Gospodarka

Epidemia nędzy

Fot. Nikko Macaspac/Unsplash

Do poradni partii Razem zgłaszają się osoby, które z dnia na dzień utraciły pracę i dochody. Nie mają żadnych praw. Nasza ponadtysiącletnia państwowość nie jest w stanie im zapewnić niczego: ani zasiłku, ani dodatku, ani chwili oddechu na poukładanie swoich spraw.

„W połowie marca straciłam pracę, dostałam tylko pół wypłaty, pracowałam na śmieciówce. Jestem matką, płaciłam podatki, mam dzieci na utrzymaniu, a teraz nie mam na rachunki, za chwilę zabraknie mi na jedzenie. Miałem małą firmę, teraz musiałem ją zamknąć, nie mam dochodów, zostały mi same kredyty, rachunki i długi. Nie mam żadnej rodziny, która może mi pomóc, nie mam żadnych oszczędności. Z tego, co słyszałem o tej tarczy, to nic mi się nie należy, ale błagam, pomóżcie. Takich jak ja jest więcej, ludzie wpadli w depresję, nie chce im się żyć. To tylko kwestia czasu, aż jak ludzie zaczną umierać samotnie i po cichu, coraz więcej osób o tym mówi. Błagam, niech ktoś otworzy oczy i zobaczy te problemy…”

To tylko fragmenty niektórych maili i pism, jakie trafiają do biur poselskich posłanek i posłów partii Razem oraz do poradni prawnej uruchomionej niedawno przez partię.

Umowy śmierciowe

Skutki lockdownu odczuwamy wszyscy. Drastycznie ograniczono możliwość poruszania się, wiele zakładów pracy i drobnych firm zawiesiło działalność, lokale pozamykano na głucho. Siedzimy po domach i czekamy na lepsze czasy, ale obawiamy się, że idą gorsze. Nie wszyscy. Dla wielu ludzi w Polsce świat runął już wcześniej, a teraz przed nimi jest tylko równia pochyła.

Tarcza antykryzysowa okiem związkowców: antypracownicza, antyzdrowotna i antyludzka

Pierwsza lawina zwolnień ruszyła już w połowie marca. Dotknęła tych, których niemal nie obejmuje ochrona pracy, a więc najtaniej i najłatwiej się ich pozbyć. Osoby pracujące na śmieciówkach, wypchnięte na samozatrudnienie czy prowadzące jednoosobowe mikrobiznesy praktycznie z dnia na dzień straciły środki do życia – bez odprawy, bez prawa do zasiłku, bez okresu wypowiedzenia, który dałby choć minimalny margines bezpieczeństwa.

Osoby pracujące na śmieciówkach z dnia na dzień straciły środki do życia – bez odprawy, bez prawa do zasiłku.

Część dostała pół standardowej wypłaty za przepracowane dni marca, ale wiele osób nie dostało nawet tego. Kelnerzy, sprzątaczki, pomoc kuchenna, pracownice hoteli, kosmetyczki, pracownice i pracownicy fizyczni sklepów, magazynów, hal, galerii handlowych, sklepów, małych punktów usługowych… ludzie otrzymujący wynagrodzenie tylko za dni spędzone w pracy, praktycznie bez płatnych urlopów, bez zwolnień chorobowych. Ludzie osiągający dochody wystarczające na skromne przeżycie od pierwszego do pierwszego, nieposiadający żadnych  oszczędności, bogatych rodzin ani zamożnych znajomych, żadnej sieci wsparcia, która w trudnej chwili pomoże przetrwać.

Pakiet antykryzysowy zakłada wypłatę jednorazowego świadczenia w wysokości około dwóch tysięcy zł jednorazowego świadczenia. To akurat tyle, żeby zapłacić parę rachunków i zrobić większe zakupy na tydzień lub dwa – a co dalej? Jednak wiele osób nie może liczyć nawet na to. Ktoś, kto podpisuje umowę zlecenie co miesiąc na jeden miesiąc (a więc nie miał umowy na marzec przed 1 lutego) albo rozpoczął działalność po 1 lutego, nie dostanie zupełnie nic. Ludzie piszący do biur poselskich i poradni mówią wprost: nie wiem jak i za co będziemy żyć.

Szara strefa głodu

Na tym nie koniec. W mediach mówi się o zwalnianiu osób zatrudnionych na śmieciówki i rozwiązywaniu umów z samozatrudnionymi, a przecież doskonale wiemy, że nisze polskiego życia gospodarczego zapełniała także szara strefa. Wiele osób z różnych powodów pracowało „na czarno” lub dorabiało sobie do cienkich rent, emerytur czy zasiłków drobnymi pracami dorywczymi, bez umów. Od dużych zakładów, przez budowy, po bazary i przygodne fuchy – ktoś rozkładał stragany na rynku, ktoś robił remonty po mieszkaniach, inne osoby zajmowały się dziećmi, gotowały i sprzątały w bogatych domach, ktoś gdzieś stróżował na parkingu czy pomagał w magazynie przy rozładunku dostaw.

Wraz z zamknięciem zakładów i firm te wszystkie „niewidoczne” miejsca pracy po prostu zniknęły. Ludzi, którzy radzili sobie na własną rękę, jak kto potrafił, system nie dostrzegał i przed kryzysem – a teraz całkowicie ich pominął przy projektowaniu pomocy. Nie ma nawet wiarygodnych szacunków, ile osób mogło znaleźć się poza systemowym wsparciem. Nie wiadomo, czy rząd w ogóle próbował te osoby policzyć, zanim przygotował „tarczę antykryzysową”.

Na wojnie prawa milkną

Stare łacińskie powiedzenie inter arma silent leges pasuje tutaj jak ulał. Świat, a z nim i Polska, stanął do walki z wirusem, a w czasach wojennych o respektowanie prawa trudno, zwłaszcza, gdy jest to prawo szczególnie słabe i bezzębne, jak polskie prawo pracy. Kodeks pracy to obszerna regulacja, zawiera gorsze i lepsze przepisy, ale wymaga przestrzegania pewnych standardów pracy i zapewnia minimum zabezpieczeń. Od lat tolerujemy jednak sytuację, w której kodeks ten jest stale obchodzony czy łamany.

Sama powszechność umów śmieciowych i fikcyjnych samozatrudnień – a wg GUS jest ich w Polsce ponad dwa i pół miliona – świadczy o tym, jak niepełna jest ochrona pracy, skoro nie obejmuje tak wielu osób. Co więcej, nawet tam, gdzie prawo pracy teoretycznie dawało ochronę, była to często ochrona symboliczna ze względu na słabość inspekcji pracy i sądów. Te wszystkie patologie zatrudnienia dobitnie dały o sobie znać w czasie pandemii.

Pięć grzechów głównych polskiego biznesu

Do naszej poradni zgłaszają się osoby, które z dnia na dzień utraciły pracę i dochody. W dziewięciu przypadkach na dziesięć nie mają żadnych praw. Nasza ponadtysiącletnia państwowość dosłownie nie jest w stanie im zapewnić niczego: ani zasiłku, ani dodatku, ani chwili oddechu na poukładanie swoich spraw. Nie ma żadnego przepisu, który można zastosować; nie obejmują ich żadne programy pomocowe. Ci ludzie doskonale o tym wiedzą. Piszą do nas: „wiem, że nie przysługuje mi żadne świadczenie, ale błagam o pomoc”. W takich przypadkach nie mamy im co odpisać, poza wyrażeniem naszego żalu i obietnicą, że postaramy się to nagłośnić, wywrzeć presję na jakiś urząd czy zaapelować o pomoc.

W przypadkach, kiedy kodeks pracy ma zastosowanie, niekoniecznie jest lepiej, bo przepisy funkcjonują często tylko na papierze, szczególnie teraz. Co odpowiedzieć komuś, kogo zmusza się do rezygnacji z urlopu, wydłuża mu się czas pracy, wysyła na zaległy urlop lub zwalnia bez wypowiedzenia, choć to bezprawne? Że ma iść teraz do inspekcji pracy? Złożyć wniosek do sądu, który też praktycznie nie działa, a kiedy się odkorkuje, to sprawy będą rozpoznawane z takim opóźnieniem, że odszkodowanie dostanie za dwa lata albo wcale?

Polski prekariusz patrzy na Kodeks pracy

Pracodawcy doskonale zdają sobie z tego sprawę. Niektórzy korzystają z okazji, żeby obedrzeć ludzi z resztki przysługujących im praw, bo wiedzą, że ujdzie im to na sucho. Po dziesiątej z kolei takiej sprawie ma się ochotę płakać, krzyczeć, wyjść na ulicę i rzucać kamieniami– cokolwiek, żeby tylko zagłuszyć poczucie bezsilności i beznadziei.

Zupę trzeba zjeść dzisiaj, nie za dwa miesiące

Sytuacja już jest tragiczna, a to dopiero początek. Już teraz są ludzie, którym kończą się środki do życia. Kiedy przyjdzie do zapłacenia rachunków i kupienia jedzenia, nic więcej nie wycisną z pustych kieszeni. Gospodarka w wielu sektorach praktycznie zamarła, nie ma gdzie szukać pracy, nie da się nawet dorobić na czarno. Luminarze władzy i ekonomii pochylają się nad losem przedsiębiorców, włodarze miast obniżają czynsze w lokalach usługowych. Niektórych obejmie zwolnienie z podatków czy składek ZUS, dofinansowanie do pensji pracowników; mogą liczyć na kredyty pomagające utrzymać płynność. Mówi się, że dla dobra pracowników trzeba ratować przedsiębiorstwa, bo ludzie muszą mieć gdzie pracować i zarabiać. To prawda, ale ludzie muszą mieć też co jeść, bo zupę trzeba ugotować dzisiaj, a nie kiedy skończy się lockdown.

Dlaczego nie lubimy biednych?

Skupienie pomocy na przedsiębiorcach pokazuje, że pracownik jest traktowany jak mięsny wkład do firmy, w której akurat pracuje – bo co przyjdzie zwolnionym i bezrobotnym z tego, że jakaś firma utrzyma miejsca pracy przez kolejne trzy miesiące? Rząd przyznaje ulgi firmom, a co z ulgami dla zwykłych ludzi? Co z czynszami, które mimo pandemii nie spadły? Co z rachunkami za prąd, gaz i wodę, co z kredytami na mieszkanie, na lodówkę, pralkę, wózek dziecięcy? Co ze wszystkimi kosztami utrzymania większości pracujących ludzi, których nikt nie chce zmniejszyć, odroczyć, rozłożyć w czasie, których nikt nie chce dofinansować?

Nie stać nas na bierność

Ciężko się temu przyglądać i mieć jakiekolwiek nadzieje na lepszą przyszłość. Tarcza antykryzysowa w przegłosowanym kształcie to żywa tarcza ze zwykłych ludzi, która ma ochronić wielki biznes i kapitał przed stratami.

Tarcza antykryzysowa w przegłosowanym kształcie to żywa tarcza ze zwykłych ludzi.

Cięcia wynagrodzeń i utrata dochodów milionów Polek i Polaków pogłębią recesję. Co z tego, że po pandemii część pracowników wróci do miejsc pracy uratowanych przez rządową pomoc, jeśli brak dochodów obniży popyt tak, że te miejsca pracy upadną zaraz po wyczerpaniu dotacji? Kto będzie kupował w sklepach i korzystał z usług, jeśli już dzisiaj ludzie znaleźli się na skraju ubóstwa, a ten stan będzie się pogarszał? Czy naprawdę nikt nie dostrzega tego, że pracownicy i klienci to są ci sami ludzie?

Dzisiaj potrzebny jest bezwarunkowy dochód podstawowy. Od zaraz, dla wszystkich bez wyjątku. W przeciwnym razie będziemy mieli miliony zdesperowanych, pokrzywdzonych, odartych z godności ludzi. Ile z tych osób popadnie w długi na lata, ile w depresję? Czy ktoś policzy ile ofiar przyniesie ten kryzys gospodarczy i kto zapłaci za niego rachunek własną pracą ponad siły, w kiepskich warunkach, za kiepskie pieniądze albo wręcz zdrowiem czy życiem? Kto weźmie na siebie odpowiedzialność za ludzkie tragedie, które już dziś oglądamy?

Co po pandemii, czyli widmo trzeciej fali (prywatyzacji)

To już chyba ten moment, że obok rysowania wykresu nowych zarażeń i zgonów z powodu koronawirusa powinniśmy rysować wykres ludzi popadających w ubóstwo i umierających z tego powodu. Będzie ich przybywać.

**
Bartosz Migas jest łodzianinem, prawnikiem, działaczem Partii Razem.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Bartosz Migas
Bartosz Migas
Prawnik, członek partii Razem
Jest łodzianinem, prawnikiem, członkiem partii Razem i asystentem społecznym posłanki Pauliny Matysiak.
Zamknij