Kraj

Władza troszczy się o kobiety

To z troski nie wpuszcza ich do sejmu. Z troski chce ograniczyć dostęp do „pigułki po”.

Pośród powodów, dla których nie chciano wczoraj wpuścić do sejmu części kobiet chcących obserwować dalsze losy walki o antykoncepcję doraźną, padł między innymi argument, że chodzi o to, „żeby nie było ścisku”. Nie wątpię, że to kolejny przejaw troski o kobiety, jaką nieustannie wykazuje się obecna władza. Kobietom w sejmowym ścisku byłoby po prostu niewygodnie. Ba, mogłoby to być dla nich nawet niebezpieczne…

Słuchając obrad Sejmu czy Komisji Zdrowia, można głęboko się wzruszyć troską posłanek i posłów. Z troski powstała propozycja wyraźnego wydzielenia z wszystkich leków jednej jedynej grupy: antykoncepcji. Tę grupę następnie wpisze się w ustawę, żeby już zawsze była na receptę i byle minister zdrowia nie mógł tego znowu zmienić rozporządzeniem, jak to robi z  pozostałymi lekami. W końcu o kobiety trzeba dbać.

Jako farmaceucie jest mi wstyd za Ministerstwo Zdrowia

Posłowie z troską pochylają się nad niepożądanymi skutkami tabletki ellaOne. Skutkami, których co prawda jeszcze nie odkryto, ale przecież w każdej chwili ktoś mógłby je odkryć. I może sobie European Medical Agency przyjmować naukowe wyniki za dobrą monetę, poseł Raczak z Komisji Zdrowia wie, że „na każdą tezę można znaleźć jakieś artykuły medyczne”. Przecież może być tak – sugeruje pan poseł – że część kobiet nie wspomina o negatywnych skutkach ubocznych, obawiając się przyznać do zażywania leku. Nie bierze co prawda pod uwagę faktu, że w krajach, w których badania były przeprowadzane, wokół antykoncepcji doraźnej nie buduje się atmosfery potępienia, ale i tak wysuwa zastrzeżenia sensowniejsze niż ministerstwo. To powtarza tylko, że ellaOne to środek hormonalny, środki hormonalne zawsze były na receptę, więc tak być powinno już po wieki wieków.

Ministerstwo Zdrowia szczególną troską otacza młode dziewczyny. Od miesięcy minister Radziwiłł tłumaczy, że przed antykoncepcją doraźną bez recepty należy chronić dziewczyny niepełnoletnie, które ją ponoć namiętnie kupują. Te same, pełne troski, argumenty znalazły się w uzasadnieniu proponowanych zmian. Co prawda badania twierdzą, że osoby poniżej 18. roku życia stanowią zaledwie 2% osób kupujących ten lek, a wiceminister Król nie był w stanie powiedzieć, skąd ministerstwo wzięło swoje dane, ale czy to jest najważniejsze? Ważne, że władza po prostu troszczy się o te młode dziewczyny z setkami wolnych złotych na ellaOne!

Religia ministra Radziwiłła twoim prawem, kobieto!

Troską otacza się też kobiety, które podobno łykają ellaOne jak dropsy, nie wiedząc co czynią. Zbyt głupiutkie, żeby przeczytać ulotkę, choć widocznie dość inteligentne, żeby posiadać zbędne tysiące do wydania na antykoncepcję doraźną (jedna tabletka to wydatek rzędu 100 zł). Mamy to szczęście, że władza w Polsce nie ogląda się na kraje Zachodu, które zupełnie beztrosko potrafią położyć takie pigułki w drogerii i po prostu zakładają, że kobiety wiedzą, co robią. U nas – odwrotnie. Marek Tombarkiewicz, podsekretarz stanu w Ministerstwie Zdrowia, przedstawił dane, według których po zlikwidowaniu recept na ellaOne, sprzedaż preparatu wzrosła ponad dwudziestokrotnie. Czy wysnuł z tego wniosek, że kobiety uznają ten lek za potrzebny? Przeciwnie. Stwierdził, że to twardy dowód, że kobiety stosują ellaOne zbyt często. Prawdopodobnie powiedział to z troską.

Mówicie, że przeginam? Że nie można nazwać troską wciąż powtarzanego, kłamliwego nazywania ellaOne środkiem wczesnoporonnym, a zażywania tej tabletki – aborcją? Że powody wprowadzania zmian są zupełnie inne?

Jednak jeśli obejrzycie choć jedno posiedzenie Sejmu czy komisji dotyczące antykoncepcji doraźnej, zostaniecie wprost zbombardowani troską: „to jest wynik ogromnej troski o kobietę polską, o młode dziewczyny”, „to jest właśnie wyraz troski o los kobiety w Polsce”, „to jest też troska o to, żeby zabezpieczyć te dziewczyny przed działaniem leków hormonalnych”, „to jest troska o każdą kobietę w Polsce” – a to wszystko tylko z poprzedniego posiedzenia Komisji Zdrowia.

Tylko jedna osoba trochę się ostatnio zdradziła. Po seansie troski posłanka Kaczorowska dodała jeszcze: „Poza tym… czy polityka zdrowotna ma być oderwana od polityki w ogóle? Proszę zwrócić uwagę na to, jaką mamy demografię. Jest to też element polityki rodzinnej”, dodając chwilę później: „Natomiast, mam wrażenie, że ten wyścig z czasem, to ściganie się z jajeczkowaniem przypomina trochę medycynę katastrof, ciąża nie jest katastrofą”.

Przytaczam te wypowiedzi dokładnie, bo tak też mi je przytoczyła koleżanka, która była na poprzednim posiedzeniu Komisji Zdrowia, 19 kwietnia. Spotkałyśmy się w poniedziałek, a że rozmowy kobiet w Polsce co najmniej od roku szybko schodzą na politykę, tak było i tym razem. Zwłaszcza że M. potrzebowała zwierzyć się komuś z tego, że od wizyty w sejmie te słowa potrafią jej się  przyśnić kilka razy w ciągu jednej nocy. Budzi się wtedy przerażona i przez głowę przelatują jej riposty. Ale jak tu rozmawiać z osobą, która wprost przyznaje, że odcięcie dziewcząt i kobiet od antykoncepcji awaryjnej to element polityki rodzinnej? Z osobą, która zgwałconą nastolatkę broniłaby przed hormonalnymi skutkami ellaOne, bo przecież ciąża to nie katastrofa…? Nie tylko taka ciąża, ale cała taka polityka prorodzinna to katastrofa.

Jak rozmawiać z osobą, która wprost przyznaje, że odcięcie dziewcząt i kobiet od antykoncepcji awaryjnej to element polityki rodzinnej?

Nie mam wątpliwości, że za przywróceniem recept na antykoncepcję doraźną (zniesionych – przypomnijmy dopiero w kwietniu 2015 roku, dzięki naciskowi Komisji Europejskiej) stoi, poza katolicką ideologią, głupio pojęta troska o demografię kraju. Łatwo wymyślić, że jak dziewczyny nie zdołają nie dopuścić do ciąży, a potem zakażemy im aborcji, to będzie się u nas rodzić więcej dzieci. Trudniej sprawdzić, że niestety nigdzie na świecie to tak nie działa, a dzieci spokojnie rodzą się w krajach z dostępną aborcją, antykoncepcją i edukacją seksualną, byle były to również kraje, które dbają o kobiety w ciąży, kobiety rodzące, matki i oboje rodziców. I to nie tylko mówią, że dbają, ale naprawdę wydają na to pieniądze. Polityka prorodzinna prowadzona przez zmuszanie kobiet do rodzenia jest nie tylko nieskuteczna, jest też nieludzka.

M. bierze leki nasenne i śpi już podobno nieco lepiej. Ale jej historia jest dowodem na to, że bywanie w sejmie potrafi być rzeczywiście niezdrowe i niebezpieczne. Choć niekoniecznie z powodu ścisku.

PS Sejm wróci do sprawy na następnym posiedzeniu.

Jak nie dostałam „pigułki po”

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Joanna Filipczak-Zaród
Joanna Filipczak-Zaród
Psycholożka, mediatorka i feministka
Psycholożka, mediatorka, działaczka i feministka. Współprowadziła Świetlicę Krytyki Politycznej w Łodzi. Jest jedną z założycielek i koordynatorek grupy Dziewuchy Dziewuchom. Wolne chwile spędza walcząc z depresją i głaszcząc koty.
Zamknij