Czyli dlaczego Polacy katolicy boją się Jezusa.
Czy Bóg istnieje? Na ten temat zdania są podzielone, choć niektórzy twierdzą, że kwestią rozstrzygającą jest tu wiara. Dla Kierkegaarda była skandalem. Z całą pewnością wymaga ona jednak odwagi, bo zgodnie z nauczaniem Pawła, „Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, żeby zawstydzić mędrców” (1 Kor, I, 27). Czy polscy katolicy mają odwagę wierzyć? Czy raczej tchórzą?
Jedną z ciekawszych rzeczy, jaka pojawiła się przy okazji współczesnej homofobicznej ofensywy pod flagą biało-czerwoną i krzyżem, jest wplątanie tej wojny w „odwróconą” symbolikę chrześcijańską, której dyżurni katolicy usiłują nie zauważyć. Wygląda to wręcz tak, jakby usiłowali wyprzeć się Jezusa.
Najpierw była „tęcza” na placu Zbawiciela w Warszawie. Główny koncept, którego można się było łatwo dopatrzeć w tej instalacji, polegał oczywiście na podwójności znaczeń. Z jednej strony jest to symbol różnorodności o proweniencji gejowsko-lesbijskiej, z drugiej jednak – i to znaczenie ma tradycję dużo dłuższą – to znany z Biblii znak przymierza Boga z ludźmi. Robiło się zatem dość niesamowicie, i to po freudowsku niesamowicie, gdy Polacy katolicy cieszyli się z podpalenia symbolu przymierza Boga z jego ludem.
W Telewizji Trwam można było nawet oglądać pełną aprobaty relację na żywo z podpalania biblijnego symbolu. Praca Julity Wójcik na początku była zatem dość konwencjonalną instalacją zewnętrzną. Kontekst, czyli podpalenie tęczy podczas Marszu Niepodległości 2013, zrobił z niej jedno z najważniejszych dzieł sztuki współczesnej. Nieoczekiwanie stała się bowiem symbolem zerwania przymierza polskich katolików z Bogiem. Zerwania spektakularnego, pełnego nacjonalistycznego entuzjazmu i radosnej blasfemii.
Dziś mamy drugi akt tej samej sztuki. W Polsce trwa regularna wojna pomiędzy nacjonalistami a resztą świata o to, kto lepszy: soft porno w wersji etno czy, jak to się ujmuje, „kobietą z brodą”. „Słowiańskie dziewczyny” ustawione w klasycznych motywach pornograficznych z Donatanem, który wypowiada się w ich imieniu (jakby w pozycji alfonsa), czy obrzucana homofobicznymi projekcjami „kobietą z brodą”. Ale to jest znowu błąd.
Żeby widzieć, trzeba umieć patrzeć. Wurst, w samym centrum kiczu i komercji, stworzyła niezwykła konstrukcję artystyczną. Czy ona nie wygląda jak Jezus? Długie włosy, delikatne rysy twarzy, powłóczysta jasna szata, no i oczywiście – zarost. Broda.
Czy to nie jest postać, którą wszyscy znamy z ikonicznych wersji Chrystusa z bijącym sercem, nazywanych „Jezu, ufam Tobie”? Memy od samego początku pojawiły się internecie.
Do tego wszystkiego opowiada o pokoju i jedności – ma zatem całkiem chrześcijański przekaz. Tego dotyczy też wymowa performansu: chodzi o powstanie jak feniks (kolejny chrześcijański symbol) do świata, w którym nie ma granic, do świata, gdzie „nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie”.
W katolickiej Polsce jednak wybieramy – zataczając umowny łuk od pana Oko do pana Maleńczuka – nacjonalizm i soft porno ze slavic/slave girls, a nie mężczyznę wystylizowanego na Jezusa – a dokładnie, zgodnie z długą tradycją, wystylizowanego na „zniewieściałego Jezusa”. Oczywiście zniewieściałego według dzisiejszych standardów i, jak pokazują badania antropologiczne, dziś wyraźnie maskulinizowanego w ikonografii pielgrzymek Radia Maryja.
Co jednak miałoby z tego wynikać poza, być może, urokiem paradoksu? Że jeśli polscy katolicy odrzucają chrześcijańskie symbole, to geje i lesbijki powinni je przejąć? Chyba nie poszedłbym tak daleko. Mam jednak wrażenie, że sprawa Tęczy i Conchity wskazuje na pewien problem polskiej sceny publicznej. Polska emancypacja LGBT, jak również dyskurs queer zdefiniowały się areligijnie. Oczywiście jest to zupełnie zrozumiałe. A jednak ma ten minus, że w powszechnym odbiorze katolicyzm i homofobia stały się synonimami. Zatem jeśli ktoś definiuje się jako katolik, z konieczności zaczyna definiować się homofobicznie. Katolik równa się homofob. A przecież nie musi tak być, a nawet (ciągle) tak nie jest.
Nie ma sensu oddawać Jezusa homofobicznym nacjonalistom. Być może właśnie nastał czas dla prawdziwie odważnych chrześcijan, którzy – w obliczu coraz mocniejszego skrętu Polski w prawo – powinni stworzyć ruch „katolicy przeciw homofobii” (określenie Ewy Graczyk).
Bo przecież w Polsce nie dzieje się dobrze. Być może najlepiej zaświadczyła o tym słynna już reklama LOT-u, która na tle tęczowej flagi zachęcała polskich obywateli do kupna biletu, by tam – w Barcelonie, Berlinie czy innym Chicago – „mogli poczuć się sobą”. To miło. Pamiętajmy jednak, że LOT jest firmą państwową, a zatem stanowi pewną odnogę państwa polskiego. Reklamę można zatem czytać następująco: państwo polskie wie, że cześć obywateli jest dyskryminowana, że nie czuje się tak, jakby była u siebie. I co w związku z tym proponuje? Walkę z dyskryminacją, prawa obywatelskie wynikłe z demokratycznych zasad? Otóż nic z tego. Proponuje, że zarobi na dyskryminacji. Wolność bycia sobą trzeba sobie kupić. I jest to dokładnie to, co proponuje w Polsce dyskurs liberalny.
Oczywiście reklama szybko znikła. Bo koniec końców ton nadaje dzisiaj dyskurs prawicowy, czyli nacjonalistyczno-katolicki. Jak należy rozumieć to, co proponuje on dziś Polakom i Polkom? Mówi całkiem wprost: nie uda się nam zapewnić ludziom godnej pracy ani zmniejszyć rozwarstwienia społecznego, biedy i wykluczenia. Możemy za to wam zapewnić obiekt nienawiści. Być może dlatego granice homofobicznej mowy nienawiści zostały dziś już kompletnie przekroczone.
Między dyskursem liberalnym i prawicowym pojawiła się dziś Conchita Wurst. Jezus z brodą, którym pogardzają nacjonaliści. Być może to jakiś znak. Katolicy przeciw homofobii – to dziś wasz czas. Pokażcie, że chrześcijaństwo ma sens. I pamiętajcie, że wiara to skandal.
Czytaj także:
Marta Konarzewska: Cycki, brody i polska krzywda