Kraj

Zmiana jest w nas?

Fot. Mario Antonio Pena Zapatería, flickr.com

Równość praw jest zaprzeczeniem darwinistycznej walki o przebicie się w dżungli ludzkich relacji. To nie kobiety powinny się wpychać, swoją siłą i tupetem, do paneli i rad programowych.

 

W polskiej polityce zagranicznej, a szczególnie na jej odcinku wschodnim, od pewnego czasu iskrzy kwestia kobieca. Napięcie widać najmocniej w czasie branżowych konferencji, na których najbardziej prestiżowe panele składają się niemal prawie z samych mężczyzn.

Można uczciwie powiedzieć, że jest to norma w naszym środowisku i wielu tak do niej przywykło, że całkowicie nie rozumie jakiegokolwiek głosu sprzeciwu, szczególnie gdy keynote speakerem jest wielce szanowany pan profesor, tudzież emerytowany dyplomata, którego nikt nie słucha, ale którego nazwisko już samo tłumaczy jego wielce szacowną obecność. Całkowite odrealnienie jego przemówienia jest oczywiście kwestią nieistotną. O tym można jedynie poszeptać.

Dlaczego do debat należy zapraszać też kobiety

Wielokrotnie podnoszone głosy kobiet sprzeciwiających się status quo przynoszą różne skutki. Dla jednych są one wyrazem krzyku rozhisteryzowanych feministek, które chciałyby wysiudać facetów z ich niezwykle ważnych posadek, by potem przejąć władzę nad całym światem, w którym oczywiście w pierwszej kolejności dokonają rewolucji w kwestii toalet. Złośliwości w tej materii to przedmiot niejednego konferencyjnego żartu, co, rzecz jasna, świadczy o tych, których dowcipy o „żenkomie” i tym podobnych zlotach czarownic tak niezwykle potrafią cieszyć.

Jest też inna argumentacja – osób, które być może mniej lękliwie podchodzą do kwestii równouprawnienia kobiet, a jego brak uzasadniają, posługując się tzw. kryterium merytorycznym. I tak według przedstawicieli tego nurtu obrońców nie tylko all men panels ale niemal all men everything – decydującym kryterium dostępu do panelu, funkcji kierowniczej czy (zapewne szczytu ich najskrytszych marzeń) rady programowej państwowego think tanku jest wiedza, a nie płeć.

Nie ma równości w polskim domu

To właśnie rzekomy brak tej pierwszej ma przesądzać o miejscu kobiet na tylnej grzędzie w gronie kogutów od spraw zagranicznych. Co więcej, blokujący kobietom dostęp do przywilejów pierwszej grzędy twierdzą wręcz, że jest to z ich strony ogromna przysługa. Sama wielokrotnie byłam przekonywana, że nie chciałabym być zaproszona do wielce szanownego grona dziobaczy tylko dlatego, że jestem kobietą. Aż trudno uwierzyć, że osoby wypowiadające te słowa nie zdają sobie sprawy z tego, jak bardzo są one ubliżające. A może po prostu należy uznać, że tak jak w przypadku pierwszej grupy świadczą one raczej o autorach niż adresatach.

W reakcji na takie i inne sytuacje napisano już setki tysięcy postów, złośliwych komentarzy i szkoda zapewne klawiatury na publikowanego kolejnego. Warto klawiaturę poświęcić jednak czemuś innemu, a mianowicie ustaleniom, jakie płyną z najnowszego raportu Instytutu Spraw Publicznych o sytuacji kobiet w polityce zagranicznej.

Publikacja ta, pod zgrabnym tytułem U wioseł i za sterem, o objętości nieco ponad 70 stron została przygotowana przez Agnieszkę Ładę i Małgorzatę Druciarek. I tak oto dzięki pracy dwóch badaczek oraz finansowemu wsparciu warszawskiego biura Fundacji im. H. Boella w roku 2019 mamy w średniej wielkości kraju Unii Europejskiej pierwszy raport o kobietach zajmujących się polityką zagraniczną. Zastanawiam się, czy w związku z powyższym bić brawo czy płakać.

Biję jednak brawo, bo, po pierwsze, zawsze lepiej późno niż wcale. Po drugie, wiele wysiłku już włożono, by sprawę równouprawnienia kobiet zajmujących się polityką zagraniczną zacząć poważnie traktować. Publikacja ta jest koronnym dowodem, że niektórzy już to robią.

Ale nie tylko z tych powodów publikacja raportu powinna nas cieszyć. Jego zawartość to wreszcie czarno na białym przedstawione dane empiryczne (choć jak same autorki zaznaczają, wstępne i niepełne) dotyczące polskich kobiet pracujących w polityce zagranicznej. Tym samym dostajemy do rąk materiał potwierdzający niektóre wcześniejsze obserwacje i intuicje, jak na przykład istnienie piramidy awansu czy szklanego sufitu.

I tak w raporcie przykładowo czytamy, że „w dyplomacji kobiety stanowią znaczny odsetek, wciąż jednak jest ich stosunkowo niewiele na stanowiskach ambasadorów. W środowisku eksperckim (uczelnie, think tanki) ogólnie jest wiele kobiet, ale im wyżej w hierarchii, tym ich odsetek się zmniejsza”. Twierdzenia te uzupełniają rzetelnie opracowane tabele, które mogą służyć jako dobrze przygotowane narzędzie do dalszych badań czy działań.

À propos działań: czytając część empiryczną raportu, trzeba mieć na uwadze, że analiza opiera się również na spostrzeżeniach kobiet, które wzięły udział w badaniu. Zawiera więc cytaty, które pozbawione są odautorskich komentarzy. Mamy jedynie do czynienia z surowymi danymi, czyli prawdziwym reality check. Dlatego nie jest niczym zaskakującym fakt, że z raportu wyłania się dość złożony obraz grupy, jaką formują kobiety zajmujące się polityką zagraniczną. Są one i progresywne, i konserwatywne. I neoliberalne. To ostatnie szczególnie.

Czy kobiety mają o co walczyć?

Ilustrujący w tej kwestii jest passus zawierający rekomendacje samych badanych, na które składają się tak zmiany systemowe w MSZ (rotacje pomiędzy pobytem na placówce i Warszawie) i uczelniach wyższych (system doboru recenzentów, podział zadań w projektach badawczych etc.), jak i konieczność pracy nad samą sobą.

Ta ostatnia wybrzmiewa szczególnie mocno w akapicie wyodrębnionym pod znamiennym tytułem Zmiana jest w nas, gdzie czytamy m.in., że „większość badanych, które chciałyby coś przekazać koleżankom, apeluje, aby nie bały się walczyć o swoje i wierzyły, że wiele zależy od nich”. Stwierdzenie to dodatkowo wzmacniają dalej, już w komentarzu autorek, zacytowane słowa jednej z respondentek badania, która mówi, że „w dzisiejszych warunkach i w Warszawie przesądzają cechy osobowościowe: osoby przebojowe radzą sobie bardzo dobrze i nie mają problemu, niezależnie od płci”.

Seksizm w wydaniu lukrowanym

I tu już raport, na który tak długo trzeba było czekać, przestaje tak bardzo cieszyć. Zaczyna zastanawiać. Jak wykształcone kobiety w demokratycznym od 30 lat państwie europejskim, które w swojej pracy zawodowej zajmują się również procesami zmian (czy to politycznych, czy międzynarodowych, czy kulturowych), mogą nie dostrzegać, że proces walki z dyskryminacją polega na usuwaniu niepożądanych zachowań tych, którzy dyskryminują?

Tym samym równość praw nie jest niczym innym jak zaprzeczeniem darwinistycznej walki o przebicie się w dżungli ludzkich relacji. To nie kobiety powinny się wpychać, swoją siłą i tupetem, do paneli i rad programowych. To struktura organizacyjna i kultura naszych instytucji powinna im równe miejsce w tych gremiach zapewniać. I nie pozwalać na zakrywanie jego ewentualnego braku nic niewartym argumentem o kryterium merytorycznym. Oczywiście, że „zmiana jest w nas”, ale wszystkich.

„W dzisiejszych warunkach i w Warszawie przesądzają cechy osobowościowe: osoby przebojowe radzą sobie bardzo dobrze i nie mają problemu, niezależnie od płci”.

Czy w związku z tym naprawdę najbardziej palącą potrzebą „w zwiększaniu widoczności i promowaniu kobiet w sferze polityki zagranicznej byłyby bazy ekspertek, które można zapraszać do debat, wywiadów czy projektów”? Na to wskazują respondentki. Smutna to konstelacja, bo bazy takie już istnieją. To raz. A dwa: proszę mi udowodnić, że tworzenie takiej bazy nie jest poniekąd wzmacnianiem podziału na ekspertów mężczyzn, których nie trzeba katalogować, i ekspertki kobiety, do których docierać można na podstawie klucza zainteresowań badawczych.

Nie przesadzajmy więc może z tym nadmiernym eksponowaniem kryteriów merytorycznych. Szczególnie gdy odwraca ono naszą uwagę od metod bardziej skutecznych. Jak chociażby sieciowania, którego celowość była stawiana przez respondentki badania pod znakiem zapytania. A to już ogromna szkoda – szczególnie jeśli faktycznie zakładamy, że „zmiana jest w nas”.

„Ja? Lepiej poproście kolegę, on sobie poradzi”

***

Iwona Reichardt – politolożka, zastępczyni redaktora naczelnego magazynu „New Eastern Europe”. Aktywnie działa na rzecz równouprawnienia kobiet w polityce zagranicznej.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij