmniej, dopóki nie będziemy mieli szczepionki lub odporności populacyjnej”.

Podobne zastrzeżenia można znaleźć też w innych pracach. Niestety, mało kto wczytuje się dokładnie w długie teksty – na pewno takich czytelników jest dużo mniej niż osób, które zobaczyły na Facebooku lub Twitterze miłe oku i sercu wykresy ograniczenia skali epidemii.

Czy to oznacza, że ograniczenie kontaktów społecznych nie ma sensu?

Bynajmniej – może mieć go bardzo dużo. Wprowadzając kwarantannę na jakiś, gospodarczo akceptowalny okres, powiedzmy kilka tygodni, kupujemy sobie czas na to, czego nie zrobiliśmy wcześniej. Trzeba się zdecydować na konkretny plan i zrealizować go z pełną determinacją, jakby od tego zależało nasze życie (bo zależy).

W obecnej sytuacji fundamentalne znaczenie ma też zaufanie społeczne do decydentów oraz otwarta i uczciwa komunikacja. Jeśli dziś politycy i urzędnicy będą zapewniać, że „za miesiąc sytuacja wróci do normy”, to gdy za miesiąc nadal będą mówić, że „za miesiąc sytuacja wróci do normy” i dwa miesiące później tak samo, to kto im uwierzy?

Co zrobić w tej sytuacji, w jakiej jesteśmy?

W każdym przypadku niezbędne jest wykorzystanie tak kupionego czasu na rozbudowę możliwości testowania ludzi na obecność wirusa, rozbudowanie możliwości systemu opieki zdrowia, zarówno pod kątem personelu (będzie potrzeba mnóstwo osób do pomocy – można do tego przeszkolić i zatrudnić rzesze pozostających bez pracy ludzi, zapewniając przy tym płatną pracę i spójność społeczną) jak i wyposażenia (od dopracowania procedur, po zapewnienie środków ochrony osobistej i respiratorów). Niezbędne dla uniknięcia przeciążenia (a raczej kolapsu) systemu ochrony zdrowia będzie też rozbudowanie mocy dedykowanych leczeniu pacjentów chorych na COVID-19 przez stworzenie nowych placówek, np. w szpitalach polowych, w i tak nieczynnych szkołach, centrach konferencyjnych, obiektach sportowych, halach wystawowych czy hotelach.

Widzę dwie mniej złe opcje (niestety, dobrych już nie widzę – choć byliśmy przez naukowców wielokrotnie ostrzegani i powinniśmy byli przygotować się zawczasu – teraz pozostaje nam tylko wypić piwo, którego sobie nawarzyliśmy). Wymienię je w postrzeganej przeze mnie kolejności ich realizowalności w Polsce i minimalizacji strat zdrowotno-społeczno-gospodarczych:

1. Przygotowanie izolacji osób starszych (np. 60+) i należących do grup ryzyka (np. przewlekle chorzy) z zapewnieniem im opieki w izolacji, reszta społeczeństwa wraca (stopniowo, np. województwami, by nie przekroczyć nadmiernie możliwości ratowania życia) do pracy i funkcjonuje w miarę normalnie. Po zakończeniu dystansowania społecznego ludzie będą się oczywiście zarażać, chorować i umierać – finalna liczba zgonów na koronawirusa wyniesie kilkadziesiąt tysięcy, czyli mniej więcej tyle, ile co roku zabija w Polsce smog i nad czym mniej lub bardziej przez lata przechodziliśmy do porządku dziennego. To wariant szwedzki (poza ofiarami smogu, z którym Szwedzi nie mają takiego problemu jak my).

2. Wprowadzenie masowego testowania oraz procedur wychwytywania osób zarażonych i ich skutecznej izolacji, z błyskawicznym i spersonalizowanym (skala godzin) śledzeniem/wychwytywaniem ich kontaktów w minionych dniach w celu testów/izolacji. To wariant południowokoreański/niemiecki.

Patrząc na różne aspekty tego, jak funkcjonuje nasz kraj mam poważne wątpliwości odnośnie możliwości skutecznej realizacji wariantu 2. Wariant 1 też zresztą będzie olbrzymim wyzwaniem. Żeby było jasne: każdy scenariusz skutecznego działania wymagać będzie od nas wielkiego wysiłku. W Polsce kolejne rządy doprowadziły do głębokiej zapaści ochrony zdrowia. Już nawet przed epidemią brakowało u nas wolnych miejsc z respiratorami, personel medyczny był przeciążony pracą (przy czym znaczna część lekarzy i pielęgniarek jest w wieku kwalifikującym do grupy podwyższonego ryzyka), a dostępność sprzętu ochrony osobistej (maski, kombinezon itp.) jest daleko niewystarczająca. Liczne stanowiska w ochronie zdrowia poobsadzano nieprzygotowanymi merytorycznie nominatami partyjnymi, a nie w wyniku rzeczywistych konkursów. Stąd brak procedur bądź ich nieprzestrzeganie. Szpitale i placówki medyczne nie są więc obecnie schronieniem przez epidemią, lecz miejscami najwyższego ryzyka. Odsetek zarażeń SARS-CoV-2 u personelu medycznego jest szczególnie wysoki, a oddziały szpitalne są zamykane.

W wariancie 1 można powiedzieć, że dzielimy problem na dwa osobne, bo charakterystyka COVID-19 jest taka, jakbyśmy mieli dwie choroby: dla młodych niezbyt groźną, dla seniorów i osób z grup ryzyka zabójczą. Izolując osoby z tej drugiej grupy i zapewniając im opiekę domową lub w domach senioralnych ratujemy im życie. Grupa ta (85% potencjalnych zgonów) nie wpływa w tej sytuacji na obciążenie ochrony zdrowia, które dla tych osób pozostaje na z grubsza nie zmienionym poziomie (wciąż trzeba zapewnić dostęp do lekarzy i zabiegów jak dotychczas). Cały dodatkowy wysiłek zajęcia się chorymi na COVID-19 zostaje więc skierowany na młodsze osoby (15% potencjalnych zgonów), kluczowe do funkcjonowania gospodarki, co redukuje skalę wyzwania dla systemu ochrony zdrowia o blisko rząd wielkości.

Czy odpowiedzią na koronawirusa ma być akcja „zabierz babci klucze”?

Nie podobają wam się zaproponowane możliwości działania? Jak najbardziej rozumiem. Stanowią one ogromne wyzwanie, trudne do zrealizowania, a i tak w każdym z nich skala problemów i cierpienia wygląda nieprzyjemnie. Zachęcam więc do szukania lepszych rozwiązań – niech tylko nie bazują one na myśleniu życzeniowym, lecz na wiedzy i systemowym zarządzaniu ryzykiem.

Mamy bardzo mało czasu na ogarnięcie sytuacji. Powinniśmy działać jak w stanie wyższej konieczności, na miarę mobilizacji wojennej. Powinniśmy zmobilizować nasz przemysł i przestawić produkcję na cele walki z epidemią (tak, przemysł zbrojeniowy też), od fabryk po domowe drukarki 3D. Należy też jak najszybciej uzgodnić spójny scenariusz działań w ramach Unii Europejskiej, tak, żeby można było znów otworzyć granice wewnętrzne strefy Schengen, odkorkowując łańcuchy dostaw mocno powiązanych europejskich gospodarek.

Gdybym miał zgadywać, jak rozwinie się sytuacja bez wdrożenia takiego planu, to obstawiałbym realizację dość ponurego scenariusza: po 2-3 miesiącach kwarantanny, która „zamrozi” liczbę przypadków na umiarkowanym poziomie, w obliczu gospodarczego Armagedonu, w imię reaktywacji gospodarki dystansowanie społeczne zostanie znacząco poluzowane. Doprowadzi to do wybuchu epidemii, gospodarka zaś wciąż będzie w stanie daleko posuniętego zawieszenia, bo ludzie, po pierwsze, po długiej kwarantannie już zdążą zmienić zwyczaje. Po drugie, będą się bali chodzić do kin, restauracji na eventy i wyjeżdżać. Po trzecie zaś wielu z nich nie będzie mieć pracy i pieniędzy, a ci, co wciąż je będą mieli, będą mocno oszczędzać. Firmy, obawiając się nawrotu epidemii i związanego z nią zamrożenia gospodarki, nie będą palić się do inwestycji i zatrudniania nowych pracowników. W rezultacie takiego scenariusza dostalibyśmy to, co najgorsze zarówno pod kątem zdrowotnym, jak i społecznym i gospodarczym.

Młode pokolenie w opałach

Szczególnie dotknięci sytuacją epidemii są ludzie młodzi, dopiero wchodzący na rynek pracy. Firmy, nawet jeśli działają, to w większości nie prowadzą rekrutacji. Nie ma miejsc na dole drabiny kariery. Rynek pracownika się kończy. Młodzi pracownicy, stosunkowo niedawno przyjęci do pracy z myślą o przyszłym rozwoju firmy będą pierwsi w kolejce do zwolnień, zarówno ze względu na krótszy okres wypowiedzenia, jak i słabsze powiązania społeczne w firmie oraz preferencje dla utrzymania w firmie doświadczonych pracowników. Niemożność znalezienia pracy przez absolwentów uczelni czy zwolnienie z pracy w czasach narastającego bezrobocia są dla młodych ludzi poważną traumą. Ucierpią też osoby wciąż uczące się: wciąż nie wiedzą czy, kiedy i jak odbędą się ich egzaminy maturalne czy ósmoklasistów. Nie wiedzą, jak będzie wyglądać proces rekrutacji do szkół wyższych. Niepewność przyszłości u osób planujących wyjazd na uczelnię do innego miasta czy kraju jest zaś ekstremalna. Młodzi ludzie swoimi problemami z edukacją i wejściem na rynek pracy płacą wysoką cenę. Co gorsze, w przyszłości to oni będą spłacać długi zaciągnięte w wyniku kwarantanny w celu ratowania życia pokolenia 60+.

To swoją drogą daje do myślenia: Koronawirus zagraża śmiercią ludziom starszym, z pokolenia obecnych decydentów, bez wahania więc podejmuje się daleko idące decyzje i rzuca w problem tysiącami miliardów dolarów, które będzie spłacać nie zagrożona poważnie epidemią obecna młodzież. Z kolei zagrożenia środowiskowe, takie jak zmiana klimatu, wymieranie życia na Ziemi czy postępująca erozja gleb, będą miały dewastujące konsekwencje dopiero, gdy obecni decydenci zejdą już z tego świata, a następstwa tych środowiskowych zagrożeń dotkną naszych dzieci. W przeciwdziałanie tym kryzysom nie inwestuje się więc ani ułamka kwot, które w kilka tygodni zostały zmobilizowane przeciw epidemii koronawirusa. To olbrzymia niesprawiedliwość międzypokoleniowa. Na miejscu młodych ludzi byłbym mocno wkurzony.

W wielu krajach wdrażane są środki nadzwyczajne, w imię zwalczenia epidemii ograniczające swobody obywatelskie: nie można swobodnie się przemieszczać, obowiązuje zakaz zgromadzeń, wprowadzane są technologie powszechnej inwigilacji z pomocą zaawansowanych technologii. Ma to miejsce nie tylko w Chinach, ale też w Indiach, Stanach Zjednoczonych, a nawet w Europie. Naruszanie porządku prawnego zaczyna się także w Polsce. To zrozumiałe, że w czasach kryzysów ludzie są skłonni zaakceptować oddanie części swoich wolności w zamian za bezpieczeństwo. Jednak, jak wielokrotnie pokazała historia, utrzymujący się długotrwale stan wyjątkowy staje się z czasem regularnym instrumentem uprawiania polityki, a gdy zagrożenie mijało, społeczeństwa budziły się w zupełnie nowej autorytarnej „normalności”, która przed kryzysem byłaby uznana za zupełnie nie do przyjęcia.

Także pod tym względem koronakryzys podkopuje fundamenty przyszłości naszych dzieci.

Na koronawirusa Chiny polecają autorytaryzm

Konieczne będą daleko idące zmiany polityki społeczno-gospodarczej. Wzywają do tego już nawet ekonomiści głównego nurtu. W piątek „Financial Times” opublikował edytorial (czyli opinię dziennika jako instytucji, pod którą podpisuje się rada redakcyjna), napisany wręcz w formie ultimatum dla politycznego centrum: albo przedstawicie program odwrócenia błędów ostatnich czterech dekad demontażu instytucji powszechnego zabezpieczenia społecznego, albo koniec epidemii będzie i waszym końcem. Rządy muszą zacząć traktować usługi publiczne jako inwestycje a nie ciężar, a rynek pracy zreformować tak, żeby dawał ludziom większe bezpieczeństwo. Konieczne jest zmniejszenie nierówności, a wśród rozwiązań muszą znaleźć się polityki takie jak opodatkowanie majątku bogatych i dochód podstawowy. „Jak liderzy krajów Zachodu nauczyli się podczas wielkiego kryzysu oraz po drugiej wojnie światowej, aby wymagać zbiorowego poświęcenia trzeba zaoferować korzystny dla wszystkich kontrakt społeczny”, podkreśla „Financial Times”. Podkreślmy: to oficjalne stanowisko redakcji.

Sasnal: Koronawirus spektakularnie ułatwia rządzenie

Kryzysy są czasem przełomowych zmian: to, na ile będą to zmiany na gorsze, a na ile na lepsze, dopiero się okaże. Rolą każdego z nas jest, żeby popychać ten świat w lepszym kierunku.

A więc?

Żeby było jasne, nie ma już bezproblemowych wyjść z sytuacji – możemy wybierać jedynie spomiędzy mniej lub bardziej paskudnych. Rezygnacja z dystansowania społecznego prowadzi do wielokrotnego przekroczenia możliwości ratowania życia przez szpitale i olbrzymiej liczby zgonów, których przy normalnej działającej służbie zdrowia można by uniknąć – nie tylko wśród osób chorych na COVID-19, ale też ofiar wypadków, zawałów serca, odłożonych zabiegów itd. Z kolei rok lub dwa dystansowania społecznego w oczekiwaniu na szczepionkę oznacza bezprecedensowe zamknięcie globalnej gospodarki, z masowym bezrobociem i załamaniem porządku społecznego. Tak czy inaczej każda droga, którą można podążyć, będzie obarczona poważnymi kosztami społecznymi i gospodarczymi.

Pokazuję problemy, przed którymi stoimy, ale nie w celu straszenia, lecz odpowiedzialnego zarządzania ryzykiem w trudnej sytuacji. Musimy je zminimalizować, myśląc systemowo i wyciągając przy tym wnioski na przyszłość.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Marcin Popkiewicz
Marcin Popkiewicz
Analityk megatrendów
Analityk megatrendów, ekspert i dziennikarz zajmujący się powiązaniami w obszarach gospodarka–energia–zasoby–środowisko. Autor książek „Rewolucja energetyczna. Ale po co?” oraz „Świat na rozdrożu”. Prowadzi portal www.ziemianarozdrozu.pl
Zamknij