Kraj

Leder o protestach: wiadomość zła, dobra i lepsza

Kaczyński nie ma mandatu większości. I już raczej go nie uzyska. Dlatego właśnie demokrację będzie łamał brutalniej niż Orban.

Łamiąc wszelkie procedury partia rządząca przepycha przez parlament ustawy, które mają uzależnić sądownictwo od jej funkcjonariuszy. Robi w ten sposób kolejny krok, zmieniający Polskę z demokracji w państwo rządzone autorytarnie. Decyduje się na to po 2 latach rządów, kiedy – wydawałoby się – mogłaby trwać i zbierać polityczne owoce koniunktury gospodarczej, rozdawnictwa socjalnego i narodowo-katolickiej „polityki dumy”.

W odpowiedzi na niekonstytucyjny zamach na ustrój na ulicach konsoliduje się ruch demokratyczny, łączący wiele nurtów i – po raz pierwszy – wiele pokoleń. Jest to trwała zmiana, która działać będzie długofalowo, bowiem ludzie, którzy po raz pierwszy włączyli się w życie polityczne, swoją inicjację w tym obszarze będą już zawsze łączyć z obroną demokracji i walką przeciw PiS-owi.

Młodzi na ulicy, czyli PiS wkurzył już prawie wszystkich

Po co więc Jarosław Kaczyński zdecydował się na tego rodzaju ruch?

Sądzę, że podstawowym motywem jest porażka „sondażowa”, to znaczy porażka PiS-u w walce o opinię publiczną, o poparcie, o duszę większości. Czemu porażka? Czy, wbrew oczekiwaniom demokratów, PiS nie utrzymuje swojej pozycji trzydziestokilkuprocentowego poparcia, które chwilami podchodzi pod czterdzieści procent? Czy partie opozycyjne nie tkwią w dołku? Czy kukizowska „przystawka” nie utrzymuje swojego mniej więcej dziesięcioprocentowego elektoratu? Jakie są więc podstawy, żeby twierdzić, że PiS poniósł tu porażkę?

Rewolta Kaczyńskiego często porównywana jest do sukcesów Orbana, Putina i Erdogana. Ostatnio tezę taką postawił Adam Leszczyński, twierdząc, że w ten sposób PiS realizuje charakterystyczny dla Europy wschodniej model władzy; miękki autorytaryzm. Jest jednak w tym porównaniu pewne istotne pominięcie. Skala poparcia dla reżimów.

PiS. Zwyczajna polska dyktatura

Orban po roku rządów uzyskał 70 procent poparcia. Putin ma w sondażach mniej więcej 80 procent. Nawet Erdogan, po wsadzeniu do więzień tysięcy ludzi, a wyrzuceniu z pracy jeszcze większej liczby – w referendum uzyskał ponad pięćdziesięcioprocentowy rezultat.

Kaczyński, po dwóch latach, nie może przebić 40 procent. Powtórzmy, po dwóch latach korzystania z owoców światowej koniunktury gospodarczej, po dwóch latach uprawiania rozdawnictwa socjalnego, obniżeniu wieku emerytalnego, podwyższeniu płacy minimalnej i wreszcie przypominaniu wszystkim Polakom, że są jedną rodziną, najfajniejszą oczywiście… A „szklany sufit” 40 procent nie do przebicia.

Na dodatek poparcie to jest chwiejne. Przypomnieć wystarczy wahnięcie nastrojów wiosną, po bitwie o Tuska. Przypomnieć wystarczy też, że prezydent Komorowski przed kampanią wyborczą miał ogromną przewagę sondażową, która ni z tego ni z owego – stopniała.

Politycy PiS rozumieją, co to znaczy. Po pewnym czasie każda władza się zużywa. Jeśli nie uda jej się całkowicie podbić serc większości, jeśli nie zmarginalizuje w zupełności opozycji, w któryś kolejnych wyborach przegrywa. Może jeszcze nie tych następnych, ale w kolejnych…

Orban może sobie pozwolić na miękki autorytaryzm, bo w parlamencie ma większość konstytucyjną, a na dodatek popiera go większość Węgrów. Ale w Polsce tak nie jest, w Polsce Kaczyński nie ma mandatu większości. I już raczej go nie uzyska.

Z tej diagnozy wynikają dwa wnioski – zły i dobry.

Zły jest taki, że właśnie dlatego Kaczyński demokrację będzie łamał brutalniej niż Orban. Co więcej, mniej się licząc z presją Brukseli. Ponieważ wie, że za jakiś czas zacznie przegrywać wolne wybory, tworzy warunki do tego, żeby wolnych wyborów nie było. Ponieważ wie, że reżimowej telewizji będzie „spadać”, a mediom prywatnym, opozycyjnym, rosnąć, będzie dążył do zniszczenia niezależnych mediów. Ponieważ wie, że inteligencja uniwersytecka już jest przeciw niemu, będzie starał się założyć ideologiczny i administracyjny kaganiec uczelniom. Ponieważ wie, że kobiety przyzwyczaiły się już do – co najmniej deklarowanej – równości, będzie je chciał zastraszyć ustawami dotyczącymi praw prokreacyjnych. Ponieważ wie, że prawa pracownicze są groźne dla każdej władzy oligarchicznej, a taką buduje, będzie ograniczał prawa pracownicze.

Co gorsza, ponieważ takie działania będą nasilać niezadowolenie poszczególnych grup, które będą występować w obronie swoich praw, reżim będzie musiał stawać się coraz bardziej represyjny. Nawet jeśli nie bardzo by chciał – choć sądząc po wtorkowym wystąpieniu Kaczyńskiego na mównicy sejmowej raczej chce – logika wydarzeń będzie spychała go w spiralę represji, oporu i większych represji. I – inaczej niż w przypadku Orbana – pokazywania środkowego palca Brukseli.

Czy europejskie wartości wykluczą nas z UE?

Wobec tego rodzaju polityki na krótką metę w niezadowolonej części społeczeństwa będą pojawiać się dwie reakcje: z jednej strony strach i zniechęcenie, z drugiej – narastający opór i zaciętość, a także poczucie moralnej przewagi, które, w wypadku (bardzo) młodych, oznacza, że coś nie jest obciachowe. Nie wiemy, która z tych reakcji będzie przeważać. To jest jedna z tych wielkich niewiadomych, które nie pozwalają na pewne przewidywanie przyszłości. Po takim dniu jak czwartek 20 lipca chciałoby się wierzyć, że opór będzie narastał.

Wtedy jednak pojawi się problem, jak ten opór przekuć na zmianę instytucjonalną. W wyniku wolnych wyborów PiS ma bowiem mandat do sprawowania władzy i to jest pewien fakt. Co więc robić? Żądać nowych wyborów? Na to PiS się nie zgodzi. Żądać na ulicy, demonstrując i okupując? Reżim nauczył się ignorować protesty. Doprowadzić do sytuacji „majdanowej”? Groźne, choć byłaby to naprawdę próba sił, z testem, czy policja byłaby gotowa rozbijać tysięczne tłumy. Rozszerzyć formy protestu? Na pewno – wiadomo skądinąd, że to strajki są formą presji, która znakomicie uzupełnia protesty uliczne. Osobiście jestem za odbudową w Polsce kultury strajku obywatelskiego, pracowniczego, kroczącego, generalnego… Ale to trochę inna sprawa.

Innym problemem jest to, że ruch obywatelski nie ma na pewno wspólnego przekazu, dotyczącego kształtu Polski po odejściu PiS. Dla partii mieszczańskich, PO i Nowoczesnej, uwzględnienie konieczności poważnego potraktowania postulatów socjalnych, nie tylko w formie rozdawnictwa, ale rzeczywistych polityk wyrównujących szanse, jest nadal egzotyczne. Co więcej, liberalna klasa średnia też tego nie rozumie.

Na dłuższą metę wiadomość jest jednak dobra. Nie sądzę, żeby w Polsce doszło do „gulaszowo-bigosowej” stabilizacji sytuacji politycznej à la Orban. Erozja poparcia dla władzy PiS już się zaczęła i będzie stopniowo postępować. A żadna władza, nawet autorytarna, nie może długo rządzić, jeśli nie ma znaczącej przewagi tych, którzy są co najmniej obojętni.

Majmurek: Lekcje z Budapesztu dla Warszawy

Wiadomość jest, na tę dłuższą metę, nawet lepsza. Jedną z najgroźniejszych cech polskiej polityki ostatnich lat było narastanie nastrojów jawnie nacjonalistycznych, antydemokratycznych, rasistowskich, przyzwalających na przemoc, przy jednoczesnej bierności i rozbiciu strony demokratycznej. Prawica czuła coś w rodzaju „legitymizacji” moralnej, której z jakichś przyczyn brakowało wszystkim innym. Co oznaczało na przykład, że nie było „obciachem” być nacjonalistą i rasistą. Otóż to się właśnie kończy. Upolitycznienie ogromnej masy ludzi właśnie przez zaangażowanie na rzecz demokracji, a jednocześnie kompromitacja władzy, powołującej się na hasła nacjonalistyczne, rasistowskie i ślepo dewocyjne prowadzi do tego, że zmienia się klimat co najmniej w części polskiego społeczeństwa. Uderzająca jest nieobecność nacjonalistów na ulicach, jakieś fejkowe wiadomości, nawołujące kibiców Legii do bicia ludzi zgromadzonych pod Sejmem zostały zupełnie zignorowane. W przemówieniach sejmowych tylko poseł Winnicki głosił z satysfakcją śmierć demokracji liberalnej. Warte skądinąd zapamiętania. Co oczywiście nie znaczy, że nacjonaliści znikli. Ale nagle słychać innych.

A czemu w tym tekście nie ma nic o Kościele katolickim? Jakim Kościele…?

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Andrzej Leder
Andrzej Leder
filozof kultury, psychoterapeuta
Profesor Polskiej Akademii Nauk, absolwent Akademii Medycznej i Uniwersytetu Warszawskiego. Wykładowca w Instytucie Filozofii UW. W 2015 roku, nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej, ukazała się jego książka "Prześniona rewolucja. Ćwiczenie z logiki historycznej", nominowana do Nagrody Literackiej Nike oraz Nagrody Historycznej im. Kazimierza Moczarskiego.
Zamknij