Kraj

Zdradzieckie mordeczki wciąż nie mają na kogo głosować

Szykując się na dyktaturę, nie zapominajmy o wyborach.

Namnożyło się nam ostatnio rozważań o (możliwej) dyktaturze – nie tylko wnikliwych, ale i wyraźnie dotykających wrażliwej struny, bo czytanych licznie i komentowanych. Autorzy, tacy jak Adam Leszczyński i Andrzej Leder w Krytyce Politycznej, Bartłomiej Sienkiewicz w „Rzeczpospolitej”, Katarzyna Wężyk przypominająca ważną książkę Gene’a Sharpa w „Gazecie Wyborczej”, Wojciech Przybylski w „Res Publice” czy wreszcie Timothy Snyder w wydanej po polsku książce O tyranii rysują scenariusze rozwoju i taktyki oporu wobec potencjalnej dyktatury.

Leder o protestach: wiadomość zła, dobra i lepsza

Trudno się dziwić takiemu podejściu – i temu, że tak silnie w nas rezonuje. Skok władzy na niezawisłe sądy, nagonka i projekty ustaw w sprawie organizacji pozarządowych, jawne groźby i projekty ustaw o repolonizacji mediów czy spodziewana dominacja Państwowej Komisji Wyborczej przez ludzi PiS skłaniają do wszystkiego, tylko nie optymizmu; za pewne pocieszenie służy nam już tylko masowa mobilizacja młodego pokolenia w ostatnich dniach.

Młodzi protestują [fotorelacja]

Niewiadomych i zmiennych jest tak dużo, że myśleć i pracować trzeba nad kilkoma strategiami naraz: oporu przeciw konkretnym aktom pacyfikacji społeczeństwa, obrony starych i tworzenia nowych struktur (mediów, NGO, narzędzi kampanijnych) zdolnych działać w warunkach wrogości państwa, wreszcie budowy demokratycznych bloków wyborczych, na które większość społeczeństwa zdecyduje się zagłosować. Szczęściem w nieszczęściu, pierwsze dwa elementy są z tym trzecim niesprzeczne – i właśnie na logice wyborczej chciałbym się skupić. Pamiętajmy bowiem, że w horyzoncie 2019 roku wciąż mamy jeszcze – mniej lub bardziej wolne – wybory. I choć od mobilizacji ulicznej do wygłosowania Kaczyńskiego droga jest daleka – fala protestów z ostatnich dni podsuwa nam kilka ważnych tropów o tym, jak jest i co robić.

Pamiętajmy, że w horyzoncie 2019 roku wciąż mamy jeszcze – mniej lub bardziej wolne – wybory.

Politycy są nieporadni

Po pierwsze, frakcja KOD-PO-Nowoczesna-PSL ma spore zasoby organizacyjne i potencjał mobilizacji wielotysięcznych tłumów, ale kierownictwa partyjne i sami politycy w obliczu ofensywy PiS bywają żenująco nieporadni i aroganccy zarazem. Przykładów jest bez liku, od niezdolności zerwania kworum w pierwszym czytaniu ustawy o Sądzie Najwyższym, przez buńczuczne zapowiedzi Ewy Kopacz o „strategii zablokowania” tejże i pomysły zaostrzenia kar dla autorów i beneficjentów łamania konstytucji aż po pomysł referendum w sprawie niezawisłości sędziów. Do tego demonstracje i cały przekaz opozycji były wyraźnie skierowane do starszych pokoleń, w języku nieprzekonującym dla młodych. Z drugiej strony sensowne i efektowne wystąpienia niektórych posłów, a przede wszystkim wielotysięczne tłumy na demonstracjach z politykami partyjnymi nie pozwalają obozu kojarzonego z III RP spisywać na straty; zwłaszcza w – bardzo licznych i głosujących – średnim i starszym pokoleniu niemal równoważy on poparcie dla Kaczyńskiego.

Bez seksizmu i homofobii proszę

Zmiana pokoleniowa

Po drugie, w ramach wcale niemałego obozu „starej opozycji” wyraźnie potrzebna jest zmiana pokoleniowa, a mniej interesowni działacze – vide Frasyniuk, nie będący zawodowym politykiem – dostrzegają tę konieczność. Kamila Gasiuk-Pihowicz i Joanna Scheuring-Wielgus z Borysem Budką i Krzysztofem Brejzą na pewno sami PiS nie pogonią, a lifting personalny nie uczyni z ich ugrupowań nowej partii-koalicji władzy. Kryzysy polityczne to jednak naturalna szkoła liderów i w tej szkole prymusami PO i Nowoczesnej okazali się młodsi – wysunięci naprzód nadaliby swym formacjom nową twarz, świeżość i przebojowość. Skrzydło centrowo-rynkowe opozycji mogłoby za sprawą tej wymiany kadr zyskać dodatkowe kilka punktów – umocniłaby ona starszych wyborców w wierze, że ta opcja ma przyszłość, a młodszych (choć pewnie niewielu) przekonała, że liberałowie to nie tylko styropian.

Millenialsi na protestach

Trzecia – najbardziej zagadkowa kwestia – to dziesiątki tysięcy, głównie młodych ludzi, jacy wyszli na ulice pod hasłami „wolnych sądów” oraz „wolności, równości, demokracji”. Rytualnie oskarżani o bierność „millenialsi” wykazali w ostatnich dniach wielką innowacyjność i pomysłowość, determinację, zdolność łączenia karnawałowego dystansu z powagą i patosem, wreszcie ogromną konsekwencję w stosowaniu pokojowych form protestu. Wyraźnie preferowali opcję „no logo”, bo choć zwolenników partii Razem pod Sejmem nie brakowało, to demonstracje pod jej szyldem były już daleko mniej liczne; różnorodność organizatorów utrudniała też kontrakcję władzy, a zarazem przyciągała ludzi nieidentyfikujących się z żadną konkretną opcją. Nie rozstrzygniemy dziś, czy demonstrujący w swej masie wyszli bronić raczej wolności osobistej i ochrony przez arbitralnością sędziego-nominata władzy czy może ze względu na groźbę „cudów nad urnami” za przyzwoleniem nowego Sądu Najwyższego.

Młodzi tworzą własny ponadpartyjny Front. Bo jak nie teraz, to kiedy?

Tak czy inaczej, na pewno wiemy kilka rzeczy: młodzi przestają kupować narrację PiS, protest przeciw rządowi i za demokracją nie jest już dla nich – drugi raz po Czarnym Proteście – obciachem ani sprawą „leśnych dziadków” ze styropianu, nie czują się też reprezentowani przez partie opozycji liberalnej, boją się za to wykluczenia Polski z Unii Europejskiej. Z drugiej strony musimy pamiętać, że powyższe rozpoznania dotyczą głównie młodych z dużych i średnich ośrodków miejskich, a już większość młodych w Polsce (badania ISP i Kantar Public z początku 2017 roku) deklaruje poglądy prawicowe lub centroprawicowe. Protesty w Warszawie, Poznaniu czy Krakowie imponowały skalą, demonstrowało w nich całe spektrum pokoleniowe, ale dla wielu ludzi z prowincji doświadczonych osobiście patologiami polskich sądów i sfrustrowanych arogancją elity z jej „wyżyciem na prowincji za 10 tysięcy” w polskiej polityce nie nastąpił w ostatnich dniach żaden przełom.

Czy protesty ostatnich dni okażą się Wydarzeniem, które przestawi wajchę i odwróci trend zawłaszczania państwa przez PiS przy stałym poziomie poparcia? Parafrazując Churchilla, to nie koniec ani początek końca, ewentualnie koniec początku. Niewątpliwa zmiana jakościowa polega na tym, że „obóz III RP” nie ma już monopolu na sprawy praworządności i konstytucji – mimo że lewica, od Razem przez Zielonych po Inicjatywę Polską i SLD protestowała już wcześniej, dopiero „zamach lipcowy” spluralizował język i formy protestu na masową skalę. Czy spluralizował się obóz rządzący, za sprawą wahań prezydenta Dudy – liczy na to np. Bartłomiej Sienkiewicz – dopiero czas (i weto lub jego brak) pokaże.

Taka pluralizacja protestu, którego nurty nie okazują sobie wrogości (ewentualnie irytację po płynących ze sceny czerstwych sucharach), lecz raczej życzliwie się wspierają, choćby odwzajemnianą obecnością (w Warszawie przemarsze z jednej demo na drugą, wyjścia senatorów do zgromadzonych) powinna stać się modelem dla reprezentacji politycznej opozycji. To znaczy: kwestia demokracji i Polski w Europie na pierwszym miejscu, acz z różnie rozłożonymi akcentami (socjal, tożsamość, estetyka…) i co najmniej dwie opcje do wyboru przy urnie. Wspólną dla wszystkich platformę (znów, z różnicami w detalach) uzupełni zapewne już wkrótce sprawa wolności i pluralizmu mediów oraz niezależność organizacji pozarządowych.

Model dwóch-trzech (ich liczbę powinna wyznaczać szansa na dwucyfrowy wynik wyborczy) opcji opozycyjnych pozwoli oddać różnorodność – ideologiczną, ale też „estetyczną” – dzisiejszego anty-PiS-u i pozyskać dla opozycji (znacznie liczniejszy) nie-PiS, a więc ludzi jednocześnie niechętnych Kaczyńskiemu i nie akceptujących, umownie Schetyny i Petru, nawet schowanych za Budką i Gasiuk-Pihowicz.

„Zamach lipcowy” spluralizował język i formy protestu na masową skalę.

Wielu protestujących uważa, że takie dywagacje są dziś abstrakcyjne (a w ogóle będą jakieś wybory?) lub przedwczesne. Nie chodzi jednak o to, by na dwa lata przed właściwą kampanią wyborczą namaszczać liderów, wycinać konkurentów i walczyć o czas antenowy dla partyjnych sztandarów na demonstracjach. Musimy natomiast brać pod uwagę prostą prawdę, że mobilizacja w słusznej sprawie nowych grup na ulicach – zwłaszcza, jeśli nie chodzi nam dziś o żaden „Majdan albo dyktaturę” – nie przekłada się automatycznie na spadek poparcia dla PiS, o czym świadczą dość przygnębiające sondaże. Po co więc koniecznie wiązać protesty tu i teraz, z niepewnymi wyborami za dwa lata?

Stawką są wolne wybory

Po pierwsze, to właśnie wolne wybory są może największą stawką w całym sporze o Sąd Najwyższy i partia Razem bardzo słusznie podkreśla właśnie ten wątek, nawet jeśli bardziej nośny jest argument o tym, że każdy z nas może kiedyś trafić na wrocławski komisariat i polityczny nadzór nad sądami nie będzie nam wtedy sprzyjać. Trzeba mówić o tym głośno i bez przerwy – nie tylko, by doraźnie wywierać presję na władzę (raczej na prezydenta niż prezesa), ale by za rok i dwa lata było dla wszystkich po jasnej stronie mocy oczywiste, że akt wyborczy to logiczna kontynuacja zaangażowania ulicznego, a wygłosowanie PiS dopełnia to, co zaczął lipcowy opór. Frekwencja wyborców anty-PiS i nie-PiS będzie zaś kluczowa, biorąc pod uwagę zdolności mobilizacyjne przeciwnika.

Prawa człowieka, demokracja i Europa

Po drugie, całej opozycji powinno zależeć na tym, by to agenda praworządności, praw człowieka, demokracji i Europy – a więc to, o czym krzyczymy dziś na demonstracjach i co wypisujemy na transparentach – definiowała temat kolejnych wyborów, a nie polityka mieszkaniowa, rodzinna, ochrony środowiska czy rynku pracy. To nie znaczy bynajmniej, że postulaty „zielone” czy „socjalne” trzeba wycofać, bynajmniej – to właśnie one, obok radykalnej agendy wolnościowej, pozwolą lewicy różnić się pięknie od reszty opozycji. Rzecz jednak w tym, aby podstawowa oś sporu dotyczyła spraw dla PiS niewygodnych, na korzyść tej opozycji, która w całej różnorodności protestuje dziś na ulicach. Atak PiS na sądy w tak brutalnej, ostentacyjnej formie i dziadowski PR rządu wzmacniający tylko reakcję obywateli otwierają na to szansę.

Poligon polityczny

Po trzecie wreszcie, obecne i przyszłe protesty to poligony dla wszystkich środowisk opozycyjnych, które na żywym organizmie uczą się mobilizacji i organizacji ludzi do obrony interesów i idei. Jeśli w roku 1905 Polacy uczyli się nowoczesnej polityki związkowej i partyjnej, w roku 1981 – polityki ruchu społecznego, to w 2017 na wielką skalę kontynuujemy rozpoczętą w czasie protestów ACTA naukę polityki ery nowych mediów. Prawica tę lekcję odrobiła najwcześniej, liberałom idzie opornie, ale oni mają media stare, kasę i stosowny elektorat; lewica uczy się intensywnie, ale zasoby ma ograniczone, w tle jest wrogie państwo, a celem – pokolenie prawdziwych cyfrowych native’ów, którzy nie pamiętają nawet Windowsa 98, a modem telefoniczny widzieli w muzeum techniki; za sprawą Kaczyńskiego protest już nie jest dla nich obciachem, ale partyjny sztandar często tak.

Postulat dla „zdradzieckich kanalii” i innych ludzi też

Protesty uliczne, organizowanie kampanii informacyjnych, wiece i blokady, listy i petycje – to wszystko ma cele same w sobie. Aktywność obywateli i przyciąganie do sprawy demokracji nowych wywiera presję na rząd i utrudnia mu propagandę, masowość protestu prezentuje inną twarz Polski w świecie i dodaje otuchy przytłoczonym ofensywą przeciwnikom PiS. Jak protestów i oporu nie będzie, wybory z pewnością nie będą wolne (bo całkiem przecież nawet Putin ich nie zlikwidował).

Nie możemy jednak pozwolić, by przez kolejne kadencje rządów prawicy tak wielki protest pozostał ledwie okazją do nostalgicznych wspomnień o „polskim lecie”, rozbłysłym i wygasłym. Żeby lipcowy odruch buntu był Churchillowskim „końcem początku” władzy PiS, musimy jeszcze przekonać młodszych od siebie, że wybory i głosowanie nie dla beki to część walki o demokrację; resztę społeczeństwa, że to właśnie demokracja i praworządność, jako sprawy życia i śmierci a nie abstrakcyjne hasła, są tych wyborów główną stawką. Liberałowie i konserwatyści mają swój spory target, muszą tylko sobie zrobić lifting. My sami musimy zorganizować się tak, by polski nie-PiS miał na kogo głosować.

Krytyka Polityczna apeluje do Prezydenta RP Andrzeja Dudy

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij