Kraj

Zimowy sen opozycji

Fot. Adrian Grycuk/Wikimedia Commonc. Ed. KP

Gdyby jakimś cudem różne frakcje Zjednoczonej Prawicy rzuciły się sobie do gardła tak, że formacja ta straciłaby nagle władzę, to najprawdopodobniejszym scenariuszem byłyby ciągnące się nie wiadomo jak długo negocjacje opozycji na temat tego, jak mają właściwie wyglądać jej rządy.

Polityczna jesień była w Polsce wyjątkowo gorąca. Zwłaszcza dla partii rządzącej, która po wygraniu latem drugiej kadencji dla własnego prezydenta wpadła w polityczny poślizg. Zaczęło się od „Piątki dla zwierząt”, która spowodowała wyjątkowy kryzys w koalicji rządzącej i doprowadziła do pierwszego po 2015 roku otwartego buntu części polityków PiS przeciw Jarosławowi Kaczyńskiemu.

Po „piątce” przyszedł wyrok Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej, praktycznie zakazujący aborcji w Polsce. Jak przyznał profesor Andrzej Zybertowicz – doradca prezydenta Dudy i jeden z czołowych intelektualistów PiS – wynikał on z radykalnego przestrzelania rządzącego obozu w ocenie realnego konserwatyzmu polskiego społeczeństwa. Wyrok sprowokował jedne z największych po ’89 roku protesty w całej Polsce – obejmujące także małe, wcześniej głosujące na PiS miasteczka. Rządzącym tąpnęło w sondażach nawet bardziej niż po nieudanej próbie zablokowania drugiej kadencji Tuska jako przewodniczącego Rady Europejskiej.

Już żadnej z nas nie zawstydzicie! Reportaż z polskich ulic

Co robiła opozycja w obliczu wszystkich tych wydarzeń? Powiedziałbym, że stała z boku. W żaden sposób nie udało się jej politycznie wykorzystać kryzysu w PiS wokół „piątki dla zwierząt”. Choć wielu posłów i posłanek opozycji brało udział w protestach przeciw wyrokowi, czasem niosąc nieocenioną pomoc zatrzymywanym przez policję demonstrantom, to wielkiej społecznej energii, jaką wyzwoliły protesty, parlamentarnej opozycji nie udało się jak dotąd wyartykułować politycznie.

Jesień przeszła w zimę, protesty kobiet wygasły przerzedzone przez pogodę, policyjne represje i zwykłe zmęczenie. Kolejna fala epidemii znów zamknęła nas niemal zupełnie w domach. W tym czasie opozycja nie tylko dalej stała z boku, ale jakby pogrążyła się w zimowym śnie.

Platforma w poszukiwaniu tożsamości

Ten sen najbardziej głuchy wydaje się w przypadku głównej siły opozycyjnej, Platformy Obywatelskiej. Wielka społeczna energia, którą mimo klęski wyzwoliła kampania Rafała Trzaskowskiego, zupełnie się rozproszyła. Nie wykorzystali jej ani partia, ani prezydent Warszawy. Najlepszym symbolem problemów PO są nie tylko rachityczne sondaże i depczący jej w nich po piętach ruch Hołowni, ale także fakt, że partia ciągle przesuwa termin ogłoszenia swojej deklaracji ideowej, jakby sama nie wiedziała, w jakim właściwie miejscu programowo stoi.

PO przechodziła już w przeszłości przez różne ideowe ewolucje. Zaczynała w 2001 jako partia umiarkowanie konserwatywna społecznie i bardzo silnie wolnorynkowa – z list PO 20 lat temu do parlamentu startował Janusz Korwin-Mikke i działacze jego ówczesnej partii, Unii Polityki Realnej. W kolejnych wyborach przesuwała się ku centroprawicy. W najlepszych czasach, za Tuska, była szerokim namiotem całego obozu III RP. Ta formuła wyczerpała się po 2015 roku, a Platforma ciągle nie bardzo potrafi wymyślić nowej.

Nie potrafi na przykład odpowiedzieć na pytanie, jak zareagować na socjalny zwrot, który dokonał się dzięki PiS po 2015 roku. Czy uznać go za konieczną korektę modelu III RP? Czy kontestować go z liberalno-rynkowych pozycji? Za obiema propozycjami stoją sensowne z punktu widzenia PO argumenty. Z jednej strony kolejne wygrane PiS pokazują, że Polki i Polacy chcą socjalu. Z drugiej – widoczny jest też niechętny mu wolnorynkowy elektorat, który w 2015 uciekł PO do Nowoczesnej, a teraz może znaleźć swój dom w Konfederacji. Obie opcje Platforma mogłaby obronić, ale musi się najpierw na którąś zdecydować – czego nie potrafi od prawie sześciu lat.

Najpierw PO mówi więc, że 500+ albo 13. emerytura to nieodpowiedzialność w zarządzaniu finansami publicznymi, a następnie obiecuje jeszcze więcej. W czwartek posłowie PO niemal jednomyślnie (przeciw głosowało 12, za 114) poparli 14. emeryturę, choć wcześniej partia była raczej krytyczna wobec hojnych świadczeń partii rządzącej, sprofilowanych pod ponadprzeciętnie głosujących na nią seniorów.

Platforma nie wie też, czy ma być partią społecznie liberalną, czy konserwatywną. Powstały niedawno Zespół ds. Odnowy Rzeczpospolitej – skupiający posłów PO niechętnych przywództwu Borysa Budki – ma być przestraszony przesuwaniem się Platformy w lewo, chce zarzucać „konserwatywną kotwicę”. Budka, ale chyba także Trzaskowski, wyraźnie chcą z kolei uzgodnić stanowisko PO w takich kwestiach jak prawa reprodukcyjne kobiet z tym, co, jak pokazują badania, uważa większość zwolenników tej partii. Problem w tym, że duża liczba działaczy PO nie wierzy, że da się wygrać z PiS bez walki o część konserwatywnego elektoratu – w efekcie sprawy światopoglądowe mogą na lata paraliżować wewnętrznie PO.

Dzielący i nieskuteczni

PO podgryza także Szymon Hołownia, prowadzący w obu izbach parlamentu łowy na polityków tej partii. Najpierw ogłosił dołączenie do swojego ruchu Polska 2050 senatora Jacka Burego startującego w wyborach z list Koalicji Obywatelskiej, następnie Joanny Muchy – ministry sportu i turystyki w rządzie Tuska, jeszcze nie tak dawno ubiegającej się o fotel przewodniczącej PO.

Koło parlamentarne Polski 2050 będzie ucierać wspólne poglądy

Polityczne „kłusownictwo” Hołowni można zrozumieć. Jeśli jego projekt nie ma się posypać w perspektywie lat, które najpewniej dzielą nas od następnych wyborów, potrzebuje swoich przyczółków w parlamencie, co najmniej swojego koła w Sejmie. Na razie jednak jego budowanie nie wygląda zbyt spektakularnie.

Świeże nabytki sprawiają wrażenie osób, które zmieniają partyjną afiliację nie za sprawą jakiegoś fundamentalnego sporu z dawną partią czy wspólnoty wizji z Hołownią, ale różnych osobistych urazów pod adresem dawnych politycznych kolegów i niespełnionych ambicji. Szczególnie widoczne było to w przypadku senatora Burego, który zdecydowanie więcej niż na temat tego, w jakim kierunku chciałby zmieniać Polskę razem z Hołownią, miał do powiedzenia na temat swoich żalów wobec KO. Jak się przy tym okazało, Bury różni się z Hołownią w tak fundamentalnej – nawet bardziej z punktu widzenia dynamiki politycznego sporu w Polsce niż realnych wyzwań polityki społecznej – kwestii jak 500+. Być może do następnych wyborów to się zmieni, ale dziś nie można w sprawie 500+ siedzieć na barykadzie.

Gill-Piątek: Chcę budować z Hołownią nowe polityczne centrum

Żadnej wizji i mocnego pomysłu na siebie nie widać było też na piątkowym wydarzeniu programowym Hołowni. W trakcie dwudziestominutowego wystąpienia lider Polski 2050 głównie przekonywał, że z jego ruchem jest świetnie i będzie lepiej. Ogłosił plan ujawniania kolejnych segmentów programu swojego ruchu: najpierw państwo–Kościół, potem między innymi zdrowie i „apolityczna dyplomacja”. Taki plan jest lepszy niż przysypianie Platformy. Pokazuje, że Polska 2050 jakoś minimalnie myśli do przodu. Niemniej jednak plan ogłaszania programu pokazuje, że wciąż mamy do czynienia z partią niegotową, niedokończonym, niejasnym projektem, nie z poważną siłą, w razie czego już teraz gotową do przejęcia władzy.

Manewry Hołowni z podbieraniem polityków mogą ostatecznie, obawiam się, wytworzyć w opinii publicznej przekonanie, że opozycja, niezdolna do podjęcia realnej walki z PiS, zajmuje się sporami i podziałami w swoich własnych szeregach.

Podobne wrażenie sprawiają wolty PSL w kwestii poparcia dla Zuzanny Rudzińskiej-Bluszcz jako społecznej kandydatki na Rzeczniczkę Praw Obywatelskich. Ludowcy najpierw poparli Rudzińską-Bluszcz w jej dwóch pierwszych startach, a następnie wspólnie z Konfederacją wystawili jako kolejnego kandydata na RPO neoliberalnego prawnika Roberta Gwiazdowskiego.

Trudno powiedzieć, co PSL chciało w ten sposób ugrać. Od początku było wiadomo, że Gwiazdowski nie będzie kandydatem kompromisu i PiS nie zgodzi się na niego bardziej niż na Rudzińską-Bluszcz. Na komisji sprawiedliwości i praw człowieka za rekomendacją tej kandydatury padł jeden (!) głos. Przepadła też w czwartek w Sejmie, gdzie ostatecznie prawie cały klub PSL zagłosował za kandydaturą Rudzińskiej-Bluszcz. Co z tego zrozumieli wyborcy? Nic, poza tym, że opozycja jest skłócona i nieskuteczna.

Lewica nie sprawia wrażenia specjalnie skłóconej, ale z pewnością trudno mówić o jej skuteczności. Protesty kobiet wydawały się wielkim protestem dla Lewicy. Naiwnością było liczyć, że decyzja Trybunału Przyłębskiej automatycznie popchnie sondażowe słupki Lewicy w górę – pozyskanie wyborców, którzy wyszli na ulice, to praca na lata. Niestety, po kilku miesiącach dziś pomału gasnących protestów mam wrażenie, że ta praca nie bardzo się rozpoczęła, że słabo wykorzystano narzędzia parlamentarnej polityki, by mocniej wyartykułować głos, jaki słychać było w dziesiątkach polskich miast i miasteczek.

Lewica miała kilka dobrych, nawet jeśli trafiających do dość wąskiej grupy beneficjentów pomysłów – na czele z ustawą ograniczającą prowizję cyfrowych gigantów, dobijające gastronomię, od kilku miesięcy mogącą zarabiać tylko na dostawach na wynos.

Zamawiamy więcej jedzenia z dowozem, a knajpy i tak ledwo zipią. To kto zgarnia zyski?

Nie zdołała jednak przekonać do niej nawet swoich partnerów z Paktu Senackiego. Owszem, czasem w polityce warto przegrać głosowanie i budować na tym polityczny kapitał, ale to nie ten przypadek – wyborcy oczekują w takich kwestiach nie tylko słuszności i szlachetnych porażek, ale jakiejś podstawowej skuteczności w budowaniu koalicji dla swoich pomysłów.

Gotowość do rządzenia i nowa normalność

Opozycja często sprawia wrażenie, jakby nie zdawała sobie do końca sprawy, że znajdujemy się w środku dwóch bezprecedensowych kryzysów: pandemicznego i gospodarczego. W tej sytuacji ludzie oczekują nie tylko stabilnej, sprawnej władzy, ale także opozycji, która w razie czego mogłaby z marszu stać się taką władzą. Tymczasem dziś nasza opozycja wykazuje bardzo niską gotowość do przejęcia władzy i rządzenia. Samo to, że Szymon Hołownia zapowiada na konferencji, że będzie gotowy, gdy PiS padnie, nie przekona jeszcze Polaków i Polki, że tak będzie faktycznie. Bo dziś, gdyby jakimś cudem różne frakcje Zjednoczonej Prawicy rzuciły się sobie do gardła tak, że formacja ta straciłaby nagle władzę, to najprawdopodobniejszym scenariuszem byłyby ciągnące się nie wiadomo jak długo negocjacje opozycji na temat tego, jak mają właściwie wyglądać jej rządy. Ludzie nie tego oczekują dziś od polityków.

Dla jasności: nie nawołuję tu do scenariusza „jednej listy opozycji”. Uważam, że jedna lista od wolnorynkowego skrzydła PO, przez Polskę 2050 Hołowni, po Partię Razem zrazi zbyt wielu sympatyków każdego z jej segmentów, by było to politycznie sensowne przedsięwzięcie. Niemniej jednak opinia publiczna potrzebuje jakiegoś sygnału, że w razie czego opozycja jest realnie w stanie wziąć odpowiedzialność za całokształt i utworzyć funkcjonalny rząd. Tymczasem nie wiemy, czym w kluczowych kwestiach – pandemia, towarzyszący jej kryzys – różniłaby się polityka rządu demokratycznej opozycji od tego Morawieckiego. Co więcej, opozycja średnio potrafi nawet wypunktować – poza nielicznymi wyjątkami jak posłowie Szczerba i Joński monitorujący sytuację w Ministerstwie Zdrowia czy interwencje posłanki Dziemianowicz-Bąk w sprawie edukacji – PiS za błędy, wolty i niekonsekwencje w zarządzaniu sytuacją pandemiczną.

Oczywiście, następne wybory mogą się odbyć w 2023 roku, gdy pandemia może być już przeszłością. Nie ma co jednak liczyć, że PiS pozwoli się zmarnować takiemu kryzysowi. Premier Morawiecki i jego środowisko zapowiadają pracę nad planem Nowego Ładu, nowego porządku gospodarczego na popandemiczne czasy, mierzącego się także z wyznaniami, które uwidoczniły się już przed 2020 rokiem. Na czym będzie polegał ten plan? Pewnie jak to u Morawieckiego: kilka ambitnych, miłych także dla lewicowego ucha haseł i prezentacji w PowerPoincie, z których ostatecznie zostanie niewiele. Poza twardą polityką dalszej konsolidacji państwowego kapitalizmu w wersji pisowskiej, gdzie państwo skupia w swoich rękach coraz więcej aktywów gospodarczych, traktując je jako skarbonkę do nagradzania etatami własnego aktywu, finansowania bliskich sobie mediów i idei oraz jako narzędzia niszczenia tych podmiotów, które stanowią gospodarczą i medialną bazę opozycji.

Jak z jednej strony niewiarygodna, z drugiej niebezpieczna nie okazałyby się wizja Nowego Ładu Morawieckiego, to opozycja na razie nie wydaje się przygotowywać żadnej swojej. Jakiej nowej normalności po kryzysie i pandemii chce PO? Jakiej ludowcy i Lewica? Jakie wyjściowe założenia polityczne, ekonomiczne i społeczne opozycyjnych partii zweryfikowały ostatnie miesiące? Czego nauczyły się w koronakryzysie? PiS wkrótce przedstawi nową wizję i odpowiedzi na te pytania – czy opozycja dalej będzie wtedy drzemała?

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij